Głębia dźwięku i całkowite zanurzenie. Relacja z 7. Sanatorium Dźwięku (Sokołowsko 2021)
Wybierając się na tegoroczną edycję Sanatorium Dźwięku, dużo myślałam o odbiorze i interpretacji muzyki w kontekście przestrzeni, w której może być wykonywana. Mapa dołączona do programu wskazywała kilka takich ośrodków, a każdy z nich zapewniał szereg różnych doznań słuchowych. Ważną rolę odegrał również pejzaż dźwiękowy miejscowości. Szum drzew, śpiew ptaków, a przy tym wiele miejsc idealnych do samotnego kontemplowania natury w przerwach między wydarzeniami. Komfort przemieszczania się, górskie powietrze i budynek dawnego sanatorium w sąsiedztwie nastrajały do trzydniowej eksploracji sztuki dźwięku. W końcu ideą spotkania miał być powrót do normalności i nawoływanie do autentycznego doświadczania sztuki.
Prologiem siódmej edycji Sanatorium Dźwięku był występ Hugo Esquinca wykorzystujący teren wokół kostnicy sanatorium dra Brehmera. +Action_0821 [for unoccupied morgue and oversaturated amplification] uderzyło znienacka swoją dronową agresywnością, przekształcającą się w zespół szumów i plam dźwiękowych. Ciekawym zabiegiem akustycznym było umieszczenie głośników za zamkniętymi drzwiami kostnicy. W tym czasie artysta pozostawał na zewnątrz, skąd za pomocą sprzętu manipulował nawarstwiającymi się odgłosami ulegającymi stopniowemu nasyceniu.
Oficjalne otwarcie festiwalu, jak i część wieczornych koncertów zaplanowanych na trzy dni, miała miejsce w Kinoteatrze. Duet Podpora/Kohyt swą grą zaprosił słuchaczy do pogrążenia się w medytacyjnej otchłani. Zrównoważenie i spokój, regularność, a do tego pełna gama brzmień przyjemnie oddziałujących na cały organizm. Sztuka dźwięku okazała się jednocześnie skutecznym wyzwalaczem doznań angażujących wiele zmysłów. Na pierwszym planie odznaczała się szmerowość i cienkie odgłosy chrobotania, zgrzytania i stukotania przeplatające się ze sobą jak niecodzienne współbrzmienia generowane przez Katarzynę Podporę. Ważną rolę odegrał tutaj również spreparowany fortepian, za klawiaturą którego zasiadł Max Kohyt. Transowe uderzenia w struny instrumentu, liczne glissanda i nieoczywiste łączenia dźwięków w syntezie z pocieraniem przedmiotów, które z daleka wyglądały jak kamienie, miały w sobie coś wyzwalającego, a jednocześnie wzbudzającego dalszy głód słuchania. Wykorzystanie zróżnicowanych kolorystycznie brzmień na różnych płaszczyznach głośności doprowadzały do przyjemnego mrowienia w okolicach głowy, ramion i pleców. W mojej głowie pojawiło się natrętne pragnienie, by wziąć czynny udział w tym tworzeniu, wyobraziłam sobie mnogość materiałów o różnych strukturach i fakturze, których dotyk generowałby nieskończoną paletę przyjemnych dla ucha dźwięków. Artyści wykorzystali również akordeon i elektryczny kontrabas, dopełniając tym samym muzyczną ucztę dla ucha i umysłu. Słuchanie całym ciałem stało się niejako domeną tego wieczoru. Kompozycja elektroniczna Aleksandry Słyż poruszyła najczulsze struny już od pierwszych sekund, kiedy to wybrzmiały skondensowane, pulsujące dynamicznie próbki dźwięków instrumentów smyczkowych ulegające następnie delikatnym przetworzeniom. Ich dalsza obecność została zdefiniowana przez wyważone zmiany rejestrów, zapętlanie sekwencyjne i stopniową ekspozycję kolejnych warstw ulegających zatopieniu w morzu dźwiękowości.
