Na bieżąco

Sieciówka 11.05.2020

Rubryka poświęcona wyławianiu z sieci różnych zjawisk dźwiękowych i nawigowaniu w powodzi strumieni

Antoni Michnik, Jan Topolski, Joanna Kwapień, Joanna Zabłocka, Piotr Tkacz, Wioleta Żochowska / 11 maj 2020

Kroplówka streamingu

Kiedy rozpoczął się przymusowy lockdown, a wraz z nim fala streamingów, chciałam natychmiast posłuchać w s z y s t k i e g o. Nagle otworzyły się archiwa instytucji kultury, udostępniono nagrania z premier, na których nie mogłam się pojawić, a w dodatku większość z nich dostępna była za darmo. Pierwsze koncerty i spektakle oglądałam z wypiekami na twarzy – szczególnie mocne wrażenie zrobiła na mnie emisja Czarodziejskiej Góry Pawła Mykietyna. Transmisja odbyła się tuż po ogłoszeniu lockdownu, a tematyka dzieła w połączeniu z napiętą atmosferą towarzyszącą pandemii jeszcze bardziej wpłynęła na emocjonalny, osobisty odbiór opery. Choroba, śmierć i poczucie zagubienia były przecież główną osią rzeczywistości w której się znaleźliśmy. Jednocześnie świadomość, że w tym rozchwianym, trudnym czasie istnieje prawie nieograniczony dostęp do sztuki, była bardzo krzepiąca.

Za streamingami stoją jednak prawdziwi ludzie, którzy znaleźli się w kryzysowej sytuacji. Przesyt transmisji z całego świata jest zagrożeniem dla mniej znanych, lokalnych twórców – jak mogą konkurować z największymi instytucjami kultury świata? Czy artystyczny patriotyzm wystarczy, żeby przetrwali oni bezpiecznie czas kryzysu? Minie jeszcze trochę czasu, zanim słuchacze i muzycy wypracują formy artystyczne satysfakcjonujące dla obu stron i przynoszące zyski – ale istnieją rozwiązania, które można wprowadzić już teraz.

Akcją, którą można wesprzeć bez przeznaczania własnych środków finansowych jest #ifollowyouyoufollowme  zapoczątkowany na Facebooku przez Nicolasa Wiese. Artyści oferują sobie nawzajem subskrypcję na kanałach YouTube, odtwarzają filmy – nawet bez włączonego głośnika, na zapętleniu. Dzięki temu jeśli na kanale uzbiera się 1000 subskrypcji, YouTube zapłaci im niewielką kwotę za wyświetlenia i/lub reklamy.

Jedną z ciekawszych, komercyjnych opcji jest muzyczny market grupy Encore. Można na nim zamówić spersonalizowane wideo z nagraniem wybranego muzyka. To jeden z ,,produktów”, które powstały dzięki pandemii i ma szansę utrzymać swoją popularność także po powrocie do realnego życia koncertowego. Z pomocą przychodzi również serwis Soundcloud udostępniając poradnik dla artystów, dzięki któremu mogą dołączyć do swojego profilu przycisk umożliwiający dokonanie donacji na wybranej platformie. Prężnie działa także Bandcamp, rezygnując w wybrane dni z marży, i możliwość przekazania większej sumy (a także notki dla artysty) niż sugerowana za zakup albumów i oficjalnego merchu. Serwis oferuje także pandemiczny poradnik dla słuchaczy i muzyków. Pojawiły się już kompozycje czy całe albumy związane z COVID-19 i przymusową izolacją, a zatem tym bardziej warto rozejrzeć się po stronie w poszukiwaniu twórczych odpowiedzi na czas pandemii.

Przy jakimkolwiek wsparciu – kupnie albumu, przekazywaniu cegiełek – najlepiej jest skierować wpłatę bezpośrednio do artysty lub skorzystać z serwisów, które nie pobierają prowizji. Trudno ocenić, jak będzie wyglądał świat muzyczny po pandemii – czy publiczność będzie tak stęskniona za występami na żywo, że działania sieciowe powoli zejdą na drugi plan? A może zupełnie przeciwnie, będą one nową, dominującą formą życia artystycznego? Niezależnie od rozwoju sytuacji pozostaje cieszyć się z obfitej oferty streamingowej i (etycznie) chłonąć z niej ile się da.

