Numer 5-6 / 2005

untilted (kopyrajt is not orajt?)

Wojciech Kucharczyk

nie wiem, jak napisać naukowy tekst. poprzez lata praktyki w tak zwanym undergroundzie, czy też alternatywie, muzyce odrębnej, post-amatorskiej, krawędziowej, niszowej, niezależnej, czy jak tam zwał, nauczyłem się widzieć świat jako zbiór pewnych umownych zdarzeń. mocno relatywne to pewnie, ale akurat w obrębie muzyki czy szerzej sztuki jedna jedyna prawda nie istnieje. zatem pisząc ten tekst zmieszam to, co wydaje mi się obiektywne z tym, co jest subiektywne. miks będzie dość szybko robiony, z użyciem nieczyszczonych autosampli i autocytatów, z lekką tylkokompresją, trochę dodanych wysokich tonów. plusminusowe cięcia będą ostre i nieszlifowane. bez masteringu. słowem – nieco plądrosłownie. jeśli masz wrażenie, że tekst trochę przeskakuje i robi autoskrecze – nie martw się. wszystko jest dozwolone.

+ –

kiedy pan bóg wymyślał przykazanie „nie kradnij”, prawdopodobnie sampling jeszcze nie istniał. za to z pewnością istniało cytowanie, imitowanie, pożyczanie, czy zwyczajna inspiracja. ale na pewno nie to chciał zganić. jaki ten zapewne zbyt biblijny przykład (w sumie, skąd ja go w ogóle wytrzasnąłem?!) ma związek z „problemami” na styku muzyka a prawo? oczywiście nie jest to styk, ale raczej zderzenie czołowe. i chodzi o system, czyli zbiór dziwacznych przyzwyczajeń. sposób, w jaki sprawy tzw. kopyrajtu w naszym kraju, i na świecie, a może głównie w naszej świadomości funkcjonują. sięgnąłem z genezą problemu dość daleko w przeszłość, bo tak chyba

+ –

problem, który ma być w nim poruszony, zawsze traktowałem intuicyjnie. i każde spisanie podobnego problemu zaczyna tworzyć dla niego ramy, używając terminologii muzyczno-marketingowej – zaczyna tworzyć styl. taka kolej rzeczy właśnie jest problemem, lecz

+ –

upraszczam sytuację, ale tak to wygląda mniej więcej.

+ –

do momentu kiedy ludzie nie zaczęli się zastanawiać, czy muzyka jest tworem wolnym czy też podlegającym jakiemuś kodeksowi lub szerszemu prawu, taki problem nie mógł zaistnieć. tak jak nie są objęte prawem autorskim legendy i podania ludowe, tak nie była nim objęta muzyka. jasne, pewnie od zawsze dzieliła się na tę dla jednych i drugich (dla szefów i dla poddanych), lecz nie znaczy to, że ktokolwiek pamiętał nazwisko autora danej pieśni. wszystko było w naszym dzisiejszym rozumieniu dobrem publicznym. prawdziwy problem zaczął się w momencie wynalezienia zapisów nutowych – tutaj zaczął wygrywać jako usankcjonowany autor ten, kto zapisał dany kawałek jako pierwszy i podpisał się pod tekstem, czasem podpis był machinalny, czasem domyślny, nieświadomy, czasem z premedytacją. pojawili się nerwowi. po czasie oczywiście zaczęło to przynosić karykaturalne rezultaty, dla mnie takim legendarnym przykładem są utwory komponowane przez mozarta – podobno zawsze zostawiał trochę „czystego” miejsca dla wykonawców, żeby mogli sobie poimprowizować wg własnego uznania, ale z czasem niektóre z tych późniejszych „nieautorskich” improwizacji jakimś trafem zapisano i część z nich przetrwała do dzisiaj jako skończone kompozycje mozarta, chociaż tak naprawdę mamy do czynienia z czymś w rodzaju prostego systemu „open source”! pewnie historycy muzyki przykład ten mogą opowiadać inaczej, jednak nie ścisłość historyczna jest tutaj ważna, tylko pewien rodzaj systemuczy sposobu istniejący w muzyce europejskiej, czyli tej najczęściej uznawanej za najbardziej „cywilizowaną”. wygląda na to, że mozart nie miał nic przeciwko modyfikacjom jego utworów, więc dlaczego w dzisiejszych czasach tak zwany autor najczęściej jest oburzony, kiedy się z „jego”muzyką cokolwiek robi? o, przepraszam, często autor nie jest nawet lekko zdenerwowany, we wściekłość wpadają jego piarowcy i prawnicy, ach znowu sorry – nie są wściekli, tylko zacierają ręce.

