Numer 2 / 2004

ESP disk

Tadeusz Kosiek

Gdyby człowiek taki, jak Bernard Stollman nigdy nie istniał, należałoby go wymyślić. Ale czy przez to opowieść ta byłaby inna? Zresztą po tylu latach i tak trudno jest oddzielić prawdę od legendy.

Stollman rozpoczął praktykę prawniczą na Manhattanie w roku 1960. Zajmował się interesami muzyków rhythm’n’bluesowych, dbając przede wszystkim o prawa autorskie, dopinając kontrakty, itd. Dość szybko zaczął być znany w światku artystów występujących w klubach przy 52. Alei. Dzięki kontaktom ze swoimi podopiecznymi zaczął coraz bardziej interesować się muzyką, początkowo głównie jazzem – największe fascynacje Stollmana z tego okresu to Billie Holliday i Charlie Parker, których rzadkie nagrania miały później pojawić się na płytach ESP. Znajomość reguł rządzących show-biznesem zaczęła z czasem wywoływać frustrację, mierziły go zwyczaje panujące w tym środowisku: zupełne nieliczenie się z nieznanymi artystami i odmawianie im praw do własnej twórczości. Z owej frustracji zrodziła się chęć stanięcia w obronie pokrzywdzonych – albo Stollman był beznadziejnym idealistą, albo czasy były inne niż teraz (czyżby w latach 60. prawnicy mieli jeszcze jakieś zasady?). Stollman zaczął jednak z powodzeniem pomagać artystom i już wkrótce skontaktowali się z nim muzycy z rozwijającego się właśnie nowego nurtu zwanego wówczas free form (lub też new thing). W taki właśnie sposób Stollman poznał Ornette’a Colemana oraz Cecila Taylora i wszedł w świat free jazzu. Skoro mowa o Taylorze, warto wspomnieć, iż właściciel ESP był i jest postacią kontrowersyjną. To właśnie Taylor jest jednym z tych, którzy uważają, że Stollman wykorzystywał nagrywających dla jego wytwórni artystów, płacąc im śmiesznie niskie stawki. Trudno dziś jednoznacznie to ustalić, jedne źródła podają, że muzycy otrzymywali za sesję jednego dolara oraz pięćdziesiąt procent z zysku ze sprzedanych płyt, inne twierdzą, że płacono im ustaloną przez związek zawodowy stawkę oraz wspomniane pięćdziesiąt procent. Jakkolwiek było naprawdę, przyznać trzeba, że chętnych do nagrywania nie brakowało. Cóż, zapewne lepiej mieć zarejestrowany materiał, którym można się legitymować, gdy zajdzie taka potrzeba, niż nie mieć go wcale. Należy jednak pamiętać, że spora część płyt wydanych w latach sześćdziesiątych nie przyniosła zysku, a pięćdziesiąt procent z niczego to doprawdy niewiele, można więc rozumieć rozżalenie muzyków. Niektórzy z nich zresztą twierdzą, że wciąż nie otrzymali obiecanego wcześniej udziału w zyskach ze sprzedaży pierwszej edycji płyt oraz tantiem za pojawiające się w latach późniejszych wznowienia. Nie wiadomo jednak, kogo czy też co należy obwiniać za tę sytuację – czy Stollmana osobiście, czy też czynniki zewnętrzne, które odpowiadają za bankructwo wytwórni. Kolejnym powodem, dla którego trudno jest obecnie jednoznacznie ocenić postawę Stollmana, jest jego permanentne (wyjątki można policzyć na palcach jednej ręki) blokowanie wydawania przez inne wytwórnie nagrań mających jakikolwiek związek z ESP, przy czym należy podkreślić fakt, że w takich przypadkach niekoniecznie chodziło o wydany wcześniej materiał, lecz nawet i o ten pozostający wciąż w archiwach, często stanowiący swoiste dopełnienie znanej od lat płyty (np. drugi set koncertu).