Joanna Kwapień

 

Manifestując Ironię

https://archive.org/details/show784_Funkensprung_RadioHelsinki

Jedna z ostatnich audycji wyemitowanych w ramach sieci radia.fm (więcej na temat radia.fm w numerze #35) stanowi zapis koncertu formacji Radio Ironie Orchester, który odbył się na początku kwietnia w ramach festiwalu Klangmanifeste. Festiwal, który miał się odbyć w Wiedniu i Grazu, jako jeden z pierwszych zdecydował się w sytuacji pandemii zrealizować choćby część swego programu w internecie. W pierwszej kolejności podjął współpracę z powstałą w odpowiedzi na zatrzymanie koncertów Echoraueme, platformą realizacji koncertów w przestrzeni internetu, występ był emitowany również na żywo przez niektóre stacje z sieci radia.fm oraz przez internetowy komunikator Jitsi.

Orkiestra prezentuje specyficzne podeście, oparte z jednej strony archeologiczno-medialnej fascynacji radiem oraz nostalgii za jego „złotą epoką”, zaś z drugiej na ironicznym podważaniu radiowych konwencji i rozbijaniu tradycyjnych form radiowych. To raczej kolektyw (w koncercie brało udział 9 osób należących do orkiestry, a także troje zaproszonych gości), dążący do powiązania współczesnej radiofonii z improwizacją spod znaku formacji takich jak Activity Center czy Post Music Ensemble.

Można powiedzieć, że występ przygotowany na Klangmanifeste operuje estetyką szumu post-radiowego, mieszając ziarnistość szumu odbiornika przeczesującego eter ze współczesnym gliczowym lo-fi komunikatorów internetowych. Efektem jest improwizowana kompozycja ocierająca się z jednej strony o ambient, a z drugiej o formę quasi-słuchowiskową, łącząc warstwę szumogliczy i elektroniki z dźwiękami codziennych przedmiotów (w końcu jesteśmy zamknięci w domach), wysuwanych co i rusz na pierwszy plan, a także (często przetwarzanymi) partiami instrumentalnymi oraz wokalnymi.

Całość układa się w sprawnie utkany dywan, spleciony z różnorodnych zdarzeń dźwiękowych, które dzięki splatającej je estetyce transmisji nigdy nie osuwają się w prosty przegląd różnych efektów dźwiękowych. Dzięki temu występ Radio Ironie Orchester stanowi dla mnie jedną z najciekawszych odpowiedzi na aktualną pandemiczną sytuację koncertową (mniej rygorystyczną i bardziej „żywotną” niż np. konceptualne podejście London Improvisers Orchestra), a zarazem – jeśli bliskie jest nam spojrzenie na orkiestrę jako instytucję odwzorowującą społeczne relacje – niezły komentarz do tego, w jaki sposób aktualnie staramy się podtrzymywać społeczne więzi.

Antoni Michnik

 

Pomnażanie kapitału

Społecznościowe Radio Kapitał stale się rozrasta, a jego archiwa pęcznieją. Jest więc w czym wybierać. Dzięki słuchowiskowej audycji Siksy można poznać historię Piosenkarki, której losy poskładane są z tropów, nawiązań i klisz znanych z popkultury, ale na szczęście potem przemielone przez nietypową perspektywę. Na obrzeżach wylądujemy dzięki Michałowi Wieczorkowi, który prezentuje muzykę świata i okolic, ostatnio np. nagrania terenowe z „Mali, Egiptu, Abchazji, Kałmucji, Senegalu, Krymu i Szydłowca”. Do Japonii przeniesiemy się dzięki czwartemu odcinkowi sonic-fiction Adamia Radzia. Zaprosił on znanego z wydawnictw dla Discrepant czy RVNG Intl. Sugai Kena, który zaproponował miks muzyki japońskiej. Niemniej interesującą podróż oferuje audycja Halo tu Ziemia, której pierwszą odsłonę wypełnił podnoszący tętno set Rhythm Baboon. Różnych aspektów obecnej sytuacji dotykają prowadzący i ich goście w Godzinie Szumu (Karolina Plinta rozmawia o aktywizmie z Lilianą Piskorską, Ewą Majewską i Pawłem Żukowskim) oraz Powerslave (Paweł Klimczak dyskutuje z RRRKRTA, wychodząc od sytuacji sceny klubowej, ale dochodząc w najrozmaitsze rejony).


