Rytualne Doznania. Musica Electronica Nova 2021

Agata Zemla / 23 cze 2021

Festiwal, ku wielkiej uciesze wielu melomanów, odbył się z udziałem publiczności. Pierre Jodłowski, dyrektor artystyczny Musica Electronica Nova, kilkukrotnie wspominał o tym, jak trudne było przygotowanie wydarzenia. Najlepiej ujął to słowami Szekspira „Być albo nie być?”.

Możemy sobie tylko wyobrazić nerwówkę w organizacji przedsięwzięcia w tych niepewnych czasach, gdzie wszystko zależy od rozwoju pandemii. Na szczęście obostrzenia zelżały na chwilę przed festiwalem Musica Electronica Nova i słuchacze wypełnili sale koncertowe. Przez pięć dni odbyło się 8 koncertów, z czego tylko dwa z nich były transmitowane online – Rytuał: Carte Blanche (koncert współorganizowany z Akademią Muzyczną we Wrocławiu) oraz Rytuał: Log in \ log out – koncert Wrocławskiego Oddziału Związku Kompozytorów Polskich.

Główną myślą przewodnią tegorocznej edycji festiwalu był rytuał. Czym jest w tych czasach? Czy jest nim obowiązkowe dezynfekowanie rąk przez słuchaczy? Czy rytuały w ogóle są obecne w muzyce? W jaki sposób kompozytorzy i artyści poradzili sobie z tym hasłem? A może trzeba na pojęcie rytuału spojrzeć z zupełnie innej strony?

Kaya Kołodziejczyk, David Wampach, Rytuał: Ciało, MEN, NFM, fot. Karol Sokołowski

Z punktu widzenia psychologiczno-biologicznego rytuały spełniają wiele funkcji, ale przede wszystkim dostarczają informacji, które pozwalają na koordynacje zachowań poszczególnych jednostek. Tym samym przyczyniają się do postaw kooperacyjnych poprzez udostępnienie wewnętrznych dyspozycji innym członkom grupy1. Jest to najlepiej widoczne wśród rytuałów zwierząt. Mają one na celu generowanie sygnałów porozumiewawczych, jednocześnie synchronizując indywidualne zachowania. W tym sensie rytuał jest behawioralnym systemem komunikacji, który ma znaczenie dla zrozumienia także interakcji międzyludzkich. Chyba żaden z koncertów nie ujął tego tematu tak dobrze jak Rytuał: Ciało. Wszystkie założenia rytuału zostały dosadnie (czy przesadnie?) przedstawione w choreografii Davida Wampacha. Ciężkie oddechy tancerzy stworzyły własną, rytmiczną narrację muzyczną, co mogło wprowadzić widza w delikatny trans. Od początku widowiska wyczuwalny był wyraźny niepokój z powodu szaleńczych oddechów i obłąkanych min artystów. Emocje Kayi Kołodziejczyk i Davida Wampacha były wszechobecne i przesycały widzów na wskroś. W Sacre słychać tylko delikatne echo Święta wiosny Strawińskiego, (poprzez kilka dźwięków na początku i końcu performansu), jednak wprawne ucho melomana mogło wychwycić kilka rytmów z baletu wystukiwanych przez tancerzy nogami czy rękami. Dosadność tego tanecznego rytuału – ekstazy i zwierzęcości – ujmuje główną myśl festiwalu w każdym aspekcie.

W kontekście obrzędów obchodzonych przez ludzi rytuał stanowi zespół specyficznych dla danej kultury symbolicznych sekwencji sformalizowanych czynów i wypowiedzi, wykonywanych w celu osiągnięcia pożądanego skutku2. W świecie pandemicznym wiele mówi się o tzw. work-life balance czy choćby o zadbaniu o swoją psyche. Pierre Jodłowski, zapraszając Gwen Rouger, dostarczył nam swoistej sesji muzykoterapeutycznej w wydarzeniu Rytuał: Intymność.

