„To brzmi jak lot nad wulkanem!” – Rozmowa z Beniovską

Katarzyna Jaroch / 29 mar 2019

Z niewielkiej ilości składników wytwarza intymną atmosferę, pozwalającą jej na sprawdzenie własnych eksperymentów w różnych środowiskach. Zafascynowana wielokanałowym systemem nagłośnienia obserwuje dokładnie, kim lub czym staje się dźwięk w zderzeniu z publicznością oraz przestrzenią. Zamyka w pomieszczeniu zaciętą maszynę, kobietę i mieszankę własnych przeżyć, wyrzuca klucz, czekając na to, co się wydarzy. Produkcje Pauliny Czerek, działającej pod pseudonimem Beniovska, to przede wszystkim wynik godzin spędzonych przy syntezatorze analogowym, samplerze perkusyjnym oraz  programie Ableton, który, jak mówi, jest jej placem zabaw. Ostatnio w roli mentorki prowadziła warsztaty w ramach piątej edycji cyklu wrocławskiego Canti Spazializzati. Ich efekty zostaną przedstawione w nowym budynku BWA Wrocław we wnętrzach Dworca Głównego PKP 30 marca br. Spotkałyśmy się podczas przygotowań do tego koncertu, by porozmawiać inspiracjach, sound designie i muzycznych opowieściach, w których obie zatraciłyśmy się na kilka godzin.


Kasia Jaroch: Jak zaczęła się twoja współpraca z Canti Spazializzati i Czarnym Latawcem?

Beniovska: Współpraca z Danielem Brożkiem i jego cyklem Canti Spazializzati zaczęła się od koncertu we wrocławskiej Prozie, gdzie zainstalowany został czterokanałowy system nagłośnieniowy. Tam po raz pierwszy spotkałam się z dźwiękiem nie w stereo, którym momentalnie się zainteresowałam. Zaczęłam przetwarzać dźwięk na więcej kanałów – to była dla mnie totalna nowość. Stwierdziłam, że to fajna zabawa, szukałam różnych wtyczek, które mogłyby znaleźć zastosowanie w niekonwencjonalnych przestrzeniach. Później Czarny Latawiec zaproponował mi występ w Planetarium Instytutu Astronomicznego Uniwersytetu Wrocławskiego, gdzie wraz z moim chłopakiem Krystianem Grzywaczem, w ramach duetu 1kg PC, przygotowaliśmy projekt audio-wizualny, stworzony specjalnie pod tę przestrzeń. To była animacja o kosmoludku, do której dołączyłam dźwięk. Brałam już udział w trzech wydarzeniach z cyklu Canti Spazializzati, wraz z ostatnimi warsztatami w programie Ableton Live, których tematem był dworzec  kolejowy i pojawiające się tam dźwięki: pociągi czy dżingle pkp, które przetwarzaliśmy, nakładaliśmy efekty na sample.

KJ: Czyli płynnie przechodzimy do field recordingu!

B: Tak, głównie pracowaliśmy z field recordingiem, ale też z midi i Pragotronem. To były warsztaty z produkcji cyfrowej w programie Ableton Live. Pierwszego dnia pracowaliśmy z audio i przetwarzaniem dźwięku, drugi dzień był skupiony na midi. Wykorzystywaliśmy też Wielki Pragotron Spacializowany, skonstruowany przez inżyniera Krzysztofa Tyszeckiego. Jest to bardzo wciągająca konstrukcja, na której, gdyby się uprzeć, moglibyśmy budować złożone zdania, ponieważ ułożone w jednym rzędzie litery odpowiadają klawiszom. Zamysłem całej instalacji jest Pragotron, który zderzył się z meteorytem i w wyniku uderzenia rozpadł się na kilkanaście części. Dokładnie dwanaście modułów, z których każdy ma teraz powiązanie z midi. To dlatego można na nim pisać i komponować tak piękne pejzaże dźwiękowe. Dla mnie Pragotron jest nieokiełznany, przypomina rozbudowany organizm albo nienastrojone pianino, z którego czasem coś wypadnie i dochodzi nas zupełnie nieoczekiwany i nieoczywisty dźwięk. Daniel podczas prac nad kompozycją do tej instalacji stworzył opowieść, która mi się kojarzy z plażą w Gdańsku, skąd pochodzę. Ten Pragotron czasem wydaje intensywny dźwięk, który przypomina gdakanie ptaków, co jest dosyć ciekawe. Mi akurat skojarzyło się z tymi ptakami, ale to indywidualna kwestia, jednak wymagająca skupienia. Wydaje mi się, że w dzisiejszym świecie, płynącym w dość szybkim tempie, ciężko znaleźć czas na skupienie, ale w naszej przestrzeni warsztatowej nie było miejsca na rozpraszacze, wszyscy siedzieli przed komputerami przez cztery bite godziny. Był czas, żeby zagłębić się w jedną rzecz i to nie było rozpraszające. Efektu prac będzie można posłuchać podczas koncertu 30 marca w Galerii BWA na Dworcu Głównym PKP we Wrocławiu.

