Leśne wspólnoty: inPROGRESS 2021

Antoni Michnik / 1 wrz 2021

Teatr Leśny w Gdańsku Wrzeszczu to piękne miejsce. Ukryte w tzw. Jaśkowym Lesie / Gaju Guttenberga, osłonione od wiatru, a częściowo i od deszczu. Dociera się do niego Jaśkową Doliną, jedną z najpiękniejszych ulic miasta. Scena teatralna działała tu od roku 1911 – podobno infrastruktura była w stanie pomieścić tysiąc (!) śpiewaków – do II wojny światowej, natomiast współczesna historia koncertów sięga tu końca lat 90. Parę lat temu odbywał się tam m.in. Little Festival, któremu swego czasu patronowaliśmy.

W roku 2002 Centrum Sztuki Współczesnej Łaźnia w Gdańsku (które obchodzi w tym roku dwudziestolecie działalności) zainaugurowało cykl koncertów In Progress – to być może w tej chwili najdłużej trwający cykl koncertów muzyki eksperymentalnej w Polsce1. Na przestrzeni lat cykl przechodził różne mutacje, m.in. przepoczwarzając się w festiwal sztuki generatywnej, obejmujący również instalacje i wystawy (tak było np. w zeszłym roku). Na przestrzeni lat ukazały się także trzy wydawnictwa dokumentujące zorganizowane koncerty. W tym roku pandemiczna rzeczywistość sprowokowała In Progress, tym razem jako inPROGRESS, do opuszczenia murów Łaźni i festiwal przybrał formę wieczoru na terenie Teatru Leśnego.

Co ważne, festiwal odbywał się w przeddzień Trójmiejskiego Marszu Równości – swoje stoisko miał organizator marszu, stowarzyszenie Tolerado – i dobór artystów_ek wyraźnie z tym współgrał: ważną część programu stanowiły występy postaci zaangażowanych w walkę o prawa mniejszości. Natomiast festiwalowa ulotka stawiała pytania zasadnicze: „O czym śnią wirtualne awatary?”, czy „kim jest NIECZŁOWIEK?” Sedno opisu wydarzenia stanowiła lista, czy może chmura haseł: ciało / pozaludzka istota / płynność / androidy / aktywizm / rave / futuryzm / emancypacja. Przy całej sympatii dla wydarzenia, nie potrafię oprzeć się myśli, że cała ta napuszona chmura haseł jedynie częściowo pasowała do tego, co działo się w Teatrze Leśnym. Ale kto wie, może dobrze wygląda przy rozliczaniu wniosków.

 

Na wejściu publiczność witała instalacja audiowizualna Row grupy Tundra z Petersburga. W specjalnym namiocie ustawiony został rzad 10 wiatraków, których skrzydła (prosta krzyżowa konstrukcja) stanowiły wirujące płaszczyzny ekranów, które rozświetlały rozmaite wzory. Instalacja bywa prezentowana w różnych otoczeniach, różny bywa również program, czy cykl wizualizacji. Towarzyszy jej też warstwa dźwiękowa, ale przyznam, że ciężko mi coś o niej powiedzieć poza ogólnikami – sekwencje oparte na pulsujących basach przeplatały się z  fragmentami wyciszonymi, oraz rozszumionymi (niekiedy gryzącymi grubszym dźwiękowym ziarnem, niekiedy bardziej punktowymi) – tak bardzo pochłonęła mnie warstwa wizualna. Ale został mi w pamięci jeszcze jeden element warstwy dźwiękowej – stały dron obracających się elementów instalacji, stanowiący rodzaj kontrapunktu dla dźwięków dobiegających z głośników. A więc nie dość, że całość jest zakomponowana audio-wizualnie, to jest to również instalacja łącząca w warstwie audialnej komponent „klubowy” z szumem rzeźby kinetycznej.

