Autechre – muzyka obiektywna
0
Nanotechnologia to kształtowanie właściwości materii na poziomie atomowym. Konstruowanie mechanizmów, których kołami zębatymi są molekuły. Ręczne komponowanie struktury cząsteczek, tak jak chemik rysuje na kartce wzór strukturalny.
Nanotechnologii jak dotąd nie ma. Oczekuje się jej powstania w przyszłości, to jeden z głównych celów dla technologii najbliższych dziesięcioleci (?). Istnieje zaś już nanomuzyka – narodziła się w Sheffield; jej pionierami są dwaj zrośnięci z komputerem mieszkańcy tego przemysłowego miasta, Sean Booth i Rob Brown, czyli Autechre.
1
Nanomuzyki nie stworzono z niczego; wszak epokę układu scalonego poprzedziła epoka pary i epoka tranzystora. Wydane w latach 1992 i 1994 płyty Incunabula i Amber nie zapowiadały komórkowego szaleństwa późnego Autechre. Wypełnia je nieco nostalgiczna (w wyrazie, nie w sensie historycznym) elektronika, operująca niekiedy (zwłaszcza na pierwszym albumie) naiwnymi brzmieniami. Muzyka toczy się nieśpiesznie, lecz nieubłaganie, co wprowadza pewien niepokój i co stanie się ważnym elementem stylu Bootha i Browna.
10
Geniusz tych muzyków daje się poznać tak naprawdę dopiero na trzecim albumie – Tri repetae(1995). Oprawa graficzna tego wydawnictwa jest kwintesencją enigmatyczności – przednia i tylna strona okładki są całkowicie jednolite, w starannie wykoncypowanym kolorze khaki, bez śladu informacji. Wnętrze książeczki zawiera industrialną grafikę, może to komputerowa obróbka fotografii elektrycznej dojarki. Z czym mamy do czynienia, możemy się dowiedzieć jedynie dopiero z samego krążka. Nazwa zespołu jest nie mniej enigmatyczna – nie dość, że nie wiadomo, co znaczy, to niejasne również, jak ją czytać. To wszystko jest nieprzypadkowe, stanowi jedną całość z estetyką muzyki. Ta sięga teraz wyższego pułapu wyrafinowania, dźwięki są wyżej uorganizowane, ich wnętrzności bardziej złożone. Atomy rytmu mają ostrzejsze kanty, trące powierzchnie o różnym współczynniku ziarnistości i tworzą bardziej skomplikowane cząsteczki. Powtarzając wielokrotnie swój wzór, zmierzają do nieskończoności. Ten niemożliwy do zatrzymania ruch wytwarza chłód, obecny nawet tam, gdzie mieszkają cieplejsze harmonie. To tchnienie metafizyki.
11
Elementy nanomuzyczne pojawiają się nieśmiało na Chiastic slide (1997), aby żyć już pełnią życia na nienoszącym żadnego tytułu „szarym” albumie z roku 1998 i wybuchnąć istnym obłędem na udającym (także ceną) EP-kę longplayu EP7 w roku 1999. W międzyczasie duet tworzy rozmaite krótsze formy, które zaświadczają, jak stopniowy i metodyczny jest rozwój ich muzyki.
Na EP7 własności dźwięku zdają się być formowane dowolnie. Booth i Brown stają na drodze falom dźwiękowym, kanalizują je inaczej, niż się spodziewamy, niż chciała natura. Przyzwyczajeni jesteśmy do określonych typów wybrzmień – w przyrodzie fale powstałe przez uderzenia, potarcia i szarpnięcia rozwijają się w sposób określony prawami fizyki. Ale cóż stoi na przeszkodzie, by dźwiękom generowanym sztucznie ustalić linię życia według własnego upodobania? Jedynie ograniczenia wyobraźni.
Później zespół wydaje płyty Confield (2001), Draft 7.30 (2003) i Untilted (2005) oraz EP-kę Gantz_Graf (2002). Ta twórczość jawi się naturalną kontynuacją raz obranej ścieżki rozwoju. Dlatego też w dalszych słowach nie będę skupiać się na osobliwościach każdego z tych albumów (a wszystkie są bardzo innowacyjne, nie możemy tu mówić o powtarzaniu się), jedynie nadmienię, że Gantz_Graf i Draft 7.30 wyróżniają się ostrością (ta druga także potęgą) brzmienia. Spróbuję wysłowić – choć wypowiadanie się o nienazywalnym jest z góry skazane na porażkę – co stanowi jądro pomysłu Autechre na muzykę, kwintesencja tego specyficznego ducha.
