8. NeoArte – Syntezator Sztuki
Pod koniec października w Gdańsku miała miejsce ósma edycja festiwalu NeoArte – Syntezator Sztuki. Organizatorem było Stowarzyszenie Neoarte, utworzone przez trójmiejski kwartet smyczkowy NeoQuartet, który został tegorocznym laureatem Pomorskiej Nagrody Artystycznej. W przeciągu czterech dni słuchacze mieli okazję zapoznać się z kilkoma najciekawszymi trendami we współczesnej sztuce. Zarówno koneserzy muzyki, jak i odbiorcy z innych środowisk mogli odnaleźć na NeoArte coś dla siebie; nie zabrakło tradycyjnych, przyjemnych dla ucha kompozycji, skomplikowanych utworów eksperymentalnych, instalacji, video artu oraz niejednoznacznych performansów, a to wszystko w myśl syntezy sztuk.
- Głos Chin 中国之声
Pierwszy wieczór, jak miało się później okazać, był najbardziej tradycyjnym punktem programu. Inauguracja festiwalu miała miejsce w Sali Koncertowej Akademii Muzycznej w Gdańsku. Członkowie NeoQuartet koncertują na całym świecie, mają za sobą występy między innymi w Chinach. Stąd zapewne zdecydowali się przywieźć trochę tamtejszej muzyki na tegoroczną edycję festiwalu: specjalnymi gośćmi byli dwaj chińscy kompozytorzy – Zhong Juncheng oraz Deqing Wen. NeoQuartet razem z pianistką Izabelą Paszkiewicz zaprezentowali kilka ich utworów.
Zhong Juncheng, profesor Guangxi Arts Institute oraz członek Chińskiego Stowarzyszenia Muzyków, ma na swoim koncie zarówno muzykę symfoniczną, solową, operową jak i kameralną. W jego utworach słychać tradycyjną szkołę postromantyczną, jak chociażby w spokojnym i romantycznym Lijiang River Sketch przypominającym rejs po zacisznej rzece czy w lirycznych The Liao Songs of the Zhuang Nationality. Największym wyzwaniem okazał się ostatni utwór – Mian Village in the Mountains. W przeciwieństwie do poprzednich pozycji nie był łatwy w odbiorze; odznaczał się złożoną melodyką oraz wymagał sporych umiejętności technicznych, co dowodzi dużej dojrzałości kompozytora.
Tytuł wieczoru „Głos Chin 中国之声” zapewniał obecność melodii z Dalekiego Wschodu. Na tym polu kompozycje Deqinga Wena nie zawiodły. W I Kwartecie smyczkowym z 1995 roku pizzicata do złudzenia przypominały brzmienie tradycyjnego instrumentu gǔqín. Chińskie tony ujęte w europejską formę – bardzo przyjemne połączenie. Zdecydowaną perełką wieczoru był Ink Splashing II, miniaturka napisana na Grand Prix Formuły 1 w Shanghaju. Groteskowa, lekka kompozycja z elementami formy wariacyjnej pobudzała wyobraźnię słuchaczy.
- Sztuka wpływu
Drugi dzień festiwalu miał miejsce we WrzePracowni w Garnizonie Sztuki, gdzie przedstawiono światową premierę dzieła Into the Heart of Hearts krakowskiego kompozytora Piotra Peszata na akustyczny i elektryczny kwartet smyczkowy z dodatkiem live electronics i live video. Utwór miał być odpowiedzią na mowę nienawiści we współczesnym świecie. Kompozytor inspirował się słynnym performansem Mariny Abramović Rhythm 0, w którym artystka umieściła na stole 72 przedmioty – od perfum przez piórko aż po bat i rewolwer z jedną kulą – i oddała się na sześć godzin do dyspozycji publiczności.
Natomiast podczas festiwalowego występu obok kwartetu ustawiono stół z karteczkami, na których zanotowano różne obserwacje, na przykład „I need a rest”, „it’s a waste of money”, „how dare you”. Nad paskami papieru, na sporej planszy, wyświetlani byli grający na żywo artyści. To właśnie tam publiczność mogła zawiesić gotową opinię lub napisać coś mazakiem. Ta część przypominała wysłany do sieci filmik, pod którym piętrzą się – w większości negatywne – komentarze. Zamierzenie było takie, by słuchacze zaangażowali się w komentowanie w trakcie występu, nikt z obecnych nie odważył się jednak podejść i „zakłócić” przebiegu performansu. Dopiero po zakończeniu kilka osób umieściło na planszy swoje komentarze, w większości dalekie od nienawiści.