+ –

ja myślę, iż trzeba się cieszyć, że jakiś utwór staje się inspiracją dla innych, zaczyna jakąś kreacyjną reakcję łańcuchową. czy to może demokracja spowodowała, że ludzie zaczęli się coraz bardziej przywiązywać do wytworów swojej fantazji? a może zrobił to kapitalizm? może jeszcze inny system? czy przyszło to naturalnie, czy może ktoś tą akcją manipulował? czy świadczy to o kryzysie twórczości intelektualnej czy może o jej nadmiarze? 3 x czy

+ –

gdy powstawała plądrofonia, nie miała ona na celu walki z prawem autorskim tylko estetyczną i merytoryczną treść. chodziło raczej o to, dlaczego michael jackson czy inna ikona popu robi to, co robi i co za tym może się kryć zabawnego lub strasznego, dlaczego ludziom się podoba, dajmy na to, tak częste użycie słowa „bad” w jednym utworze, a nie eksperymentowanie z ilością centów należnych za kilkukrotne wtórne użycie tego słowa w kompozycji następnej.  bardzo szybkojednak plądrofonia zaczęła z muzycznym „prawem” walczyć, a to niestety dlatego, że prawnicy-ochroniarze od popu zainteresowali się „bezprawnym” szarganiem „wizerunku” ich klientów, w celu, oczywiście, zarobienia na tym. cała sytuacja rozgrywała się w dość westernowej oprawie, gdzie „wyjęty spod prawa” dobry bohater walczył z legalnym złym. przykłady johna oswalda czy negativland są powszechnie znane (tu myślę z nadzieją o czytelnikach tego magazynu). działo się to w momencie, kiedy sampling każdego rodzaju zaczynał stawać się jedną z podstawowych technik w produkcji muzyki, i to nie tylko popowej. prawnicy od kopyrajtu dość szybko postarali się o skanalizowanie całego zjawiska, w wielkich wytwórniach „czyszczenie” sampli stało się powszechne, ba! niektórzy popularni przed laty artyści zaczęli nawet starać się o to, żeby ktoś ich posamplował, bo można było na byciu popróbkowanym nieźle zarobić. zaistniały nawet swego rodzaju akcje promocyjne mające na celu spopularyzowanie „czyszczenia” sampli, czyliwytłumaczenie, że za użycie paru sekund czyjegoś utworu zapłacić jest w dobrym tonie. miało to miejsce także w polsce, co w ówczesnej ekonomicznej sytuacji było oczywiście mocno kuriozalne i abstrakcyjne, jednak globalizm major labels nie zastanawia się nad różnicami gospodarczymi poszczególnych krajowych rynków zbytu, bo w kwestii pozyskiwania profitów wszystkich traktuje tak samo, czyli tak samo surowo. albo i tak samo bez sensu i bez zgłębienia specyfiki.

w polsce obyło się chyba bez procesów o „nielegalne” użycie sampla, może dlatego, że dominowało jednak opóźnienie technologiczne, i problem w sensie potencjalnie straconych profitów nie był jeszcze tak duży jak w krajach gospodarczo rozwiniętych, a tam jest normą, że jak zespół x dużego formatu uzna, że słyszy fragment swojego utworu w kompozycji zespołu ymniejszego formatu, zaraz zaczynają się kłopoty. niestety nie umawiają się na wspólną imprezę dla uczczenia podobnego gustu.

wspomniany postęp w technologii jest tutaj bardzo istotny, bo prawdziwie ogromny problem pojawił się wtedy, kiedy internet stał się naprawdę powszechny i oczywisty, w każdej branży, czyli także muzycznej. o trudnościach związanych z formatem mp3 wszyscy wiedzą. ciągle nie wiadomo jak skończy się batalia o to, czy wolno czy nie wolno za darmo mp3 dystrybuować i jak jedno i drugie ma się odbywać.

+ –

– czy jesteś „za” udostępnianiem muzyki poza obiegiem komercyjnym (muzyka za free)?

– oczywiście. ale też chyba nie została jeszcze wymyślona czy opracowana satysfakcjonująca metoda zarządzania tym wszystkim. nie ma jeszcze spójnej idei. uważam, że za pewne rzeczy powinno się płacić, a inne powinny być dostępne tylko za darmo. i decydować o tym powinien raczej artysta a nie rozporządzenia między major labelsami. to oczywiście tylko część problemu, bo różnie te sprawy wyglądają na różnych kontynentach i w różnych systemach. póki co mówi się prędzej „jesteś piratem” zamiast pomyśleć, co zrobić, żeby atomizowanie tego nowego rynku zatrzymać. internetowe mp3-labele rosną jak grzyby po deszczu, udostępniając w większości swój produkt za darmo, i tak samo coraz więcej jest miejsc, gdzie można mp3 kupić. i oczywiście ciągle istnieje zupełnie uwolniony trzeci obieg (peeraci?!), gdzie to, co gdzie indziej jest do kupienia, dostaje się tam za darmo. i chyba żaden model jakoś dotkliwie nie przeszkadza pozostałym. ci, co rozdają, rozdają coraz więcej, a ci, co wolą sprzedawać, też sprzedają coraz więcej. czyli chyba wszyscy zadowoleni. no ale jak już powiedziałem, na razie jest to wszystko bardzo bałaganiarskie, chociaż z innej strony patrząc taki stan dotyczy całego internetu, więc nie ma się co dziwić. to się na pewno z czasem jakoś poustawia. jeszcze istnieje poważny problem na styku z „twardym” rynkiem płytowym, który ponoć na rozwoju mp3 ucierpiał, w co ja osobiście nie wierzę. on się raczej zmienił, i to chyba na lepsze, bo informacja jest szybsza i szersza, a dzięki niej więcej zjawisk może powstawać, zaś różne sceny wymieniają się pomysłami bardzo szybko. i staram się wierzyć, że przemienia się to w jakość, a nie w ilość.

