Na bieżąco

Sieciówka 5.06.2020

Rubryka poświęcona wyławianiu z sieci różnych zjawisk dźwiękowych i nawigowaniu w powodzi strumieni

Antoni Michnik, Joanna Zabłocka, Justyna Anders-Morawska, Piotr Tkacz / 5 cze 2020
Kapitał rośnie

Konkretnie Radio Kapitał, a rośnie jego oferta programowa. Dzięki nadawanym tam audycjom można udać się do miejsc, które i przed lockdownem nie były łatwo osiągalne. Zawsze warto znaleźć się na obrzeżach z Michałem Wieczorkiem, np. zaliczając w jednym odcinku Iran, Haiti, Cypr, Belgię i Grecję. Dwie różne bębniarskie ekspedycje proponują Wojciech Kucharczyk (Ghana, Mali, Burundi, Kuba) oraz Jakub Knera (Tortoise, Nihiloxica, Liars, Tigue). Tych, którzy z Hubertem Kostkiewiczem (The Kurws) odważą się uchylić czarcią zapadkę czeka wyprawa do Japonii (Ground Zero, After Dinner, Taeko Ohnuki). Radio Bluszcze, do którego Patryk Daszkiewicz (DMNSZ), zaprosił Marcina Barskiego z jego taśmami prawdy zabiera nas w rejony może geograficznie bliskie, ale tajemnicze i niezbadane niczym białe plamy na starych mapach. Po zejściu w głębiny dźwiękowej podświadomości nikomu nie powinno być już straszne wypuszczenie się na niebezpieczną zatokę z Robertem Skrzyńskim (Micromelancolié). Na skołatane szybkimi bitami i woltami gatunkowymi nerwy znajdzie się ukojenie improwizowanego śpiewu z towarzyszeniem leśnych dźwięków.

Piotr Tkacz

W poszukiwaniu czystego strumienia

Kto jak kto, ale Damon Albarn w pewnym sensie przygotowywał się na konieczność sztuki doby social distancing przez lata. Wprawdzie Gorillaz (które prowadzi z Jamie Hewlettem już dłużej niż faktycznie działało Blur) grywa całkiem rzeczywiste trasy koncertowe, ale jednak wirtualnemu zespołowi powinno być najłatwiej przystosować się do przeniesienia kultury jeszcze bardziej w sieć. Cóż, Gorillaz wypuszczają w trakcie pandemii sukcesywnie prawdopodobnie najlepszy „Albarn-related” materiał od dekady, a sam frontman odwiedza z dystansu wraz z wirtualnym zespołem talk-showy, jednak również środowisko wirtualnych zespołów dotykają choroby i śmierć jego ludzkich twórców, współpracowników, przyjaciół – w przypadku Gorillaz Tony’ego Allena.

17 maja Albarn miał rozpocząć trasę – solową, choć z okazałym zespołem – prezentując materiał zatytułowany The Nearer the Fountain, More Pure the Stream Flows. Cóż, koncerty zostały przełożone na przyszły rok, ale w dniu, w którym trasa miała ruszyć Albarn zaprezentował roboczą wersję części materiału poprzez Boiler Room. Złośliwie można by zastanawiać się, czy to nie materiał promocyjny, skoro został dofinansowany przez islandzkie linie lotnicze oraz hotele, a w jego opisie podkreślane są „inspiracje Islandią”. Na razie jedynie zaznaczmy ten mariaż z biznesem i udział w przedsięwzięciu islandzkich muzyków. Sam tytuł, zaczerpnięty z wiersza Johna Clare, w zamierzeniu wyraźnie głoszący chwałę krainy gejzerów, pasuje nieoczekiwanie do sytuacji, w której się znaleźliśmy i skazani jesteśmy na doświadczenie strumieniowania kultury. A z drugiej strony, wracając do tytułu , czyż właśnie takie doświadczenie projektu – jako work in progress – nie jest w jakiejś mierze faktycznie bliższe źródłu stojącej za danym materiałem idei?