Wielką miłością Stollmana (obok prawa i muzyki) było esperanto, stąd trudno się dziwić, że działalność jego własnej wytwórni zainaugurowała wydana w 1964 (lub 1963, jak podają niektóre źródła) płyta Ni Kantu en Esperanto (Let’s Sing In Esperanto). Wytwórnia miała początkowo nosić nazwę Esperanto Disk, ale ta wydawała się być zbyt długa, z kolei krótsza – Espo była już zastrzeżona, pozostało więc wyrzucić o i w taki oto sposób powstała ESP-DISK. Jej siedziba znajdowała się (jak łatwo na podstawie treści tego numeru wydedukować) w Nowym Jorku, na dwunastym piętrze budynku przy Piątej Alei, pod numerem 156. A skoro była już wytwórnia, można było zacząć nagrywać i wydawać płyty, rejestrujące to, co fermentowało w tym czasie w muzycznym podziemiu NYC.

Dzięki nowym kontaktom i zasadzie: „Artist alone decide what you will hear on their ESP–disk”, dającej twórcom całkowitą wolność oraz kontrolę nad materiałem, chętnych do nagrywania płyt dla ESP nie brakowało. Bernard Stollman postawił na młodych i stosunkowo nieznanych – z wykonawców nagrywających dla jego wytwórni tylko Paul Bley oraz Ornette Coleman już wcześniej cieszyli się uznaniem krytyków oraz pewną popularnością wśród słuchaczy. Pozostałych artystów miało to dopiero czekać, choć trzeba zaznaczyć, że niektórzy czekali na to bardzo długo. Pierwszym flagowym artystą ESP został Albert Ayler, którego Stollman poznał w 1963 r. Ayler zrobił na nim kolosalne wrażenie i na efekty tego zauroczenia nie trzeba było długo czekać. Pierwotnie przewidywano, że pierwszą „jaskółką jazzowej awangardy” wypuszczoną przez ESP będzie album Cecila Taylora, na przeszkodzie stanął jednak brak porozumienia w sprawach finansowych  zresztą Taylor nigdy nie wydał niczego w ESP). Aylerowska Spiritual Unity (ESP 1002) była więc pierwszą „normalną” płytą wydaną przez raczkującą wytwórnię. Choć „raczkująca” to źle powiedziane, bowiem ESP błyskawicznie poderwała się nie do biegu nawet, lecz do lotu. W ciągu pierwszych osiemnastu miesięcy jej istnienia wydano 45 płyt. I to płyt nie byle jakich. Większość z nich stanowiły bowiem albumy, uznane później za kamienie milowe nowej muzyki. Wśród artystów nagrywających dla wytwórni znaleźli się, wspomniani wcześniej, Ornette Coleman, Paul Bley i Albert Ayler oraz m.in.: Pharoah Sanders, Giuseppi Logan, Sun Ra, Milford Graves, Frank Wright, Patty Waters, Steve Lacy, Sunny Murray, Noah Howard, Henry Grimes, Sonny Simmons, Charles Tyler, Roswell Rudd, Ran Blake, Sonny Sharrock, Rashied Ali, Ronald Shannon Jackson, Gary Peacock, Don Cherry, Steve Swallow, Barry Altschul, Enrico Rava, Johnny Dyanni, Zusaan Kali Fasteau, Louis Moholo. Należy jednak przyznać, że wśród przeszło stu płyt wydanych łącznie przez ESP znalazły się również i takie, które bardziej niż dziełem sztuki były świadectwem epoki. Ich autorzy może i mieli wizję, ale niestety ich entuzjazm znacznie przewyższał umiejętności.

Bernard Stollman ofiarowywał artystom coś, czego gdzie indziej nie mieli – całkowitą wolność i jednocześnie… całkowitą odpowiedzialność. Sami wybierali muzyków towarzyszących, repertuar, oprawę graficzną, studio, realizatora dźwięku oraz producenta (jeśli na coś nie potrafili się zdecydować, to Stollman lub dyrektor artystyczny ESP służyli im pomocą). Często zdarzało się, że sami nawet produkowali swoje płyty. Wolność jednak szła w parze z kompromisem na innym polu. Typowa sesja trwała godzinę: muzycy wchodzili, sprawdzali ustawienie dźwięku, nagrywali całość na żywo za jednym podejściem, bez nakładek czy poprawek, pakowali instrumenty i wychodzili, zaś rezultat… pojawiał się na płycie. W niektórych przypadkach zastrzeżenia mogło budzić wyposażenie, na ogół niewielkich, wynajmowanych na pojedyncze sesje studiów nagraniowych oraz fachowość pracujących tam ludzi. Właśnie dlatego jakość dźwięku niektórych płyt odbiega od ogólnie przyjętych standardów. Najczęstszym problemem było odpowiednie ustawienie poszczególnych śladów, przez co niektórzy z muzyków są zbyt słabo słyszalni. Podobne uwagi odnoszą się do krążków zawierających materiał koncertowy. Z drugiej jednak strony, trzeba przyznać, że nagrania, które nie podobały się muzykom nie były wykorzystywane. Taśmy ulegały natychmiastowemu zniszczeniu, którego celem miało być zapobieganie ukazywaniu się pirackich płyt. W archiwach wytwórni i tak pozostało całkiem sporo niewykorzystanych dotąd nagrań – szczególnie koncertowych – jednak są to te, które zyskały akceptację artystów, a nie wydano ich z innych względów, najczęściej finansowych.