KJ: Interesująca wydaje się kwestia dworca PKP, żelaza, stali i industrialnej estetyki w kontekście twoich własnych produkcji i nagrań.

B: To prawda. Co ciekawe, jedno z pierwszych moich nagrań w ogóle odbyło się na wsi, gdzie próbowałam pracować ze starą zardzewiałą wanną. Poruszałam po niej kawałkiem metalu, starałam się uzyskać dźwięk fali albo właśnie dźwięk fabryki, szukałam surowych brzmień. Prawda jest taka, że wszędzie można znaleźć coś takiego, w knajpie, w lesie nad morzem, w samolocie, na dworcach czy w pociągu. W pociągu jest zresztą bardzo dużo dźwięków.

KJ: Eksperymentujesz też ze źródłem pochodzenia tych dźwięków w swoich kompozycjach?

B: Za każdym razem mam frajdę, kiedy zaczynam sobie kombinować z nagraniami. Ostatnio robiłam ścieżkę dźwiękową do animacji, która została stworzona z sesji nagraniowych z różnymi plastikowymi odpadami z całego świata ukazanymi przez mikroskop. To była animacja Oli Trojanowskiej i zrobiłam do tego audio, używając bardzo industrialnych dźwięków, wydobytych poprzez uderzanie w śmietnik, szelest plastiku, folii, papierów i innych rzeczy, które były uznawane za zużyte. Ta praca jest na wystawie w Paryżu.

KJ: Rozumiem, że wiele z twoich prac to wynik głębokiej wiedzy technologicznej. Czy możesz opowiedzieć o szczegółach dotyczących całego procesu tworzenia?

B: Na początku używałam zwykłego, najprostszego kontrolera midi. Odpaliłam program, zupełnie nie wiedziałam, co się tam dzieje, więc uczyłam się poprzez własne doświadczenie i sprawdzanie wszystkiego, metodą prób i błędów. Klikałam wszystkie efekty, przekręcałam gałki, obserwowałam co się stanie i działałam całkowicie intuicyjnie. To było spoko, ale potrzebowałam więcej wiedzy na ten temat. Zapisałam się na warsztaty, pięć lat temu zaczęłam robić kurs produkcji muzycznej w Warszawie. Dało mi to większą świadomość i swobodę poruszania się w Abletonie. Teraz kończę Szkołę Muzyki Nowoczesnej we Wrocławiu, dzięki czemu swobodnie poruszam się już w temacie produkcji muzycznej i realizacji dźwięku.

Warsztaty z Beniovską podczas Canti Spazializzati 2019, fot: Martyna Woch

KJ: Edukacja instytucjonalna dużo ci dała?