Koncertowa część programu odbywała się jak najbardziej na świeżym powietrzu, w otoczeniu drzew. Jako pierwsza wystąpiła Beniovska, której okołoambientowy set brzmiał delikatnie i medytacyjnie w leśnym otoczeniu. Wyjście od głosu i oddechu do delikatnych szumów przeplatanych miejscami nagraniami terenowymi (czy wysłyszałem głosy mew?), wszystko to układało się we wzór znany z Sonic Meditations Pauline Oliveros – od organizmu do dźwięków otoczenia. I tylko w końcowej części pojawił się puls beatu. Jeśli w bardzo spójnym i konsekwentym materiale Beniovskiej zanurzyłem się swobodnie, to potem było nieco ciężej.

Eklektyczny występ We Will Fail sprawiał na mnie pośpiesznej podróży poprzez brzmienia, która być może lepiej zabrzmiałaby w dalszej części wieczoru, natomiast na tym etapie programu poszczególne motywy wlatywały mi jednym uchem, a wylatywały drugim. A szkoda, bo choć wrażenie wiecznej pogoni kolejnych motywów często mi towarzyszyło podczas różnych występów Aleksandry Grünholz, to wielokrotnie ich układ tworzył dla mnie wciągającą całość. Cóż, tym razem pozostałem na zewnątrz prezentowanego materiału.

Następnie scenę przejął kolektyw Korozja, operujący na pograniczach pomiędzy światami altrnatywnego hip-hopu i indie elektroniki. Kluczową postacią jest w tym wypadku producent Adrian Ugowski, który zebrał grupę ludzi, z którymi chciał współtworzyć netlabel. Ale – jak sam mówi z powodu braku czasu – całość wyewoluowała w zdumiewający eklektyzmem kolektyw muzyczny, który spaja głównie producencka ręka Ugowskiego. Tak więc koncert stanowił rodzaj ekspresowego minishowcase’u wybranych projektów zbieranych pod szyldem Korozji.  W efekcie, podczas koncertu w Teatrze Leśnym na scenie pojawiał się w różnych konfiguracjach kwartet wokalistów_ek: 07420Norma, Ambro Fiszoski – łączący hip-hop z różnymi nurtami metalu śląski nabytek kolektywu,, Ekshi, grający z Ugowskim jako Fale Fahrenheita, i Julia Pszczółkowska, tworząca z Ugowskim artpopowy VVelur. Do tego pod sceną kłębiła się szersza ekipa Korozji, z flagami oraz w bałakławach na głowach. Bo kolektyw to także choćby Gosha Savage i pavlinalitanyuk, które dzień wcześniej wystąpiły jako duet audiowizualny na wydarzeniu zapowiadającym inPROGRESS w gdańskiej galerii-ciężarówce LKW. Jako całość występ Korozji w Teatrze Leśnym – od tekstów wyraźnie celujących raczej w idiom mieszczańsko-klasośredni, poprzez elementy artpopowe, aż po sferę wizualną (wykonawcy na scenie na biało, flagi na czarno) –  tworzyło wrażenie próby budowy maszyny łączącej tradycje hiphopowych kolektywów i przemyślaną wizualnością, wręcz spod znaku Republiki.

Po efektownym koncercie Korozji na scenie zameldował się Avtomat, któremu udało się zachęcić część widowni do ruszenia spod ław Teatru Leśnego pod scenę. Kajetan Łukomski zagrał w swoim stylu mieszankę melodyjnych brzmień spod znaku pograniczy postklubowej elektroniki. Pewnie występ ten zabrzmiał by najlepiej w przestrzeni klubowej, ale przyznam, że w covidowych okolicznościach szczególnie dobrze było słuchać tych dźwięków na świeżym powietrzu. Pojawiły się m.in. kompozycje z zeszłorocznej epki Gusła (Human Rites), ale też i np. nagrany na okolicznościową składankę Rojava Lament, a także nowe kompozycje, na czele z przebojowym Dzwoni Doopsko (który ma się we wrześniu ukazać na Doolska EP w londyńskiej wytwórni 51-53). W wywiadzie z jesieni zeszłego roku Avtomat nieco tajemniczo zapowiadał „obecnie kończę pewien cover, w którym w końcu pokażę, na co stać mnie wokalnie, a który można było już usłyszeć w moich hybrydowych setach na festiwalach”2. Cóż, nie da się ukryć, że na finał występu wykonał, i to brawurowo Roads Portishead.