Angażujące wyobraźnię, a zarazem wyciszające było również spotkanie wokół kompozycji Joanny Halszki Sokołowskiej w Sali Multimedialnej. Możliwość zajęcia miejsca na macie ułożonej na podłodze pozwoliła na nieskrępowane, dowolne ułożenie ciała przynoszące ulgę i komfort chłonięcia muzyki. Dodatkowym aspektem było przyciemnienie sali, w centrum której znajdowało się oświetlone lampami płótno pokryte złotą farbą z kwiecistym ornamentem. W tak minimalistycznie urządzonej przestrzeni artystka zdecydowała się na intensywną pracę głosem, dbając o przestrzenną prezentację możliwości wokalnych, pozostając głównie w wysokich, przenikliwych rejestrach. Śpiew ukierunkowany w różne strony sali został przypieczętowany swobodną wędrówką improwizowanymi ścieżkami między słuchaczami. Chwilowe, a przy tym bardzo osobiste interakcje z odbiorcami poprzez zatrzymywanie się i śpiewanie dla wybranej osoby przywołało wyobrażenie otulania dźwiękiem. Elementów deep listening doświadczaliśmy także w trakcie występu Edki Jarząb. Elektronika połączona z generowaniem dźwięków głosem, szept, oddech, a do tego pojedyncze dźwięki przenikające się co jakiś czas z szumem i kontrastujące zespolenia barwowe – w ten sposób ponad trzydziestominutowe wydarzenie zamieniło się w pełną wieloaspektowych wibracji medytację. Jednocześnie oddech naturalnie zespalał się z poszczególnymi segmentami tej wyjątkowej kompozycji.
Drugiego dnia festiwalu odbyły się dwa koncerty. Pierwsza w kolejności wybrzmiała kompozycja na dwa saksofony (Lucio Capece, Gerard Lebik), perkusję (Tatiana Heuman), kontrabas (Jon Heilbron), fortepian i syntezator analogowy (Quentin Tolimeri) pod tytułem From Scratch New Discantus Quintet. Kontrapunktyczna kompozycja inspirowana pracami Leoninusa i Perotinusa powstała w oparciu o jednostajnie prowadzoną motywikę z dosyć głośno wysuwającymi się na prowadzenie saksofonami. W moim odczuciu w partiach fortepianu i perkusji tkwił silnie ugruntowany potencjał wykonawczy, mimo tego niejednokrotnie niknęły one na rzecz instrumentów dętych. Tuż po występie kwintetu na scenie zaprezentował się Thomas Lehn, którego solowy performans z użyciem syntezatora i preparowanego fortepianu zachwycił publiczność. Za pomocą zmiany intensywności brzmienia możliwe było uzyskanie szerokiej puli przetworzeń, co zwiększyło wrażenia słuchowe. Do tego niesamowite operowanie dynamiką i stopniowanie rozwoju motywiki wpłynęły na pogłębiony odbiór. Domknięciem tej części wieczoru był występ perkusistki Tatiany Heuman aka QEEI na otwartej scenie, podczas którego zaprezentowała cykl rytmicznych dywagacji na padach perkusyjnych do energicznej muzyki elektronicznej i szybujących po ekranie wielobarwnych projekcjach wizualnych.
Sanatorium Dźwięku to nie tylko koncerty, ale też wydarzenia związane z szeroko rozumianą sztuką dźwięku. Za przykład może posłużyć performans i instalacja dźwiękowa przygotowana przez Tima Shawa, obejmująca mnóstwo eksperymentów angażujących zjawiska fizyczne, w tym spektakularnie prezentujące się przewodzenie prądu. Za pomocą łączeń poszczególnych elementów dochodziło do pewnego rodzaju reakcji łańcuchowej, uruchamiającej ciąg zależności, mających swoje odbicie w dźwięku. Artysta zorganizował również spacer dźwiękowy Ambulation z wykorzystaniem bezprzewodowych słuchawek nausznych i przetwornika dźwięku. W efekcie powstała tymczasowa kompozycja doświadczana na bieżąco w ramach przechadzki po okolicy.
