Na bieżąco

Prasówka 11.02.2019

Zapraszamy do nowej odsłony naszej cyklicznej rubryki, w której prezentujemy najciekawsze znalezione przez nas w internecie teksty dotyczące muzyki współczesnej oraz sound studies.

Redakcja / 10 lut 2019

1.

Alan Licht wspomina dla „The Wire” zmarłęgo niedawno Jonasa Mekasa, jedną z najważniejszych postaci eksperymentalnego kina lat ostatnich 60 lat, a także kluczową postać nowojorskiej neoawangardy. Licht precyzyjnie wskazuje na znaczenie Mekasa jako jednej z kluczowych postaci dla przneikania idei między różnymi środowiskami i scenami owych czasów. Od promowania George’a Maciunasa i uczęszczania na koncerty La Monte Younga, poprzez recenzowanie Exploding Plastic Inevitable Andy’ego Warhola, po pożyczanie kamery i udostępnianie łamów pism Tony’emu Conradowi, Mekas należał do cichych bohaterów nowojorskiej muzyki eksperymentalnej tego okresu. I Licht to znakomicie wydobywa.

Szkoda jedynie, że Licht wspomina słowem o dźwiękowej twórczości samego Mekasa. Tymczasem zwolennik radykalnego kina dokumentalnego, zbliżonego silnie do codzienności prowadził nie tylo (powszechnie znane) dziennik filmowy, lecz również dźwiękowy. Zapomniany pionier nagrań terenowych, Mekas doczekał się emisji kompozycji ułożonych z jego dźwiękowych archiwów w roku 2003 w radio France Culture oraz wydania materiału na płycie. Ale chyba najwłaściwsze w tym momencie będzieThe Untitled Warhol Project (1987) nagranie zrobione przez Mekasa na pogrzebie jego przyjaciela.

PS. Wydane przez wydawnictwo Pogranicza dzienniki Mekasa Nie miałem dokąd iść to po prostu rewelacja.

https://www.thewire.co.uk/in-writing/essays/jonas-mekas-alan-licht

2.

Zmarła również Susan Hiller, jedna z najciekawszych artystek (post)konceptualnych ostatnich 40 lat. Hiller specjalizowała się w pracach multimedialnych, które dotyczyły języka, pamięci, zjawisk paranormalnych. Do najciekawszych spośród jej prac wykorzystujących dźwięk należy Magic Lantern (1987), poświęcona percepcji kolorów, której ścieżkę dźwiękową stanowi fascynujący kolaż wokaliz artystki z fragmentami nagrań Konstantina Raudive’a, łotewskiego (para)naukowca, który utrzymywał, iż w ciszy pomieszczeń rejestrował głosy duchów. Z innych warto wymienić: An Entertainment (1990), surrealistyczną czterościenną instalację poszerzonego kina z kwadrofonicznym nagłośnieniem; Witness (2000), instalację złożoną z ponad ok 350 głośników, z których dobiegają nagrania relacji spotkań z UFO; a także The Last Silent Movie (2007–2008) i  Lost and Found (2016), film wykorzystujący nagrania ostatnich przedstawicieli wymierających języków. W jej twórczości powraca tematyka zapisu dźwięku i jego kulturowego znaczenia – i te tematy okazują się istotne również w dwóch wspomnieniach Hiller, które ukazały się w ostatnich dniach.

https://www.theguardian.com/artanddesign/2019/jan/30/susan-hiller-artist-conundrums-vivid-and-intriguing
https://www.bbc.com/news/world-us-canada-47069583

 

3.

