Kody 2021

Marcelina Werner / 5 cze 2021

 Awangarda tradycji czy tradycja awangardy?

Majowe KODY powróciły. Data tegorocznego festiwalu cieszy tym bardziej, gdy weźmiemy pod uwagę zawirowania związane z przełożeniem ostatniej edycji na porę jesienną. I tym razem nie obyło się bez niuansów organizacyjnych w kontekście narzuconych obostrzeń. Nie do przewidzenia było wprowadzone w połowie maja częściowe łagodzenie rygorów sanitarnych, związanych także z sektorem kulturalnym. Niestety jednak festiwal nie mógł gościć publiczności na wydarzeniach Głównym sposobem przekazywania treści artystycznych do odbiorców były więc po raz kolejny streamingi.

Strug / Encounter / Feldman

Już pierwszy dzień festiwalu rozpoczął się dość intensywnie. Pięknym początkiem tegorocznej edycji był koncert Adama Struga wykonującego pieśni kurpiowskie w Centrum Kultury w Lublinie. Artysta, siedzący samotnie na środku Sali Widowiskowej, wypełnił swoim głosem jej przestrzeń, co dało się odczuć nawet przez ekran laptopa. Pieśni Puszczy Zielonej wybrzmiewały w spokojnym tempie, przeplatając się z echem jakie niosło się za głosem. Kontrastujące było poczucie spokoju, ale i wielkiej siły, która płynęła od śpiewaka. Statyczne, acz krążące po skalach dźwięki faktycznie wprawiały w stan wyciszenia i – jak zastrzegają w programie organizatorzy festiwalu – w połączeniu z emisją wokalną Struga czyniły z jego wykonań niezawodny wyciskacz łez. Spokój, piękno i siła to dla mnie trzy słowa najlepiej oddające to przeżycie.

Adam Strug, „Pieśni miłosne Puszczy Zielonej”, fot. materiały Ośrodka Rozdroża

Na kolejne z wydarzeń należało przenieść się przed Pawilon KODY, znajdujący się na placu przed Centrum Kultury w Lublinie, gdzie Carola Schaal, Heinrich Horwitz i Rosa Wernecke prezentowali nową, premierową wersję Encounter. Festiwalowy klimat zmienił się momentalnie po włączeniu streamingu. Uleciała gdzieś podniosłość, pojawił się miejski kadr, z ludźmi zatrzymującymi się przed transparentną szybą kontenera, w którym znajdowali się artyści. W prawie półtoragodzinnym performansie istotne były gesty, światło oraz wyświetlana tuż za występującymi warstwa wideo. Artystki stopniowo zbliżały się do siebie, traktując dotyk jako coś zakazanego. Swoją drogą ciężko nie odnieść tego do sytuacji lockdownu. Elektroniczna muzyka dodawała opowieści o cyberfeministce motoryczności pomimo powolnego rozwoju akcji. Gra świateł towarzyszyła bohaterkom w eksplorowaniu siebie i otaczającej ich rzeczywistości. Równomiernie rozłożone napięcie doprowadziło do momentu kulminacji, z wypowiedzianymi słowami: „My body, my choice”, które coraz częściej krążą w codziennej przestrzeni. Encounter [Spotkanie] to zajmująca opowieść o docieraniu do własnej tożsamości, buncie i świadomości. Wszystkie te emocje spływały na mnie poprzez streaming, choć pewnie byłyby znacznie bardziej wyraziste, gdybym mogła doświadczyć performansu na żywo.

Carola Schaal, Heinrich Horwitz i Rosa Wernecke, Encounter, fot. materiały Ośrodka Rozdroża

Wieczór zakończył się wykonaniem utworu Why Patterns? Mortona Feldmana przez Ewę Liebchen, Emilię Sitarz i Huberta Zemlera. Przenikające się ze sobą subtelne pasma muzyczne były kojącym doświadczeniem, wpisującym się idealnie w program dzisiejszego dnia. Wybrzmiewające przez prawie pół godziny delikatne współbrzmienia wprawiały w stan wyciszenia zwłaszcza po wyrazistym Encounter. Muzyczna medytacja z Feldmanem w roli głównej stanowiła idealne dopełnienia pierwszego z festiwalowych dni

Ewa Liebchen, Emilia Sitarz i Hubert Zemler, Why patterns, fot. materiały Ośrodka Rozdroża