Piotr Tkacz

 

Koncerty domowe 2.0

Polskie instytucje kultury przeżyły już parę faz traumy związanej z pandemią: od trwania w zadziwieniu i dysocjacji, przez nerwicowe sięganie po archiwa, po mniej lub bardziej spontaniczne koncerty domowe. Artyści Filharmonii w Szczecinie grali na internetowych komunikatorach symfonię; tancerze Baletu Narodowego wykonywali figury pomiędzy kredensami a kuchenkami. Obecnie jeszcze bardziej sprofilowane cykle prowadzi Teatr Studio z Marcinem Maseckim czy Muzeum Warszawy z Janem Młynarskim, jednak w większości przypadków chodzi o prostą kontynuację, tego co działo się w „normalnych” czasach.

Z zupełnie inną propozycją wystąpili Grzegorz Mart (wideo) i Piotr Peszat (audio), którzy zdecydowali się na nowe, krótkie audiowizualne kompozycje solowe z elektroniką nawiązujące do klasyków muzyki nowej. W ciągu ostatnich czterech tygodni nagrali i przetworzyli siedem utworów, z czego w dwóch wystąpiła choćby skrzypaczka Alicja Pilarczyk:  Mikka S Iannisa Xenakisa stała się oto komentarzem na temat bezruchu w okresie zakazu przemieszczania się, zaś Study for String Instrument #3 Simona Steena-Andersena z dodanymi głosami polityków– żartem na temat zapętlonych gestów i słów, nowych korona-obsesji natręctw.

We wszystkich tych błyskotliwych remiksach radykalne kiedyś dźwięki i techniki (np. puzonu Pawła Cieślaka w Sequenzy V Beria) zostają podane i niejako oswojone w rytmicznej, czasem wręcz tanecznej oprawie (czyżby przemycone funkcje edukacyjne?). O wiele istotniejsze okazuje się krytyczne zderzenie hermetycznej sztuki dźwiękowej z otaczającą i przytłaczającą nas obecnie jeszcze bardziej rzeczywistością, wyrażaną w medialnych cytatach i popowej estetyce, co od dawna zresztą interesuje Peszata (por. Artist’s Way czy Luzifers Traum). Mart dodaje do obrazu delikatne przesłony i kolorowe filtry w palecie błękitu i różu, co może kojarzyć się z niektórymi odbitkami Warhola, a czasem zestawia wiele okien na wzór jakże obecnie częstych zrzutów ekranu z komunikatorów.

W niektórych odcinkach obaj twórcy stosują gryzącą ironię, jak w piosence Stay F home – gdzie tytułowe przekleństwo zakrywają dźwięki puzonu Pawła Cieślaka albo w In Freundschaft Stockhausena, którym Bartłomiej Duś odpowiada saksofonem na pytanie o obecną kondycję artystów. Wśród sampli (memów?) tekstowych zdarzają się podniosłe i alarmujące jednocześnie wypowiedzi Małgorzaty Kidawy-Błońskiej („Sytuacja wymyka się spod kontroli”) czy Andrzeja Dudy („Drodzy Rodacy, Szanowni Państwo… sytuacja jest poważna”) oraz syntezatorowe apele o higienę („Wash your hands! Stop touching your face!”). Oprócz ewidentnego dowcipu ich zestawienie  z abstrakcyjnymi, nieharmonicznymi i gryzącymi brzmieniami obnaża konwencjonalność obu warstw oraz ich zbędność – zarówno ton gromadzonego jedzenia (Argo z Dusiem jako saksofonistą tym razem), jak i ton dźwięków (wszystkie te streamingi i strumienie).