Występ był podzielony na dwie części. W pierwszej muzycy grali na tradycyjnych instrumentach, a w tle były odtwarzane obrazujące mowę nienawiści wypowiedzi polityków. Wydawać by się mogło, że już do niej przywykliśmy, ale przy akompaniamencie gwałtownych akordów trudno było tego słuchać. Druga część składała się z filmu z uchodźcami, którzy uciekając z kraju ogarniętego wojną, wypłynęli w morze na zbyt małej łódce. Wypowiedzi polityków było mniej, przeważało za to powtarzające się, robotyczne „are you ready?” oraz lamentujący kobiecy głos.
Performans był dosyć chaotyczny, a część z publiczności wydawała się być zniechęcona i zmęczona nadmiarem bodźców. Być może, ale dzięki temu przesytowi Peszat zrealizował swoje, jak mi się wydaje, zamierzenie: to nie miał być prosty i przyjemny czas, a oglądający mieli się poczuć zaatakowani. Z jednej strony byli ofiarami hejtu i ofensywnych, trudnych do wytrzymania dźwięków, a z drugiej sami mogli zostać hejterami. Przetworzony głos powtarzający nieustannie „are you ready?” był chyba najbardziej bezpośrednim zwrotem do publiczności.
- Awangarda i Performance
Trzeci wieczór był zarezerwowany dla brytyjskiej sztuki performatywnej. Gośćmi specjalnymi byli wybitny kompozytor i dyrygent Gwyn Pritchard oraz jego córka – performerka, pisarka i muzyczka Alwynne Pritchard. Występ współtworzyli studenci i doktoranci Wydziału Instrumentalnego Gdańskiej Akademii Muzycznej, NeoQuartet, pianista Piotr Nowicki oraz oboistka Aleksandra Panasik. Tym razem festiwal przeniósł się na Dolne Miasto, do Centrum Sztuki Współczesnej „Łaźnia”. Tam, w wysokiej, pustej sali z lekkim pogłosem Alwynne Pritchard czytała swoją poezję przed każdym utworem skomponowanym przez jej ojca. Warto wspomnieć o tomiku, z którego korzystała performerka: był to zbiór poezji napisany przez nią z okazji otwarcia nowego budynku Wydziału Sztuki, Muzyki i Projektowania na Uniwersytecie w Bergen.
Artystka napisała ten tomik po kilku wizytach w dopiero powstającym wtedy budynku. Jej zamiarem było stworzenie tekstów, które współgrałyby z akustyką, przestrzenią, przeznaczeniem miejsca oraz odwiedzającymi je ludźmi. Pomimo zmiany otoczenia sentencje Pritchard – czytane najpierw po angielsku, a później w polskim tłumaczeniu – pomogły odbiorcom wczuć się w wizję brytyjskich twórców. Poezja Alwynne jest minimalistyczna i wpisuje się w ostatnie trendy sound studies. Opowiada o dźwiękach próbujących przebić się przez dach i wyżej, przez atmosferę aż do kosmosu, o wirujących przestrzeniach, absorbujących ciałach, które bardziej niż jednostkami, są częścią wielkiego kontinuum. Każdy z zaprezentowanych wierszy można było traktować jako osobne dzieło dopasowane do poszczególnych utworów muzycznych lub jako całość tworzącą specyficzny, odrobinę nierealny i ezoteryczny klimat. A to dopiero poezja – muzyka Gwyna Pritcharda miała do zaoferowania jeszcze więcej.
Jako pierwszy zagrano utwór ukończony w 1977 roku Nephalauxis na kwartet smyczkowy i dwie perkusje. Dwa lata później zabrzmiał on na Warszawskiej Jesieni i dzięki niemu Gwyn Pritchard zasłynął w polskim środowisku muzycznym. Tajemnica tego dzieła kryje się w enigmatycznym tytule: pochodzi on z terminologii chemicznej i oznacza „rozszerzającą się chmurę”. Kompozytorowi nie chodziło o ścisły związek muzyki z koncepcją naukową, ale raczej o ideę stopniowej ekspansji prowadzącej do samozagłady. Stąd wciąż powtarzane i stopniowo rozwijane motywy oraz nagłe powroty do początku. Proces ekspansji dźwiękowej zakończył się uderzeniem w gong, pozwalając ostatnim akordom rozpłynąć się w przestrzeni. Akustyka w tym przypadku bardzo sprzyjała temu niecodziennemu połączeniu kwartetu z perkusją.
