Na bieżąco

Rubryka latynoamerykańska #1: La Rana Toro

Kamila Kijowska, Krzysztof Marciniak / 18 lut 2018

Gdy tylko rozmowa schodzi na dźwięk, momentalnie wypływa temat ropuchy. Czy ją słyszymy? Co myślimy o tym brzmieniu? Czy nie przeszkadza nam jej… ryczenie? Spędziliśmy tu miesiąc cztery lata temu i świetnie znamy soundscape całego gospodarstwa, z kolei gospodarze wiedzą, że zajmujemy się środowiskiem dźwiękowym. Stąd te wszystkie pytania i dlatego wątek ropuchy jest taki ważny.

Ale od początku. W tej części prowincji Mendoza nie ma rozwiniętego systemu publicznych kanałów nawadniających. Większość gospodarstw jest zatem wyposażonych w indywidualne pompy, którymi ciągnie się wodę z głębokich odwiertów do sztucznych zbiorników i stawów położonych w najwyższym punkcie gospodarstwa, skąd upuszcza się ją następnie kanałami na pola. Ktoś ze znajomych miał czyścić taki właśnie staw i zapytał, czy P. nie chcą może przygarnąć ropuch, które w przeciwnym wypadku nie przeżyłyby w suchym zbiorniku. Są to ropuchy nienależące do lokalnej fauny, żabska wielkości końskiego kopyta, rzekomo pożyteczne. O ich wpływie na ekosystem stawu w gospodarstwie P. w pierwszej kolejności zaalarmowały rodzinę właśnie zmiany w środowisku dźwiękowym. Ucichł swojski rechot żab, ropuchy (w toku rozmowy okazało się, że jest ich więcej niż jedna) w kilka tygodni zżarły większość zamieszkujących staw drobnych płazów, zastępując ich ceremonialne chóry wulgarnym niskotonowym porykiwaniem – na domiar złego piekielnie głośnym – które nocą niesie się na ładnych 200 metrów i słyszalne jest nawet przy zamkniętych oknach.

 

Ropucha kururu (Rhinella schneideri), fot. Evaldo Resende, Wikimedia Commons; największy przedstawiciel rodziny zamieszkujący Argentynę, choć nie jesteśmy pewni atrybucji naszych zagranicznych korespondentów

 

O ile więc mord, jakiego ropuchy dopuściły się na rodzimych żabach, może (nawet w gospodarstwie ekologicznym) uszedłby im płazem, o tyle wydawane przez nie odgłosy przypominające ryczenie wołu stały się jednym z koronnych argumentów w dyskusji, jaka się właśnie toczy, a w której stronnictwo zwolenników pozostawienia ropuch w spokoju spiera się ze stronnictwem domagającym się ich natychmiastowej eksterminacji. I na to napataczamy się my z naszym bajdurzeniem o ekologii akustycznej. W tym właśnie kontekście pada pytanie o nasz osąd tej całej sytuacji.

Nie będzie zupełną nieprawdą, jeśli stwierdzimy, że między innymi pytania tego typu ściągnęły nas na argentyńską wieś i dodatkowo podsycają zainteresowanie rolnictwem ekologicznym. Bo wreszcie – czy ekologia akustyczna, w jakimś jej współczesnym ujęciu, ma coś rzeczywiście wspólnego z ruchami ekologicznymi? Czy może przyczynić się do zrównoważenia relacji pomiędzy nami a środowiskiem naturalnym? A jeśli tak – jeśli warto podkreślać, że dewastację przyrody nie tylko widać, ale też słychać, że zachwaszczony sad jabłkowy rolników ekologicznych rozbrzmiewa głosami dziesiątek, setek gatunków, w porównaniu z grobową ciszą, jaka zalega skąpaną w glifosacie plantację sąsiada – to jak to robić? W jaką stronę powinna być rozwijana myśl wywodząca się od Schafera, aby mogła przyczynić się do szerszej ekologicznej zmiany świata na lepsze? Na te pytania, okrężną drogą, będziemy szukać odpowiedzi w serii króciutkich felietonów, które z kafejek internetowych prowincjonalnych argentyńskich miasteczek wysyłamy do redakcji Gliss.

Na dziś są to pytania otwarte – podobnie jak otwarte jest pytanie o losy ropuch-gigantów z przydomowego stawu w gospodarstwie P.

 

K. i K. Marciniak