Seria wideo-kompozycji Peszata i Marta stanowi ciekawą, oddolną i krytyczną reakcję sceny muzyki nowej nawet nie tyle na samą epidemię, co związane z nią reakcje, obostrzenia i konsekwencje. Ciekawe, jak dalej się rozwinie: odcinki co parę dni prezentowane są na facebookowych profilach twórców.

Jan Topolski

 

Wystawione do sieci

Kiedy w związku z obostrzeniami świat sztuki przeżywał swój pierwszy skurcz, FOMO wywołała we mnie głównie przegapiona wystawa Dźwięki pierwotne. Poświęconej dźwiękowi między kulturą ludową a współczesną ekspozycji nie da się dzisiaj w żaden sposób doświadczyć, Oddział Etnografii Muzeum Narodowego w Gdańsku dalej ostrożnie czeka na otwarcie. Pozostaje trzymać kciuki za powodzenie wniosku o pewien popularny grant cyfryzacyjny (i czekać na nowy numer magazynu „Glissando”, w którym co nieco wokół rzeczonej wystawy). A jednak nie mogę opędzić się od myśli, że choć dźwięk doskonale przełamuje kryzys materialności, to wobec niektórych strategii zrywu masowego upowszechniania z sound artem należy obchodzić się podwójnie ostrożnie. Jak odróżnić wystawę spod znaku Kultury Dostępnej od tej świadomie projektującej i poszerzającej doświadczenie online? Co minione miesiące zaoferowały w temacie wirtualnej ekspozycji sztuki dźwięku? Czy da się bez Second Lifea? A wreszcie – skoro już zorientowaliśmy się, że znaczną część spotkań w pracy mógł zastąpić wysłany mejl, to może w ekologicznym duchu czas postawić pytanie: kiedy naprawdę potrzebujemy niewirtualnego sound artu?

Niektórzy, jak osloBIENNALEN, poszli w płyty. Aktualnie trwająca 5-letnia edycja wydarzenia zgłębia zakresy funkcjonowania sztuki w przestrzeni publicznej, również tej dźwiękowej i tutaj do sieci trafiły trzy prace. Y (59 ° 54’54.76 ″ N 10 ° 44′46.03 ″ Ø) Alexandra Rishauga dokumentuje audiosferę budynku po ataku terrorystycznym w Oslo w 2011 roku (w wyniku którego zginęło 8 osób). Opustoszały obecnie (i przeznaczony do rozbiórki) wieżowiec, w którym miała miejsce tragedia, staje się symbolem cichych pomników w przestrzeni publicznej – a zarazem dowodem na to, że nawet nagrania „ciszy” mogą posłużyć za formę komemoracji. To jednak pamięć żywa, zmitologizowana, stąd jak w ślad za Francisco Lópezem podkreśla Rishaug, bardziej niż na dokumentację akcent położony został na akt kreacji. Tyle teorii – premiera LP zapowiedziana na 25 maja, ale już teraz można chyba zaryzykować stwierdzenie, że kompozycja wcale nie potrzebuje do szczęścia wystawy, tak jak niekoniecznie potrzebuje jej Buildings [New York].

Inna praca pod szyldem biennalowej części Public Sounds, Power Line Hum – Compositions for Oslo City Hall, również zgłębia relację akustyki i stołecznej architektury. Utwór na nieczynne organy, służące tylko dekoracji i zastąpione organami Hammonda, także opowiada o milczącej pamięci – tym razem dotyczącej błędu projektantów i niefunkcjonalności reprezentacyjnych budynków (czy może raczej, ujmując rzecz wprost – fasadowych działań włodarzy). Polityczna krytyka przyodziana została w monumentalne brzmienie wskrzeszonych na ten cel organów – i już sam ten ambitny gest budzi moje żywe uczucia. Jeśli można tworzyć nieobojętną sztukę w przestrzeni miejskiej, to tak jak Øystein Wyller Odden.

