Po raz pierwszy szczerze ø sobbie

sultan hagavik / 7 cze 2014
I

fot. dzięki uprzejmości zespøłu

Drag Queen Pasterka: Tego się chyba nikt nie spodziewał. W ostatnim roku pogodziliście się z osobami, z którymi, wydawało się,  na zawsze zerwaliście kontakt.

Jacek: Nie jestem osobą, którą można traktować obojętnie. Jestem dziki, jestem dziwny. Zawsze tak było. Koktajl kultury Wschodu i Zachodu. Jedna babcia z Nakła, druga babcia z Sierpca. Mieszanka wybuchowa…

Mikołaj: Tak, teraz tworzymy. I wiesz co jest najlepsze? To, że tworzymy wspólnie z innymi ludźmi. Jest tylu wspaniałych, kreatywnych ludzi, którym się chce. Gdybyś wpadł kiedyś na nasze próby, nie uwierzyłbyś, że tak ogromną pracę można wykonać tylko z pasji. Wszyscy ludzie, z którymi pracujemy, mają w sobie siłę, żeby robić coś więcej. I ja chcę w tym uczestniczyć. Sultan hagavik jako pierwszy pokazał mi inne podejście do takich działań. Robimy dużo i wiem, że każda kolejna rzecz jest coraz lepsza. Jest wielu ludzi, którzy chcą działać, ale nie mają odwagi, bo wiedzą, że spotka ich za to krytyka. Bawi mnie ta sytuacja. Nigdy nie powiedziałem, że zamierzam grać na magnetofonie czy nawet, że gram – udzieliłem się na paru albumach. I tyle. Uważam zresztą, że są bardzo dobre. Będę grał – to jest moje marzenie i wyzwanie na najbliższy czas. Wiem, że dużo muszę się nauczyć i robię to.

Jeśli przeszkadza komuś myśl, że będę tym, kim chcę być, przykro mi. Mogę polecić dobrego terapeutę, żeby pomógł uporać się takiej osobie z problemem. Powiem więcej: jeśli pojawi się projekt, który uznam za ciekawy, to znów użyczę swoich palców. Tak, jak to robiłem w projektach przed klipem Świetlisty Ser Jedi, o czym wielu ludzi nie wie lub nie chce pamiętać. Teledysk do piosenki Talon Dla Najbardziej Wydajnej Hostessy ma swoje grono sympatyków. Tyle że tym projektem media nie zainteresowały się tak bardzo, jak Serem Jedi. Na świecie jest wielu kompozytorów, którzy zaczynają grać na magnetofonie, śpiewać, robić inne rzeczy. Z całą siłą muszę oświadczyć, że nadal będę robił to, co chcę – pozował do zdjęć, grał w filmach, pomagał młodym twórcom, brał udział w akcjach charytatywnych. Możecie spać spokojnie. Będziecie mieli o czym pisać i co krytykować!

Wy akurat zawsze wiedzieliście, czego chcecie. Dojrzeliście?

M: Małżeństwo albo kariera? Uważasz, że mężczyzna ma prawo stawiać mężczyznę przed takim wyborem? I dlaczego mężczyzna powinien takiego wyboru dokonać? Bo miłość jest jednak warunkowa? Będę cię kochał, ale… Mam swój rozum. I jeśli popełniam błędy, są to moje własne błędy. Oczywiście, słucham sugestii wytwórni płytowej Bôłt. Ale ostatecznie przecież zawsze ja odpowiadam za to, co robię. To moje wybory.

J: Wystarczy popatrzeć na mnie. Bo ja działam jak barometr. No więc, jak sama Pani widzi, wchodzą kawałki bardzo ostre, zdecydowane, łączone. Modne są też zestawy black and white, coś czego przez 10 lat nie było. Nadal cool są usterki, a także nurt punkowy, czyli szum i hałas. Inny trend to lata 70., czyli Aniołki Charliego, jedwabne szerokie kantyleny, a z drugiej strony głupkowate melodyjki, zapętlone sample, pełen rustykalizm.