Czasem niektóre projekty wywołują wyjątkowo długi rezonans, to właśnie przypadek $półdzielni Muzycznej, którego kuratorem był Krzysztof Stefański (znany także z naszych łamów), a który opisuje teraz – pół roku po koncercie na Sacrum Profanum – niezastąpiony Filip Lech w culture.pl. Znajdziemy tu skrótową recenzje nowych utworów Mikołaja Laskowskiego, Pawła Malinowskiego, Piotra Peszata, Marty Śniady i goszczącej u nas od wczoraj Teoniki Rożynek (w wywiadzie więcej o jej Taśmociągu). Dalsze wyliczenia, ile realnie kosztuje skomponowanie, przygotowanie i wykonanie utworu, jakkolwiek frapujące i warte zapamiętania, służą tu jako pretekst do opowieści o dwóch czołowych obecnie zespołach muzyki współczesnej w Polsce. Zarówno założona w Krakowie Spółdzielnia Muzyczna, jak i związany z Warszawą Hashtag Ensemble powstały z potrzeb demokratycznej wspólnoty oraz poszukiwania nowych sposobów finansowania kultury. Projekt Stefańskiego wynikł z fascynacji i fantazjowania na temat ekonomicznego aspektu działania muzyki nowej w Polsce, którymi dzieli się z Lechem oraz czytelnikami książki Antagonizmy kontrolowane zbierającą teksty wokół Sacrum Profanum. Artykuł kończy się interesującą konstatacją o znaczeniu i przyszłości prywatnego mecenatu w Polsce, choć zeszłoroczne zbiórki na wspomniany koncert (po jego odwołaniu z Musica Polonica Nova) oraz festiwal Sanatorium Dźwięku okazały się niewypałami. Lech w końcu tekstu odwołuje się do utopijnej, jakkolwiek inspirującej idei kooperatyzmu Edwarda Abramowskiego, który postulował zakładanie spółdzielni na gruncie fabryk i rzemiosł, a docelowo także w oświacie i kulturze. Coraz więcej inicjatyw w kraju, odciętych od ministerialnego dofinansowania, zwraca się z prośbami o wsparcie do swoich odbiorców i je odnajdują – być może przykład gdańskiego ECS będzie świecił także w innych obszarach?

https://culture.pl/pl/artykul/ile-kosztuje-muzyka-wspolczesna

 

4.

To niby tylko recenzja, no ale albumu autora znanego już z tekstu dla naszego #32 i wielu innych wywiadów w blogosferze, a w ujęciu Filipa Szałaska (tutaj w „Czasie Kultury”) staje się meandrującym esejem w tematyce field recordings, którą trójmiejski krytyk tak intensywnie się ostatnio zajmuje. Zaczyna się od rozróżnienia Salomé Voegelin na obiektywny i suchy oraz subiektywny i zaangażowany field recoriding, które przewija się też we wspomnieniach recenzenta z warsztatów antropologicznych. Potem poprzez temat tzw. nagrań meteorologicznych i przemian w obrębie tej odmiany – od Francisco Lópeza i Bruno Moreigne’a po Simona Šerca i Sergeya Pakhomova – niespieszny Szałasek w połowie tekstu przechodzi do właściwego tematu. Wiatr, który przyniósł nam zimę okazuje się być nagraniem dokonanym przez dach, a więc z domu albo raczej stodoły, z perspektywy jakiejś wspólnoty (to „my” w tytule). Wszystkie przedmioty i materiały odzywające się na strychu, od deseczki po blachę, składają się na wybitną fonogeniczność i barwność albumu. W końcówce recenzji autor wymierza delikatnego kuksańca Danielowi Brożkowi i jego diagnozie o powrocie field recordingu do tradycji muzyki konkretnej (czy jednak nie brak tu Luka Ferrariego?) oraz zapowiada szereg kolejnych ekscytujących albumów. Czekamy.

 

5.

Stereotypy, jakoby muzyka elektroniczna była domeną mężczyzn, już dawno odeszły do lamusa. Duża w tym zasługa oddolnych inicjatyw, jak choćby lokalny kolektyw Oramics. Z kolei liczne festiwale (jak berliński Heroines of Sound) czy kolejne publikacje regularnie przypominają historie kobiet-kompozytorek, które stanowczo za długo tkwiły w zapomnieniu. Do tego niechlubnego grona przez długi czas zaliczała się także pionierka muzyki elektronicznej, autorka kultowego dźwięku odkręcania butelki Coca-coli – Suzanne Ciani. Na łamach „The Quietus” ukazał się właśnie frapujący wywiad z artystką. Ben Graham, wykorzystując powrót Ciani do pracy z ukochaną Buchlą, przewrotnie pyta kompozytorkę o wartości metafizyczne w pracy z maszyną. Podczas rozmowy, 72-letnia prekursorka elektroniki opowiada także o dorastaniu w katolickiej rodzinie i szalonych czasach studenckich w Kalifornii lat 60. Wraca wspomnieniami do debiutanckiego Seven Waves, kreśląc metaforę kobiecej energii, którą odnalazła w dźwiękach oceanu.