Isphording / Górecki

Drugi dzień festiwalu zdecydowanie należał do Gośki Isphording. Klawesynistka dokonała fenomenalnego przeglądu literatury muzyki współczesnej na ten instrument. W programie znalazły się utwory Hugona Moralesa Murgui (Plektron), Cezarego Duchnowskiego (Sequenza II), Karola Nepelskiego (Variations on global crowd), Pierre’a Jodlowskiego (Lesson in anatomy) i prawykonania utworów Pawła Hendricha (Dualabilis II) oraz Kuby Krzewińskiego (Incorporate 2). Istotą koncertu było spojrzenie na klawesyn z różnych perspektyw, co wymagało od artystki wchodzenia w coraz to odmienne role. Poczynając od odkrywania klasycznego brzmienia instrumentu w połączeniu z elektroniką na żywo (Krzewiński, Jodlowski), przez traktowanie perkusyjne, aż po eksplorowanie klawesynu jako ciała (Lesson in anatomy). Różnorodne techniki stosowane przez Isphording miały okazję wybrzmieć zarówno w utworach wymagających umiejętności stricte technicznych, jak i w tych spokojniejszych, gdzie na pierwszy plan wysuwała się subtelność dźwięku oraz gestu (Incorporate 2). Warsztat oraz zaangażowanie artystki widoczne były w każdej prezentowanej przez nią kompozycji, co złożyło się na ponad godzinny, trzymający w napięciu koncert (co dalej?), do którego chciałoby się powrócić. Ta wielowymiarowość przedstawiona zarówno przez klawesynistkę, jak i w  kontekście samego programu z sukcesem uczyniła to wydarzenie jednym z must see tegorocznych KODów.

Gośka Isphording, fot. materiały Ośrodka Rozdroża

Wieczór dnia drugiego upłynął ponownie pod znakiem delikatnych brzmień tria Ewa Liebchen, Emilia Sitarz i Hubert Zemler, tym razem z towarzyszeniem Łucji Szablewskiej (sopran). Goodnight op. 63 i prawykonanie Kołysanki op. 9 Henryka Mikołaja Góreckiego złożyło się na prawdziwie elegijny klimat nadchodzącej nocy.

TOVA / JAGD

Na premierę koncertową projektu „TOVA” Ani Karpowicz, czekałam od samego początku festiwalu. Zaproszone przez flecistkę młode kompozytorki – Marta Śniady, Nina Fukuoka, Aleksandra Kaca i Teoniki Rożynek – stworzyły w ramach współpracy projekt odnoszący się do poszukiwania źródeł tożsamości, które niejako siłą rzeczy związane były z szeroko rozumianą kobiecością. Projekt prezentowany był wcześniej na festiwalu Sacrum Profanum, choć nie w formie „na żywo”, tak jak miało to miejsce na tegorocznych KODach. Prezentowane kolejno przez Karpowicz 4 rituals of women’s happiness 2.0 (Śniady), Zansei (Fukuoka), Inner (Kaca) oraz Scream (Rożynek) stanowiły wyraz pełnego spektrum wszelkich aspektów kobiecości. Brzmienia fletu – swoją drogą instrumentu o raczej żeńskich niż męskich konotacjach – podkreślane elektroniką i często kontrastujące ze sobą uczyniły koncert zróżnicowanym w odbiorze. Szmery, szepty oraz kojarzące się z instrumentem raczej delikatne dźwięki przełamywały się z tymi, z których wypływała agresja, jakaś złość, pas.

Ania Karpowicz, „TOVA”, fot. materiały Ośrodka Rozdroża

Zupełnie odmienny charakter dało się odczuć w prawykonaniu „Jagd”, kompozycji zbiorowej (Miszk, Sokołowski, Zemler, Rogiewicz, Pękala) w koncepcji Barbary Kingi Majewskiej. Kompozycja zaprezentowana w piątkowym Paśmie Snu bazowała w głównej mierze na trąbce oraz kojarzącymi się z nią atrybutami. W tym chociażby hejnałowe fragmenty, przywołujące na myśl łowiectwo, będące niegdyś pewnego rodzaju rytuałem. Do brzmienia trąbki dołączały także instrumenty perkusyjne oraz fortepian. Istotnym dźwiękiem dla utworu był szmer, czy momentami bardziej trzask zeschłych liści i gałązek. W zasadzie to złożyło się w pełni na wizję leśnego krajobrazu. Podobnie jak w „TOVA” odczułam tu pewien kontrast. Kompozycja, choć początkowo spokojna, momentami jazzująca, stopniowo zaczęła przyspieszać, narastać, jakby chcąc odwzorować gonitwę za dziką zwierzyną. Nieodłącznym elementem myślistwa jest śmierć. I tutaj także symbolicznie przedarła się ona do warstwy dźwiękowej. Koncert dobrze wpasował się w zaplanowany przez organizatorów cykl wieczornych wydarzeń, choć nieco odbiegał koncepcją od Feldmana i Góreckiego.