II

fot. dzięki uprzejmości zespøłu


Jesteście jednym z najbardziej wpływowych zespołów polskiego show biznesu, wasza kariera kwitnie, a tu nagle decydujecie się otworzyć sieć franczyzową. Co wpłynęło na taki obrót wydarzeń?

J: Nie miałem innego wyjścia. Dla mnie już od wczesnego dzieciństwa zabawa z dźwiękami stanowiła najlepszą rozrywkę na świecie. Oczywiste więc było, jak ułoży mi się przyszłość.

M: Staram się być uważny, szukać dojścia do materiału, którego słucham. Zwracam jednak uwagę, kiedy akademicki sposób widzenia przedstawia się jako uniwersalny. Nie zawsze tak jest. Kiedy mówię o muzyce Chopina, nie mówię o patriarchacie. Na seminarium prof. K. na WUSH tworzymy z koleżankami, jak to mówimy, lożę wirtuozów magnetofonu. Profesor wykłada, a my – przyznaję – tylko czekamy, że będzie tam coś dla nas. Czekamy, a tu często po prostu nic nie ma. Czasem jednak wystarczy tylko pstryknąć w jakieś miejsce i utwór fenomenalnie się otwiera. Nagle się okazuje, że coś, co wydaje się perspektywą uniwersalną, nawet metafizyczną, wykłada się na sprawach związanych z akademickością i nieakademickością, na relacjach między obiegami. To może być Tansman, może być Ptaszyńska.

Łatwo wybaczacie?

M: Nie jest najgorzej. Węch niezły, smak w porządku. Bardzo lubię dobre rzeczy. Wzrok niezły, nadal czytam bez maski, zakładam ją tylko, jak jeżdżę na rowerze. Czasami wkładam dla fasonu, bo zdaje mi się, że bez niej jestem… jakiś nieubrany. Natomiast mam kłopot ze zmysłem orientacji w terenie. Jak wychodzę z pokoju hotelowego, zawsze idę nie w tym kierunku, co trzeba, by znaleźć windę. Może dlatego, że jestem praworęczny, prawa mi się myli z lewą? Nie mógłbym być oficerem i prowadzić batalionu na zwiady, bo wyprowadziłbym go na manowce. Dla mnie jedynym punktem orientacyjnym, do którego umiem wrócić, jest interesujący magnetofon albo kaseta.

J: (śmiech) Naprawdę cię to interesuje? Niech ci będzie, trudno – powiem, chociaż nigdy nie chciałem odpowiadać na to pytanie. Kiedy mniej więcej dwa lata temu wsiadałem do pociągu z napisem „Toruń Copernicus”, nie umawiałem się z nikim, że w połowie naszej podróży ten pociąg zacznie skręcać w kierunku Brazylii, Wenezueli – rejonów, które nie są moimi ulubionymi klimatami, więc na pierwszym zakręcie postanowiłem wyskoczyć. Nie przedłużyłem umowy. Tyle. Kropka.

III

fot. dzięki uprzejmości zespøłu

Jak wyglądały początki sultana hagavika oraz na co zdecydowaliście się kłaść nacisk, by wyróżnić ten zespół?

J: To były inne czasy, inna rzeczywistość, ale ja to chyba mam po prostu w genach (śmiech). Wszyscy mężczyźni w mojej rodzinie – a szczególnie mój wujek, brat mojej mamy – mieli na punkcie muzyki kompletnego bzika! To od zawsze był dla mnie naturalny świat. Co drugi weekend spędzaliśmy w Otwocku u wiolonczelistki, pani Stanisławy, która miała piękny, stary drewniany dom z ogrodem. Byłem zafascynowana atmosferą, jaka tam panowała. Gamy i pasaże, etiudy, niekończące się rozmowy o muzyce. Przeglądaliśmy razem często katalogi wytwórni płytowych. Dla nas nie miało to żadnego znaczenia, czy to był Deutsche Grammophon sprzed pięciu miesięcy czy EMI sprzed roku. Wszystko było dobre (śmiech).