B: Nie wiem, ale mam świadomość tego, co robię. U mnie w szkole raczej przeważają artyści, którzy działają w zespołach popowych czy hip hopowych i jeszcze nie znalazłam nikogo takiego, kto robiłby podobną do mojej muzykę. Nie ma aż tak dużo eksperymentowania w tej szkole, a właściwie jest go bardzo mało. Przede wszystkim jest to nauka takich prostych zasad tworzenia muzyki – intro, zwrotka, refren, bridge, outro. Nie jestem za bardzo fanką zasad w muzyce, zawsze staram się tworzyć to, na co mam ochotę. Totalny eksperyment kręci mnie najbardziej. Jednak, paradoksalnie, coraz większa wiedza teoretyczna pozwala mi na łatwiejsze odcięcie się od zasad. Proste akordy też pomagają, np. kiedy coś ma się zadziać w spójny sposób. Często sama się z siebie śmieje, bo po zakończeniu prac nad kawałkiem jestem pewna, że stworzyłam ambientowy utwór, ale kiedy pokazuję go mojemu chłopakowi, to nie możemy się co do tego zgodzić, on na przykład uważa, że to jest jednak raczej noise. Ja uważam, że to jest spokojny numer, a to jest po prostu noise i nie da się tego słuchać. Potem jak chcę stworzyć noise, to wychodzi ambient. W moim przypadku określenie gatunków się nie sprawdza, dlatego zawsze mówię, że robię muzykę eksperymentalną.

KJ: Jakie motywy rozwijasz w swoich produkcjach, co jest dla nich charakterystyczne?

B: Głównie badam i rozwijam własne emocje. One mnie prowadzą i wybrzmiewają w moich produkcjach. Po prostu życie, które się dzieje. Radzę sobie tak ze stresem, relaksuję się, dłubię w odmętach programu. Nie jest tak, że każda moja produkcja jest zaplanowana. Zazwyczaj, powiedzmy, zakładam, że zrobię taneczny utwór, ale nie wychodzi mi to. Zamysł przeradza się w Aphexowy, dziwny klimat. Aphex Twin jest dla mnie zresztą swego rodzaju wzorem i na pewno wielką inspiracją. Przez to, z jaką łatwością żongluje gatunkami. Dlatego że nie ma zarysowanej głównej formy. A także dlatego, że niespodziewanie czasem zagra ambient, techno, drum’n’base, break beat, a czasem nie wiadomo już co. Ja też jestem w pełni otwarta i robię to, na co mam ochotę.

 

KJ: Ja zauważam na przykład powtarzający się surowy klimat…

B: Zdecydowanie, surowość, ale też maszynowość, która wynika z komputeryzacji. Ja nigdy nie grałam na instrumentach żywych i może ta surowość właśnie z tego wynika. Jestem już przesiąknięta technologią, po prostu jest mi bliższa, towarzyszy mi bardziej, niż używanie tych instrumentów nawet w programie. Zazwyczaj moje nagrania są zsamplowane do maszynowego sygnału. Elektronika zawsze była ze mną w życiu, jednak co do źródeł inspiracji uważam, że pochodzą zewsząd, inspiruje mnie wszystko. Dostosowuję też muzykę do mojego własnego nastroju i uważam, że ona wpływa na nasz stan ogólny. Dlatego też traktuję ją też w ten sposób. Chcę, żeby działała na mój nastrój. Rano często słucham funku, żeby się rozbudzić, wesołego, tanecznego czegoś. Kiedy chcę pomyśleć i skupić się na konkretnym zadaniu, słucham muzyki klasycznej. Samo tworzenie również jest zależne od nastroju. Być może wynika to z tego, że kiedy tworzę, zawsze mam nastrój dziwny. Często przy pracy inspiruję się filmikami na YouTubie. Miałam taki projekt „Tourettes”, inspirowany chorobą Touretta oraz znalezionym w internecie filmem, w którym dziewczyna cierpiąca na ten syndrom wypowiadała się na temat doświadczeń związanych z życiem codziennym. Mówiła o tym, jak się czuje i jak sobie z tym radzi. Próbowałam się wczuć w jej emocje i tak powstał utwór, w którym znalazły się jej wypowiedzi, powycinane w taki sposób, że kompozycja stała się mechaniczna, nerwowa i narwana. Przywołująca na myśl chorobę, która polega na unerwieniu i tikach.

KJ: Zdecydowanie da się wychwycić te nawiązania. Do utworu powstała również warstwa wideo, opowiedz coś o niej.

B: W wideo występuje Leal Zielińska, nowojorska tancerka polskiego pochodzenia specjalizująca się w tańcu współczesnym. Mój chłopak przerobił je w taki sposób, że kiedy muzyka się zacina i zapętla, ruchy Leal też kilkakrotnie się powtarzają. Ostatnio przypomniał mi się ten utwór i chciałabym kontynuować ten cykl przypadłości, ciała, które jest mechanizowane.