A jaki jest sam projekt? Cóż, przede wszystkim wpisuje się w ciąg prób Albarna, by tworzyć formy narracyjne, jednak niekoniecznie utkane z paratekstów i piosenek, jak w przypadku kolejnych „faz” narracji towarzyszącej Gorillaz. Ogólnym zarysem formy nowy materiał przypomina raczej jego teatralno-operowe przedsięwzięcia od Monkey: Journey to the West po Doctor Dee. Sens tych przedsięwzięć polegał dla mnie na próbie przepisania na kontekst współczesnej muzyki popularnej niegdysiejszej tradycji Opery Savoy. Tym razem forma pozbawiona jest kontekstu narracji scenicznej, ale ważną rolę odgrywa w przedsięwzięciu wizualna narracja pejzaży Islandii.

Na poziomie warstwy muzycznej całość spinają dwa segmenty, w których puls głównego gitarowego motywu budzi we mnie wyraźne skojarzenia z Electric Counterpoint Steve’a Reicha. W obu przypadkach Albarn dyskretnie łączy ten puls z motywami odsyłającymi do muzyki północnoafrykańskiej – w otwarciu partie wokalne (nagrania terenowe?), w zakończeniu uzupełnienie owego gitarowego pulsu delikatną partią perkusyjną. Kiedy wchodzi głos Albarna można pomyśleć, że oto zmaterializował się zaginiony sequel do Think Tank. To wrażenie powraca zresztą jeszcze parę razy – niemal we wszystkich melancholijno-piosenkowych segmentach, choć niektóre pewnie wzbudzą w innych uszach raczej skojarzenia z Everyday Robots, czy Merrie Land.

Pomiędzy piosenkowymi segmentami narracje prowadzą nagrania terenowe. Szum wiatru i fal wprowadza instrumenty dęte i niskie, skrzypiące tony smyczków, które układają się jakby w kołysanie statku. Kiedy sekcja dęta (zwłaszcza rogi) wejdzie mocniej, zdaje się imitować efekt buczka mgłowego (skojarzenie wzmacniane przez wizualizacje). Czy jesteśmy w świecie Lighthouse? Filmu, który wszak tak dobrze pasuje do mitologii Gorillaz, na czele z Plastic Beach… Poczucie zanurzenia w rzeczywistości rodem z ostatniego dzieła Roberta Eggersa wraca, gdy słyszymy krakanie kruka. Niezależnie od konkretnych skojarzeń The Nearer the Fountain, More Pure the Stream Flows to pocztówka z przestrzeni izolacji, melancholijne piosenki, zanurzone w partiach wywiedzionych z mieszaniny pejzaży dźwiękowych Islandii oraz innych ważnych dla Albarna miejsc. Paradoksalnie, materiał, który może tylko zyskać na sile w dobie social distancing, tak jak choćby najnowsza płyta Fiony Apple – sama w sobie znakomita, wyjątkowo trafiająca w powszechne emocje doby pandemii. Jedyne pytanie dotyczy tego, czy kiedy w końcu Albarn ruszy z materiałem w trasę, lub może go wyda… czy dalej będzie on rezonował z kulturowym momentem?

Antoni Michnik

Irańskie portrety 

Nie odkryje Ameryki, kto dzisiaj „odkryje” muzykę irańską – twórczość ta w ostatnich latach na dobre rozgościła się na scenie międzynarodowej, co zaś równie istotne, reprezentacji doczekały się jej różne oblicza, od niezależnej elektroniki przez tradycję po akademicką muzykę współczesną. Ba, akademicką muzykę współczesną komponowaną przez kobiety! Po części jest to bez wątpienia zasługa samych zainteresowanych, którzy oprócz aktywności twórczej prężnie rozwijają tę samoorganizacyjną i animatorską, by wspomnieć SET Festival, Tehran International Music Festival czy Iranian Female Composers Association. I właśnie tę ostatnią inicjatywę można było niedawno podejrzeć w akcji, dołączając do retransmisji koncertu, który w 2019 roku odbył się w ramach Mostly Mozart Festival w Nowym Jorku (póki co – wideo nadal widnieje w sieci). 