Słuchając zatem dowolnego z późniejszych albumów duetu wielokrotnie uświadamiamy sobie, iż nie rozumiemy, co właściwie przed chwilą zaszło. Aparat pojęciowy jak gdyby nie wystarcza do uzmysłowienia sobie struktury dźwięku Autechre. Niemniej stoi on na przeciwnym biegunie do pozytywkowej zgrzebności, z braków technologicznych cechującej niegdyś muzykę elektroniczną, teraz zaś wykorzystywanej powszechnie jako środek wyrazu. Z drugiej strony świat dźwiękowy Autechre nie ma też nic wspólnego z samplowanym „z życia” i przez to organicznym brzmieniem Meat Beat Manifesto czy Amona Tobina. Mamy tu do czynienia z czystą wirtualnością. A jednak nie jest to uproszczona symulacja. Obserwujemy całkowicie sztuczne życie, tak samo złożone jak rzeczywiste (nierzadko bardziej). Nowy, wspaniały świat. Zbudowany ze sztucznej ziemi, sztucznych komórek, sztucznych narządów, wirtualnych przedmiotów. W tej muzyce można usłyszeć przekręcanie wirtualnego klucza w zamku, bębnienie w wirtualną blachę, skrzypienie starych wirtualnie drewnianych podłóg, szum wirtualnego kaloryfera i cokolwiek dusza zapragnie. Słyszymy, jak coś ssie, coś się zapada, coś się rozdwaja, coś się przepoczwarza. Jednocześnie coś się w strukturze tej blachy i tego drewna nie zgadza, coś w naturze tych procesów niepokoi, te rzeczy nie mają prawa się tak zachowywać! Plusk wody ma konsystencję metalu, drewno jest jakąś częścią swojego jestestwa plastikowe. Na dodatek wszystko zaczyna się i kończy w takim momencie, aby najlepiej spełnić swoją rytmiczną rolę.
100
W ten świat dźwięków wpisana jest bowiem dyscyplina. Nie jesteśmy tu świadkami eksperymentów, co do których ma się dopiero okazać, dokąd prowadzą. Autechre nie pokazują nam drogi, którą przeszli, nie eksploatują akustycznych odkryć aż do wyczerpania zabawy. Obcujemy z ostatecznym wytworem mrówczej pracy, dzięki której każdy element ma swoje miejsce, każda dźwignia działa we właściwym momencie, poruszona precyzyjnie odmierzoną siłą. Energia nie jest trwoniona w chwiejnych przebiegach źle wytoczonych trybów, nic tu nie zawadza, chyba, że tak właśnie życzyli sobie konstruktorzy. W takich wypadkach niepożądane z pozoru tarcie wytwarza ściśle określony efekt, spełnia swoje zadanie w złożonym mechanizmie. Gdyby Booth i Brown nie byli muzykami, mogliby być zegarmistrzami. Autechre to muzyka ścisła.
101
Często tworzona wbrew, czy w poprzek intuicji. Tym badaczom obce jest zagospodarowywanie objawionych pomysłów narzucającymi się aranżacjami, obrastającymi rdzeń idei. W owym lesie obiektów dźwiękowych nie pozwalają oni w naturalny sposób rosnąć poszyciu, czyniącemu z odizolowanych zjawisk działający ekosystem. Nie ma tu wcale massa tabulettae. Źdźbła traw bywają genetycznie zmodyfikowane. Puls muzyki nie płynie sobie niepostrzeżenie. Nieintuicyjnym rozkładem akcentów, uderzeniem „stopy” trafiającym o1/23√2 taktu wcześniej, niż by to wynikało z ekstrapolacji (ale w każdym takcie tak samo!), każe skupiać na sobie uwagę, tu serce nie bije poniżej progu świadomości. Układ wegetatywny wysyła impulsy do sfery wyższych czynności nerwowych i nie pozwala rozładować się napięciu. A i tak zachowuje nieodparty drive.
