W labiryncie. Relacja z 8. Festiwalu Prawykonań

Adam Suprynowicz / 24 kwi 2019

Niełatwo było ogarnąć umysłem i doświadczeniem różnorodność tegorocznego Festiwalu Prawykonań. To z jednej strony najbardziej bodaj „ekumeniczny” festiwal muzyki współczesnej w Polsce, skupiający odmienne, czasem ideowo sprzeczne estetyki, a z drugiej – jednak jakoś jednorodna propozycja zbudowana na zamówieniach dla zespołów działających w siedzibie NOSPR. Poza orkiestrą, która jest gospodarzem sali koncertowej, działają w niej i regularnie organizują koncerty Orkiestra Muzyki Nowej, Kwartet Śląski, Camerata Silesia i AUKSO. W tym roku dołączyła jeszcze Radiowa Grupa Perkusyjna (powstała przy NOSPR) i całe grono kameralistów oraz solistów, których osobowości zadecydowały w ogromnej mierze o poziomie festiwalu. Kto nie chciałby mieć takich prawykonań?

Utworów z udziałem solistów było w tym roku wyjątkowo wiele i były one szczególnie różnorodne. Bank rozbiła Agata Zubel, której recital (z Kwartetem Śląskim) stanowił spójną, niezwykle efektowną propozycję, zebrał bowiem trzy wymagające i dobre utwory. Przede wszystkim WELOVELIVE Cezarego Duchnowskiego, który zaprosił do współpracy Pawła Romańczuka z jego zdumiewającymi mechanicznymi konstrukcjami dźwiękowymi. Mechaniczność jest tu jednak zhumanizowana, dopełnia ideę buddyjskiego koła życia, na którą powołuje się kompozytor. Obrót, nieubłagany w swojej obojętności, ożywiony zostaje w utworze przez głos, prowadzący od narodzin (dźwięku) do pełni. Rzeczy, brzmienia i idee wirują, członkowie kwartetu przemieszczają się po kole, tworząc akustyczny obraz przypominający chwilami gęste od dźwięków azjatyckie miasto. Nawet stojący przodem do publiczności laptop włączył się ironiczną kropką nad „i” w tę świetnie rozegraną dramaturgicznie opowieść. Następujące po niej dwie kompozycje były już wypowiedziami bliższymi bezpośredniemu doświadczeniu. Diva Sławomira Kupczaka zbudowana została na sporządzonym przez Pawła Krzaczkowskiego kolażu tekstów z dziewiętnastowiecznych instrukcji dla służby domowej, ukazujących opresję kobiety, jej „u-życie” (wedle komentarza autora libretta), bynajmniej nie brzmiące jak opowieść z dalekiej przeszłości. Muzyka Kupczaka idzie za tekstem, eksponuje jego sensy, poszerza i komentuje, pozostając jednak wyraźnie w tle przekazu. Zabrakło mi tutaj pełnej czytelności słów, co było także mankamentem kolejnego utworu, Pieśni konstruktywistycznych Artura Zagajewskiego. Kompozytor sięgnął w nich po teksty słoweńskiego poety Srečka Kosovela oraz wiersz Zakładnicy Brunona Jasieńskiego. Zdania, które docierały do ostatnich rzędów pełnej sali kameralnej NOSPR, były chwilami naiwne w swoim przekazie, dobrze jednak korespondowały z punkrockową estetyką utworu, w której brzmienie kwartetu wzmacniały dwa bębny. Agata Zubel waliła w nie z zaangażowaniem, wykrzykując lub recytując krótkie frazy. Najciekawszy, najbardziej komunikatywny i trafny okazał się tutaj właśnie ów przekład punkowego brzmienia na klasyczny skład zespołu.

