Festiwal po… przerwie. Poznańska Wiosna Muzyczna 2021

Natalia Górecka / 25 paź 2021

Relacjonując tegoroczną odsłonę Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Współczesnej Poznańska Wiosna Muzyczna – co więcej, odsłonę pięćdziesiątą, licząc od roku powstania – warto na wstępie zaznaczyć, że od marcowej inauguracji na kolejne wydarzenia programowe trzeba było czekać do października, zapewne z powodu sytuacji pandemicznej. Docelowe cztery dni (2–5.10) przeliczyć można jednak na… siedem koncertów, pięć lokalizacji oraz dwanaście prawykonań. Czy warto było czekać? Pozostawmy jednak minioną inaugurację za sobą i przyjrzyjmy się zatem dokładniej kolejnym dniom festiwalu, a co za tym idzie – jakże zróżnicowanym koncertom.

 

#1 Droga do katharsis

Październikowa część festiwalu rozpoczęła się koncertem Lepos Duo, czyli koncertujących po całym świecie Yang Xu i Jana Czajów. Tym razem w poznańskiej Sali Czerwonej Pałacu Działyńskich zaprezentowali utwory, które swoją harmonią, środkami wyrazu czy budową raczej utwierdzały słuchacza w dobrze znanej i bezpiecznej przestrzeni, co pozwoliło skupić się odbiorcy na emocjonalności oraz zróżnicowaniach dynamicznych, których zdecydowanie nie brakowało, zarówno podczas prawykonania bitten (2020) Sylwii Nowastowskiej, zestawiającym migotliwe brzmienie fortepianu z szeroką frazą wiolonczeli, czy w Grave. Metamorfozy (1981) Witolda Lutosławskiego. Ciekawą odmianę w doborze repertuaru stanowiła kompozycja Northern Lights (2009) chińsko-amerykańskiego kompozytora Bright Shenga. W zestawieniu z brzmieniem Filo dArianna (2005) Eugeniusza Knapika czy Adagio amoroso (2017) Zbigniewa Kozuba, dzięki wyeksponowanemu jaskrawemu brzmieniu fortepianu utwór pozwalał słuchaczowi przenieść się w zupełnie inną, zaskakującą, nie do końca znaną przestrzeń.

Kolejny punkt w muzycznym rozkładzie dnia – koncert kameralny łódzkiej Akademii Muzycznej dostarczył z kolei zupełnie innych wrażeń. Warto zaznaczyć, iż w programie wydarzenia znalazło się pięć utworów, z których trzy stanowiły prawykonania. Pierwsze z nich to krach (2021) Artura Zagajewskiego, który ewidentnie był wyzwaniem dla oboistek i jednocześnie popisem ich wytrzymałości. Zadaniem wykonawczyń było wydobywanie i utrzymanie ciągów brzmień, których środek ciężkości oparty został na piano, ponownie dążącym do dodatkowej kulminacji forte, na tle nagranej ścieżki dźwiękowej pełnej zgrzytliwych, mechanicznych brzmień. Podobną możliwość zaprezentowania kunsztu wykonawczego i technicznego soliście zafundował Marcin Stańczyk w kompozycji na flet solo – Aftersounds (2021). Poprzez mnogość tryli i tremol, zebranych na przestrzeni niespełna dziewięciominutowej kompozycji, solowe brzmienie fletu ani przez chwilę nie stawało się monotonne, co często trudno utrzymać przy tak minimalnej obsadzie wykonawczej. Prawykonania doczekało się także Spectrum (2021) Olgi Hans na kwintet w składzie: flet altowy, rożek angielski, klarnet, fagot oraz fortepian. Chcąc poświęcić więcej uwagi dokonaniom artystów, do których z założenia ten wieczór należał, nie sposób pominąć zakończenia występów łódzkich muzyków, czyli o trzyczęściowej Łódzkiej suicie. Autorami jej poszczególnych elementów składowych byli Sławomir Kaczorowski, Tomasz Szczepanik i Krzysztof Grzeszczak. O ile skrajne części utworu ograniczone zostały do stricte instrumentalnej obsady wykonawczej, to Szczepanik urozmaicił kompozycję, łącząc brzmienie kwintetu z przeróżnymi, często zaskakującymi i nie do końca możliwymi do zidentyfikowania odgłosami płynącymi z komputerowego nagrania. Komputer nie od dziś stanowi ważny i często eksploatowany element w dorobku artystycznym Szczepanika.