W kontekście instalacji dźwiękowych warta uwagi okazała się Temple of Urania, w powstanie której zaangażowani byli Justyna Banaszczyk, Darek Pietraszewski i Tomek Popakul. Projekt ten odnosi się do wielorako rozumianej mistyczności i surrealistyczności, a wykorzystane przez nich materiały zostały pozyskane podczas rezydencji na wyspie Jersey. Wybór miejsca i tematu ma swoje korzenie w historii niebinarnych twórców_czyń: Claude Cahun i Marcel Moore, a także nigdy nieopublikowanego manuskryptu Les Jeux Uraniens autorstwa pierwszej z wymienionych postaci. Ich życie osadzone w realiach II wojny światowej, działalność konspiracyjna i artystyczna, a także poszukiwania własnej tożsamości w obliczu powszechnego niezrozumienia stały się bezpośrednią inspiracją do powstania instalacji. Złożony w ten sposób hołd przyczynił się do odświeżenia pamięci o ważnych dla ówczesnych, jak i obecnych czasów postaciach oraz ukazał ich twórczość w nowym wymiarze. W efekcie powstała wieloaspektowa wystawa audiowizualna złożona z trzech ekranów, na których pojawiały się abstrakcyjne figury w różnorodnych konstelacjach w nawiązaniu do surrealistycznej twórczości Cahun. Obrazy te przywoływały na myśl ruchomą magmę, wirujące obiekty ułożone niesymetrycznie na planszach. Po środku zagospodarowanej przestrzeni stał czwarty, okrągły ekran, na którym pojawiała się wizualizowana dłoń. Obrazy zdawały się przechodzić z tablicy na tablicę, wizerunkowo nawiązując do wyglądu wyspy i tamtejszych krajobrazów. Kolorystykę utrzymano głównie wokół czerwieni, zieleni i brązu, a audialny wymiar instalacji obejmował przede wszystkim fragmenty przetworzonego elektronicznie field recordingu (m.in. dźwięki morza czy mew).
Ci, którzy mieli ochotę odpocząć przez chwilę od zimnych murów sanatorium i pozostałych przestrzeni zamkniętych, mogli w dowolnym momencie udać się w kierunku szałasu zbudowanego nieopodal jednej ze ścieżek w parku, przysiąść na kamieniu i wsłuchać się w audycję budzącą zainteresowanie nie tylko wśród dzieci, ale i dorosłych. Słuchowisko Sebastiana Cichockiego i Wojciecha Kucharczyka Przygody dzikiej owcy i czarnej gęsi w największym muzeum galaktyki to zbiór krótkich historyjek skutecznie działających na wyobraźnię, które nieco starszym odbiorcom mogą przywieść na myśl rodzaj bajek muzycznych nagrywanych niegdyś na płyty winylowe. Ten, kto miał ochotę delektować się dźwiękami nawiązującymi do dawniejszej epoki, jednak w całkiem współczesnym wydaniu, mógł to zrobić z dowolnego miejsca w pobliżu sanatorium. Z tamtejszej wieży wybrzmiewał projekt Medieval Dreams Lubomira Grzelaka oparty na dziełach anonimowych twórców epoki średniowiecza ze sporą dozą przetworzeń uzyskanych dzięki możliwościom instrumentów cyfrowych.
Artyści, tacy jak Biliana Voutchkova czy Burkhard Beins rezydowali w jednej z mniejszych sal sanatorium. Performans site-specific Voutchkovej A choice of being elsewhere z wykorzystaniem gry na skrzypcach ukazał złożoność ludzkich emocji, możliwość silnego zespolenia ciała człowieka z instrumentem, a także dowiódł niesamowitej umiejętności autentycznego oddawania tego, co kryje się wewnątrz umysłu ludzkiego. Performerka wykorzystała najróżniejsze techniki gry na skrzypcach, czym niezwykle barwnie oddała drzemiący w tym instrumencie potencjał. Gra połączona z autentycznym, świadomie wprowadzonym ruchem miała w sobie coś z mistycyzmu, natomiast dialog między Voutchkovą a instrumentem przybrał ton szczególnie osobisty. Włączenie do tej kombinacji różnych technik operowania głosem, od szeptu po delikatny śmiech i skierowanie narracji w kierunku skrzypiec dała poczucie coraz większego zatracania się w tej niezwykłej relacji. Natomiast POR Beinsa opierał się przede wszystkim na wydobywaniu złożonych sekwencji rytmicznych, pocierając rękoma sznurki przymocowane do styropianowych półotwartych klocków służących jednocześnie za rezonatory, rozpiętych na różnych wysokościach w wielu kierunkach. Dzięki temu zabiegowi artysta mógł dowolnie korygować tempo i dynamikę, serwując odbiorcom angażujący słuchowo i wizualnie performans.