Chwilę później zabrzmiało Capriccio Inquieto na obój solo. Aleksandra Panasik, doktorantka z gdańskiej Akademii Muzycznej, świetnie poradziła sobie z tym niepokojącym utworem, stając na wysokości zadania zarówno jeżeli chodzi o umiejętności techniczne, jak i interpretacyjne. Jak twierdzi sam Pritchard, kompozycja została nazwana „niespokojnym kaprysem” nie tylko z uwagi na swoją nieregularną formę, ale również z powodu okoliczności, w jakich została napisana. Powstała z kilku porzuconych wcześniej szkiców muzycznych, które początkowo nie miały ze sobą wiele wspólnego, ale po kilku próbach utworzyły spójną strukturę muzyczną. Artysta potraktował dzieło jako swoisty eksperyment, dając się ponieść chwili i zamiast – jak zawsze – sumiennie zaplanować przebieg utworu, improwizował i bawił się motywami. Ukończył dzieło w zaledwie kilka dni. Tak szerokie zainteresowanie możliwościami instrumentów dętych możemy obserwować w muzyce klasycznej dopiero od kilkudziesięciu lat, poczynając od działalności Witolda Szalonka, tym bardziej więc cieszy, że na NeoArte znalazła się chwila dla oboju solo.
Capriccio Inquieto nie był jedyną solową pozycją tego wieczoru. Piotr Nowicki w brawurowy sposób wykonał From Time to Time na fortepian solo. Tytuł sugeruje, by w miarę trwania tego momentami punktualistycznego czy sonorystycznego utworu, pomedytować nad definicją czasu. Kompozytor zadedykował to dzieło swojej matce, która zmarła w dniu i godzinie jego ukończenia. Podczas koncertu wybrzmiały również dwa kwartety smyczkowe. W obu Pritchard porzucił klasyczną, czteroczęściową formę. Pierwszy, jednoczęściowy kwartet Conflux II skupiał się na połączeniu barw podobnych do siebie instrumentów. Drugi, o dwóch kontrastujących ze sobą częściach, był chyba najbardziej dojrzałym dziełem wykonanym tego wieczoru. Kompozytor wraz z wiekiem zdaje się coraz bardziej skłaniać ku nostalgii za tonalną przeszłością muzyki.
Szczególną pozycją tego wieczoru był Kommos – utwór na zespół instrumentalny. Wykonawcami byli studenci oraz doktoranci Akademii Muzycznej w Gdańsku, którzy do występu przygotowywali się w trakcie warsztatów prowadzonych przez Pritcharda w ramach festiwalu NeoArte. Po raz kolejny tytuł sugeruje interpretację dzieła. Tym razem nawiązuje on do lamentu głównej postaci (pochodzącego ze starożytnego dramatu), w trakcie którego widownia miała przeżyć katharsis. W pritchardowskim wydaniu to obój jest najważniejszym instrumentem, fortepian – drugoplanowym i towarzyszącym, a instrumenty smyczkowe są odpowiednikami chóru.
Trzeci dzień festiwalu zamknęła „Nostalgia” Alwynne Pritchard z NeoQuartetem. Artystka stanęła na rusztowaniu, zwracając się w stronę wyświetlanych za widownią obrazów. Pod nią kwartet grał przeróżne akordy i dźwięki, w większości atonalne, zapewne mające odzwierciedlić stan, w jakim aktualnie znajdowała się performerka. Alwynne posługiwała się różnymi technikami wokalnymi, w większości były to nieokreślone krzyki i jęki. Momentami zdawało się, że nie może wydobyć z siebie głosu. Na ekranie przez większość czasu wyświetlano kartki pomazane ołówkiem, wyglądające jak rysunki z bardzo wczesnego dzieciństwa. Oglądając całość z perspektywy widowni, początkowo odniosłam wrażenie, że artystka próbuje coś opowiedzieć i wciągnąć w swoją historię, jednak w miarę trwania performansu przekonałam się, że chodziło w nim o skonfrontowanie się z samym sobą. Nostalgia, czyli tęsknota za tym, co już przeminęło. Nostalgia, ale bardzo chaotyczna, trudna do nazwania, zidentyfikowania. Cały ten wieczór – począwszy od poezji, poprzez utrzymane na najwyższym poziomie kompozycje Gwyna Pritcharda aż po ostatnie doświadczenie z Alwynne Pritchard – był niesamowitym przeżyciem.