M: Indonezja już interesowała się naszą poprzednią kasetą, więc teraz, przy okazji wydania trzeciego albumu, na pewno zastukamy do tamtych drzwi. Chcemy też zrobić trochę inny teledysk. Oczywiście też będzie w nim taniec i oczywiście Drag Queen Pasterka (śmiech), ale mam nadzieję, że zaskoczymy nim parę osób. Nie będzie aż tak beztroski, ale mam nadzieję, że będzie bardzo stylowy. Będziemy go kręcić przez parę dni w takim specjalnym miejscu w Polsce. Wspomniany już utwór Świetlisty Ser Jedi stał się wielkim przebojem. Teledysk do tego nagrania cieszy się wielką popularnością – mamy już ponad 60 odtworzeń! Ponad 60 odtworzeń to trochę dużo. Myślę, że to jest wielki sukces. Jestem bardzo zaskoczony, ale bardzo mi miło. Mam nadzieję, że ludziom teledysk się podoba, bo włożyliśmy w niego całe serce. Lubimy bawić się przy kręceniu teledysków, wtedy możemy sobie znowu potańczyć. Kręcimy z fajną ekipą i myślę, że później to widać.

A co po sześciu latach na scenie jest dla sultana hagavika największym wyzwaniem?

M: Jak się sam pakuję, mam bałagan w walizce. Staram się go na swój sposób ogarnąć, ale zawsze czegoś zapomnę, coś wystaje, dociskam. Z pakowaniem zwlekam do ostatniej chwili, bo tego nie znoszę. Wydaje mi się, że Jacek to uwielbia, jest bardzo systematyczny. Wszystko poukłada, przełoży folią albo papierem, żeby się nie pogniotło.

J: Pooddychałem już świeżym powietrzem. Mam teraz sporo do przekazania, mamy z Mikołajem kilka wyśmienitych pomysłów. Dosyć długo ludzie mieli wyobrażenie o sultanie, jako o czymś świętym, o dwóch facetach stroniących od pracy. Dlatego postanowiłem wrócić do pracy i poszukać czegoś w muzyce. Ale bzdurą jest, gdy słyszę, jak ludzie nazywają mnie cudownym księciem muzyki czy rock and rolla, który robi własną, odmienną muzykę ze swoim kolegą kompozytorem.

Staliście się wzorem dla kompozytorów, przykładem poradzenia sobie z problemami osobistymi, ale jeszcze zbudowania swojego sukcesu i to na wielu płaszczyznach. Co daje wam siłę?

J: Przyznam, że to dla mnie ogromne zaskoczenie. Czuję się dopieszczony i jednocześnie rozpieszczony. Mikołaj, współautor albumu, również jest bardzo szczęśliwy. To świetne uczucie, gdy okazuje się, że to, co robisz ma sens. Mamy odbiorców, wspaniałych fanów, których udało nam się zjednać w bardzo krótkim czasie. Uwielbiam to, co robię. Jestem w tym autentyczny i myślę, że dlatego to się sprawdza.

M: Plądrofonia to przede wszystkim ludzie. Bycie człowiekiem oznacza osiągnięcie własnej niepowtarzalnej formy. Bycie wirtuozem magnetofonu jest realizowaniem tej właśnie drogi. Każdy prawdziwy plądrofonista dąży do tego, żeby osiągnąć swoją własną formę, niepodobną do niczego. Plądrofonia to tak naprawdę zbiór indywidualności i to jest w niej najpiękniejsze – to, że każdy z tych muzyków, nawet jeśli porusza się w jakimś stylu, ma swoje własne brzmienie i tego będą Państwo świadkami, jeżeli odwiedzą Państwo nasz koncert.

Czym jest dla was szczęście?

J: Nawet o tym nie myślę. Generalnie koncerty traktuję jako superzabawę. Stresuje mnie tylko świadomość, że mogę popełnić jakiś błąd, np. że nacisnę przez przypadek stop albo włożę nie tę kasetę. Martwię się, byśmy się razem nie przewrócili. Na tym się skupiam, bo jak się za coś zabiorę, to chciałbym to robić jak najlepiej. A wiem, że muzycznym orłem nie jestem (śmiech).