Walentynowicz / Voxnova Italia / Radical Polish Ansambl

Ostatni dzień festiwalu upłynął pod znakiem fortepianu, muzyki wokalnej i poszukiwania dialogu pomiędzy tradycją, a współczesnością. Wszystkie trzy koncerty złożyły się na najbardziej różnorodny dzień podczas trwania tegorocznej edycji festiwalu KODY.

Sobotnie, intensywne nasłuchiwanie rozpoczęło się koncertem Małgorzaty Walentynowicz. W repertuarze znalazły się Flat Surfaces Krzysztofa Wołka (prawykonanie) i Collection de petites pièces ou 36 Enfilades pour piano et magnétophone Luka Ferrariego. Pierwsza z kompozycji na fortepian z elektroniką, to pole popisu dla pianistki w kwestiach technicznych. Pojawiają się tu zarówno preparacja instrumentu, jak i szybkie, chromatyzowane przebiegi nutowe czy gra rejestrami. Live electronics momentami podbijały partię fortepianu, ale ich obecność pozostawała raczej na drugim planie. Znacznie bardziej angażująca okazała się kompozycja Ferrariego, której brzmieniowość przyciągała od samego początku. Zbiór 36 małych utworów na fortepian i taśmę magnetofonową miał w oryginalnym zamyśle stanowić coś w rodzaju teatru muzycznego, gdzie głównym bohaterem jest pianista. Zmienność obsady w poszczególnych wariacjach (fortepian solo, fortepian i taśma, taśma), wyświetlane materiały wideo i postawa samej Walentynowicz faktycznie sprawiły, że od kompozycji biła pewna teatralność, czasem ilustracyjność, ale i beztroska. Niemniej był to spektakl dopracowany i przemyślany, dzięki czemu wysłuchanie zbioru było prawdziwą przyjemnością, która w pewnym momencie musiała dobiec końca. W zasadzie poczułam się trochę jak dziecko, któremu nakazuje się kończyć zabawę.

Małgorzata Walentynowicz, fot. materiały Ośrodka Rozdroża

Zupełnie inna atmosfera panowała na kolejnym z wydarzeń, które odbyło się w Kościele Ewangelicko-Augsburskim Świętej Trójcy w Lublinie. Koncert Voxnova Italia w składzie Alessandro Tamiozzo, Oliviero Giorgiutti i Nicholas Isherwood był szeroko rozpięty programowo. Pojawiły się chociażby Bogurodzica, bizantyjskie Alleluja z obrządku rzymskiego, zwieńczone na koniec kompozycjami Giacinto Scelsiego. Koncert stanowił stosunkowo wymagający w odbiorze przegląd literatury wokalnej. Szczególnie w kontekście jego czasu trwania i dość podobnej brzmieniowości dominującej niezależnie od wykonywanej kompozycji.

Miłym zaskoczeniem okazało się ostatnie z wydarzeń zaplanowanych w ramach festiwalu. Radical Polish Ansambl – „Raz na ludowo” – to koncert, podczas którego artyści dobrze znani lublińskiej publiczności prezentowali tradycyjne melodie mazurków i polek. Podczas Nocy Tradycji prezentowane skoczne melodie z różnych części Polski wygrywane na instrumentach ludowych były także okazją dla artystów do tańców. Ciepła i radosna atmosfera tego wieczoru udzielała się nawet przez ekran laptopa. Ostatni z festiwalowych dni zakończył się w najlepszy możliwy sposób, nie pozostawiając uczucia niedosytu.

Radical Polish Ansambl, „Raz na ludowo”, fot. materiały Ośrodka Rozdroża

Tegoroczne KODY były dobrą okazją, by ponownie zetknąć się z syntezą tego co tradycyjne i awangardowe. Poczucie wypośrodkowania tych dwóch nurtów złożyło się na ogólnie udaną edycję festiwalu. Każdy z poszczególnych dni pozwalał na obcowanie z kulturą przeszłości i współczesnością. Zabrakło oczywiście publiczności, która mogłaby przeżyć wszystkie te wydarzenia zupełnie inaczej w świecie realnym niż internetowym. Obyśmy mogli wszyscy zatańczyć w przyszłorocznym maju.