Dzień pełen przeróżnych wrażeń i doznań zakończył się dość nietypowo jak na festiwal muzyki współczesnej, gdyż jego zwieńczenie stanowił recital organowy w wykonaniu Marii Fukumoto. Koncert ten okazał się zdecydowanie najmocniejszym oraz najbardziej intrygującym punktem pierwszego dnia. Artystka, rozpoczynając występ od zaprezentowania kompozycji Cloudscape (2000) swojego rodzimego kompozytora Toshio Hosokawy, od pierwszego dźwięku swą grą przeniosła słuchaczy w stan transu, kontynuowany w Medytacji (2015) Ewy Fabiańskiej-Jelińskiej czy Le Banqet Celeste (1928) Oliviera Messiaena. Stan ten raz, na krótką chwilę został przerwany przez żywiołowe prawykonanie utworu Motus (2021) Katarzyny Danel. Na zakończenie w poznańskim Kościele pw. Świętego Krzyża wybrzmiało Annum per annum (1980) Arvo Pärta, którego zarówno pierwszy jak i ostatni akord były prawdziwą drogą do katharsis, a właściwie potwierdzeniem jego osiągnięcia poprzez zasłuchanie w interpretacje organistki.

 

#2 Poznańscy kompozytorzy – poznańskim muzykom

Sepia Ensemble, fot. Agata Ożarowska

 

Kolejny, drugi dzień festiwalu należał do kompozytorów poznańskich. Ich utwory wykonywali muzycy zespołu Sepia Ensemble w różnych składach. Tomasz Sośniak (fortepian) oraz Aleksandra Dzwonkowska-Wawrzyniak (perkusja) rozpoczęli od prawykonania Illusions 21 (2021) Barbary Kaszuby – utworu fantastycznie obrazującego współpracę między muzykami na scenie. Zaangażowanie, wyczucie, całkowite oddanie się wykonaniu kompozycji – to tylko kilka określeń oddających ich grę. Drugim prawykonaniem okazał się utwór Moniki Kędziory Flumine adverso (2020), który pozwolił klarneciście – Jakubowi Drygasowi zaprezentować swoje umiejętności na tle zespołu instrumentalnego. Ponadto, zebrana w murach akademii publiczność miała okazję wysłuchać X3 (2011) wybitnej kompozytorki oraz wieloletniej dyrektorki artystycznej festiwalu, Lidii Zielińskiej. Wieczór zakończyło kolejne prawykonanie, tym razem było to Iteratio Concerto Spumante (2021) Katarzyny Taborowskiej. Wraz z muzykami Sepia Ensemble zaprezentowała je dobrze znana szerokiej publiczności Gośka Isphording. Utwór, spośród zaprezentowanych dotychczas „poznańskich” kompozycji, dostarczył odbiorcom najbardziej różnorodnych bodźców. Nie zabrakło tu łączenia wykonania na żywo z elektroniką, brzmieniem klawesynu, i teatralnym performansem, w który zaangażowani byli muzycy.Instrumentaliści podnosili się z miejsc i machali w stronę publiczności, jednocześnie patrząc w bliżej nieokreśloną przestrzeń za odbiorcami, jakby chcieli nawiązać kontakt z wyimaginowanym adresatem.

 

#3 Do klasyki współczesności przez meandry pizzicato

Po dość urozmaiconych wrażeniach, których dostarczyły wcześniejsze, następujące po sobie prawykonania, dzień trzeci Poznańskiej Wiosny Muzycznej okazał się powrotem do dobrze znanych stylistyk. Oczywiście z drobnymi wyjątkami. Do takich należały m.in. prawykonana podczas pierwszego koncertu tego dnia kompozycja Strumień (2021) Janusza Stalmierskiego. Utwór zaskakujący, wyróżniający się, oparty na dialogu skrzypiec i altówki, imitującym szmer tytułowego strumienia. Kompozycja dość minimalistyczna, a tym samym zapadająca w pamięć. Programowa, a jednocześnie niezwykle subtelna. W programie wykonanym w Edge Music Studio znalazło się również m.in. brawurowo zagrane Subito (1992) Witolda Lutosławskiego. Koncert, który w efekcie okazał się bardzo kameralny, poprzez zróżnicowanie repertuaru przeprowadził słuchacza przez często kontrastujące ze sobą oblicza muzyki współczesnej. Była to przyspieszona wycieczka od pewnego rodzaju klasyki, jak kompozycja wspomnianego Lutosławskiego czy Sonatę (1958) Jana Astriaba, do jak najbardziej współczesnych wizji twórców.