Rytuał: Intymność, MEN, NFM, fot. Sławek Przerwa

Koncert odbył się w przyczepie kempingowej zaparkowanej tuż przed NFM. Gwen Rouger, zanim przeszła do zagrania utworu Kolekcjoner Charliego Sdrauliga, przeczytała mi po francusku tekst, który zahaczał w moim odczuciu o mindfulness – jak być tu i teraz, zwolnić i dać sobie czas, w szczególności w nowej wirusowej rzeczywistości. Tekst odpowiednio wprowadzał odbiorcę do performansu. Gwen poprosiła mnie, żebym usiadła obok niej przy pianinie i przewracała jej kartki jak będzie grać. Jakimż zdziwieniem było dla mnie ujrzenie przystojnego ślimaka, który akurat sunął w stronę młoteczków pianina, co chwilę zwisając a to z jednego, to z drugiego. W końcu ułożył się wygodnie w swojej skorupie w środku instrumentu. Utwór Sdrauliga to pokaz tańca palców, które przemierzają przez klawisze pianina, raz po raz ukazując rytuał zatrzymania się w chwili obecnej. Było to niezwykłe przedstawienie, ukazujące sensualne podejście do instrumentu. Gwen dotykała czule klawiszy, nie wydając przy tym ani pół decybela dźwięku. To wydarzenie można porównać do pewnego rodzaju medytacji. Performans ten daje możliwość wyciszenia i zajrzenia w głąb siebie…

…czego na pewno nie można powiedzieć o koncercie Rytuał: Maszyny. Owszem, trudno porównać spektakularne tryby maszyn fabryk dolnośląskich, które zostały przedstawione w video Marka Stańczyka do utworu Hudry’ego, ale…

No właśnie, ALE. Ktokolwiek, kto ma pewną wrażliwość muzyczną, gdyby zrobił proste ćwiczenie na wyobraźnię pt. „w jaki sposób orkiestra mogłaby odtworzyć pracę maszyn”, w głowie zapewne usłyszałby właśnie pomysły wykorzystane w utworze Davida Hudry’ego. Tego wieczoru nic nie zasmuciło mnie bardziej niż okrutna tautologia tego dzieła, zarówno pod kątem muzycznym, jak i wizualnym. Kompozytor wykorzystał różne dźwięki maszyn, które nie korespondowały w moim odczuciu z tym, co grała orkiestra – tworzyły wręcz jedną magmę, w której w połączeniu z obrazem nie udało się odnaleźć zbyt większego sensu. Brakowało synchronizacji pomiędzy dwiema warstwami. Wydaje się, że kompozytor wziął sobie za zadanie dobitnie wkręcić w uszy słuchaczom dźwięki instrumentów niby-brzmiących jak maszyny. Na poziomie artystycznym to zdecydowanie za mało, aby uznać ten utwór za oryginalny czy nowatorski. Samo wideo zapowiadało się całkiem ciekawie, krótkie wywiady z pracownikami dolnośląskich fabryk, minimalistyczne przetworzenia obrazu, kadry wirujących maszyn przypominające fragmentaryczne mandale… jednakże okazało się to niewystarczające w kontekście całościowym. Utwór obronił się tylko tym, że zadyrygował nim znakomity Szymon Bywalec, zaś Orkiestra Muzyki Nowej pokazała wysoki poziom wykonawczy.

Niesmak po Men&Machines na szczęście szybko przeszedł dzięki La fabbrica illuminata Luigiego Nona. Dzieło muzyczne sprzed ponad pół wieku nadal broni się samo w każdym aspekcie. Wykorzystuje dźwięki z fabryk, a także wypowiedzi osób, których dotyka problem hałasu w miejscu pracy. Zestawione na zasadzie kontrastu delikatny sopran z ciężkimi próbkami dźwiękowymi z tzw. Fabryki Śmierci są doskonale zbalansowane. Śpiewaczka Joanna Freszel świetnie poradziła sobie z utworem. Ubrana w strój robotnika, dość przesadnie operowała gestami, rozcierając na swojej twarzy czarny smar. Taśmy, które korespondowały z partią głosu, odwodziły nas w przeszłość poprzez swoją niedoskonałość. Jedyne czego mi zabrakło w tym utworze to napisów do partii wokalnej. Dzieło to można jednak uznać za jedno z ważniejszych podczas festiwalu. Na moment mogliśmy dotknąć wciąż palących problemów w miejscu pracy (czyżby paralela do wyzysku robotników w krajach Bliskiego Wschodu obecnie?), niby w nieco przestarzałym, ale mimo to, po 57 latach od premiery, wciąż aktualnym wymiarze.

