Jan Steen, Ascagnes and Lucelle (The Music Lesson)

#wklasyceteż: Sotto voce

Karolina Kolinek-Siechowicz ("Ruch Muzyczny") i Aleksander Przybylski / 20 gru 2021

– Gdy wchodziłam do sali prób i widziałam na wykładzinie plamy jego spermy, robiło mi się niedobrze – wspomina Alicja. – Wypytywał o rosnące piersi i czy mam już miesiączkę – mówi Edyta. Wąchał mi szyję, gdy grałam i chciał masować stopy – opowiada Weronika.

Wrażliwe, zdolne, ambitne – chciały grać, zostać artystkami, koncertować i swoją sztuką budzić podziw. W szkołach i na uczelniach muzycznych stawały się ofiarami nauczycieli, ale i systemu, który nie zapewniał wsparcia. Nikt nie powiedział im, że nie każdy dotyk służy temu, by poprawić ustawienie dłoni na klawiaturze, a realizowanie fantazji erotycznych nauczyciela to nie warunek konieczny, by ukończyć studia. Swoje historie opowiedziały nam byłe i obecne uczennice oraz studentki, które w swojej edukacji muzycznej spotkały się z przemocą seksualną.

 

Johannes Vermeer, Lekcja muzyki (detal), Buckingham Palace, źródło: Wikimedia Commons

 

Maestro masuje stopy

Weronika jest skrzypaczką koncertującą za naszą zachodnią granicą. Pod koniec lat osiemdziesiątych uczęszczała do szkoły muzycznej w powiatowym mieście na południu Polski, gdzie uczył ją pewien starszy pedagog. Profesor prowadził orkiestrę smyczkową, która była dumą małego miasta. Dziewczynkom kazał zakładać zwiewne sukienki, mówił do nich „moje tygrysice”, brał na kolana, macał po udach i pośladkach.

– Proszę sobie wyobrazić, że wszyscy o tym wiedzieli – mówi Weronika. – Zarówno grono pedagogiczne, jak i rodzice. I nie zrobili z tym nic. Traktowali go jak lubieżnego wujka. A przecież on to robił dzieciom! Miał pozycję mistrza i z niej korzystał – oburza się Weronika.

Historia Weroniki miała swój dalszy ciąg. Gdy zdała na Akademię Muzyczną w Krakowie, trafiła do klasy profesora, który zaczął ją uwodzić.

– On mówił mi, że się we mnie zakochał – opowiada. – Masował mi ręce, wąchał szyję, gdy grałam i pytał jakich perfum używam. Proponował mi masaż stóp, twierdząc, że to świetnie pomoże na ból głowy. Zamurowało mnie. Zajęło mi trochę czasu, nim wyraźnie powiedziałam mu, że takiego zachowania sobie nie życzę.

– Dlaczego?

– Bo miałam 18 lat, a on 40 i był moim profesorem!

Relacja uczeń-mistrz jest fundamentem edukacji muzycznej – już od podstawówki muzycznej w programie nauczania są dwie lekcje indywidualne instrumentu w tygodniu. Najmłodsze dzieci przychodzą na nie często z rodzicem, ta opieka nie może jednak trwać wiecznie. Prędzej czy później uczeń zostaje z nauczycielem sam na sam. Ten model zwykle owocuje trwającą wiele lat więzią z profesorem, która może przerodzić się w przyjaźń. Ale jednocześnie ułatwia nadużycia. Wykładowca nierzadko ma status półboga, który zstąpił z Parnasu, by uczyć maluczkich. Jeśli każe zostać po godzinach i ćwiczyć, to młody człowiek zostaje po godzinach i ćwiczy. Gdy się zezłości i ciska gromy, to student wyzwiska znosi pokornie. A gdy składa niedwuznaczne propozycje i zaczyna molestować fizycznie lub słownie, to nie jest łatwo powiedzieć temu stop.

Edyta ukończyła niedawno średnią szkołę muzyczną w jednym z dużych miast na wschodzie Polski. Była ofiarą nauczyciela, który w muzycznej podstawówce uczył ją gry na skrzypcach. Na pierwszy rzut oka był to wspaniały pedagog, organizował warsztaty muzyczne, ogniska u siebie na działce dla całej orkiestry, a także dostrzegał w Edycie „to coś”. Była jego oczkiem w głowie. Dopiero po latach zrozumiała, że to, co robił jej podczas zajęć indywidualnych było złe.

– Gdy nie grałam równo, zaczynał wystukiwać mi puls na udzie, a gdy wciąż mi nie wychodziło przesuwał swoją rękę wyżej, aż do pośladka i tam mocno uderzał – mówi Edyta. – Często komentował mój wygląd fizyczny. Wypytywał o rosnące piersi i czy mam już miesiączkę. Bardzo często przytulał mnie długo i mocno. Tak, że nie mogłam się mu wyrwać. Sadzał sobie na kolanach i dotykał po szyi, nogach. Pamiętam sytuację, kiedy zabrał mnie do ksero w szkole i stwierdził, że chce mieć odbitkę mojej dłoni. Powiedział, że zachowa to sobie jako pamiątkę – podsumowuje skrzypaczka.