Nie mam też wątpliwości, że kontekst wystawienniczy broni się tu bez dwóch zdań. Praca to w gruncie rzeczy environment – do niedzieli można było posłuchać i podejrzeć wideo ukazujące wybrzmiewający dronem i głosami publiczności hall. I to właśnie rozmowy, kroki i kichnięcia użytkowników tej przestrzeni fascynująco dopełniają utwór Oddena – oderwane od sakralnego kontekstu, niczym obywatele oderwani od życia politycznego (lub vice versa). A jeśli przenieść krytykę na religijne budynki użyteczności publicznej, tym trudniej tę kompozycję zbyć wzruszeniem ramion. Nie przeszkadza zapośredniczenie odbioru, który choć niepełny, rekompensowany jest wglądem w upstrzone socjalrealistycznymi malowidłami wnętrze ratusza.

Niech opis ten posłuży za zachętę, by między 12 a 16 maja podejrzeć retransmisję Kraftbalanse, czyli drugiej pracy, jaką dla osloBIENNALEN stworzył Odden, tym razem przy udziale Jana Martina Smørdala. Pozostajemy w norweskim ratuszu, nasłuchując napięcia elektrycznego, którego zmiany oddane zostają za pomocą fortepianu i orkiestry smyczkowej. Czyli innymi słowy, brzmienia głównego dochodu Oslo, w którym mieści się największa firma na norweskim rynku energetycznym, Statnett.

Nie zawsze filmy z wystaw przynoszą satysfakcję i nie trzeba długo przekonywać, że najmniej pociągającą strategią wystawienniczą jest tradycyjne oprowadzenie online, na wodzy kuratora i w sztywnym uścisku kamery. Tak właśnie produkuje się kanon i choć może trudno być rozczarowanym wystawą udostępnioną aż z Korei, a wartości dokumentacyjnych nie należy umniejszać, The Future of Silence w Nam June Paik Center nie wytrzymuje próby intermedialnej translacji. Jest coś ironicznego w profesjonalizacji odbioru sztuki fluxusowca – szczególnie, gdy kuratorka dopowiada motto: język jako podstawa naszej tożsamości rządzi naszym ciałem i myślami.

Są też tacy, którzy jawnie przechylają wystawiennictwo w stronę archiwistyki i produkowania nowych kolekcji. Przoduje tu Yuri Suzuki, który wraz z Muzeum Sztuki w Dallas stworzył bodaj najprostszą w obsłudze żywą kronikę pandemicznych pejzaży dźwiękowych (nagranie można przesłać bezpośrednio ze strony). W raczej mało oryginalnym, choć pewnie spełniającym swoją solidarnościową funkcję projekcie zwraca uwagę jedna rzecz – kulę ziemska spowija mrok i choć nagromadzenie błyskających punktów (pod którymi kryją się nagrania) podpowiada kontynenty, pewna geograficzna dezorientacja nie opuszcza tego doświadczenia. Dźwięk bynajmniej nie staje się drogowskazem i sama nie wiem, czy przedstawioną globalność rozumieć utopijnie czy może bardziej ironicznie. Wczorajszy czar nieskończonej sieci połączeń/dróg transmisji długo jeszcze będzie konotował zagrożenie. Zresztą kto trafia na stronę rozchwytywanego zachodniego sound designera? Kto i dlaczego będzie chciał włączyć się w akcję? Przyznaję – spasowałam, ale tematyzacja przestrzenności/fizyczności dźwięku godna wystawy.