Bezkompromisowa muzyka szybko została zauważona, jednak nie w USA, lecz w Europie i Japonii, gdzie nagrania wydawane przez ESP zaczęły cieszyć się sporą (oczywiście jak na free jazz) popularnością. Wynikiem dobrych kontaktów z Europą było pojawienie się w katalogu ESP płyt firmowanych przez Pierre’a Courbois, Willema Breukera oraz Guntera Hempela.

W połowie lat 60. w kręgu zainteresowań Stollera znalazły się kontestujące rzeczywistość formacje folkowe, rockowe oraz „nie-wiadomo-jakie”. Postawę większości z nich cechowała swoista anarchia, która sprawiała, że pomimo tego, iż ich muzyka wyraźnie odbiegała od freejazzowego idiomu charakterystycznego dla wcześniejszych dokonań wytwórni, to ESP wydawało się być właściwym dla nich miejscem. Zespoły takie, jak The Godz, The Holy Modal Rounders Octopus czy Cromagnon, skorzystały z okazji i pokazały, że gdyby w latach 60. muzycy mieli więcej swobody, to ich nagrania brzmiałyby świeżo (i odmiennie od produkowanej taśmowo papki) nawet po trzydziestu z górą latach. Jednak to nie wymienione formacje, lecz The Fugs oraz Pearls Before Swine wysunęły się na plan pierwszy, ponieważ to właśnie ich dokonania dotarły na listy przebojów. Niestety, nie poszły za tym sukcesy finansowe, ówczesne prawo dość słabo przeciwdziałało piractwu – płyty były masowo kopiowane i sprzedawane przez inne firmy. Jakby tego było mało, aktywność The Fugs oraz wydawanie przez ESP płyt dokumentujących rozgorączkowaną atmosferę lat 60. (np. Movement Soul zawierająca głównie chóralne wykonania tradycyjnych pieśni religijnych, hymnów oraz wypowiedzi zarówno działaczy, jak i zwykłych uczestników Ruchu Praw Obywatelskich – zarejestrowane podczas demonstracji bądź mityngów), spowodowała, że wytwórnią zainteresowało się Federalne Biuro Śledcze. W firmie zatrudnił się jego agent, w lokalu zajmowanym przez wytwórnię Stollmana założono pluskwy, zaś w księgowość zagłębił się Urząd Skarbowy.

Wszystko to jednak firma zdołała przetrwać. Kres wytwórni spowodować miały dopiero prozaiczne problemy finansowe. Wspomnieliśmy już o piractwie, nie ono jedno było jednak przyczyną tych kłopotów. Bernard Stollman umawiał się z artystami na nagranie konkretnej płyty, nie zawierał z nimi długoterminowych kontraktów, nie zabraniał też nagrywać dla innych. Powodowało to, że artyści, którzy odnieśli jako taki sukces byli podkupywani przez inne wytwórnie. W przypadku jazzu były to przede wszystkim Impulse oraz Columbia, zaś rockowych i folkowych muzyków kaptowały Reprise oraz Elektra. To wszystko razem wzięte (brak akceptacji przeciętnego słuchacza dla większości ze 115 wydanych przez ESP płyt oraz niemożność czerpania korzyści z nielicznych sukcesów spowodowana piractwem, bądź też odchodzeniem niektórych wykonawców do innych firm) powodowało, że kapitał Stollmana zaczął się wyczerpywać. Notabene, jego własnych pieniędzy starczyło na wydanie wspomnianych wcześniej 45 tytułów. Reszta publikacji jeszcze jakoś szła z rozpędu dzięki osiąganym zyskom, ale tych niestety nie starczyło na długo, pierwsze wyraźne załamanie przyszło już w 1968 roku i – mimo usilnych starań – w 1974 ESP, zdawałoby się, definitywnie odeszło w niebyt. Paradoksalnie, kilka miesięcy później uchwalono mocniejsze i, co ważniejsze, twardo przestrzegane prawa antypirackie. Gdyby stało się to parę lat wcześniej, być może firmę dałoby się uratować.