Alicja studiowała dyrygenturę na jednej z szacownych polskich akademii. Dziś z powodzeniem realizuje się w solowej karierze muzycznej. Ale to, co spotkało ją podczas studiów sprawiło, że artystka nadal korzysta z pomocy psychoterapeutki i z powodu traumy przez kilka lat nie była w stanie wykonywać zawodu muzyka.

– Gdy wchodziłam do sali i na wykładzinie widziałam plamy jego spermy, robiło mi się niedobrze – wspomina z trudem Alicja. Profesor, wówczas czterdziestoletni żonaty mężczyzna, zamykał salę prób na klucz i kazał się masturbować. Najpierw jednak pieczołowicie budował zaufanie, a nawet próbował wzbudzać litość.

– Znalazł we mnie dobrą Samarytankę – mówi Alicja. – Najpierw żalił się na swoje życie, mówił że nikt go nie rozumie. Był bardzo emocjonalny – wspomina wokalistka. Stopniowo zaczęło się skracanie dystansu, a nawet wywiązało się coś w rodzaju przyjaźni. Jednak w pewnym momencie doszło do przekroczenia granicy i molestowania. Alicja nie od razu znalazła w sobie siłę potrzebną, by odmówić profesorowi.

– Opowiedziała pani o tym komuś z władz uczelni?

– Nie rozumiem, dlaczego to ja mam się z tego tłumaczyć. To on przekroczył granicę, to on nie powinien w ogóle doprowadzić do takiej sytuacji! Czułam się jak sparaliżowana, goniona przez kota mysz, która nie ma dokąd uciec – wyjaśnia.

Podobnie jak w przypadku Weroniki i Edyty osoba sprawcy była powszechnie lubiana w lokalnym środowisku i cieszyła się autorytetem. Profesor Alicji miał pewną charyzmę, studenci bardzo go lubili za bezpośredniość i za to, że potrafił walczyć z akademickim „betonem”.

– Bałam się, że nikt mi nie uwierzy. Gdybym poszła na skargę do władz uczelni, to miałabym przeciwko sobie nie tylko grono profesorów, ale pewnie też moich rówieśników, moich przyjaciół – pointuje Alicja.

 

Pod pretekstem

Praca muzyka, tak jak praca aktora i tancerza, jest pracą z ciałem. W procesie dydaktycznym, przez który przechodzi większość instrumentalistów dotykanie ucznia przez profesora jest praktycznie niezbędne i całkowicie zrozumiałe. Daje ono niestety pole do nadużyć pod pretekstem odpowiedniego ustawienia ręki, barków czy przepony. Wreszcie szkoły i akademie muzyczne tym różnią się od „normalnych” uczelni, że sytuacji sam na sam z pedagogiem jest sporo.

– Profesor dotykał mnie niby w celu poprawienia aparatu, ale zawsze czułam w tym dotyku bardzo specyficzny ładunek emocjonalny – wspomina altowiolistka Kamila. – Do końca życia nie zapomnę tego, gdy podczas mojego grania stał okropnie blisko mnie i dyszał mi w ramię. Patrząc w lustro, rzucał teksty w rodzaju: „Podoba mi się ten chłopak, którego widzę w lustrze, a tobie?”. Ciągle zapraszał mnie do kawiarni albo do siebie do domu. Zawsze odmawiałam. On nie dawał za wygraną, dzwonił do mnie nocami pod wpływem alkoholu – dodaje dziewczyna.

Także w przypadku pianistki Katarzyny częstym pretekstem do dotykania różnych części jej ciała były sytuacje związane z ćwiczeniami artykulacji. Katarzyna umiała postawić wyraźną granicę, była asertywna, na propozycje udania się z profesorem do hotelu zamiast na lekcje reagowała sarkazmem, skutecznie studząc jego zapędy. Ale przez cały okres studiów widziała, jak ofiarami profesora padały jej koleżanki.

Były sytuacje, że do mnie też chciał się zbliżyć, ale ja wtedy mówiłam: „Pan ma siedzieć tu, gdzie siedzi, jak pan chce coś powiedzieć, to z daleka, jak pan chce pokazać coś przy instrumencie, to proszę zagrać”. I to działało. Natomiast u koleżanki nie było tej siły. Profesor kładł jej dłoń na nodze czy na ramieniu, wpatrywał się w dekolt. Co innego, kiedy nauczyciel chce pokazać, jak ułożyć rękę, jak zagrać dany fragment; czasem jest tak, że położy rękę na ramieniu i pokaże, jaki ma być nacisk dźwięku, ale o tym się uprzedza, każdy ma przecież nietykalność i swoją przestrzeń osobistą – komentuje. Na dodatek profesor Katarzyny był zaborczy nie tylko w zalotach. Studentów traktował z delikatnością folwarcznego ekonoma i rościł sobie prawo do decydowania o tym, jak spędzają czas poza zajęciami.