M: Inspiracje zawsze czerpiemy z miejsc, do których podróżujemy, od różnych projektantów, inspirują nas też materiały i kolory. Mamy rozmaite ikony stylu, jedną z nich jest Magda Gessler. Zresztą mamy tak różne style, że lubimy je mieszać i tworzyć kolekcje dla każdego z nas. Nie wiem, jaki będzie poziom ich cen. Uwielbiam ubrania i buty projektu Artystki Wizualnej Måggdy. Gdyby jej rzeczy były podobne cenowo do naszych, to z chęcią sprzedawalibyśmy je na swoim funpagu.

IV

fot. dzięki uprzejmości zespøłu

W jednym z wywiadów powiedzieliście, że o sukcesie zespołu zadecyduje trzecia płyta, którą właśnie promujecie. Dlaczego akurat trzecia?

M: Uważam, że z drugim albumem jest o wiele łatwiej. Ponieważ albumy się szybko rozwijają, i ten starszy jest już na zupełnie innym etapie, to te wszystkie muzyczne umiejętności z wcześniejszych okresów się zatracają. Przez to każde wydawnictwo w pewnym sensie jest jak pierwsze. Ale przy drugim na pewno ma się większy wewnętrzny luz. Poza tym to jest takie nowe doznanie, że jest coś takiego jak relacja między jednym twoim albumem a drugim. Jaki to jest czad! Obserwujesz, jak to się rozwija: są zazdrosne o siebie albo się przytulają, zaczynają mieć własne sprawy, w które nie jesteś wtajemniczany. Nie ma piękniejszej rzeczy niż to, że dzięki tobie zaowocowała nowa miłość.

J: Muzyka to dziś potężna gałąź gospodarki. Korporacje audialne wydały gigantyczne pieniądze na marketing, który przekonał nas, jak ważne dla naszej tożsamości jest to, że słuchamy dziś symfonii, a nie operetek. Dawną mądrość, że jesteś tym, czego słuchasz, przekuto na hasło reklamowe. Tylko że słuchamy tego, co nam ktoś zaoferuje. Najbardziej prestiżowy konkurs muzyków odbywa się w Lyonie i jest sponsorowany przez różne wydawnictwa nutowe. Przez kilka edycji wspierali go Norwegowie, którzy promowali poematy symfoniczne. Kontrabas jeszcze w latach 90. uchodził za instrument luksusowy, a dziś dzięki rozbuchanej produkcji jest niemal w każdej sali filharmonii w Europie. To efekt świadomych zabiegów koncernów. Nie mamy swoich gustów muzycznych, podsuwa je nam marketing. A szukanie lokalnych artystów jest efektem buntu wobec mód.

W Waszych piosenkach takich, jak Festiwal Retardów czy Klauzula o Byciu Chorym, mówicie, że można osiągnąć wszystko, wystarczy tylko chcieć. Na co dzień też jesteście takimi optymistami?

J: Zdecydowanie tak. Moim największym marzeniem było granie na magnetofonie, tworzenie piosenek. Teraz stało się to moją pracą. Myślę, że bez wątpienia jest to bardzo trudny zawód, ponieważ przeplatają się w nim chwile naprawdę cudowne z momentami, w których jest naprawdę bardzo ciężko. Jednakże możliwość codziennej realizacji mojej największej pasji to dla mnie naprawdę wielkie szczęście. Bardzo mnie cieszy również fakt, że poprzez moją pracę daję radość innym, o czym dowiaduję się z listów od moich fanów.

M: Chcieliśmy pokazać emocje metafizyczne i metafizyczność przede wszystkim. I potrzeby ludzkie – takie, jak potrzeba bezpieczeństwa, czułości i miłości. Chcieliśmy pokazać to przez wykorzystanie zróżnicowanego materiału, bo to jest najłatwiejsze do pokazania. TDNWH nawiązuje do tego, że każdy zasługuje na szacunek.

Dziękuję za rozmowę.