+ –

zawsze się zastanawiałem, czy ktoś płaci autorom i wykonawcom muzyki zawartej na płytach z muzyką ludową. mam tutaj na myśli różne etnomuzykologiczne obiekty, a nie folk popowy. podejrzewam, że więcej zarabia ten, kto dane nagrania terenowe wykonał, niż ci, którzy na nich występują. i jeśli taką muzykę wydaje wielka wytwórnia, z rozwiniętym systemem tantiem od każdego elementu składowego produktu, stanowi to bardzo jaskrawy przykład tego, że choć jest tu muzyka, to coś tutaj nie gra. jasne, wiele z tych nagrań, realizowanych dawno temu, prawdziwych rarytasów archiwalnych, nie stanowi problemu, ale co powiedzieć o aktualnych realizacjach, które ciągle powstają? mam nadzieję, że zdarza się, iż prawdziwi autorzy muzyki mają za swój wkład zapłacone, ale też jestem pewien, że zdarza się to nieczęsto. a chciałbym się mylić. z innej zupełnie strony patrząc na to – wielu z ludowych muzyków pewnie nigdy nie pomyślałoby nawet o tym, żeby za muzykę brać pieniądze, bo żyją i działają często w starych systemach, gdzie muzyka nie stała się w żadnym wypadku towarem. oczywiście, to dywagacje niezakończone, ale nakreślają pewien dość łatwy do zauważenia problem. spotkałem się też z notami na płytach „z tej płyty proszę nie samplować, ponieważ…” i tutaj może być wpisane: bo to muzyka dla danego plemienia święta, bo służy zabiegom szamańskim, bo nie powinna być wyrwana z kontekstu powodującego ją wydarzenia. i jest to jasne. ale nie wyobrażam sobie takiej notki, tym bardziej na poważnie branej, na jakiejkolwiek popowej płycie. a pop tutaj rozszerzam, dajmy na to, od chopina po merzbowa.

+ –

na ogół słuchając muzyki nie zastanawiamy, się skąd się wzięła. czasem wydaje nam się, że ten utwór gdzieś już słyszeliśmy. i jedno, i drugie jest dobrym objawem. oczywiście istnieje jeszcze parę innych możliwości. odnoszę wrażenie, że

+ –

czasem robią to specjaliści. przeciętny słuchacz napawa się tym, co mu się w muzyce, którą słyszy, podoba, lub co go drażni. ale pojawiają się jeszcze wielcy zawodowcy od wydawania, a zaraz za nimi ich księgowi i prawnicy.

+ –

znowu ten sam problem, przy okazji wchodzimy do pociągu na stacji „loop”.

+ –

posługuję się raczej intuicją, ale jeśli dziury w autostradzie denerwują mnie tak samo, jak bzdury w mediach dotyczące tzw. „piractwa” (różnego rodzaju), zdecydowałem się napisać gdzieś parę słów

+ –

prawo. lewo. w środę może ktoś załata.

+ –

ja „bękarcę” rożne style. łączę rozpoznawalne źródła z moimi dodatkami lub przeróbkami. to-nie-jest-kower jest czymś pomiędzy remiksem, bastard-popem, plądrofonią a zwykłym kowerem, interpretacją. na przykład – biorę parę sampli z jakiegoś utworu, kawałek tekstu innego utworu, ale tej samej grupy, lecz z innego okresu działalności, śpiewam ten tekst sam osobiście, remiksuję to, dodaję elementy, które wydają się brakujące, według mojego gustu. jeśli nawet zdanie – „wczasie deszczu dzieci się nudzą” kojarzy się od razu z jakimś znanym większości konkretnym utworem, jest to także tylko, i po prostu, jakieś sobie zdanie, każdy może te słowa w takiej kolejności wypowiedzieć z różnych powodów. niekowerowanie jest rodzajem zabawy z całą tą biblioteką uprzedzeń, przyzwyczajeń i muzycznych pamiątek, jest to także częściowo dyskusja z kopyrajtem, świeżym zjawiskiem komonrajtu i tak dalej. jest też chyba możliwe określenie niekoweringu jako tworzenia muzycznych przysłów. ja zawsze lubiłem kowery, nowe interpretacje starych utworów. w końcu znalazłem więc sposób na interpretowanie po swojemu. swego czasubardzo się zainteresowałem plądrofonią

+ –

muzyka jest częścią świata. tak jakoś wydaje mi się, że świat nie należy do nikogo.

+ –

czy zastanawiałeś się, że tak naprawdę, jak ładujesz baterię paluszek akumulatorek, to łamiesz prawo?

+ –

lekki fade.

mniej więcej napisał wojt3k kucharczyk

http://www.mikmusik.org