Dziękuję Pan Wykonawca*. Relacja ze Słuchalni 2016
Co zrobiliby kompozytorzy bez wykonawców? Znakomici muzycy poszukujący technicznej doskonałości i nowych środków wyrazu od zawsze inspirowali twórców muzyki współczesnej. Gdyby ktoś jeszcze w to wątpił, niech przeczyta #28 i uwierzy. Każdy wybitny interpretator muzyki nowej obrasta we wciąż powiększający się repertuar komponowany z myślą o nim i nierzadko mu dedykowany. Tym prywatnym zbiorom muzyki nowej postanowił bliżej przyjrzeć się festiwal Słuchalnia organizowany przez Stowarzyszenie Kulturalno-Artystyczne „Megafon” w Centrum Sztuki Współczesnej „Znaki Czasu” w Toruniu pod hasłem Kolekcje. Osobowości.
Początkowe pytanie świadomie pozostawiłem bez odpowiedzi, bowiem niejednokrotnie kompozytor sam staje się wykonawcą propagującym własną twórczość. Tą drogą podąża m.in. Ryszard Lubieniecki, kompozytor studiujący w Akademii Muzycznej w Bydgoszczy, grając na akordeonie w założonym przez siebie Trio Layers. W swoim utworze Layers, od którego pochodzi nazwa zespołu, posługuje się starym magnetofonem szpulowym –taśmowe ostinato przerywają co jakiś czas interwencje zespołu, niczym trzaski na zużytej taśmie. Nie mniej ciekawym utworem Lubienieckiego był Antilärmbewegung II pełen wygaszanych motywów, instrumentalnych dialogów i płynnie modulowanego brzmienia. Na tym tle słabiej zabrzmiały utwory napisane dla zespołu przez zagranicznych kompozytorów. O ile ściana dźwięku w utworze Angustia Alannah Maire Halay mogła się jeszcze podobać, o tyle Unity Josué W. Amadora był wprawdzie poprawnie skomponowany, ale też śmiertelnie nudny.
Program koncertu muzycy uzupełnili utworami solowymi. W Phenotype Wojciech Blecharz przekształca brzmienie skrzypiec, stosując różnorodne artykulacje przy zachowaniu podobnych gestów wykonawczych. Prawykonany przez Lubienieckiego utwór Dominika Karskiego Metaphysical Graffiti charakteryzował się gęstą fakturą, zwartą i naładowaną narracją, w której słychać więcej kliknięć guzików akordeonu i stukania w jego obudowę niż tradycyjnych dźwięków. Podobna jakość brzmieniowa charakteryzowała kolejny utwór Karskiego, 112 Iphigenia na flet solo, z dominującą figurą key clicks. Od czasu wyjazdu do Australii Dominik Karski rzadko bywa w Polsce. Dobrze, że przynajmniej jest tu obecna jego muzyka. I nie wiem tylko, co w tym towarzystwie robił Mazurek na akordeon solo Bettiny Skrzypczak, przez który czułem się przez moment jak na koncercie klasy akordeonu.
Kompozytorem-wykonawcą jest również Tomasz Skweres, wiolonczelista w wiedeńskim ansamblu Platypus, który zaprezentował program złożony z utworów kompozytorów związanych z zespołem, przeważnie absolwentów Universität für Musik Und darstellende Kunst Wien. Niewątpliwym atutem zespołu jest obecność w składzie Kaoko Amano, sopranistki specjalizującej się w rozszerzonych technikach wokalnych. Choć Platypus przyjechał w pięcioosobowym składzie, tylko raz zaprezentował się w pełnej obsadzie. Szczególnie ciekawie zabrzmiały trzy dua, w których mogliśmy podziwiać wymienność barw w poszczególnych parach instrumentów: Jsimtasbanejetik/Ghosts na sopran i klarnet basowy Simona Voseceka, Due Voci na flet i skrzypce Stefano Gervasoniego, a przede wszystkim Engführung (Image Acoustique II) na klarnet i wiolonczelę Daniela Mosera, pełen wybrzmień i budujących napięcie długich pauz. Poszczególne utwory przeplatały kolejne fragmenty dissoziativ weben III Hannesa Dufeka: recytacji połączonej z delikatnymi, umieszczonymi na pograniczu słyszalności wokalizacjami sopranu. Wreszcie w Sakubel Osil Tomasz Skweres nie tylko efektownie wykorzystał pełną obsadę, lecz również możliwości zespołu, w którym instrumentaliści stanowili barwne i ruchliwe tło dla Kaoko Amano. Sopranistka zaś wprowadzała do utworu mistyczną atmosferę poprzez śpiew alikwotowy oraz miarowe uderzenia w tempelblok.