KJ: Próbowałaś kiedyś wydobywać dźwięki z przedmiotów, które zupełnie nie są do tego przeznaczone?

B: Bardzo kręci mnie sound design. Chciałabym robić muzykę do filmów i kiedyś oglądałam dużo tutoriali o tym, jak wykonywać konkretne dźwięki, wykorzystywane w filmach. Raz trafiłam na materiał o tym, jak wytworzyć dźwięk deszczu. Nie wiedziałam, co o tym mysleć, i uwaga, zaczęłam smażyć na głębokim oleju różne rzeczy. No i faktycznie, jeśli skupić się na samym dźwięku, a nie na czynności, można to uznać za dźwięk deszczu. Smażenie na głębokim oleju. Za to na przykład łamanie pora to był jakiś taki cios karate. Blacha to czysta burza. Ale najbardziej mnie zdziwiło smażenie boczku albo czegoś wegańskiego (!). Wtedy to nie był wcale boczek!

KJ: Bardzo ciekawe są takie kulinarne konotacje muzyczne!

B: Tak, ale ja uwielbiam gotować, codziennie gotuję i uważam, że muzyka też jest jak gotowanie. Eksperymentowanie w kuchni przypomina eksperymentowanie w muzyce. Dodaję różne składniki, których nie znam i potem wychodzi danie, które zaskakująco mi smakuje lub nie – jak z komponowaniem.

KJ: Z jakich instrumentów korzystasz w swoich utworach?

B: Odkąd zaczęłam produkować, wiele instrumentów się przewinęło. W ostatnim czasie skupiam się już tylko na czterech z nich. Przede wszystkim mam zajawkę na syntezatory analogowe, a czasem na zwykły sampler perkusyjny. Często działam tylko z rejestratorem dźwięku i sam dźwięk przetwarzam w programie. Podczas występów na żywo to wygląda zupełnie inaczej. Raczej nie mam swojego charakterystycznego instrumentu, który byłby dla mnie typowy, staram się różnicować to, czym się posługuję.

KJ: Wykorzystujesz już gotowe sample?

B: Staram się je sama tworzyć. Ale często wycinam sample z moich ulubionych utworów. Zainspirowałam się na przykład Britney Spears i w taki sposób zmodyfikowałam utwór Toxic, że sama się zdziwiłam, jak dobrze brzmi!

KJ: No, on dobrze brzmi w oryginale :)

B: Ale naprawdę, w zwolnionym tempie to polecam szczególnie.

KJ: Najbardziej fascynujący dźwięk, jaki ostatnio usłyszałaś?

B: Najdziwniejsza rzecz, jaką ostatnio słyszałam, spotkała mnie w Islandii, gdzie nagrywałam bardzo dużo przyrody. To były ptaki, również bardzo dziwnie wyglądające zwierzęta, które brzmiały jak ufo. Naprawdę, to brzmiało jak nadlatujący pojazd kosmiczny.

KJ: Podczas podróży do Islandii byłaś również zaangażowana w pewien projekt muzyczny, prawda?

B: Tak. W Reykjaviku moja znajoma zaprosiła mnie do projektu w małej niekomercyjnej galerii, gdzie podczas wystawy Wheels Of Senses, artyści malowali na żywo do mojej muzyki, naśladując ją i wczuwając się w jej rytm. Na pewno dużo bardziej interesują mnie takie projekty dźwiękowo-artystyczne. Jakiś czas temu współpracowałam z Robertem Sochackim przy instalacji świetlno-dźwiękowej. To była specyficzna instalacja, która wyglądem przypominała nawę lub kaplicę kościelną. Towarzyszyły jej animacja i taniec. Chociaż nie ukrywam, że granie w klubach czasem też jest przyjemne i daje dużo satysfakcji. Jeśli ludzie się dobrze bawią do mojej muzyki, daje mi to siłę, żeby dalej eksperymentować. Chciałabym w końcu wydać coś i mieć materiał na koncert.

KJ: A czy przestrzeń, w której grasz, oddziałuje też na Ciebie?