Podobnych dokumentów nie trzeba długo szukać, a rodzimą propozycją, skrojoną na mniejszą skalę, jest choćby organizowana przez Europejskie Centrum Solidarności akcja Społeczne Archiwum – Co u was słychać?. I tu mowa jest o mapowaniu, choć do finału jeszcze daleka droga, zaś dotychczasową kolekcję udostępniono póki co po prostu na YouTubie. Liczba wyświetleń nasuwa z powrotem podejrzenie, czy to aby nie działanie przypominające drukowanie internetu, zrodzona ze szlachetnych pobudek czynność, która nikogo nie obchodzi. Ale może lepiej się cieszyć, że odrobiono lekcję ze zwrotu audialnego.

Nie wszyscy jednak oddają internetowi dźwięki walkowerem. Wśród opornych znalazł się np. CRiSAP, zapowiadając soundartową wystawę online w ramach Un-Earthed: A Festival of Listening and Environment. Zgłoszone prace zostaną zapisane w sieci, ale tylko za pomocą partytury lub instrukcji. Właściwa realizacja leży po stronie odbiorcy, umieszczającego daną pracę w każdorazowo zmiennym kontekście miejskim. Wystawa CRiSAP również stanowi projekt w fazie początkowej, ale intuicja podpowiada, że jeśli tematyzować przestrzeń i łączność, to właśnie w ten sposób.

Zaskakująco niewiele znaleźć można w temacie wystaw dźwiękowych twórczo korzystających ze zróżnicowanych form strumieniowania. A że jest z czego czerpać inspirację do projektowania odbioru, przekonuje ostatnio np. Constanza Candeloro. Ale to może ten słynny przesyt wirtualem – w końcu nie jest tajemnicą, że wymowniejszą od niejednej wystawy przestrzenią stały się obecnie sąsiedzkie balkony. Na dobre i na złe, 24h.

Joanna Zabłocka

Wyobcowanie obecności

Mejle od Alexandra Schuberta zawsze otwieram z podekscytowaniem – kompozytor prowadzi newsletter, w którym przesyła linki do nowych rejestracji swoich utworów na YouTubie, dostarcza apdejty najnowszych przedsięwzięć. Kiedy więc w skrzynce mejlowej znalazłam zaproszenie do wzięcia udziału w Genesis, grze komputerowej na żywo, pomyślałam, że Schubert nie mógł wstrzelić się w lepszy moment – kiedy, jak nie teraz testować jego szalone pomysły? Mając w tyle głowy wcześniejsze projekty artysty, liczyłam na coś przewrotnego i się nie zawiodłam.

Alexander Schubert od kilku lat wyraźnie podąża tropem psychologicznym, do tego stopnia, że część realizacji trudno nazwać koncertem czy instalacją dźwiękową, rola muzyki też nie jest dominująca (jeśli w ogóle pojawia się muzyka). W zamian kompozytor (czy już reżyser?) oferuje zanurzenie w zbudowanym przez siebie świecie, rzeczywistości, która nierzadko uwiera, wywołuje dyskomfort, zmusza do przemyślenia roli odbiorcy sztuki, wyzwala skrajne emocje. Tak też było tym razem: gra komputerowa tylko pozornie była grą – w rzeczywistości kompozytor zaaranżował spotkanie z drugim człowiekiem, zapośredniczone przez ekran komputera, głośnik i mikrofon. Szkopuł tkwił w relacji z tą drugą osobą – wyposażona w odpowiedni sprzęt, umieszczona w opuszczonej piwnicy, otoczona licznymi mniej lub bardziej zbędnymi przedmiotami, przez godzinę była „do dyspozycji”. Gotowa na spełnianie komend, stanowiła wirtualne rozszerzenie ciała gracza. Wystarczyło wypowiedzieć polecenie i patrzyć, jak zostaje spełnione.