 – Gdziekolwiek by nie pojechać – na konkurs czy lekcję do kogoś innego – było to źle odbierane: „Jak to tak, przecież jesteś moją studentką, u mnie studiujesz, nie wolno, za moich czasów trzeba było pytać o zgodę” – wspomina Katarzyna. – Gdy zrezygnowałam z zajęć u niego byłam wytykana jako przykład tej złej. Miał mówić innym studentom: „Żebyś się czasem nie zachował tak jak ona, że uciekasz ode mnie, że mnie zdradzasz” – dodaje.

 

The music lesson

Jacob Toorenvliet, Lekcja muzyki (detal), Rijksmuseum, źródło: Wikimedia Commons

 

Nie będziesz prowokowała profesora swego

Studenci powinni przejmować się tym, czy opanowali zadane utwory, a nie obawiać się, że swym wyglądem mogą wzbudzić pożądanie nauczyciela. Brak jasno nakreślonych ram tej relacji, fakt, że rozwija się ona w sali lekcyjnej, gdzie przebywa się z pedagogiem sam na sam, a także świadomość, że w świecie muzyki poważnej wejście na wojenną ścieżkę z prominentnym profesorem może przekreślić całą karierę młodego człowieka – wszystkie te czynniki sprawiają, że studenci wolą szukać winy w sobie niż w jawnie naruszającym granice nauczycielu.

Maria od samego początku była poddawana presji ze strony swojego przełożonego, kierownika katedry. Mimo że została przyjęta do pracy na podstawie konkursu, przełożony dawał jej do zrozumienia, że to jego zasługa, oczekując, że w zamian będzie gotowa spędzić z nim noc w jego własnym mieszkaniu.

– Myślałam, że może to ja coś zinterpretowałam w niewłaściwy sposób, niewłaściwie spojrzałam, niewłaściwie się zachowałam, myślałam sobie, że jestem „jakaś tam”, taki jest początkowy odruch. Dopiero później to zrozumiałam, bo żeby jakoś z tej sytuacji psychicznie wybrnąć, korzystałam też z pomocy psychologa.

Kilka lat temu w Akademii Sztuki w Szczecinie wybuchł skandal. Wykładowca Wydziału Instrumentalnego montował kamery w toalecie, z której korzystały i w której przebierały się przed występami studentki. Sprawą zajęła się prokuratura, a byłemu wykładowcy grozi 5 lat więzienia. Jedną z nagranych osób była Anna. – Teraz zaczynam rozumieć dziwne zachowania mojego wykładowcy. Czasami odnosiłam wrażenie, jakby się mnie brzydził i mną pomiatał, a czasami był aż nadto i „klejąco” miły. Często nawet nie potrafił spojrzeć mi w twarz lub normalnie ze mną porozmawiać. Myślałam, że jest coś ze mną nie tak. Zrozumiałam, że to nie we mnie leżał problem. Może wstydził się, że mnie widział? Co robił z moimi nagraniami? Jak się czuł, prowadząc zajęcia z młodą studentką, którą dopiero co widział półnagą na nagraniu…? – pyta retorycznie Anna.

Również w przypadku Kamili pojawiło się typowe dla ofiar molestowania zachowanie. Dziewczyna zaczęła kontrolować swoje ciało i ubiór tak, by „nie prowokować” sprawcy.

– Wymyśliłam, że przestanę się malować i na lekcje będę ubierać się najbardziej bezpłciowo, jak tylko się da, by uniknąć jakichkolwiek przykrych sytuacji – wspomina altowiolistka. Ciągły stres związany z lekcjami skutkował gorszą grą, ale także pojawieniem się różnych psychosomatycznych objawów, które z czasem się nasilały. Przed końcowym egzaminem na drugim roku Kamila rozchorowała się naprawdę poważnie.

– Miałam zwolnienie lekarskie, obejmujące także datę egzaminu, ale powiedziałam profesorowi przez telefon, że postaram się jednak dotrzeć i zagrać. To był mój ostatni telefon do profesora, który powiedział mi wtedy, że jeśli nie przyjadę do niego do domu, to nie dopuści mnie do egzaminu, a wpisu do indeksu nie da mi także akompaniator. To było już dla mnie za wiele, nie zgodziłam się i rzuciłam te studia – podsumowuje.

Być może charakterystyczne dla ofiar przemocy seksualnej poczucie winy nie byłoby tak silne, gdyby uczelnie muzyczne zapewniały swoim pracownikom i studentom odpowiednie szkolenia i materiały, z których mogliby się dowiedzieć, jakie są symptomy jawnego naruszenia granic intymności, w jaki sposób można próbować się przed nimi bronić i gdzie szukać pomocy.

 

Byle rektor nie wiedział

Poprosiliśmy o komentarz koncertującego muzyka, który jednocześnie jest zatrudniony jako wykładowca na uczelni. Jego zdaniem problemu molestowania w szkołach muzycznych nie rozwiąże się bez systemowych rozwiązań. – Największą bolączką jest brak norm, brak rzeczników, brak szkoleń, brak w ogóle czegokolwiek. Środowisko artystyczne jest jak jeden wielki akt mobbingu, wiecznie prosi się o skandal, wiecznie kryteria są niedopowiedziane i subiektywne, a jednocześnie jeśli komuś coś nie odpowiada, to raczej się przenosi gdzie indziej, a nie drąży sprawę i żąda konsekwencji – mówi. 