Dwa koncerty zespołowe dopełniły dwa recitale solowe. Podczas pierwszego z nich Gośka Isphording wykonała na klawesynie utwory z bogatej kolekcji przeznaczonych jej dzieł. Najciekawiej wypadły Chordochromies Ewy Trębacz, w których klawesyn znajduje się w nieustannym dialogu z partią taśmy. Początkowo partia klawesynu misternie oplata dron elektroniki, w drugiej części dobarwia odgłosy morskich fal, by wreszcie w ostatniej fazie utworu obydwie warstwy – akustyczna i elektroniczna – osiągnęły brzmieniową syntezę. Interesująco brzmienie klawesynu z elektroniką połączył również Ton Bruynél w utworze Chatarra, wykorzystującym nagrania terenowe. Dzwonek domofonu i klawesyn – jak dobrze brzmiał ten zestaw! Lilluke spiekerbak Jorrita Tammingi był na tym tle utworem niemal neoklasycznym, rozpoczynającym się jak rasowa toccata, a kończącym jazzującymi rytmami. Natomiast Yuomec Aleksandry Gryki okazał się kompozycją, która zatrzymała się w pół drogi. Z jednej strony utwór cechowała postrzępiona, posamplowana narracja, jednak pojawiały się w nim również dłużej rozwijane myśli. W pewnym momencie zdawało się też, jakby kompozytorka chciała wprowadzić w elektronice ostry, wyrazisty bit, by zaraz się z tego pomysłu wycofać.
Recital zakończył utwór Lessons of Anatomy. Book of Harpsichord Pierre’a Jodlowskiego. Kompozytor najprawdopodobniej nawiązuje w utworze do stereotypowego wykorzystania klawesynu w ścieżkach dźwiękowych horrorów, gdzie nagłemu zogniskowaniu kamery na jakimś niepokojącym szczególe często towarzyszy klawesynowy akord w wysokim rejestrze. Jodlowski, rozwijając tę myśl, stworzył w warstwie video prawdziwy klawesynowy horror. Kompozytor wykorzystał skonwencjonalizowane środki gatunku: długie wprowadzające ujęcia, motyw powoli otwieranych drzwi (w tej roli klapa klawesynu, której w warstwie elektroniki towarzyszy nieodłączne skrzypienie), introdukcję głównego antagonisty (początkowo jedynie jako cień ręki na strunach instrumentu). W kulminacyjnym momencie, niejako finałowym starciu, o struny klawesynu pocierana była gąbka. Potem powracały długie ujęcia, jak z początku filmu, lecz przedstawiały już krajobraz destrukcji. Partia klawesynu była wobec filmu wtórna, dołączyła dopiero w jego drugiej fazie i stanowiła ilustrację pewnych powtarzanych struktur filmowych. Pomysł na utwór mógłby być całkiem zabawny (przy motywie otwierania klapy z trudem powstrzymałem chichot), szczególnie gdyby film był utrzymany w technice found footage. Niestety, rozmiary dzieła, dosyć pretensjonalne gesty, które musi wykonywać solistka oraz wysoka jakość obrazu nie pozostawiają żadnych złudzeń, że utwór był pisany całkiem na poważnie.