Po spłaceniu długów oryginalne taśmy pozostały własnością wytwórni. Zamknięto je w bankowym sejfie na 17 lat. W tym czasie Bernard Stollman powrócił do prawa, prowadząc własną kancelarię oraz pracując w latach 80. jako zastępca prokuratora stanu Nowy Jork. W roku 1991 przeszedł na emeryturę – choć wciąż zajmuje się prawem, głównie autorskim – i wówczas ESP powróciło. Może nie całkiem dosłownie, powróciły bowiem tylko płyty, które dopiero wtedy zaczęły cieszyć się takim powodzeniem, na jakie zasługiwały. Począwszy od następnego roku, za sprawą niemieckiej wytwórni XYZ pojawiać zaczęły się reedycje całego katalogu wytwórni. Umowa licencyjna wygasła po sześciu latach, ale w kolejce czekali już następni kontrahenci: holenderska Calibre oraz włoska Get Back (w ofercie tej ostatniej, obok CD, opakowanych notabene w miniaturowe repliki oryginalnych okładek, znajdują się również edycje winylowe). Obecnym partnerem ESP jest włoski Abraxas, którego częścią jest teraz Get Back. W ostatnim okresie label ten skupił się niemal wyłącznie na wydawaniu winyli, natomiast ESP/Abraxas to całkowicie inna inicjatywa – seria, w której wznawiane są płyty CD o nieporównywalnej z pierwowzorami jakości dźwięku, produkowane na podstawie oryginalnych taśm-matek. Najbliższe plany wytwórni to wznawianie płyt na DVD – serię rozpoczną, jakżeby inaczej, nagrania Alberta Aylera (Maeght Foundation ma mieć premierę już pod koniec listopada) oraz Sun Ra, następni w kolejce są Pearls Before Swine oraz, niesłusznie chyba zapomniana, Patty Waters – wokalistka, która miała wpływ na liczne grono „śpiewających inaczej” pań, m.in. Yoko Ono oraz Diamandę Galas. Warto chyba w tym miejscu wspomnieć, że to właśnie ESP w roku 1968 miała być amerykańskim dystrybutorem nagranej przez parę Ono/Lennon kontrowersyjnej płyty Two Virgins, jednak ostatecznie nic z tego nie wyszło, co, według Stollmana, okazało się być dla wytwórni błogosławieństwem, bowiem takich problemów ESP chyba by nie przetrwała (niewtajemniczonym zdradzę, że cały amerykański nakład został skonfiskowany ze względu na rzekomą obsceniczność okładki, przedstawiającej Ono i Lennona nagich) i koniec nastąpiłby dużo wcześniej. Chociaż przyznać trzeba, że Stollman i tak miał dar pakowania się w kłopoty: ESP bowiem, od czasu do czasu, decydowała się na wydawanie reedycji płyt, które ukazywały się nakładem jeszcze mniejszych niż ona firm. Jednym z takich wydawnictw był album… Lie Charlesa Mansona, od którego zdecydowanie odcięli się dystrybutorzy oraz sprzedawcy detaliczni.

Wydaje się, że po latach uśpienia ESP powraca do życia. Stare płyty nadal znajdują nowych słuchaczy, w katalogu pojawiać się mają pozycje premierowe (w październiku, zarówno w formacie CD, jak i DVD wydana została płyta Ellisa Marsalisa), miejmy więc nadzieję, że wytwórnia odnajdzie swoje miejsce w XXI wieku.

