Rubryka latynoamerykańska #7: Bandurrie (czyli NIE STRZELAJ W SYLWESTRA!)
Z wyglądu przypominają kaczki, z tym że całymi dniami przesiadują w koronach wysokich drzew. Są też nieznacznie większe, może bliższe gęsi, ale najbardziej fikuśny jest dziób, ten cienki i podłużny, zakrzywiony ku dołowi, zdaje się jakby do ciała kaczki przyprawić przeskalowany dziub kolibra. Bandurrie (ibisy płowe) mogłyby śmiało uchodzić za rajskie ptaki, gdyby nie ich wrzask.
Pierwszy raz natknęliśmy się na nie w Ziemi Ognistej, potem ich skrzeczenia towarzyszyły nam w Patagonii i jakoś uznaliśmy, że muszą przynależeć do dalekiego południa kontynentu. Tym większe było nasze zdziwienie, gdy, rozbijając namiot w ogrodzie M. w Valle Eden pod Tacuarembó na północy Urugwaju, usłyszeliśmy znajomy klangor, przypominający głos gęsi, która z uporem wartym lepszej sprawy stara się naśladować śpiew kanarka.
Bandurrie kwaczą melodyjnie i donośnie, są przy tym istotami towarzyskimi na podobieństwo kur – kokoszą się grupkami na tych swoich drzewach, wzajemnie się przekomarzając, pogdakując bez wyraźnego powodu, by od czasu do czasu wznieść skrzeczący wspólnotowy lament, przywodzący na myśl kreskówkowe wokalizy Kaczora Donalda. Nocując w namiocie, a tym bardziej na wsi w upalnym urugwajskim grudniu, przez całą dobę jest się wystawionym na szeroką gamę najróżniejszych dźwięków. Świergotanie ptaków, rechot żab czy terkotanie świerszczy słyszy się nieporównanie intensywniej, będąc odseparowanymi od naturalnego soundscape’u jedynie płachtą cienkiego materiału. W tych warunkach bliskie sąsiedztwo nieustannie tokujących bandurrii sprawia, że mimowolnie zaczyna czuć się niemalże częścią ich stada. Empatyzuje się z ich wieczorną gadatliwością, porannymi rytuałami i skrzeczącymi wybuchami emocji. Współdzielenie przestrzeni akustycznej jest już swego rodzaju współżyciem.
Tak też nie kto inny, a właśnie bandurrie obudziły nas o świcie w wigilię. Spędzenie wielu miesięcy na półkuli południowej wprawia w intensywne uczucie odwrócenia kalendarza do góry nogami: coś opiera się w nas przed przyjęciem do wiadomości szelestu opadających liści w kwietniu, kotów marcujących we wrześniu, czy na widok umajonych przydrożnych nieużytków w listopadzie. Dopiero jednak Boże Narodzenie – w świeckim Urugwaju zwane oficjalnie Świętami Rodzinnymi – uświadamia, jak nasze rozumienie świąt powiązane jest z rytmem pór roku. Tu wszystko jest oczywiście postawione na głowie i przypadająca w letnie przesilenie gwiazdka jest po prostu kupałą. Wszędzie płoną ogniska, o północy wznosi się uroczysty toast, szczękają szklanki i… zaczyna się strzelanie. Pewnie zależy gdzie, ale na wsi nie są to żadne pokazy sztucznych ogni, tylko hukowe petardy i salwy z wszelkiego rodzaju broni palnej (co kto tam ma schowanego za kredensem w kuchni). Chodzi więc nie o efekt wizualny, a akustyczny. Rytualny łomot, którym wita się rozpoczynające lato, może naprawdę zwalić z nóg. Przy tym polskie „strzelanie” w Sylwestra to dziecinne igraszki – z odmętów pamięci wydobywamy wspomnienie imprezy noworocznej z czasów szkolnych, gdy o północy ojciec gospodyni wyszedł na ośnieżone podwórko do bawiącej się zimnymi ogniami młodzieży i oddał w niebo długą salwę z wielkiej myśliwskiej giwery, wzbudzając bardziej powszechne ogłuszenie niż jakiś specjalny podziw.
Nazajutrz po tym decybelowym szaleństwie w Valle Eden nadszedł akustyczny kac. Całą okolicę zaległa dojmująca cisza, ptaki odmówiły porannego chóru, nawet owady i płazy zdawały się onieśmielone. Najbardziej doskwierająca była jednak nieobecność bandurrii. Te płochliwe zwierzęta jakby wyparowały, straumowane nocną kanonadą opuściły swoje drzewa i już nie pokazały się we wsi aż do naszego wyjazdu parę dni później. To nie jest tak, że ludzkość ma zaniechać wszelkich form hucznego świętowania – grajmy na bębnach, muzykujmy do upadłego, śpiewajmy, wydzierajmy się w niebogłosy, ale odnajdźmy w sobie tę odrobinę międzygatunkowej solidarności i zaniechajmy pirotechniki. W święta rodzinne, sportowe czy narodowe, przesilenia letnie czy zimowe, sylwestry, dowolne otwarcia, rocznice i zamknięcia przestańmy strzelać – to krzywdzi (nie tylko bandurrie).
K. i K. Marciniak