Ostatnim utworem zaprezentowanym tego dnia był exit to enter Michaela Beila. Było to niespotykane widowisko, podczas którego kompozytor pokazał możliwości prezentowania wideo w czasie rzeczywistym. Po raz kolejny na podeście stanęła orkiestra dyrygowana przez Szymona Bywalca, która to grała, to znowu schodziła z estrady i wchodziła na nią. Kompozytor ujął w swoim utworze konkretną choreografię instrumentalistów, która została ujęta w video przetwarzane live. „Cyfrowe oko” śledziło ruchy muzyków na podeście z białym tłem, zapisując je i przetwarzając. To stworzyło swoistą nową rzeczywistość, która bezpośrednio korespondowała z muzyką. Świetne wykonanie i oryginalny utwór, zdecydowanie na plus w programie festiwalu. Podczas tego koncertu jednak tylko fragmentarycznie zostały ukazane rytuały, być może bardziej relacja maszyny z człowiekiem, lub ich wzajemne wpływy, a także to, w jaki sposób my jako ludzie mamy kontrolę nad nimi (a może – wcale nie).

Joanna Freszel, Rytuał: Maszyny, MEN, NFM, fot. Karol Sokołowski

Rytuały często łączone są z obszarami sacrum, a niekiedy nawet tabu. Mogą być związane z różnymi religiami lub wierzeniami. Zwykle towarzyszyły im instrumenty, a także głos. Podczas pierwszego koncertu, który odbył się z udziałem publiczności – Rytuał: Głos – mierzymy się najwyższą formą nowoczesnego obrzędu. Wydarzenie było bardzo szczególne – nie dość, że duet ElettroVoce (Agata Zubel i Cezary Duchnowski) obchodził 20-lecie swojej działalności, to było to pierwsze wydarzenie „popandemiczne” – publiczność mogła słuchać koncertu i na żywo uczestniczyć w tym spektakularnym benefisie. W programie znalazły się nie tylko utwory ElettroVoce, ale również innych kompozytorów – Alejandra Viñao, Krzysztofa Wołka, Wojciecha Błażejczyka czy Wolfganga Mitterera. Każdy z tych utworów wykorzystywał różne technologie z zakresu elektroniki, przez co program był bardzo intensywny i w moim odczuciu wyczerpujący dla artystów. Przyglądanie się jak bez większego skrępowania Cezary Duchnowski mistrzowsko operuje elektroniką pokazuje pełen profesjonalizm i fenomen tego artysty. Nie mówiąc już o Agacie Zubel, która wprawia słuchacza w zachwyt nad możliwościami jej głosu. Lepszego duetu nie można było sobie wyobrazić na pierwszy koncert po zniesieniu (częściowym) obostrzeń w budynku NFM.

Pierwszymi pozycjami w repertuarze były Widzimisię na fonotyzator semantochłonowy (2020) i Widzimisię na werbafon desemantryczny (2020). Utwory te zostały wykonane podczas 63. edycji Warszawskiej Jesieni. Egzotycznie brzmiące nazwy urządzeń stworzonych przez Cezarego Duchnowskiego nie zdradzają na pierwszy rzut oka i ucha swoich możliwości. Ideą utworów jest sonorystyczna gra słów, którą doskonale obrazują już same tytuły utworów. Najbardziej spektakularne wrażenie na mnie chyba jednak zrobił utwór Co-relations Błażejczyka, gdzie pośród czerni sali koncertowej NFM, światło padało tylko na duet. Zubel była ustawiona plecami do Duchnowskiego, a gdy zaczęła śpiewać, było widać i słychać, że ruchy rąk muzyka manipulują filtrami nakładanymi na głos. Dało to wrażenie, jak gdyby śpiewaczka była niewinna marionetką w rękach kolegi z zespołu.

Wszystkie utwory zaprezentowane wskazywały na połączenie z rytuałem, również Borges y el espejo Alejandra Viñao, w którym można było usłyszeć pierwotne brzmienia tureckich melodii. Podczas słuchania nasuwały mi się skojarzenia z szamańskimi obrzędami czy właśnie… pradawnymi rytuałami. Słowa, często pozbawione większego znaczenia, potęgowały osobliwe uczucie wpadania w trans i ogólne wrażenie przesycenia magią.