Piątka płyt, mogących stanowić wprowadzenie do katalogu ESP (wybrana przez amatora)

  • Albert Ayler – Bells (ESP 1010)
    Zapis dwudziestominutowego koncertu oryginalnie wypełnił jedną stronę płyty winylowej (druga pozostała pusta). Kwintet: Albert Ayler (saksofon tenorowy), Donald Ayler (trąbka), Charles Tyler (saksofon altowy), Lewis Worrell (kontrabas) i Sunny Murray (perkusja), uchwycony na żywo w Town Hall, niespętany żadnymi ograniczeniami stylistycznym, bez kompleksów porusza się między ekstatycznym free, uskrzydlonym solówkami muzyków, a jarmarcznymi, quasi-militarnymi marszami przypominającymi skąd jazz się wywodzi i skąd czerpie siły witalne. Powracający temat puentują wybuchy oczyszczającego zgiełku, a swobodne „rozłażenie się” muzyki sugeruje, że dla muzyków bardziej niż forma liczy się przekaz.
  • Milford Graves Percussion Ensemble with Sunny Morgan (ESP 1015)
    Dwuosobowy ansambl penetruje obszar muzyki perkusyjnej położony na styku swobodnej improwizacji (nie tylko jazzowej) oraz azjatyckiej i afrykańskiej muzyki etnicznej. Feeria rytmów, bogactwo ukrytych na różnych planach szczegółów i subtelność (termin, zdawałoby się, zupełnie nieadekwatny w przypadku tak dynamicznej muzyki) użytych środków sprawia, że wciąż jest to jeden z najciekawszych przykładów tego typu syntez.
    Utrzymane w ciemnych barwach jazzowe kompozycje o kameralistycznym wyrazie dążące do zjednoczenia rytmu i melodii. Wyeksponowanie instrumentów perkusyjnych, niesprowadzonych wyłącznie do roli „podtrzymywaczy” rytmu, w połączeniu z intrygującymi efektami sonorystycznymi, nadaje muzyce Sun Ra and his Solar Arkestra niepowtarzalny charakter. Zaskakiwać może fakt, że swoboda wykonania jest tylko pozorna, nad wszystkim bowiem niepodzielnie panuje lider prowadzący muzyków żelazna ręką. Mimo iż Sun Ra komponował wykorzystując improwizację, poszczególne utwory są precyzyjnie zaaranżowane i dopracowane z uwzględnieniem najdrobniejszego  nawet szczegółu.
  • Cromagnon – Orgasm (ESP 2001)
    Dość osobliwy koktajl dźwiękowych kolaży uplecionych z odgłosów otaczającego świata, dość oszczędnych partii instrumentalnych oraz prostych efektów elektronicznych, surowego, prymitywnego rocka, koślawego folku i pseudoszamańskich inkantacji zatopionych w powodzi korzennych rytmów. Dadaistyczne zabawy Briana Eliota i Austina Grosmere, na co dzień dwójki twórców przebojów nie najwyższych lotów (tzw. bubblegum hits, pisane dla kompletnie dziś zapomnianych formacji jak np. Boss Blues) zdają się być zapowiedzią poczynań późniejszych eksperymentatorów (chociażby NWW). Caledonia, chyba najnormalniejszy z zawartych na płycie utworów, po latach trafił do repertuaru Test Dept.
  •  Sun Ra – Heliocentric Worlds of Sun Ra Vol. 1 (ESP 1014) 
  •  Patty Waters – College Tour (ESP1055)
    Siedem utworów zarejestrowanych podczas trasy koncertowej ukazuje Patty Waters jako nietuzinkową wokalistkę potrafiącą nawet najbanalniejszej piosence nadać niepowtarzalny wyraz. I choć, jako całość, jest to płyta trochę niespójna, to na pewno wciąż robi duże wrażenie. Oryginalnym interpretacjom wokalnym akompaniuje ówczesna czołówka ESP-owskich muzyków (m.in.: Giuseppe Logan, Ran Blake, Burton Greene).

Dziesiątka (+1) polecana przez Tomasza Sękowskiego (znawcę tematu):

  • Albert Ayler Bells
  • Paul Bley Trio Closer
  • Ornette Coleman Town Hall Concert 1962
  • Milford Graves Percussion Ensemble
  • Henry Grimes Trio The Call
  • Steve Lacy The Forest and the Zoo
  • Frank Lowe Black Beings
  • Movement Soul Live Recordings from the Deep South
  • Alan Silva Skillfullness
  • Sun Ra Heliocentric Worlds, Vol. 1 & 2