W Wielkiej Brytanii świeżo przyjęty student uczelni muzycznej zostaje wyposażony w listę kontaktów, pod którymi może uzyskać pomoc, również w problemach związanych z przemocą seksualną. Temat molestowania w środowisku muzycznym regularnie pojawia się nie tylko w raportach czy prasie, lecz także w biuletynach wydawanych przez uczelnie, np. Royal Academy of Music, gdzie studenci mają do dyspozycji opiekę tutora oraz dostęp do bezpłatnej pomocy psychologicznej. Ale poczucie bezpieczeństwa zwiększa też holistyczne podejście do procesu edukacji muzycznej:

– Na uczelniach zachodnich, gdzie także studiowałam, świadomość tego jak pracować z ciałem jest znacznie większa – mówi skrzypaczka Weronika. – Muzycy mają fizjoterapię, dostęp do lekarza, zajęcia z techniki Alexandra są obowiązkowe, a nie fakultatywne – wylicza. – Również granice dotykania studentów są określone. Student wie, jaki dotyk w procesie dydaktycznym jest dozwolony, a jaki jest już nadużyciem – dodaje Weronika.

Każdy prawnik przyzna, że sprawy dotyczące przestępstw seksualnych są trudne do udowodnienia. Często oskarżyciel dysponuje jedynie zeznaniem, ekspertyzą psychologa i zbiorem poszlak. Między innymi dlatego kobiety nie mają ochoty uruchamiać policyjno-prokuratorskiego magla. Szanse na skazanie sprawcy są niewielkie, za to spore na odnowienie traumy. Skarga do władz uczelni też nie należy do łatwych decyzji.

– To jest sytuacja, w której człowiek boi się cokolwiek zrobić z obawy, że zostanie usunięty z uczelni, oskarżony o pomówienia, że wymyśla te historie na swoją korzyść – wyjaśnia Katarzyna. – Bałam się, że będę zastraszana albo wydalona z uczelni z tytułu pomówienia.

Gdy dziewczyna wreszcie zdobyła się na odwagę, jej sprawa została załatwiona, ale w taki sposób, by dowiedziało się o tym jak najmniej osób.

– Usłyszałam, że dostanę nowego pedagoga, a z moim dotychczasowym przeprowadzona zostanie dyscyplinująca rozmowa. Jest tylko jeden warunek. Mam z tym nie iść do rektora – dodaje. Tendencja do unikania rozgłosu i niechęć do sięgania po radykalniejsze środki w walce z molestowaniem to standard na uczelniach. Przynajmniej tak wynika z relacji kobiet, które opowiedziały nam swoje historie. Te, które zdecydowały się iść na skargę, zazwyczaj dostawały propozycje takie jak Katarzyna. Problem polega na tym, że molestującemu pedagogowi przydzielono kogoś innego. Czasami bywało i tak, że prośby o pomoc w ogóle były bagatelizowane. Tak jak w przypadku altowiolistki Kamili, która w pewnym momencie prosiła o interwencję swoją panią dziekan.

– W odpowiedzi usłyszałam pełen pretensji wywód, ile kosztuje utrzymanie jednego studenta, że studia w akademii są prestiżowe i że ogólnie gram bardzo źle i nie powinnam wybrzydzać – relacjonuje Kamila, która ostatecznie zerwała ze swoją macierzystą uczelnią. Przeniosła się na inną, z powodzeniem ją ukończyła i teraz tam prowadzi zajęcia ze studentami. Jej trudne doświadczenia sprawiły, że ostatnio sama pomogła jednej ze studentek, która także była napastowana przez pedagoga.

 

Gerard ter Borch, The Music Lesson

Gerard ter Borch, Lekcja muzyki, The J. Paul Getty Museum, źródło: Wikimedia Commons

 

Ach te twoje paluszki

Maria jest solistką grającą na instrumencie dętym. W pracy na uczelni zaskoczyła ją napastliwość przełożonego, który zaczął składać jej niedwuznaczne propozycje, przytulać i obmacywać. – W takiej sytuacji postawienie granicy jest dużo trudniejsze, bo to jest człowiek, od którego ja w jakiś sposób zależę, jest moim szefem, coś mu zawdzięczam, co bardzo podkreślał. A tu powinnam go właściwie spoliczkować i sobie pójść, ale w tym momencie kompletnie mnie zamurowało, byłam sparaliżowana… Mój sposób zachowania był absolutnie niesugerujący, że mógłby tak po prostu zacząć mnie obmacywać; nikt przy zdrowych zmysłach nie miałby wątpliwości, że ja tego nie chcę. Musiałam się bronić, więc usłyszałam jeszcze durne komentarze z jego strony: „Bardzo mi się podoba, że jesteś taka nieśmiała”. To wszystko było obrzydliwe – wspomina.