„Pieśni konstruktywistyczne” Artura Zagajewskiego, wyk: Agata Zubel i Kwartet Śląski, fot. Iza Lechowicz | NOSPR

Stosunkowo niewiele pojawiło się w Katowicach muzyki religijnej – najbardziej zaskakującym jej przejawem była niewątpliwie kompozycja Ryszarda Gabrysia Exaudi antico e moderno na dwa głosy solowe (Sabina Meck i Wojciech Myrczek), chór mieszany divisi (Camerata Silesia) i instrumenty. Kluczem interpretacyjnym tego utworu powinny być chyba słowa „exaudi” („usłysz, wysłuchaj”) i „effatha” („otwórz się”), a także nawiązania do Gorczyckiego i Purcella w kolażowo ustawionych cytatach. Jak jednak tłumaczą się pozostające najmocniej w pamięci patetyczne inwokacje wokalistów, nawiązujące do emisji jazzowej, omdlewające w erotycznie wręcz brzmiących westchnieniach, glissandach, jękach? Czym są nieme gesty z języka migowego w finale? O co chodziło z białym kwiatem we włosach, który wokalistka zamieniła później na turkusowozielony? Dążenie od patosu w stronę jego karykatury, wręcz kiczu, jakby tylko przez taką przewrotność dało się utrzymać sens religijnego zaangażowania, a także połączenie tego, co religijne, z tym, co cielesne – pozostały mi w głowie po tym utworze. Zdumiewającym na swój sposób, bo wytrącającym ze spokojnego stanu przyjmowania bardziej spójnych i mniej wyrazistych propozycji festiwalu.

Instalacja „mYear19” Michała Moca, fot. Iza Lechowicz | NOSPR

 

Utwór Ryszarda Gabrysia, zaprezentowany podczas pierwszego festiwalowego koncertu, nie zapowiadał jeszcze konkluzji, która uderzyła mnie najmocniej po wysłuchaniu wszystkich utworów: starsze pokolenie twórców pokazało z wprawą i klasą, że ma nadal sporo do powiedzenia. Koncert skrzypcowy Elżbiety Sikory, wyraźnie nawiązujący do estetyki Szymanowskiego (tremola, falowanie potężnej orkiestrowej masy, wysokie rejestry skrzypiec) urzekł mnie swoimi barwami już pierwszego wieczoru. Niemała w tym zasługa wirtuozerii i wrażliwości solisty Linusa Rotha. Nawet jeśli gęsta faktura orkiestry przytłaczała chwilami jego partię, to zmysłowe piękno brzmień potrafiło to wynagrodzić. Kontrastowały z nim ostre, kanciaste rytmy i zapętlane frazy A linea Zbigniewa Bagińskiego – zgrabnej uwerturki do tego obfitego w zdarzenia wieczoru, w której popis dali zwłaszcza liczni perkusiści (aż sześciu!). Konstruktywistyczna uroda Miroirs au carré (Zwierciadeł w kwadracie) Krzysztofa Meyera ucierpiała nieco przez umieszczenie utworu w finale obfitego koncertu, podczas którego mogliśmy też poznać na nowo wyobraźnię Joanny Wnuk-Nazarowej, wieloletniej dyrektorki NOSPR-u, powracającej do komponowania, aby zaprezentować na festiwalu zwarte Prélude et Grande Fugue „La Catastrophe”. Pod tym nieco ironicznie brzmiącym tytułem kryły się agresywne gesty orkiestry (prowadzonej przez Joségo Marię Florência), ciekawy temat zwartej fugi i znaczące zakończenie z opracowanym na głos chłopięcy i harfę haczykową psalmem Claude’a Goudimela. Cytat do twórczości zamordowanego w Noc św. Bartłomieja hugenota, choć ryzykowny przez swoją dosłowność, wzmagał niepokojącą wymowę utworu.