Ważną tematykę poruszał utwór Krzysztofa Wołka, który zaprosił do współpracy amerykańską pisarkę Bunny Morris. Tekst Cookbook for Modern Boygirl dotyczy doświadczeń osób queer z okresu pandemii. To dzieło muzyczne można ująć jako wyjątkowe preludium do czerwcowego Pride Month. ElettroVoce otrzymało wielkie brawa, program był trudny do wykonania, jednak zarówno Duchnowski, jak i Zubel pokazali, że stanowią bardzo zgrany duet, sięgający najwyższych standardów w wykonawstwie muzyki współczesnej. Ich kompozycje są niesamowicie wyrafinowane i oryginalne. Obok tego koncertu nie można było przejść obojętnie. Na twarzach wielu słuchaczy była widoczna cała paleta emocji od zdumienia, aż po ekscytację. Na ten moment, można tylko życzyć ElettroVoce kolejnych owocnych jubileuszów.

ElettroVoce – Agata Zubel i Cezary Duchnowski, Rytuał: Głos, MEN, NFM, fot. Sławek Przerwa

W tym miejscu warto przywołać alma mater Duchnowskiego i Zubel – Akademię Muzyczną im. Karola Lipińskiego we Wrocławiu. Podczas koncertu jej Studia Kompozycji Komputerowej – Carte Blanche – studenci zaprezentowali szereg zróżnicowanych kompozycji. Wśród nich również znalazły się m.in. utwór z młodzieńczego okresu Sławomira Kupczaka czy bardzo freejazzowy (Re)Constructing a Misfit Paula Preussera. Koncert nagrany był w Akademii, a transmitowany – w piątek 28 maja. Magdalena Gorwa przedstawiła utwór on the verge of…, gdzie opisem dla utworu jest karta do głosowania. Słuchacz ma zaznaczyć na granicy czego się znajduje. Kompozytorka daje do wyboru kilka możliwości – ból, sen, nieistnienie, absurd, zmysły. Cały utwór oscyluje na granicy tajemniczości, delikatne szmery zamieniają się finalnie w upbeatową muzykę taneczną. To nasuwa obraz współczesnych rytuałów muzyki EDM (electronic dance music), które swoją rytmicznością mogą wprowadzać człowieka w stany odmiennej świadomości. Zupełnie inną stylistykę prezentuje utwór Krzysztofa Rau Anchor. Wielkie przestrzenie dźwiękowe wypełnione samplami łapczywych oddechów snują się po rozległych oceanach brzmień szumowych. Zupełnie inne konteksty obrzędów zostały przedstawione przez kolejne dzieła. Kompozycję Paula Preussera można potraktować jako rytualne spotkania freejazzowych muzyków gdzieś w zadymionych klubach z lat 50. Wyróżniający się na tle innych był utwór Piotra Bednarczyka – Sentimental rave – poświęcony kręgom w zbożu w okolicach Wylatowa. Mocno glitchowa stylistyka wraz z wideo, które przedstawiało czasami zbyt uporczywe szukanie na Google Maps owych formacji, dobrze gruntowało się w przestrzeni koncertu. Należy tu również wspomnieć o nieocenionym dyrygencie i jego inicjatywie promowania młodych wykonawców i kompozytorów – Robercie Kurdybasze. Sound Factory Orchestra pod jego batutą ukazała się jako prężnie rozwijający się zespół, raz po raz rzucając blask na niejednego solistę, choćby wiolonczelistę Olgierda Żejmotela w utworze Sławomira Kupczaka Anafora V. Ten koncert na pewno nie zginie w wirtualnym eterze.

Kompozytorzy ZKP Oddziału Wrocławskiego podeszli zupełnie inaczej do głównej myśli festiwalu. Wszystkich twórców łączył jeden mianownik – ten sam skład we wszystkich utworach, tj. wiolonczela, głos oraz elektronika. Wielu dryfowało między ciężkimi zaśpiewami, a mocno awangardową elektroniką – brzmieniami, nad którymi trzeba się mocno skupić i przyjmować każdy dźwięk z powagą. Jedynie utwór Kupczaka wyróżnił się na tle innych. Rococo przyjmuje charakter wesołej zabawy między Tomaszem Skweresem (wiolonczela), Joanną Freszel (wokal), a warstwą elektroniczną. Daje słuchaczowi możliwość biernego dołączenia do tych muzycznych igraszek.