Instrumentaliści, którzy chcą po studiach pracować w zawodzie mają do wyboru kilkanaście, a w praktyce kilka orkiestr w kraju. W tym świecie każdy zna każdego. Ostra reakcja na niewłaściwe zachowanie profesora, postawienie się i otwarty konflikt mogą w przyszłości skutkować tym, że po prostu nie dostanie się pracy albo zlecenia.

Marlena jest pianistką i przez pewien czas akompaniowała śpiewakom operowym podczas recitali. Występowali przeważnie w miejscowościach wypoczynkowych, wykonując lekki repertuar operetkowy i musicalowy. Szybko okazało się, że bas i tenor, z którymi Marlena jeździła w trasy, mają problemy z trzymaniem rąk przy sobie. Zaczęło się od familiarnego skracania dystansu, chwytania za rękę, przytulania przy byle okazji i bez okazji. Czasami jednak dochodziło do czegoś więcej.

To było w przerwie między oklaskami a kolejnym utworem – wspomina Marlena. – Wchodziliśmy na estradę, a właściwie do prezbiterium, bo koncert odbywał się w kościele. I wtedy tenor pocałował mnie w ucho, przyciągając mocno do siebie. To było świadomie zrobione przed wyjściem na scenę, żebym nie mogła zareagować – dodaje. Marlena była wówczas dorosłą kobietą i potrafiła zdecydowanie powiedzieć, że tego rodzaju zachowania sobie nie życzy. Nie przynosiło to jednak żadnych rezultatów, było obracane w żart i zbywane tłumaczeniami, że śpiewacy po prostu tacy już są wylewni. Ze strony jednego ze śpiewaków, który miał wkrótce objąć kierownicze stanowisko w jednej z najważniejszych w województwie instytucji kultury, padły propozycje, że „może polobbować i coś tam załatwić”.

– Fajna propozycja – przyznaje Marlena – ale jeśli chwilę potem ten sam człowiek mówi: „Ach, te twoje paluszki, co one by mogły dla mnie zrobić!” i natarczywie zaprasza do pokoju hotelowego na wspólne picie alkoholu, to przekaz jest dla mnie jasny – kończy pianistka. Ostatecznie akompaniatorka porzuciła występy z tymi śpiewakami.

 

Seksizmu naszego powszedniego

W skeczu Skrzypaczki i wiolonczelistki Waldemar Malicki mówi, że podanie o angaż do Filharmonii Dowcipu powinno brzmieć tak: „Panie dyrektorze, ukończyłam akademię, jestem laureatką Konkursu Wieniawskiego, moje wymiary to 90-60-90”. W tym słabym żarcie jak w soczewce widać, że seksizm nie jest zjawiskiem, które w jakiś cudowny sposób omija świat muzyki poważnej. To prawda, że dziś orkiestry są mocno sfeminizowane. Dotyczy to nawet takich zespołów jak Filharmonia Berlińska czy Wiedeńska, które jeszcze do schyłku lat osiemdziesiątych nie przyjmowały kobiet w swe szeregi. Nadal jednak zdarza się, że kobieta w muzyce poważnej traktowana jest… niepoważnie. I nie jest kontrargumentem autorytet, jakim cieszą się wybitne solistki. Wirtuozi i wirtuozki to jednostki nieliczne. W muzycznej codzienności istnieje cała szara strefa zachowań i praktyk, które nie są molestowaniem, ale molestowanie umożliwiają. Tworzą klimat przyzwolenia dla przemocy seksualnej lub sprzyjają jej bagatelizowaniu. Chodzi o powszedni seksizm, który w dużej mierze wynika z mentalności pokoleniowej. Weźmy na przykład pewnego nestora polskiej dyrygentury, który lubi żartować, że do przesłuchań śpiewaczek najlepiej nadaje się kozetka. Inny maestro długo wzbraniał się przed przyjmowaniem na swój wydział kobiet. A kiedy został do tego zmuszony powiedział studentom, że kobieta dyrygent jest jak świnka morska. Ani morska, ani świnka. Znamienne, że profesor opowiadał to na zajęciach, bez cienia żenady. Ot, taki sobie bon mot. Zawsze jednak może być gorzej, jeśli trafi się na ordynarnego chama-erotomana. Tak było w przypadku pianistki Katarzyny, która opisała nam zajęcia z utytułowanym profesorem fortepianu.

– Czasem mówił: „Weź to przypierdol, błona dziewicza ci nie pęknie”, albo: „Powinnaś zostać trzy razy porządnie zerżnięta, żeby to dobrze zagrać”. Czy bym grała Bacha, czy Chopina, czy Liszta zawsze jakiś erotyzm się w to wkradał – podsumowuje.

 

Fabryka solistów

Wanda nie jest muzykiem, ale z racji swojego zawodu przez pewien czas współpracowała z wirtuozem fortepianu i jednocześnie profesorem jednej z polskich znanych uczelni.