Ostatni koncert festiwalu, na którym akordeonista Rafał Łuc wykonał napisane dla niego utwory kompozytorów związanych z Wrocławiem, otworzył także utwór Jodlowskiego. W Something out of Apocalypse kompozytor korzysta z fragmentów uszkodzonej ścieżki dźwiękowej z Czasu Apokalipsy Francisa Forda Coppoli. Głosy filmowych bohaterów nieustannie przeplatają się z partią akordeonu, nawiązującego nieco do tanecznego idiomu muzyki francuskiej. Kolejne cztery utwory pochodziły z niedawno wydanej przez Łuca płyty acc++ca. Tytułowy utwór Cezarego Duchnowskiego, prawykonany na festiwalu Musica Polonica Nova w 2012 roku, tym razem objawił mi charakterystyczne dla kompozytora poczucie humoru, które kazało mu wykorzystać odgłosy zawieszającego się sprzętu. Accant Pawła Hendricha uderza nas gęstymi, postrzępionymi fakturami, które jednak wygładzają się w statycznej części drugiej. 4 tańce z przygrywką Sławomira Kupczaka w typowy dla kompozytora sposób zestawiały elementy ładne (eufoniczna partia akordeonu wzbogacona o dodatkowe elektroniczne głosy) z elementami trywialnymi czy wręcz obskurnymi (elektronika). Wreszcie polskie prawykonanie miał utwór neath me, itsch! Mikołaja Laskowskiego na akordeon i sprzężenia zwrotne, nawiązujący do estetyki glitch i noise. Mocując w akordeonie dyktafon oraz kontrolując mikser, Laskowski sprawia, że gra akordeonisty wywołuje nieustanne przestery, które albo uderzają w nas potężną falą hałasu, albo lekko pogwizdują wysokimi częstotliwościami. Gdy już przyzwyczaimy się do radykalnej szaty brzmieniowej utworu, gra pomiędzy tymi dwoma typami brzmień wyda nam się jednak wyjątkowo subtelna.
Koncert zamknęło prawykonanie utworu Accordion GO Jacka Sotomskiego na akordeon, live electronics, video i ścieżkę audio. Jest to pierwszy utwór z warstwą video w dorobku kompozytora i raczej nie ostatni, sądząc po jego inspiracji twórczością Jennifer Walshe i estetycznym zwrocie w stronę postinternetu. W sposób typowy dla tego gatunku, Sotomski zalewa nas morzem treści i odniesień, z których wszystkie odszyfrować będzie w stanie tylko on sam. Filmy z crash testów, bramki Leo Messiego, blogerka modowa i zjarany youtuber: utwór skacze z tematu na temat chaotycznie — tak, jak my poruszamy się po Internecie. Nie zabrakło też muzycznych autoreferencji, w których kompozytor wykorzystuje skonwencjonalizowane przeboje muzyki klasycznej. Warstwa wideo czerpie z estetyki vaporwave, nostalgicznie nawiązując do grafiki komputerowej z lat dziewięćdziesiątych. Kompozytor świadomie łączy jednak te elementy z odniesieniami do dwóch komercyjnych przebojów minionego lata, które swój sukces zbudowały właśnie na nostalgii: grą Pokémon GO oraz netflixowym serialem Stranger Things. Ścisły związek z kulturą internetową stanowi zarówno główną zaletę, jak i wadę utworu. Z jednej strony Accordion GO wiernie oddaje jakiś wycinek rzeczywistości, w której funkcjonujemy, z drugiej — wykorzystane w nim memy bardzo szybko się dezaktualizują. Modne w wakacje Pokémon GO w momencie prawykonania utworu już straciło swoją początkową popularność…
Rafał Łuc prawykonując utwór Jacka Sotomskiego musiał nie tylko grać, ale też recytować, śpiewać i wykonywać gesty imitujące popularnych youtuberów, wykazując się w ten sposób wszechstronnością, która musi charakteryzować współczesnego wykonawcę. Patrząc na ten udany efekt współpracy akordeonisty i kompozytora, z ciekawością czekam, aż swoją kolekcję utworów będzie mógł zaprezentować nowy ansambl tworzony przez obydwu muzyków.
Krzysztof Stefański
*Jednym z memów wykorzystanych przez Jacka Sotomskiego w utworze Accordion GO był „Thank Mr. Skeltal”, tłumaczony na polski jako „Dziękuję Pan Szkielet”.