Niestety niedziela rozpoczęła się dla mnie fatalnie, gdyż nie udało mi się dotrzeć na koncert Rytuał: En face. Bardzo ubolewam nad tym faktem, ponieważ wielu moich znajomych wypowiadało się bardzo pochlebnie – zarówno o repertuarze, jak i o wykonaniu. Na szczęście późniejsze wydarzenie MEN przebiegło już dla mnie bez zakłóceń. Ostatni koncert wieńczący 10. edycję Musica Electronica Nova był istnym crème de la crème festiwalu. NeoQuartet wszedł na scenę niczym największe gwiazdy rock’n’rolla. Artyści ubrani w identyczne stroje, trzymali w rękach elektryczne instrumenty. Pierre Jodlowski, postawił na zestawienie bardzo osobliwe. W Rytuał: Wojna i wolność zaprezentowano utwór George’a Crumba Black Angles: Thirtheen Images from the Dark Land oraz kojący dusze osób queer (chociaż wydaje mi się, że można byłoby w obecnej sytuacji politycznej Polski rozszerzyć to do całej grupy LGBTQ+) utwór String Quartet no.2 Laure(’a) M. Hiendl(a).

Utwór Crumba ukazał genialny pokaz umiejętności NeoQuartetu. Wykorzystane zostało szerokie instrumentarium – amplifikowany kwartet smyczkowy, kryształowe kieliszki napełnione wodą czy gongi. Słychać tu niejednokrotnie szturmowe śmigłowce czy diaboliczną, żywą muzykę. Utwór niesie niespotykany ładunek emocjonalny, może dlatego, że George Crumb odwołuje się w dziele do konfliktu w Wietnamie. Pomimo trudnego tematu Black Angels to wyrafinowane widowisko. Dzieło muzyczne Laure(’a) Hiendl(a) z kolei było dla mnie dużą niespodzianką. Kwartet został umieszczony naokoło publiczności, a użyte w kompozycji wideo stanowiło moment rytualnego zatrzymania się. Kompozytor(ka) pochylili się nad sytuacją osób queer. Przesłanie tego utworu jest szczególne, tym bardziej, że w dzisiejszej Polsce społeczność LGBTQ+ nadal zmaga się z wykluczeniem. Finezyjny sposób ujęcia pragnień osób queer poprzez muzykę i użycie oryginalnych technologii ukazuje zupełnie nowe spojrzenie na sytuację w tych środowiskach. String Quartet No. 2, mimo że w moim odczuciu był odrobinę za długi, dobrze podsumował hasło tego festiwalu.

NeoQuartet, Rytuał: Wojna i Wolność, MEN, NFM, fot. Sławek Przerwa

Jubileuszowa, 10-ta edycja Musica Electronica Nova, mimo niestabilnej sytuacji pandemicznej odniosła wielki sukces organizacyjny. Obostrzenia nie zdominowały formy, a słuchacze mogli doświadczyć rytuałów muzycznych live. Według mnie mija się z celem słuchanie utworów elektroakustycznych, które zawierają w sobie przestrzenne dystrybuowanie dźwiękiem w domowym zaciszu na głośnikach „spod klawiatury”. Samo to, że trzeba pofatygować się do Narodowego Forum Muzyki już jest pewnego rodzaju rytuałem, zasiadamy w fotelach i odbieramy wszystkie emocje bez przegrody w postaci ekranu komputera. Czujemy każdy ruch powietrza, zapachy, które się mieszają z środkiem do dezynfekcji, ale przede wszystkim odbieramy koncert na wysokiej jakości sprzęcie, który akurat w przypadku koncertów elektroakustycznych jest sprawą dość fundamentalną.

Każdy z kompozytorów podszedł do zagadnienia głównego hasła na swój sposób, co dało wachlarz interesujących kompozycji. Festiwal dał iskierkę nadziei słuchaczom wrocławskim, że sztuka nie umarła wraz z pandemią, jak podkreślił Pierre Jodlowski – „COVID won’t kill art”. To stanowi idealne podsumowanie tego intensywnego czasu.

  1. Michael J. Winkelman, Biogenetic Structural Perspectives on Shamanism and Raves, w: Exploring Psychodelic Trance and Electronic Dance Music in Modern Culture, red. Emília Simão, New York 2015, s. 2-38. 

  2. Roy A. Rappaport, Rytuał i religia w rozwoju ludzkości, tłum. Adam Musiał, Tomasz Sikora, Andrzej Szyjewski, Kraków 2007, s. 13-90.