– Już pierwszy telefon od niego był super dziwny, bo zwracał się do mnie per „Wandeczko”. Kiedy szłam na spotkanie służbowe i zadzwoniłam z informacją, że „już dochodzę”, on przerobił to w ten sposób, że nie muszę mówić mu takich rzeczy i że dochodzić to dopiero będę. W ogóle cały czas wplatał w rozmowę jakieś dwuznaczniki o seksualnym charakterze, komentował mój wygląd, mówił, że by się ze mną całował, uprawiał seks – wspomina dziewczyna i dodaje że mimo napastliwych zachowań długo nie zgłaszała tej sprawy, bo pianista sprawiał wrażenie osoby nieporadnej i zagubionej. Wanda miała poczucie, że dorosły profesor zachowuje się jak niedojrzały nastolatek.

– Na początku reagowałam na to nerwowym śmiechem, ale wreszcie zaczęłam mówić mu, żeby przestał. Przynosiło to skutek, ale tylko chwilowy, i tak potrafił do mnie pisać albo dzwonić w nocy i mówić, że o mnie myśli. Na zakończenie naszej współpracy usiłował dać mi w prezencie torebkę. Ostatecznie zwróciłam się po pomoc do moich bezpośrednich przełożonych, wiedziałam, że ich interwencja pomoże mi w zakończeniu kontaktów z tym człowiekiem. Mam to za sobą, ale nie mogę uwierzyć, że ktoś taki nadal pracuje ze studentami! – dziwi się Wanda.

O braku kompetencji pedagogicznych, którym towarzyszą przemocowe zachowania świadczy też głośny przypadek „pani B.” opisywany w dolnośląskich mediach. Artystka operowa uczyła we wrocławskiej filii Akademii Sztuk Teatralnych młodych aktorów śpiewu. Według studentów miała ona obrzucać ich wyzwiskami, dotykać w intymne części ciała, publicznie poniżać i wyśmiewać. Równocześnie dla swych pupili, była bardzo serdeczna i miła. Z ich opowieści wyłaniał się obraz osoby nie radzącej sobie z emocjami, która nie powinna pracować z młodymi ludźmi. Molestowanie seksualne w szkołach muzycznych nie jest zawieszone w próżni. W równej mierze co seksizm sprzyja mu sztywny i hierarchiczny model kształcenia oraz nie zawsze doskonałe przygotowanie pedagogiczne nauczycieli. Powyższe historie szczególnie nie dziwą Karoliny Kizińskiej, która jest doktorem kulturoznawstwa i muzykiem, a także prowadzi prywatną szkołę muzyczną dla dzieci.

– Nie chcę uogólniać, ale zdarza się, że za edukację muzyczną zabierają się sfrustrowani, niespełnieni soliści, którzy wcale nie chcą uczyć – mówi dr Kizińska. – Z drugiej strony nawet świetni wirtuozi niekoniecznie muszą być równie dobrymi pedagogami – dodaje.

Niestety model pedagogiczny wyjęty żywcem z Ciężkich czasów Dickensa ma się nadal dobrze. Nauka w Akademii Muzycznej to nie spartakiada z okazji Dnia Dziecka, w której liczy się udział. Jeśli profesor uzna, że student nie ma talentu, albo jest leniwy może go po prostu oblać. Ale nie ma prawa na niego krzyczeć, poniżać i obrażać.

–  W większości polskich szkół muzycznych uczeń ma realizować, a nie polemizować – mówi Kizińska. – Nawet jeśli nauczyciel się pomyli, to uczeń nie ma prawa tego wytknąć czy skomentować. Taki autorytaryzm bierze się z modelu kształcenia, który nastawiony jest na produkowanie wirtuozów, a w nim nie ma miejsca na słabości – wyjaśnia i dodaje, że gdy trafiła na stypendium do Stanów Zjednoczonych, to przeżyła rodzaj szoku kulturowego. – Na pierwszych zajęciach z fortepianu pani profesor zaczęła od chwalenia tego co robię dobrze i mówieniu o tym, co jej się podobało w mojej grze. Okazało się, że tak można – śmieje się Kizińska. 

 

Jan Steen, Ascagnes and Lucelle (The Music Lesson)

Jan Steen, Ascagnes i Lucelle (Lekcja muzyki) (detal), źródło: Wikimedia Commons

 

Uczelnia bez szklanych drzwi

Molestowanie seksualne nie zawsze musi być zachowaniem opisanym w kodeksie karnym. Tym większa rola władz uczelni, które powinny w takich przypadkach reagować i dyscyplinować sprawców. Brak jasnych procedur w tym zakresie dał o sobie znać w przypadku Akademii Muzycznej w Krakowie. W 2017 roku studentki zaczęły się skarżyć na zachowanie jednego z pracowników uczelni. Nie był to pracownik naukowy, ale studentki miały z nim częsty kontakt. Mężczyzna prawił niedwuznaczne „komplementy”, natarczywie obserwował dziewczyny i śledził je, a jedna ze studentek przyłapała go na przeglądaniu pornografii na służbowym komputerze. Gitarzysta Michał Lazar, który wówczas działał w samorządzie studenckim, postanowił razem z kolegami i koleżankami zgłosić sprawę władzom uczelni.