Wieczór w Teatrze Leśnym zamknął koncert Malej Herby. Zosia Hołubowska (we wianku na głowie) zaprezentowała materiał z wydanej w tym roku Demonologii. Przyznam, że mam słabość do zawartej na tym albumie mieszanki muzyki elektronicznej i śpiewu nawiązującego do muzyki ludowej / tradycyjnej. Mam poczucie, że to element szerszej współczesnej reinterpretacji eksperymentów prowadzonych w Europie Środkowo-Wschodniej w drugiej połowie lat 80. na mroczno-gotyckich obrzeżach postpunku, nowej fali i neofolku (od Kampec Dolores, poprzez np. Frontální Porucha, aż po nagrania Katalin Ladik z Rex Illusivi). Tak więc to właśnie Teatr Leśny wydaje mi się najbardziej naturalnym miejscem do tego by wykonywać taki materiał jak Demonologia. Występowi towarzyszyły wizualizacje duetu eternal engine (Marta Nawrot i Jagoda Wójtowicz) i choć osobiście akurat podczas koncertu Malej Herby podkręciłbym wszystko głośniej to – mimo przejściowej awarii sprzętu – leśna sceneria bardzo dobrze współgrała z zaprezentowanym materiałem.

Snuję tą opowieść w kronikarskim porządku, starając się podkreślić bezpretensjonalny wymiar wydarzenia, dalekiego w swym charakterze od haseł zamieszczonych w festiwalowej ulotce – to raczej nić wiodąca od szemrzacych dźwięków Beniovskiej, do rytuału Malej Herby spajała całość, tworząc ramę, w której odbijały się dekonstrukcje i queerowanie dźwięków, czy próby konstruowania nowej scenicznej wspólnoty przez Korozję. Ani przez chwilę nie myślałem podczas tego wieczoru „o czym śnią wirtualne awatary”, ani „kim jest NIECZŁOWIEK” – widziałem za to zmagania, jakie bardzo ciekawa grupa bardzo ludzkich ludzi toczyła z kapryśną technologią, starając się stworzyć choćby na kila godzin efemeryczną wspólnotę. Nad wszystkim unosiło się dla mnie poszukiwanie rodzaju zbiorowej terapii – wobec opresyjnych polityk władz, oraz w obliczu niepokojów pandemicznych i klimatycznych. Ale może to aura miejsca sprawiła, że futurystyczny wymiar stał się dla mnie przezroczysty, przytłoczony przez niepewną radość lasu w dobie katastrofy klimatycznej? Wszak sama Mala Herba powiedziała: „paradoksalnie to za pomocą na przykład randomizacji parametrów czy kodowania jestem w stanie eksperymentować z bardziej ludowym »feelem« muzyki, czyli pulsującym tętnem, lub mikrotonalnością”3.

  1. Aktualnie kuratorem cyklu jest Robert Sęk, w przeszłości funkcję tę pełnili m.in. Łukasz Szałankiewicz / Zenial i Michał Porwet. 

  2. Gniew na parkiecie – Avtomat opowiada o nowej EP-ce „Gusła” i staje w obronie osób LGBTQ+, Avtomat w rozmowie z Kacprem Pliżgą, https://goingapp.pl/more/gusla-human-rites-lgbtq-tance-avtomat-news/, dostęp 25.08.2021. 

  3. Rave i oberek. Czy muzyka elektroniczna może być instrumentem feministycznym?, Mala Herba w rozmowie z Robertem Sękiem, „Ręcznik”, Nr 4, 2021, s. 38-39.