Wyjątkowo efektowny III Koncert fletowy przygotowała na festiwal Hanna Kulenty. To przykład jej „musique surrealistique”, silnie działającej wrażeniowo dzięki amplifikacji i uprzestrzennieniu dźwięku fletu Jadwigi Kotnowskiej, wyraźnie przytłaczającego brzmienie orkiestry. Uporczywa powtarzalność niektórych figur mogła jednak nieco nużyć. Długość stanowiła problem wielu festiwalowych prezentacji, choć w przypadku nowej kompozycji Tadeusza Wieleckiego Drgnienia był to problem à rebours. Zbudowany na zasadzie „uderz w stół…” dialog akordeonu (Maciej Frąckiewicz) i orkiestry, w którym każdemu „uderzeniu” orkiestry (NOSPR pod batutą Alexandra Humali) odpowiadały fascynujące odpowiedzi solowego instrumentu, pozostawiał niedosyt, chciałoby się go słuchać dużo dłużej. V Symfonia „La Bizarre” Piotra Mossa stanowiła w istocie osobliwy miks neostylistycznych pomysłów, romantyzujących partii kameralnych z „twistem” (np. wiolonczela w duecie z ironicznym kontrafagotem) i ravelowskich, miękkich fraz. Wielość pomysłów zdradzała teatralne doświadczenie kompozytora i jego ogromną świadomość znaczenia instrumentalnych idiomów i gestów. Z kolei w wykonanym w ostatnim dniu festiwalu przez Gośkę Isphording i AUKSO pod batutą Marka Mosia „reportażu” Grażyny Pstrokońskiej-Nawratil Ao-Tea-Roa fascynował dramatyzm z gatunku tych, które czuje się przez skórę, kontemplując imponujące pejzaże. W tej impresji z Nowej Zelandii było słychać pewną rękę kompozytorki, grę pokrewnych barw klawesynu i orkiestry, czysto dźwiękowe zestawienia fakturalne, które działają samą istotą swojego brzmienia. Niby nic w tym szczególnie zaskakującego, ale wielka przyjemność słuchania i refleksja nad żywą wyobraźnią obecnego na festiwalu pokolenia profesorów i mistrzów gatunku.

Spotkanie z publicznością, fot. Grzegorz Mart | NOSPR

Nie oznacza to wszakże, że młodsi nie potrafili zwrócić na siebie uwagi na tegorocznych Prawykonaniach. Black Rainbows Tomasza Opałki odznaczały się sprawnym i efektownym użyciem orkiestry, z rockowym duchem mimo klasycznego brzmienia. Partia saksofonu, bardzo dobrze wykonana przez Bartłomieja Dusia, była brzmieniowo dość oczywista. To wszystko jednak lubi publiczność; „to, czego się spodziewacie, to, czego chcecie”, zdaje się jej mówić Opałka. Ciekawsze harmonicznie V Concerto grosso Macieja Jabłońskiego zdawało się trochę chaotyczne, mimo wszechstronnego wykorzystania klarnetu kontrabasowego (świetny Michał Górczyński) i marimby (Paweł Nowicki). Rigaudon Dariusza Przybylskiego intrygował brzmieniem ćwierćtonowo zmodyfikowanych organów Hammonda (na których grał sam kompozytor), choć ich możliwości nie wydały mi się w pełni wyzyskane. Colus Aleksandra Nowaka zapadł mi w pamięć dzięki bogato figurowanej, wirtuozowskiej partii solowej (znowu Bartłomiej Duś), zaś Dziewczynka z zapałkami Przemysława Schellera – za sprawą subtelnego barwienia mikrotonami i przestrzennego wykorzystania rozstawionych na balkonach skrzypiec.

Instalacja „mYear19” Michała Moca, fot. Iza Lechowicz |NOSPR

Piękna pogoda sprawiła, że Michałowi Mocowi udało się wciągnąć całkiem sporą grupę odbiorców do wspólnej zabawy w roślinnym labiryncie (szkoda, że jeszcze nie zielonym) na tyłach gmachu NOSPR. Błądząc wśród dziesiątek głośników szukali wskazanych przez kompozytora motywów, których położenie w topografii całości należało zaznaczyć na załączonej mapie. Było to ciekawe, choć trudne, znużony natłokiem wydarzeń porzuciłem więc szukanie, zaległem na drewnianym leżaku i wsłuchałem w gąszcz dźwięków urozmaicany udziałem instrumentalistów na żywo. Wtedy walor instalacji mYear2019 dotarł do mnie wielokrotnie mocniej. Prawdziwy labirynt muzycznych ścieżek, którymi szła moja uwaga, okazał się cudowną metodą relaksu, przyjemnością rekompensującą wszelkie nudy i akustyczne niedogodności, które na takim festiwalu pojawić się musiały. Przyszła akceptacja ślepych odnóg, nużącego nadkładania drogi przez niektóre spośród niewymienionych w tej relacji utworów, powracania do tych samych miejsc, braku jasnego celu. Taka jest uroda Festiwalu Prawykonań i można się na nią zgodzić w imię poznania, oddania głosu i konfrontacji z różnymi koncepcjami muzyki.