W trakcie festiwalu miały również miejsce dwie premiery. Jedną z nich był album wydany przez wytwórnię Inexhaustible Editions An Alphabet Of Fluctuation Gerarda Lebika i Burkharda Beinsa. Zaprezentowany materiał miał charakter medytacyjny, wręcz minimalistyczny z wykorzystaniem serii metalicznych dźwięków, zapętlanych i przetwarzanych, a do tego przenikliwie rezonujących. Wysłuchanie tej propozycji było jak niezwykle oczyszczająca i głęboka relaksacja. Drugi przypadek to wykonanie przez Bilianę Voutchkovą An den Mond z albumu Petera Ablingera Augmented Studies. Występ ten stanowił rodzaj epilogu, kończącego sokołowskie spotkania wokół sztuki dźwięku. W tym wydaniu ostre brzmienie skrzypiec przełamywały elementy śpiewnej recytacji, tworząc tym samym niecodzienne, tajemniczo prezentujące się zestawienie. Dodatkowym bodźcem poruszającym zmysły i wyobraźnię była aranżacja sceny zbudowanej tuż pod lasem, którą wyeksponowano dzięki różnobarwnym wiązkom światła. Taka kompilacja na tle zmierzchającego nieba jeszcze bardziej wzmocniła silny wydźwięk warstwy melodycznej.
Podczas tego sierpniowego weekendu Sokołowsko wybrzmiało wieloma obliczami muzyki współczesnej, poczynając od improwizacji, eksperymentów dźwiękowych, przez performanse, a kończąc na działaniach angażujących uczestników. Dopełnieniem niech będzie wzmianka o wieńczących dwa pierwsze dni festiwalu Afterparty, podczas których można było swobodnie wymieniać się spostrzeżeniami na temat minionych wydarzeń lub po prostu tańczyć do rytmu muzyki na świeżym powietrzu. W piątek na mikroscenie obok sanatoryjnego baru usłyszeliśmy niemy dotyk (Miłosz Cirocki) – osobę związaną z noisem, freejazzem i improwizacją elektroakustyczną, której set wyzwalał chęć nieustannego ruchu. Niestety zaistniałe warunki atmosferyczne nie pozwoliły cieszyć się tymi chwilami zbyt długo. Kolejnego wieczoru wystąpili TJ Głupiec (FOQL), czyli Justyna Banaszczyk operująca złożonymi rytmami i industrialnymi wstawkami, a także Robert Skrzyński, którego prezentowany projekt 3HDSafx odnosi się do pracy z rytmem w kontekście jego rytualnych właściwości. Dla niestrudzonych odbiorców, mających dodatkowe zasoby energii na nocną wspinaczkę górską przygotowano punkt specjalny – dwunastogodzinny (!) set La Ruina – a troupe in 6 acts Mario de Vegi w ruinach Zamku Friedenstein, który niegdyś służył za przystań dla wędrujących po szlakach pacjentów. Warto było udać się w to miejsce choćby na chwilę dla doświadczenia pokrzepiającej jedności wytworzonej wśród zebranych tam ludzi. Muzyka w tej przestrzeni, oświetlonej wyłącznie płomieniami ogniska i świec, miała działanie hipnotyczne, a nawet uzależniające. Nie wiem ile osób wytrwało do końca wydarzenia, ale na pewno wzbudziło ono spore zainteresowanie, gdyż co chwilę grono słuchaczy ulegało wymianie.
Program Sanatorium Dźwięku uwzględnił różnorodność, z której każdy mógł wybrać to, co bliskie jego gustom: performanse i koncerty angażujące niejeden zmysł, spacery dźwiękowe, a do tego interdyscyplinarność instalacji artystycznych. Zabrakło części warsztatowej, z programu w ostatnim momencie zniknęło spotkanie z Katarzyną Krakowiak. Niemniej w otoczeniu gór i XIX-wiecznej architektury zanurzenie się w nowych kontekstach dźwiękowych osiągnęło wymiar totalny, pozostawiając przestrzeń na wymianę myśli. Dosłowna i metaforyczna wędrówka dawnymi uzdrowiskowymi szlakami sprzyjała zrozumieniu istoty wszechobecności dźwięku, służąc jednocześnie prawdziwie sanatoryjnemu podreperowaniu ciała i duszy.