Nieco więcej, jeszcze tego samego wieczoru w Pałacu Działyńskich, niekwestionowanych klasyków współczesności dostarczył odbiorcom Moniuszko String Quartet. Mowa tu o kwartetach Michała Spisaka, I Kwartecie smyczkowym „Już się zmierzcha” (1988) Góreckiego czy Play (1971) Tadeusza Bairda. Mogłoby się wydawać, że tak znane i utrwalone już w historii, a do tego niejednokrotnie pojawiające się w programach festiwalów utwory przy każdej kolejnej prezentacji tracą swoją świeżość – nic bardziej mylnego. Muzycy Moniuszko String Quartet udowodnili, że doskonałe, pełne zaangażowania wykonanie może tchnąć w kompozycję tak zwane „nowe życie”. Pizzicato, które swoje zastosowanie znalazło w lwiej części prezentowanych utworów, stając się swego rodzaju motywem przewodnim koncertu, eksponowane było także w III Kwartecie smyczkowym (2021) Jaromira Gajewskiego, który tamtego wieczoru w obecności kompozytora ujrzał światło dzienne.

 

#4 Kontrabas w roli głównej

Muzycy Sepia Ensemble, fot. Agata Ożarowska

Ostatni z koncertów tegorocznej odsłony festiwalu był niemałym zaskoczeniem. Przyzwyczajona do brzmienia kontrabasu jako części orkiestry, a zatem dużego składu instrumentalnego, z ciekawością przysłuchiwałam się jego połaczeniu z fortepianem czy drugim kontrabasem. Wykonane jako pierwsze kompozycje Denisa Grotsky’ego i Franka Proto okazały się doskonałą okazją do zaprezentowania spektrum brzmieniowego kontrabasu, który tym razem wysunął się na pierwszy plan, nie będąc zdominowanym przez fortepian (przy instrumencie Grażyna Czerwińska), który współtworzył narrację muzyczną. Wykonania te pokazały, jak dzięki właściwie dobranym proporcjom współbrzmienia, można przewartościować często błędne, solistyczne postrzeganie instrumentu. W tym przypadku można mówić po prostu o pracy duetu. Jeden z występujących kontrabasistów – Donat Zamiara, chcąc przybliżyć prezentowane kompozycje, pomiędzy utworami skierował kilka słów do publiczności, tym samym wychodząc z otwartością do słuchacza. Brzmienie duetu kontrabasowego wyeksponowano natomiast w Seven Double Bass Duets (1996) Dave’a Andersona, a także podczas prawykonania Le count chemin qui est long (2021) Dominika Puka na dwa kontrabasy rozszerzone. W tej kompozycji dodatkowo wzbogacono narrację kontrabasu o brzmienie elektroniczne.

Jak już wcześniej wspominałam, pomimo czasu jaki dzielił inaugurację (12.03.2021), od docelowych koncertów, organizatorom udało się stawić czoła obostrzeniom i przeprowadzić wydarzenia w formie stacjonarnej, co w dzisiejszych czasach jest trudne i nie zawsze osiągalne. Tych siedem koncertów oczywiście można przeliczyć na dwanaście prawykonań, trzydzieści cztery kompozycje, a zagłębiając się w panoramę miasta, nawet na pięć różnych lokalizacji. Można. Ale może lepiej spojrzeć tych kilka dni jak na mapę emocji i przeżyć. Jak na kolejne doświadczenie. Jak na okazję do spotkania i wspólnego obcowania z muzyką wykonywaną na żywo. Z muzyką, która za każdym razem niesie za sobą nieco inny ładunek emocjonalny, nieco inne doznanie estetyczne. Tych niewątpliwie nie brakowało, choć podczas 50. Poznańskiej Wiosny Muzycznej dobrze byłoby móc wsłuchać się w zupełnie nowe, odkrywcze brzmienia i odsłony tej rzeczywiście najnowszej i najbardzej aktualnej muzyki współczesnej, która wyrywa słuchacza ze strefy komfortu. Tegoroczna edycja festiwalu co prawda dała możliwość zaprezentowania się świetnym i niejednokrotnie uznanym już instrumentalistom, nie tylko ukazując ich jako doskonałych solistów, ale również rzucając światło na prezentowaną przez nich umiejętność współpracy w różnych składach. Jako osoba na co dzień związana z poznańskim środowiskiem muzycznym jestem przekonana, że festiwalu o tak długiej tradycji nie powinno zabraknąć w kręgu muzyki współczesnej, choć wciąż odczuwam niedosyt związany z brakiem odważniejszych decyzji i propozycji programowych.