Jak to zwykle bywa z nowymi geografiami, sprawa jednak jest złożona. Jeśli coś łączy Anahitę Abbasi, Farzię Fallah, Bahar Royaee, Aidę Shirazi, Shivę Feshareki i Niloufar Nourbakhsh – sześć irańskich kompozytorek reprezentowanych przez International Contemporary Ensemble – to obok pokoleniowej zbieżności jest to stały pobyt poza granicami kraju. Choć zatem wśród sześciu utworów koncertu powracają bliskowschodnie inspiracje, błędem byłoby doszukiwać się wspólnych stylistyk, trudno także oprzeć się wrażeniu, że sama emigracja więcej mówi o muzyce kompozytorek niż niejeden opis dołączony do programu. Z tą myślą oglądałam piątkową premierę Composer Portraits na YouTubie i każdy nowy komentarz w chatboksie tylko utwierdzał mnie w przekonaniu, że mam do czynienia z formułą bardziej adekwatną niż ramy „rzeczywistego” koncertu. Bo czy właśnie nie o to chodzi w działalności IFCA – nie o showcase nieznanych nazwisk na zachodnim festiwalu, ale otwieranie nowych, wirtualnych przestrzeni kreacji, stref wolnościowych, interaktywnych i społecznościowych, w których nowe tożsamości muzyczne dopiero się tworzą? 

Wróćmy do muzyki. Otwierający koncert Firing Squad Niloufar Nourbakhsh ujmuje zróżnicowaną, ale wyważoną fakturą, w której 5-osobowa obsada (obój, klarnet, klarnet basowy, saksofon, fagot) prezentuje polifoniczne i heterofoniczne wymiany rozmaicie parowanych instrumentów. Wciągająca narracja budowana jest z jednej strony za pomocą stopniowo rozwijanych repetytywnych motywów, a z drugiej kontemplacyjnej i melancholijnej kantyleny, schodzącej się w konsonansowym wielogłosie i rozchodzącej w jazgotach, przedęciach i ekspresyjnych ornamentacjach. Precyzyjnie zakomponowany utwór napełnia poczuciem doskonale zgranej improwizacji, choć wbrew słuchowym pozorom nie tej spod znaku minimalistów czy free jazzu, a rzecz jasna tradycji sufickiej.  

W Venus/Zohre Shivy Feshareki technologiczna mediacja zaczyna nieco doskwierać – subtelnie wydobywane przez kwartet smyczkowy odcienie szeregu harmonicznego w streamie paradoksalnie łatwiej jest zauważyć niż usłyszeć. Tym razem improwizacja przejmuje stery już bez zwodzenia, ale nie jest to ad libitum w standardowym znaczeniu tego słowa. Liczy się tylko prawa ręka – powtarzające się, konsekwentne, „grawitacyjne” ruchy smyczka sprawiają, że z czterech kompletów cichych pustych strun stopniowo wypiętrza się masywna audiosfera. Tytułowa zorza poranna lekko trąci w tym kontekście ilustracyjnym banałem, ale fani brzmień Radical Polish Ensemble (przynależę) powinni być usatysfakcjonowani. „Open string never felt more therapeutic”, komentuje w okienku Ross Karre. 

Dwa solistyczne popisy skrzypcowe Josha Modneya otwiera Longing for a distant memory Aidy Shirazi. Utwór eksponuje szeroki wachlarz technik rozszerzonych, pod którymi stopniowo nikną krótkie, ekspresyjne frazy – niczym strzępki rekonstruowanego wspomnienia, uzupełnia autorka w nocie programowej. Jeśli dekonstrukcja, to tylko muzykalna, zdaje się jednak odpowiadać Modney i w …und dann befreit..? Farzii Fallah nie obniża interpretacyjnej poprzeczki. A przecież strona techniczna ponownie stawia wymagania – przeważająca część utworu opiera się na dwudźwiękach, i to nie byle jakich, bo nie są to bynajmniej proste interwały harmoniczne. Tworzące je dźwięki nieustannie przemieszczają się w różnych kierunkach, także i w tej kompozycji wzmacniane bezkompromisową artykulacją, a wrażenie ciągłej oscylacji już po wszystkim jeszcze długo rezonuje w pamięci.  