Jeśli wyobrażacie sobie teraz niecne scenariusze w stylu testowania granic „gry”, co można, a czego nie lub przeciwnie – próbę wyzwolenia żywych awatarów z tej opresyjnej sytuacji, nic z tego. Na każde „wątpliwe” polecenie, pojawiał się komunikat: „I can’t do that”. Mnie migał na ekranie kilkanaście razy: zarówno kiedy pod wpływem troski o potrzeby (podobnie, jak w Simsach, pojawiały się paski komunikujące poziom głodu, pragnienia, zmęczenia i temperaturę), zachęcałam do wypicia pełnotłustego mleka, jak i zagrania na instrumencie klawiszowym jednego z utworów Alexandra Schuberta (w przypadku Chopina też spotkałam się z odmową). Z drugiej strony udostępniona mi awatarka na moje sugestie interakcji z innymi awatarami, chętnie w nie wchodziła – mogłam posłuchać wspólnej gry na bębnach, kolektywnego chrupania czipsów, zobaczyć, jak pozdrawiają się, machając na powitanie, tańczą. Sam aspekt muzyczny w pełni zależał od wyobraźni grającego. Do dyspozycji było wiele instrumentów: wspomniany instrument klawiszowy, bębny, gitara elektryczna. Spacerując po piwnicy, można było się natknąć na megafon, szeleszczącą folię termiczną, liczne przedmioty codziennego użytku. Właściwie ze wszystkiego można było stworzyć koncert, trzeba było tylko dobrze się rozejrzeć lub wcześniej zamówić wśród pięciu przedmiotów na samym początku gry. Przydzielona mi awatarka wielokrotnie zaskoczyła mnie własną inwencją, czy to słodko nucąc wybraną przez siebie melodię (poprosiłam, żeby zaśpiewała), czy dogrywając własną partię do syntetycznych dźwięków klawiszy. Jedynym ograniczeniem w moim przypadku okazała się jakość internetowego łącza, wielokrotnie zacinał mi się obraz, nie docierały wszystkie dźwięki.

Jeśli Alexander Schubert w czasie pandemii chciał nas wyzwolić z braku interakcji społecznych i doświadczeń muzycznych, przewrotnie mu się to udało. Za pomocą komputera mogłam się przenieść gdzieś daleko i prawie swobodnie (za pośrednictwem rąk drugiego człowieka) robić to, na co miałam ochotę i na co miała ochotę reprezentująca mnie awatarka. Teraz tylko strach pomyśleć, co z tymi wszystkimi nagraniami: poleceniami, wypowiadanymi pod nosem wątpliwościami, śmiechem, żartami zrobi kompozytor. Czy teraz sztuczna inteligencja pomoże mu stworzyć materiał dźwiękowy do kolejnego projektu?

Wioleta Żochowska

 

Powrót realnego

Reakcją na streamowanie wszystkiego jest organizowanie wydarzeń, które w sieci są jedynie zapowiadane, ale odbywają się tylko w realu. Koen Nutters, członek między innymi Konzert Minimal i The Pitch, już w marcu zainicjował akcję wykonywania partytur tekstowych (m.in. Christiana Wolffa, Mieko Shiomi, Manfreda Werdera). Publikuje je na Facebooku, zachęca do wspólnego wykonywania o określonej godzinie i to właśnie ma być jedynym łącznikiem, bo programowo zaznacza, że No Zoom / No streaming / No bandcamp pages. Mazen Kerbaj, który też jeszcze w marcu zareagował na sytuację projektem The Corona Diaries, 2 maja urządził pierwszy koncert w swoim mieszkaniu. Żeby pozostać w zgodzie z zaleceniami liczba miejsc była ograniczona do czterech. Takich ograniczeń nie przewiduje inicjatywa związanego z Kołorkingiem Muzycznym Huberta Karmińskiego, który również 2 maja improwizował w poznańskim parku z Michałem Giżyckim. Karmińskiemu taka idea chodziła po głowie już wcześniej, zresztą miał na koncie plenerowe granie, ale teraz ten prosty pomysł uzyskał nowy wydźwięk. Na szczęście udało się uniknąć niebezpiecznych zgromadzeń, jakie ukróciły choćby ciechanowską inicjatywę (ofiarę własnego sukcesu i popularności Kasi Kowalskiej), więc w kolejną niedzielę Karmiński powrócił w towarzystwie większej liczby muzyków i ma zamiar czynić tak regularnie co tydzień. Jeśli pogoda będzie sprzyjać.

Piotr Tkacz