Oświadczenie redakcji „Glissanda” w sprawie „Ruchu Muzycznego”
OŚWIADCZENIE
Początkowo z niedowierzaniem, potem z niepokojem, a wreszcie ze smutkiem obserwowaliśmy i obserwujemy aktualny rozwój wydarzeń w „Ruchu Muzycznym”. Nowy redaktor naczelny, Tomasz Cyz, nie tylko pogwałcił dobre obyczaje panujące w redakcji najstarszego czasopisma muzycznego w Polsce, ale i zawiódł zaufanie autorów oraz czytelników, samodzielnie przeprowadzając rewolucyjne zmiany. Działający w imieniu wydawcy dyrektor Instytutu Książki, Grzegorz Gauden, zdaje się zajmować jednostronne stanowisko, nie uwzględniając racji obydwu ze stron narastającego konfliktu.
Oczywiście, zmiany były potrzebne „Ruchowi Muzycznemu” od dawna: nie do utrzymania była stara makieta, dwutygodniowy tryb, anachroniczna strona internetowa. Niestety, mimo licznych propozycji spotkania i przeprowadzenia zmian, wychodzących od zespołu, dyrektor Gauden postanowił działać samodzielnie. Nie sposób zaprzeczyć, że kształt pisma, w redakcji Tomasza Cyza, na pierwszy rzut oka intryguje: autorskie fonty i ilustracje, klarowna struktura muzyczna, kontrapunkty poetyckie i literackie. Budzi to nadzieję na dalszy rozwój tego jakże zasłużonego tytułu, ściągnięcie nowych autorów, poruszenie innych tematów.
Zarazem jednak metody pracy i komunikacji z zespołem, jakie wprowadził Tomasz Cyz, stanowią połączenie najgorszych praktyk rodem z hierarchicznej biurokracji czy prasy komercyjnej. Redaktor naczelny, wbrew wieloletniej i dobrej praktyce oraz partnerskim stosunkom panującym w „RM”, odebrał innym redaktorom działów prawo do korekty tekstu oraz przeglądu numeru przed oddaniem do druku. Dostrzegłszy błędy jakie sam przepuścił (czy wręcz dodał!) podczas samodzielnego przeglądania materiałów, groził im służbowymi naganami czy upomnieniami. Nie poinformowawszy ani autorów, ani redaktorów brutalnie poskracał teksty tylko po to, by dostosować je do nowej makiety.
Efektem są liczne zmiany sensu i pominięcia (por. recenzja Moniki Pasiecznik z Dziewczynki z zapałkami, czy pocięte bez zaznaczenia skrótów i opublikowane z pominięciem wszystkich przypisów tłumaczenie tekstu Harry’ego Lehmanna), błędy w imionach i nazwiskach nowych oraz wieloletnich współpracowników (por. Beata Kornatowska, Max Nyffeler), całkowite zmiażdżenie tekstów (trzykrotnie skrócone relacje Agnieszki Grzybowskiej i Olgierda Pisarenki). Wszystko to na rzecz zdjęć na całe strony czy wręcz na rozkładówki albo ładnych krzyżyków i ornamentów. Zabiegi te byłyby może zrozumiałe (choć bynajmniej nie godne pochwały) w komercyjnym dzienniku, ale całkowicie niezrozumiałe w patronackim miesięczniku. Dodatkowo, niepokój o przyszłość niezależnej krytyki budzi podpisana z Instytutem Muzyki i Tańca umowa, na mocy której wszystkie zamówienia Instytutu mają być relacjonowane na łamach „RM”, także przy pomocy autorów z listy IMiT.
Rzecz jasna, wydawca ma prawo powołać redaktora naczelnego wedle własnego wyboru, ignorując przy tym zdanie zespołu. Ale czy na pewno ma takie prawo także w magazynie wydawanym przez Instytut Książki, czyli MKiDN, a co za tym idzie de facto finansowanym przez nas wszystkich? Co więcej, w piśmie redagowanym przez ludzi, którzy mają niewątpliwie większe doświadczenie i wiedzę niż ów naczelny? Naturalnie, redaktor naczelny ma prawo do swojej wizji i do finalnej edycji tekstu, czasem nawet na przekór autorom i redaktorom. Ale czy ma także prawo do całkowitego ignorowania merytorycznych sugestii swoich współpracowników, składania fałszywych obietnic, stosowania mobbingu? Rewolucja rewolucją, ale czy w czasach okrągłego stołu i kwiatowych przełomów musi ona wciąż przypominać francuską drogę do celu po trupach?
Bardzo przykro być świadkiem tak brutalnego wejścia Tomasza Cyza do redakcji „RM”, zwłaszcza przez wzgląd na jego zasługi jako twórcy i redaktora „Dwutygodnika”, a także jako autora wielu pięknych książek i tekstów. Szkoda, że cytowane na pierwszej stronie wezwanie Zygmunta Mycielskiego, by „w dziedzinie reprezentowanej przez stosunkowo nieliczną grupę ludzi, panowały stosunki proste, uczciwe i szczere, bez intryg, obraz i małych gier” zostało tak spektakularnie zignorowane. Szkoda też, że nowy redaktor naczelny nie uwierzył w mądrość i chęć współpracy swoich kolegów. I wreszcie, że nie pozwolił im uwierzyć w siebie i swoją wizję. Teraz nam – czytelnikom i autorom – będzie bardzo trudno uwierzyć w taki „Ruch Muzyczny”.
REDAKCJA MAGAZYNU „GLISSANDO”