Seven Impressions Anahity Abbasi, inspirowane rytuałami z misterium mitraistycznego, w warstwie dźwiękowej wywołuje we mnie skojarzenia z wczesnymi utworami elektronicznymi. Nasuwają je bardzo oszczędna faktura i lapidarne, zróżnicowane efekty perkusyjne, takie jak metaliczny świst talerzy pocieranych smyczkiem, dźwięk terkotek czy bęben wielki z nałożoną folią. Wpisuje się w tę audiosferę towarzyszący perkusji zdehumanizowany głos Alice Tessier, intensywnie korzystającej ze zniekształcających możliwości mikrofonu. 

Zerkam niepewnie na chat: internauci donoszą o urodzinach Modneya, które zbiegły się z dniem pierwotnego koncertu. 5 sierpnia, nie przeszkadza to jednak w publicznym złożeniu życzeń. Ktoś pyta, czy powinno się tak ciężko pracować w dniu własnych urodzin. Nie jestem pewna, czy za chwilę Polska nie przejmie tego filmiku, ale gdzieś wewnątrz czuję błogą ulgę. Komentują zarówno przypadkowicze, jak i śledzący retransmisję własnych utworów artystki i artyści, którzy nagle staja się bliżsi, niż gdyby siedzieli kilka krzeseł dalej w jednej sali koncertowej. Wirtualna płynna przestrzeń przeżywania sprzyja egalitarnej wymianie wrażeń, nieskrępowanej oficjalnym językiem zwyczajowo obowiązującym podczas dyskusji pokoncertowych. Nic to nowego, chciałoby się powiedzieć 15 lat po powstaniu YouTube’a, a jednak w kontekście twórczości tak silnie sprofesjonalizowanej, trudno dostępnej i przywiązanej do instytucji efekt jest zaskakująco ożywczy. Muzyko współczesna, witamy w XXI wieku.

Joanna Zabłocka

_.._ _ …._ _ …._..̮./ – slow, fast, fast, slow, slow… – sztuka to rezyliencja, rezyliencja to sztuka – Igor Levit, Vexations, 30-31 maja 2020, Berlin

 

_.._ _ …._ _ …._..̮./

Erik Satie i Igor Levit, Vexations i manifest przeciwko sytuacji artystów w czasach epidemii… 30 maja 2020 o godzinie 14 naszego czasu Levit rozpoczął swoją zaplanowaną na 20 godzin podróż przez 840 powtórzeń niecałej strony zapisu, będącego – jak pisze Robert Orledge w studium pt. Understanding Satie’s Vexations [1] zamówionym przez Ornellę Voltę dla Archives de Fondation Erik Satie – eksperymentem w totalnym chromatyzmie i ciągiem nierozwiązanych dysonansów, nieukierunkowanym i pozbawionym ośrodka tonalnego krokiem w stronę serializmu, przykładem minimalizmu, utworem testującym wytrzymałość zarówno wykonawcy, jak i widowni; od poczucia wszechogarniającej nudy, aż po stany urojeniowe.