- Noc NeoArte – maraton koncertowy
Ostatni wieczór miał miejsce w Nowej Synagodze we Wrzeszczu, która okazała się zaskakująco dobrą lokalizacją dla tego właśnie wydarzenia. Na środku sali zostawiono miejsce dla artystów tak, aby wokół – na krzesłach, leżankach oraz porozrzucanych poduszkach – mogli się usadowić słuchacze. Do tego delikatne, przygaszone światło i mamy miejsce o niepowtarzalnym klimacie na nocny, muzyczny maraton. Wydarzenie rozpoczęło się o 19:30 i skończyło około 6 nad ranem. Największa frekwencja podczas całego festiwalu była w środkowej części tej nocy. Słuchaczy na pewno przyciągnął nietuzinkowy, bogaty program oraz świetni wykonawcy.
Wieczór zaczął się od prezentacji efektów warsztatów dla dzieci i młodzieży Słuchokrąg, prowadzonych dzień wcześniej przez Krzysztofa Topolskiego. Artysta i muzyk pomógł młodym uczestnikom w zapoznaniu się z technikami oraz metodami edycji samodzielnie nagranych dźwięków. Kolaż, który usłyszeliśmy, był surrealistycznym odbiciem otaczającej nas rzeczywistości. Zostaliśmy skonfrontowani z odgłosami natury oraz technologii: z jednej strony szum maszyn, z drugiej krople wody, do tego coś przypominającego odgłos talerzy perkusyjnych – dźwięk każdego z nich był przybliżony w takim stopniu, do jakiego nie jesteśmy przyzwyczajeni na co dzień.
W przeciągu całego wieczoru można było odwiedzić instalację autorstwa Topolskiego. By do niej dotrzeć, trzeba było wspiąć się po stromych, drewnianych schodach do ciasnego pomieszczenia. Tam została umieszczona mała ławeczka, do której przymocowane było urządzenie oddające drgania fal dźwiękowych. Dzięki temu każdy siadający w tym miejscu mógł pokontemplować muzykę przełożoną na inny zmysł niż słuch.
Zdecydowanym strzałem w dziesiątkę było zaproszenie niemieckiego zespołu ensemble via nova w składzie: flet poprzeczny, klarnet, akordeon, wiolonczela oraz skrzypce. Każdy z prezentowanych przez nich utworów był miniperformansem. Nie zabrakło tam osobliwych dzieł z szerokim wykorzystaniem możliwości akustycznych instrumentów – jak na przykład gra akordeonowym miechem bez określonej wysokości dźwięku, eksperymenty ze strojem czy perkusyjne wykorzystanie dętych. Zaskakujące było to, że tak współczesne utwory mogą się okazać tak lekkie w odbiorze, jak np. oniryczny Traumkreis Gianluki Castelliego czy ilustracyjne 3 Winzlinge (plus 1) Gordona Kampego, oba z 2019 roku. Wśród kompozycji nie zabrakło Nightfall Gwyna Pritcharda, który dzień wcześniej dowiódł swojej wyjątkowej muzykalności. Tym razem kompozytor w misternie skomponowanym, dojrzałym utworze o głębokich dźwiękach w tempie lento zabrał słuchaczy na przechadzkę po nocnym lesie. Po tak wymagającej skupienia i wyciszającej pozycji muzycy zaserwowali nam Hierarchie Moritza Eggerta, w której eksperymentowali z akustyką sali, co rusz zmieniając pozycję, wchodząc na drabinę, tupiąc czy rozmawiając przez telefon. Każdy z wykonawców miał słuchawki na uszach. Na pewno była to jedna z najciekawszych propozycji festiwalu, zbliżająca wykonanie utworu muzycznego do performansu. Pogubieni muzycy, którzy poza nielicznymi dialogami nie byli w stanie się zgrać, zostali – chcąc, nie chcąc – obsadzeni w roli krytyków współczesnego, naznaczonego technologicznym przesytem życia.