– Reakcja przeszła jednak nasze najgorsze oczekiwania – wspomina Lazar. – Usłyszeliśmy: „Ach, to przecież nasz kochany X!”, „No, on taki jest, ale przecież komu to szkodzi?”, „To chyba całkiem miło, że każdą zaprasza na kawę?”. Doktorantce, która referowała ten problem na obradach senatu zasugerowano, że jest nadwrażliwa – kończy Lazar. Ostatecznie pod wpływem nacisków studentów i studentek rektor odbył z pracownikiem rozmowę dyscyplinującą.

Rejestrowe Stowarzyszenie Muzyków w Wielkiej Brytanii przeprowadziło w 2018 roku badanie ankietowe wśród studentów i studentek uczęszczających do tamtejszych akademii muzycznych i teatralnych. Okazało się, że spośród 600 młodych muzyków i aktorów aż 162 osoby zadeklarowały, że były molestowane seksualnie. W Polsce podobnych badań dla uczelni muzycznych nie przeprowadzono, ale dysponujemy wspomnianym raportem Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Jej prawnicy zbadali przypadki molestowania seksualnego na wszystkich polskich uczelniach wyższych w latach 2010–2018, w tym uartystycznych. Wynika z niego, że w ostatnich latach Akademia Muzyczna w Katowicach wszczęła postępowanie dyscyplinarne i nie przedłużyła kontraktu z muzykiem oskarżonym o molestowanie. Podobne zdarzenie miało miejsce na Uniwersytecie Muzycznym w Warszawie. Z kolei na Akademii Muzycznej we Wrocławiu miało miejsce jedno zgłoszenie dotyczące utrwalania przez studenta wizerunku nagiej studentki. W sprawie wszczęto procedurę i wymierzono ostatecznie karę nagany z ostrzeżeniem. Poważniejsze kłopoty ma wspomniany już były wykładowca szczecińskiej Akademii Sztuki. Muzyk za pomocą kamerki ukrytej w toalecie miał sfilmować kilkadziesiąt studentek i wykładowczyń. Niedawno wyszedł z aresztu, ale jego sprawa wciąż nie znalazła finału w sądzie. Do raportu nie trafiła za to głośna sprawa jednego z warszawskich profesorów, którego zwolniono ze szkoły muzycznej drugiego stopnia po tym jak przespał się z nastoletnią uczennicą. Podobnie jak profesora Akademii Muzycznej w Poznaniu, z którym kilka lat temu rozwiązano umowę. Powodem były erotyczne smsy wysyłane studentce. Być może podobnych przypadków ujawniono by więcej, gdyby studenci i studentki mieliby je komu zgłaszać.

– Na wielu uczelniach, w tym muzycznych, nie ma jasnych procedur, jak postępować w przypadku molestowania studenta przez pracownika – mówi Julia Gerlich, adwokatka i autorka raportu. – Nie ma wyznaczonych osób, do których ofiary molestowania mogłyby się zgłaszać.

Powoływane w ostatnich latach komisje i procedury antymobbingowe też nie rozwiążą problemu. Mobbing to odrębne zjawisko, a na dodatek dotyczy pracowników danej organizacji, więc komisje działają przede wszystkim w oparciu o kodeks pracy. 

– Uczelnie zasłaniają się kosztami i brakiem podstaw prawnych. A to można załatwić w ramach obowiązującej ustawy o szkolnictwie wyższym i za pomocą uchwały senatu lub decyzji rektora – przekonuje Gerlich. – Rzecznik do spraw przeciwdziałania molestowaniu nie musi być inkwizytorem. On ma zebrać informacje i gwarantować poczucie bezpieczeństwa ofiarom. Decyzje dyscyplinarne i tak podejmowałyby władze uczelni – kończy swój wywód prawniczka.

Katalog dobrych praktyk i jasno określone przepisy to narzędzia, które z powodzeniem mogą chronić także profesorów przed fałszywymi zarzutami. W nowojorskiej Juilliard School of Music sale prób są dobrze wygłuszone, ale posiadają przeszklenia w drzwiach. To architektoniczna manifestacja typowej dla amerykańskich uczelni transparentności kształcenia. Daje ona poczucie bezpieczeństwa obu stronom. Skoro każdy może zobaczyć jak przebiegają próby, to trudniej molestować. Tak samo jak zmyślić historię o tym, że profesor kogoś w niewłaściwy sposób dotykał.

Podczas pracy nad tekstem dwukrotnie zapytaliśmy władze siedmiu polskich akademii i uniwersytetów muzycznych o to, jak przeciwdziałają molestowaniu seksualnemu. Początkowo odpowiedziały nam jedynie akademie z Wrocławia, Gdańska, Poznania i Krakowa. Znamienne, że z uczelni, których studentki i pracownice dzieliły się z nami swoimi dramatycznymi historiami, otrzymaliśmy zapewnienia, że w ostatnich latach nie zgłaszano władzom żadnych nadużyć w sferze molestowania seksualnego. Trudno się dziwić – większość naszych bohaterek to nam po raz pierwszy opowiedziała swą historię, inne – choć próbowały domagać się swoich praw w strukturach uczelni – zostały skutecznie powstrzymane przed przedstawieniem swojej sprawy najwyższym instancjom. W tym kontekście emblematyczna wydaje się odpowiedź Akademii Muzycznej w Krakowie: Czy na Państwa uczelni istnieje jasno określona polityka przeciwdziałania molestowaniu seksualnemu, która byłaby wyrażona w odrębnych dokumentach, uchwałach senatu itp.?

