Resonating breath of air. Wrażenia z „Prometeusza” Luigiego Nona w Ostrawie, 30.06.2022

Daniel Brożek, Marta Konieczna / 8 lip 2022

Marta Konieczna: Ascolta! Już przed wejściem do sali tworzy się osobliwy pejzaż dźwiękowy – trzepotanie kartek. Kopie libretta, które rozdano, publika wykorzystuje jako wachlarze – dzień jest naprawdę upalny i duszny. Ascolta! – owo nawołanie do słuchania prawdziwie, do słuchania nadrzędnego przeplata strukturę Prometeusza i najwyraźniej udziela mi się jeszcze przed rozpoczęciem wykonania. A jednak zaglądając do sali Trojhali Karolina, naszą uwagę przykuwa to, co widzialne. W drewniano-stalowej przestrzeni jakby trwała budowa: zaparkowano wozy ciężarowe, wywrotki, wysięgniki, platformy i stelaże. Na nich czekają już muzycy_czki i dyrygenci. Czy taka scena-scenografia spodobałaby się Nono?

Daniel Brożek: Pierwsze wykonanie Prometeo w Wenecji wymagało stworzenia dla wykonawców specjalnej konstrukcji otaczającej widownię. Proletariacki w duchu, ostrawski ready-made z wozów przemysłowych na pewno był ukłonem w stronę leżącego po zdecydowanie lewej stronie serca kompozytora. Z całą pewnością wystrój nawiązywał do wystawień utworów Luigiego w halach fabrycznych (i we Wrocławiu – wiele o tym pisał i opowiadał Sławomir Wieczorek 1). Jednak musimy pamiętać, że ta opera powstała z rozczarowania komunizmem, a realizacje nadzorowane przez Nono były zdecydowanie ascetyczne wizualnie. W Trojhali scenografia mocno zdominowała przestrzeń, był to gest pomysłowy, choć nieco zaburzający akustykę. Ale włoska ekipa, czuwająca nad uprzestrzennieniem dźwięku, chyba sobie z tym dobrze poradziła?

Wnętrze sali, fot. DB.

 

Soliści_stki, fot. MK.

Elementy scenografii, fot. MK.

MK: Według mnie tak. Jak sam wspominasz, nie pierwszy raz dzieło wykonano otaczając publiczność wykonawcami_czyniami. Odwrócono tym samym zwyczajową, okulocentryczną sytuację koncertową: wiadomo, gdzie patrzeć – na scenę. W takich warunkach można jeszcze zastanowić się – gdzie słuchać. Podczas czeskiego prawykonania dźwięk zgrabnie wędrował: od „żywych” muzyków_czek częściowo wprost do naszych uszu, częściowo do miksera, a stamtąd w postaci cyfrowych odbitek na głośniki i jeszcze dalej, po nietuzinkowej akustyce hali. Wodzenie słuchem przybrało w moim przypadku formę pewnej percepcyjnej przygody, później już medytacji. Do wyruszenia śladem dźwięku zachęcało też rozstawienie krzeseł, które skierowano w różne strony, a nawet położenie na ziemi poduszek. Niestety jednak niewiele osób poszło (dosłownie) tym tropem…

DB: Tu częściowo mogła zawinić przytłaczająca scenografia, która wizualnie mocno ograniczyła przestrzeń, a tym samym chęć do sprawdzania różnych punktów słuchania. Akustykę znaczyły chociażby zakradające się z zewnątrz przez otwarte drzwi ewakuacyjne śpiew ptaków i szum przejeżdżających pociągów tworzące kolejną warstwę utworu. Pierwsza z nich elektroniczna była bardzo delikatnie wkomponowana w przestrzeń, co dało ciekawy efekt. Operacje na kierunkowości dźwięku ustąpiły pola grze z pogłosem Trojhali. W wielu momentach ciężko było stwierdzić, czy to jeszcze odpowiada echo hali, czy już system głośnikowy. A ten okazał się dość skromnym zestawem złożonym z różnych typów kolumn podwieszonych nad głowami słuchaczek_y. Stąd mój zachwyt nad akuzmatycznym kunsztem Włochów, którzy skutecznie prowadzili nasze słuchanie (choć legendarny Halaphon był jedyne symulowany cyfrowo). Chyba niewiele osób w trakcie wykonania zaglądało do libretta, które przecież miało takie zadanie – kierowania odsłuchem. A jednak mało kto dał radę za nim podążać. Ale czy przez to usłyszeliśmy mniej?

Wnętrze hali, fot. DB.

MK: Może właśnie więcej? W końcu nigdy chyba nie było to libretto napisane z myślą do śledzenia go wraz z muzyką. Słowa rozczłonkowane na sylaby, niektóre nawet nieprzeznaczone do wypowiedzenia, a jedynie wybrzmiewające w umysłach śpiewaków_czek. Tego wieczoru w Ostrawie czułam jednak dużą precyzję – plamowe (wyspowe?) brzmienie nie przełożyło się na rozsypanie prowadzonych partii. Stopliwe i spójne z elektroniką, ale też pogłosem. Zastanawiam się jedynie czy barwy, którymi w większości operowano, nie były zbyt klasyczne, a za mało „mistyczne”. A może to efekt industrialnej, nie zaś sakralnej akustyki – i tu chyba wracamy do sedna rozważań wokół tego konkretnego wykonania. Czy zaistniała szansa na prawdziwą liturgię słuchania? Dla mnie zdecydowanie tak. Nawet, jeśli w sali przez cały czas było jasno, a przecież w historii wykonań czytamy o świetlnych aranżacjach w ciemności, a wręcz ciemności zupełnej.

Szklane misy w zestawie perkusyjnym, fot. DB.

DB: Ja również wyszedłem ze spektaklu bez tchu. W trakcie na pewno modliłem się do basów wygenerowanych przez szklane misy (czy tylko my pomyśleliśmy o związku Harry’ego Partcha z Nono?), których brzmienie było wspaniale wzmocnione i wypełniało szczelnie całą przestrzeń. W znanych mi wydaniach płytowych Prometeo giną one gdzieś w tle, podobnie jak wiele pogłosów i niuansów brzmieniowych (ach ten klarnet basowy i tuba). Zresztą słuchanie tego z płyty w wersji stereofonicznej, chociażby bez próby przybliżenia przestrzeni realizacją binauralną, nie ma większego sensu2. Tłumaczenie podtytułu opery jako „tragedia na słuchanie” oddaje zamysł kompozytora, ale późnoczerwcowy wieczór w Ostrawie utwierdził mnie w przekonaniu, że Nono opowiada o przestrzeni, a śpiewaczki_cy pozwolili jej zaśpiewać. A czy musi to być tragedia? Kilka lat po premierze Prometeo Pauline Oliveros otworzyła nowy rozdział w historii sztuki dźwięku o nazwie deep listening i wiemy, że słuchanie może dawać rezyliencyjną siłę!

Fragment libretta, fot. DB.

  1. Sławomir Wieczorek, TRÓJGŁOS O AUDIOSFERZE FABRYKI …W KONTEKŚCIE HISTORII MUZYKI XX WIEKU,http://archiwum.survival.art.pl/edition/survival-14/debaty-i-wyklady/3243-2z 

  2. Warto wspomnieć, że wydania oficyn col legno (2007) i Stradivarius (2018) pozwalają na odsłuch wielokanałowy.