B: Lubię wyzwania, dlatego kwadrofonia i oktofonia od razu mnie zainteresowały. Jest to coś zupełnie innego niż granie w ciemnym klubie. Można balansować stronami, monitorami, co tworzy szersze pole do słuchania. Zawsze chciałam podchodzić do muzyki bardziej w kontekście artystycznym i to podejście rozwijać. Jest bardzo dużo muzyki na świecie, a z drugiej strony jest tyle dźwięków, które nas otaczają, to niekończąca się opowieść. Wszędzie możemy napotkać nowe dźwięki, które dają duże pole do popisu.

KJ: Czy w swoich kompozycjach próbujesz opowiadać konkretne historie?

B: Zwykle staram się opowiadać historię, ale ona ukazuje się dopiero pod samym koniec, w ostatnim etapie produkcji – jest wynikiem zawartych w utworze emocji. Każdy może interpretować na swój sposób to, w jaki sposób jest przetworzony dźwięk. Ja trochę podświadomie coś odtwarzam, ale potem wyobrażam sobie, co moja muzyka może przedstawiać. Potrafię wskazać konkretną sytuację. Jak jest impreza i gram set, to mogę kierować publicznością przy pomocy miksów. Publika jest też bardziej skupiona na imprezie, na tłumie i na tańcu. Z kolei w przypadku kameralnych imprez w rodzaju Canti Spazializzati, wszyscy są skupieni na dźwięku i opowieści dźwiękowej. Również dlatego, że jest to forma koncertu. Świadomość publiczności rośnie i ludzie zaczynają słuchać ze skupieniem.

KJ: W jaki sposób przygotowujesz się do kompozycji wielokanałowych?

B: Układam ścieżki, które chciałabym mieć na danym kanale i potem włączam różne wariacje na temat tego, w jaki sposób ten dźwięk mógłby przechodzić, wytwarzam formę cyrkulacji, przenikania. Trochę intuicyjnie chcę, żeby słuchacz mógł się zatracić w rzeczywistości, którą tworzę. Efekt często wychodzi w praniu, nagle coś słyszę i myślę: o to brzmi jak lot nad wulkanem. To zawsze krystalizuje się w końcowym procesie, który jest trudny. Ja bym to nazwała metodą prób i błędów. Zaczynam od szukania sampli i nagrań, bo staram się, żeby zawsze to było coś nowego. Potem to przestawiam. To trochę jak z układaniem klocków lego. Im więcej jest elementów i im więcej zapału, tym zabawa jest lepsza. Obecnie pracuję nad EP, które chcę, żeby było spójne kompozycyjnie. Zanosi się na to, że będzie wesołe i można się tego spodziewać, jak już zrobi się ciepło.

 

 

KJ: Czy byłaś gotowa do roli prowadzącej podczas warsztatów?

B: Kiedy Czarny Latawiec zaproponował mi prowadzenie warsztatów, przeszły mnie ciarki, bo nigdy nie byłam w roli nauczycielki i nie lubię też wystąpień publicznych. Pierwszą myślą było po prostu: o nieee. Byłam pewna, że nie dam sobie rady, ale moje zamiłowanie do wyzwań wygrało. Pomogło w tym planowanie. Określiłam cele i kilka konkretnych rzeczy, których sama chciałabym się nauczyć na początku tej trudnej ścieżki. To były warsztaty z Abletona, więc przeszliśmy przez program, mówiliśmy o tym, jak korzystać z audio, jak korzystać z midi i z różnych instrumentów, które można wykorzystywać w programie, a do tego sampler, obróbka dźwięku i midi, czyli język do sterowania Pragotronem. Po pierwszym dniu podzieliliśmy się na grupy i chciałam zobaczyć, co z tego wyjdzie. Powstały dwie kompozycje, zupełnie inaczej stworzone. Jedna grupa podzieliła kompozycje na cztery mniejsze części, a druga była bardziej jednolita.

KJ: Jak się układa współpraca z Czarnym Latawcem?

B: Super, za każdym razem się czegoś od niego uczę. Ma bardzo wrażliwe ucho, słyszy wszystko. Wymieniamy się inspiracjami. Zapraszamy wspólnie na piątą odsłonę Canti Spazializzati!

 

Rozmowa została przeprowadzona 18 marca 2019 roku, tekst autoryzowany.