– Molestowanie seksualne jest formą dyskryminacji ze względu na płeć i jest sankcjonowane przez bezwzględnie obowiązujące prawo, w tym Konstytucję RP, zatem wprowadzanie odrębnych dokumentów w formie uchwał senatu, itp. jest wedle opinii władz uczelni zbędnym powtarzaniem ustawowych regulacji, dodatkowo należy wskazać, iż nie jest obligatoryjnie narzucone przez prawo. Jest sprawą oczywistą, iż potencjalne zgłoszenia w tym zakresie zostałyby gruntownie zbadane, wszelkie tego typu sprawy są przedmiotem szczególnej troski władz uczelni z uwagi na wrażliwość społeczną problemu, w tym konsekwencje dla ofiary”.

Ponowienie naszych pytań po kilku miesiącach przyniosło odpowiedzi z Katowic, Poznania i Bydgoszczy. Dowiedzieliśmy się między innymi, że na Akademii Muzycznej w Katowicach dostępna jest Międzyuczelniana Skrzynka Zgłoszeniowa, do której można zgłaszać anonimowo i online wszelkie niepożądane zachowania wykładowców. Wszystkie trzy uczelnie zapewniają studentom wsparcie psychologiczne. Akademie Muzyczne w Katowicach i w Poznaniu przyznają też, że w ostatnich latach otrzymały zgłoszenia o niestosownych odzywkach swoich pracowników – w obu przypadkach kontrakty z nimi nie zostały przedłużone.

W obliczu historii naszych rozmówczyń wspomniana ilość zgłoszonych przypadków wydaje się nikła. Problem tkwi więc głębiej, bo między dostępnością struktur, które z założenia mają chronić studenta, a realną możliwością uzyskania od nich pomocy często jest cała skala szarości.

Byłem parę lat w komisji dyscyplinarnej, pytałem o jakiś kodeks. Nie ma – komentuje wykładowca jednej z uczelni muzycznych. – Podobno ewentualne zastrzeżenia można zgłaszać do władz uczelni, ale to pozostawiam bez komentarza. Jak uczelnia nominuje rzeczników dyscyplinarnych”? Z grona pracowników, ot tak, bo padła sugestia, że trzeba by kogoś wybrać. 

 

Długa droga

Plácido Domingo, Charles Dutoit, Daniele Gatti, David Daniels czy zmarły niedawno James Levine – wszyscy wymienieni mężczyźni to wybitni muzycy. Łączą ich także kierowane pod ich adresem oskarżenia o molestowanie seksualne. Ciężar zarzutów jest w każdym z przypadków różny, od gwałtu przy pomocy narkotyków po załatwianie pracy za seks, różny jest też sądowo-prawny finał tych spraw. Jednak bez wątpienia w świecie muzyki poważnej zachodzi proces podobny do tego, który miał miejsce w przemyśle filmowym, a którego symbolem stał się ruch #metoo.

– Najgorsza jest świadomość, że nie byłam jedyna – mówi Edyta. – Kiedy dwa lata temu byłam w pewnej instytucji muzycznej w tym samym mieście, w którym się uczyłam, zostałam zapytana, kto był moim profesorem. I natychmiast padło kolejne pytanie, czy mnie także dotykał. Czuję się niemal współwinna, bo wiem, że wciąż uczy, a każda ofiara, w tym ja, zostawiła to komuś innemu i nic z tym nie zrobiła – wyznaje.

Ja miałam siłę się postawić, ale może dlatego, że zaczęłam studiować romanistykę na uniwersytecie, a tam niedopuszczalne były jakiekolwiek dwuznaczne zachowania – mówi Anna i jednocześnie przyznaje, że czuje się wyniszczona hermetycznym, akademickim środowiskiem muzycznym. – Od ponad dwóch lat nie dotykam instrumentu. Zniszczyli moje wcześniejsze marzenia i cele, które budowały moją tożsamość od dziecka. Na szczęście mam nowe marzenia. Wróciłam do muzyki na swój własny, inny sposób. Odnajduję się w humanistyce oraz w pisaniu o muzyce. Poczułam się podbudowana tym, że tak nie musi wyglądać rzeczywistość. Bo tak to każdy – nawet dziewczyny – przymykał oko na teksty i klapsy starszych profesorów na akademii. Wszyscy wiedzieli, nikt nic nie mówił. Bo „o takich rzeczach się nie mówi”, prawda? Nawet opowieści moich nauczycielek mnie przerażały! Co one przeszły, dwadzieścia, trzydzieści lat temu! Cieszę się, że zaczyna się o tym mówić, ale nadal czeka nas długa droga do realnej zmiany.

 

*imiona bohaterek i pewne szczegóły na ich prośbę zostały zmienione