Po 21:00 zagrała Orkiestra kameralna BalticAlians pod batutą Moniki Stefaniak złożona z młodych muzyków z Trójmiasta i okolic. Było to wydarzenie prawie historyczne dla NeoArte, ponieważ po raz pierwszy aż tak duży skład zagrał na tym festiwalu. Wykonali Cztery żywioły Marty Walkusz, Cztery sceny z dawnych Chin Sebastiana Krajewskiego oraz Divertimento Weroniki Ratusińskiej. Dwie pierwsze pozycje były wyraźnie postromantyczne i lekkie w odbiorze dzięki swojej melodyjności oraz nieskomplikowanej harmonii. Każda z tych kompozycji mogłaby bez trudu stać się ścieżką do filmu. Można by narzekać, że takie utwory „wieją nudą” w porównaniu do wcześniejszych, bardziej skomplikowanych i eksperymentalnych kompozycji, jednak cieszę się, że znalazło się dla nich miejsce. Oznacza to, że współczesnym kompozytorom nie zależy jedynie na zaskakiwaniu słuchaczy, ale również na uprzyjemnieniu im czasu z muzyką. Najciekawsze było Divertimento – humorystyczna, trzyczęściowa kompozycja w stylu neoklasycznym, skomponowana przez Ratusińską w trakcie studiów na warszawskiej Akademii Muzycznej w 1998 roku. Słychać w nim młodzieńczą świeżość dzięki licznym ostinatom, jazzowemu zacięciu oraz wpływowi muzyki ludowej.
Wisienką na torcie nocnego maratonu był recital pianisty Jonathana Powella. Wykonał on utwory licznych współczesnych kompozytorów i, jak zaznaczył, wszystkie były światowymi premierami. Można by się rozwodzić nad umiejętnościami zarówno technicznymi, interpretacyjnymi, jak i zdolnościami muzycznymi solisty, ale cóż – trzeba go po prostu posłuchać na żywo. Zagrany przez niego repertuar był świetnym podsumowaniem wszystkiego, co dzieje się we współczesnej muzyce – od czytania tekstu z jednoczesną grą improwizowaną, przez jazzujące fragmenty, po skrajne eksperymenty z klasterami, fakturą fortepianu oraz jego brzmieniem. Dzięki charyzmatycznemu soliście czułam się jak na najlepszej sali koncertowej.
Z niejakim opóźnieniem rozpoczęła się polska premiera słuchowiska Words & Music Samuela Becketta do muzyki Mortona Feldmana w reżyserii Macieja Konopińskiego. Wizualizacjami zajął się Filip Ignatowicz, a zagrali NeoArte Ensemble oraz aktor Arkadiusz Brykalski. Chyba jedyny zarzut, który można by kierować do organizatorów, dotyczy tej części festiwalu. Trochę szkoda, że tak trudne w odbiorze dzieło zostało przedstawione po kilku godzinach koncertów. Zabrakło również większego wyjaśnienia – może jakiegoś krótkiego dopisku do programu – dzięki któremu widownia mogłaby lepiej zrozumieć słuchowisko bez dodatkowego doczytywania w domu. Jeżeli ktoś przyszedł później niż ja, albo specjalnie na to słuchowisko, to na pewno wyciągnął coś więcej z tej części. Niemniej jednak chapeau bas występującym artystom, w szczególności Brykalskiemu, który świetnie wcielił się w rolę króla i służących jednocześnie.
Na prawie sześciogodzinnym II Kwartecie smyczkowym Mortona Feldmana pozostała zaledwie garstka osób. Dla wygody słuchaczy naokoło wykonujących kompozycję muzyków NeoQuartetu rozstawiono leżanki z poduszkami. Niektórzy zostali zaledwie na początku i wrócili do domu, a inni ułożyli się wygodnie i w spokoju słuchali (bądź spali). Kwartet jest jedyną w swoim rodzaju, niezwykłą kompozycją, maksymalnie minimalistyczną o powolnie zmieniającej się harmonii, bazującą na delikatnych piano i pizzicato. Na dużym ekranie wyświetlano ludzkie oczy, co rusz obserwujące i zamykające się. Byłam jedną z kilku osób, które wytrwały wraz z wykonawcami do rana i mogę powiedzieć, że to było wyjątkowe doświadczenie. Trudno mi powiedzieć, kiedy spałam, a kiedy nie – te kilka godzin było senną kontemplacją, kojącą zmysły po kilkugodzinnym maratonie pełnym wrażeń i doświadczeń.
Tegoroczna edycja NeoArte – Syntezator Sztuki była wydarzeniem niezwykłym i godnym polecenia, a gdańszczanie mogą być dumni, że tego typu festiwale mają miejsce również na trójmiejskich scenach. Cenne było to, że organizatorzy nie ograniczyli się tylko do muzyki. Była poezja, field recording i video, a słuchacze zostali wprowadzeni w świat deep listening, sztuki zaangażowanej oraz performansów. Każdy, kto przyszedł na NeoArte – czy to intencjonalnie, czy przez przypadek – na pewno wyszedł z głową pełną wrażeń.