_.._ _ …._ _ …._..̮./

Każde powtórzenie jest w istocie czymś nowym, chociaż zawartość pozostaje ta sama. Stały temat w basie i logika konstrukcyjna zostały zdaniem Orledge’a misternie ukryte. Utwór ma konstrukcję ABAC, przy czym części występujące między tematem w basie zawierają jako podstawę jego powtórzenie, a dodana warstwa harmoniczna prawej ręki z części B pojawia się jako swoje lustrzane odbicie w części C. Być może nasycenie zapisu znakami przygodnymi miało na celu utrudnienia pianistom i pianistkom zapamiętania utworu, i w istocie wiele relacji wykonawców wskazuje taki trop. Jednak z Satie’m niczego nie możemy być pewni, skoro natrafiamy w temacie na ślad zamysłu konstrukcyjnego wyrażający się w zastosowaniu bemoli poniżej h i krzyżyków powyżej. Jest jednak wyjątek –  c♭- przedostatnia nuta enharmoniczna z h. Z drugiej strony Orledg’e wcale nie musi mieć racji – może „sowy nie są tym, czym się wydają”, i należy podążyć za tropem wskazanym przez Nadię Boulanger, co prawda nie w odniesieniu do Vexations, ale innego utworu: „(…) to wszystko nieprawda. To sama muzyka. To tylko to, czym ona jest”[2] Jednak czy Vexations to w ogóle muzyka? Stephen Wittington twierdzi, że to raczej obiekt dźwiękowy (object sonore). Jednostajna harmonia Vexations, brak silnych kontrastów, powtarzalność, drobne przekształcenia – Whittington widzi w Vexations coś na podobieństwo wyblakłych fresków[3]. Nie sposób też nie wspomnieć skojarzeń Cage’a: Vexations  to studium w medytacji zen. A może nie zen? Może zaszyfrowane przesłanie mistycyzmu Różokrzyżowców? Jedna strona, od 16 do 36 godzin na wykonanie, obszerna literatura, a równie dobrze to żart, jeden z tych, z których kompozytor był znany. Jednak będąc częścią widowni online, kiedy Igor Levit mierzył się z Vexations ani przez moment nie miałam wrażenia, że obcuję z żartem.

_.._ _ …._ _ …._..̮./

Czy Vexations są odświętne w znaczeniu wartości odświętnych? Jak wizyta na koncercie znanego solisty? Lśniący Steinway, pusta sala – oczy zwrócone na pianistę, co to za sytuacja? Niby podobna do wizyty na recitalu, a jednak nie do końca. Streaming na kanale Igora Levita umożliwiał zamieszczanie komentarzy w trakcie wykonania. Na sali koncertowej czasem dzielimy się spostrzeżeniami z sąsiadem, czasem przez moment ciało i umysł rozdzielają się, ale nie piszę w tej chwili o doświadczeniach szczytowych, tylko o naszym medialno-społecznościowym życiu na pokaz. Ciało zostaje na widowni, ale umysł jest już na Facebooku – oznaczamy miejsce, wydarzenie, kilka słów wrażeń, algorytm zadecyduje, kto i kiedy zobaczy nasze aktualności. Tutaj bieżące spostrzeżenia biegły przez kontynenty, moim sąsiadem był ktoś z Berlina, ktoś z Filadelfii…Specjaliści z zakresu kultury dźwięku i „kibice sportowi”… To kolejny aspekt Vexations, ale nie tylko – muzyka jako rywalizacja, większy repertuar, szybsze tempa, częstsze koncerty, więcej wygranych konkursów, większe zasięgi, standardy wykonawcze, zarządzanie tremą, zarządzanie psychomotoryką, medycyna sportowa w służbie sztuki. Może nie w służbie sztuki, ale w służbie rynku sztuki. Czy sztuka istnieje obecnie bez swojego rynku? Jaki jest dźwięk jednej klaszczącej dłoni? Koan zen i Vexations