https://thequietus.com/articles/26008-suzanne-ciani-interview-2

 

Inną ważną postacią sceny elektronicznej, również długo zapomnianą była Else Marie Pade. Duńska kompozytorka, pionierka dźwięków syntetycznych i twórczyni studia muzyki elektronicznej została sportretowana na blogu Song of the Lark. Autorka wpisu Emily E Hogstad wykorzystując dostępne źródła (w tym fragmenty archiwalnych wywiadów), przypomina rolę kompozytorki w rozwoju europejskiej elektroniki. Umieszcza twórczość Pade w szerszym kontekście, przywołuje traumatyczną historię – zatrzymanie i więzienie przez nazistów – oraz wspomina o punkcie zwrotny w myśleniu o sztuce dźwięków, kiedy po raz pierwszy usłyszała muzykę konkretną Pierre’a Schaeffera.

Else Marie Pade: Musical Innovator and Danish Resistance Hero

 

6.

W ubiegłym roku świat obiegły niepokojące informacje o odwoływanych koncertach i aresztowaniach młodych muzyków w Rosji. Pod obstrzałem Kremla znaleźli się m.in. popularni raperzy czy zespoły punkowe – artyści, którzy w swoich śmiałych tekstach krytykują rządy Putina czy upolitycznienie Cerkwi. Teraz „Guardian” donosi o zagrożonej wolności słowa w Indonezji. Tamtejsze władze pod płaszczykiem nowego projektu ustawy chcą realnie wpływać na powstawanie treści muzycznych. Zgodnie z nowym prawem ograniczeniu ma podlegać wpływ zewnętrznych kultur. Jak rozumieją to lokalne władze? Czy chodzi jedynie o demoralizujące zachowanie zachodnich gwiazd muzyki pop? Tego do końca nie wiadomo. Zaniepokojeni artyści łączą siły i jawnie sprzeciwiają się opresyjnemu uciszaniu, jednocześnie wytykając indonezyjskiemu rządowi hipokryzję. Na jego czele stoi bowiem zadeklarowany fan heavy metalu, miłośnik twórczości Metalliki.

https://www.theguardian.com/world/2019/feb/04/indonesia-seeks-to-ban-negative-foreign-influences-on-music

 

7.

W tekście dla PleaseKillMe.com Jim Allen dementuje powszechne przekonanie o tym, że pierwsze w pełni żeńskie zespoły rock’n’rollowe powstawały dopiero w końcu lat 70. XX w. Opisuje amerykańskie i brytyjskie grupy, które występowały, zrobiły większą lub mniejszą karierę – i niestety w większości szybko się rozpadły – już w latach 60. Tekst jest w zasadzie przeglądem obejmującym najbardziej znaczące żeńskie zespoły tamtych czasów: ich początki, trudności z wybiciem się na tle zmaskulinizowanego mainstreamowego świata i sukcesy. Goldie & The Gingerbreads supportowały The Rolling Stones czy Yardbirds, The Untouchable – The Beach Boys, Pink Floyd czy Deep Purple. Również The Untouchable wywarły niezaprzeczalny wpływ na inny, męski zespół – The Stooges, z kolei The Livebirds nazywane były w Niemczech „żeńskimi Beatlesami”. Pośród uwzględnionych przez Allena grup znajdują się też m.in. Ace of Cups, She, The Girls, The Enchanted Forest czy The Debutantes. Wiele z nich nie wydało w pierwszej fali działalności żadnego albumu, przez co były znane krótko jedynie ze sceny, jednak kilka wytwórni stara się od ponad dwóch dekad nadrobić te braki. Miejmy więc nadzieję, że powyższe zespoły będą coraz częściej gościć w świadomości słuchaczy sięgających po początki żeńskiego rock’n’rolla.

https://pleasekillme.com/60s-female-rock-bands

 

zebrali: am, mp, jt, wz