_.._ _ …._ _ …._..̮./

Czy da radę, czy wytrzyma… Co jest do wytrzymania w Vexations, co jest do wytrzymania w zawodzie artystycznym? Cage zwracał słuchaczom część ceny biletu proporcjonalnie do czasu spędzonego z Vexations: im więcej konsumujesz, tym mniej kosztuje. Czy była to nagroda za szacunek w stosunku do utworu i wykonania, czy trzeźwa obserwacja zależności ekonomicznej: większa dostawa, większy rabat? Wracając do wytrzymałości: czy artystki i artyści zamknięci w kwarantannie wytrzymają brak bezpośredniej relacji z widownią, czy bez widowni nadal istnieją? Jestem potrzebna/potrzebny, bo chcą mnie słuchać. Jestem, o ile jestem słyszany/słyszana. Jestem, bo rozmawiam z światem poprzez sztukę, a świat odpowiada. Co się dzieje, jeżeli świat odpowiada topniejącymi budżetami instytucji, umowami śmieciowymi, propozycjami grania za wpis do CV, a teraz również odwoływanymi koncertami, a nawet całymi sezonami artystycznymi? W imieniu środowiska artystycznego Levit w pustej sali, spędza ostatecznie czas od 14:00 30 maja do 5:25 31 maja – z kilkunastoma krótkimi przerwami – grając hipnotyzujące dźwięki, początkowo w tempie 40bpm (ćwierćnuta), żeby skończyć na 69bpm. Ma do dyspozycji realizatorów dźwięku i lekarza. Zadbano o odpowiednią podaż płynów, witamin, potasu i żelaza. Odmienność tych realiów od realiów prekariatu artystycznego nie czyni przekazu mniej znaczącym. Powiedziałabym, że go wzmacnia poprzez kontrast i samą osobę Levita, którego bez wątpliwości można nazwać artystą zaangażowanym.

_.._ _ …._ _ …._..̮./

Mogę sobie wyobrazić, że dla pianisty wykonanie Vexations jest wyzwalającym doświadczeniem, jeżeli przestaniemy je traktować jako test na wytrzymałość. Rytualny charakter codzienności, gdzie każdy dzień jest, a może powinien być w jakiś sposób podobny do poprzedniego. Struktura, powtarzalność, bezpieczeństwo, spokój…wejście w dźwięk, zakorzenienie w klawiaturze, stopienie się, trans. Z drugiej strony ciało zgłasza się po swoje prawa, kręgosłup żąda zmiany postawy, palce proszą o inny kąt kontaktu z klawiszami.

Każde powtórzenie z 840 jest w jakiś sposób inne, nie tylko w sferze idei, ale namacalnie –  tempo, artykulacja, wahnięcia agogiczne, nawet błędy tekstowe, ruch ciała, spadające kartki i to, co dzieje się w mojej głowie i w moim ciele, kiedy słucham Vexations. Odczułam rodzaj głębokiej solidarności z Igorem Levitem, a poprzez niego z każdym przedstawicielem i przedstawicielką klasy nazywanej kreatywną, chyba bardziej po to, żeby sprzedawać ją jako towar – z tymi, którzy każdego dnia dokonują wyborów prowadzących do pozostania przy sztuce, postawienia jeszcze jednej kreski, napisania jeszcze jednej linijki tekstu, wyćwiczenia jeszcze jednego taktu… Rezyliencja to odporność, wytrzymałość w obliczu zmian, zdolność do odzyskiwania sił.

Co Vexations mówi o nas, o nas w nas, o nas w świecie, o nas w relacji do, o sztuce w świecie – po co to wszystko? Kiedy Levit kończy i opiera głowę o podstawę pulpitu, co widzimy? Ulgę, czy radość, a może rodzaj rozpaczy? Dokonałem, ale czy to ma sens? To, co dostrzegamy w Vextations i rezyliencji Igora Levita być może opowiada historię nas samych. Spójrzcie w lustro, które podstawił nam Erik Satie i sprawdźcie, co się odbije.

_.._ _ …._ _ …._..̮./

 

[1] Robert Orledge, Understanding Satie’s Vexations, Music&Letters, August 1, 1998, s. 386-395

[2] Cyt. za Anna Chęćka-Gotkowicz, Ucho i umysł, Słowo/Obraz Terytoria, Gdańsk 2012, s. 157

[3] Stephen Whittington, Serious Immobilities: On the Centenary of Erik Satie’s Vexations, 1999 http://www.satie-archives.com/web/article3.html

Justyna Anders-Morawska