110
O czym mówią te atomy, jaki wytwarzają sens swymi tysiącznymi skrętami, jaki kod wyobraźni transmituje ta podwójna helisa?
Na pierwszy rzut oka taka muzyka nie niesie żadnego przekazu, nie mówi nam nic, po prostu jest.
Uruchamiam imaginację; co widzę pod powiekami?
Pustkę. Może puste pomieszczenie, może światło.
Wniknąwszy jednak głębiej w tę muzykę, zaczynam rozumieć, że pustka jest pozorna, choć poza nią nie pozostało nic do odkrycia. Tę pustkę zaludniają struktury. Bo to struktura jest prawdziwym bohaterem tej muzyki. Tu jest jej treść i istota, jej duch. Podobnie jak treścią twierdzenia matematycznego jest językowa struktura, za pomocą której je wypowiadamy. Twierdzenie nie odsyła do niczego poza samym sobą, jest po prostu budowlą, która samym istnieniem zaświadcza o swojej prawomocności.
Dojmujące wrażenie braku świata, który można by sobie wyobrażać, słuchając takiej muzyki, niemożliwości jej osadzenia w naszym uniwersum emocjonalnych obrazów, osiągnięte jest tu mimo motoryczności, mimo emanujących pięknem melodii. Piękno to jest bezprzedmiotowe. Co prawda na ostatnich płytach niekiedy trudno uchwycić harmonię; rzecz nie tkwi w atonalności – w utworze może unosić się chmura tonów wymieszanych z szumem, linia melodyczna wyłania się z nich jak z drobnych kropel, ale istnieje więcej niż jeden sposób scalenia tych drobin, raz wydaje mi się, że słyszę jedną melodię, raz, że inną (w tej samej strukturze).
Doznania abstrakcji nie osłabia nawet okazjonalne użycie ludzkich głosów. W utworzeccecna EP7 głos jest pocięty na drobne próbki, towarzysząc innym dźwiękom przez cały czas, migocząc na wzór kolejnych klatek filmowych, na tyle jednak wolno, że słychać ostre cięcia. Słyszymy gadanie abstrakcyjne. Gdzie indziej (Pro Radii z Untilted) wydaje mi się, że wyławiam uchem odgłosy ulicznych manifestacji czy rozruchów, coś formuje się w okrzyk, ale równie dobrze ten głos może wydawać jakaś powierzchnia ścierna. Charczy zatrzymana nagle z chrzęstem w niewiadomym mechanizmie.
Przyjrzyjmy się okładce albumu EP7. Na białym tle czarne kreski (a może właściwie: wyobrażenia odcinków?) przecinają się pod różnymi kątami, miejscami tworząc gąszcze bardziej gęste niż gdzie indziej, a spora część powierzchni pozostaje pusta. Jeśli jesteśmy już na odpowiednim poziomie świadomości autechrycznej, uznajemy za oczywiste, że okładka płyty przedstawia po prostu zawartą na niej muzykę. To tak ona wygląda, to właśnie takie coś. Albo:
Poprzez tę muzykę przemawiają grupy, najczęściej nieprzemienne. Daje ona wyrazpierścieniom (nierzadko z dzielnikami zera). Innymi słowy, słyszymy, jak żyją algebry. Możemy usłyszeć poszum wiatru w listowiu drzewa ideałów. Dane jest nam zrozumieć cierpienie ciałnieskończonych. Dzięki specyficznemu stopieniu powierzchni różnych dźwięków możemy zobaczyć rozmaitości k-wymiarowe. Ale żebyśmy je zobaczyli, muszą być zanurzone w przestrzeni wymiaru k+1 …
111
Muzyka zdaje się zwykle pochodzić z czyjegoś wnętrza, czyichś przeżyć, czyjejś psyche. Tymczasem muzyka Autechre dzieje się jakby poza tym wszystkim. Booth i Brown powołują do życia wszechświat, w którym nie ma śladu obecności jego twórcy. Muzyka, która nie ma osobowości. Ma natomiast indywidualny charakter, ale jest to charakter przedmiotowy, charakter kamienia i mikroprocesora, charakter ruchów górotwórczych, które kazały kamieniowi ukształtować się na swój unikalny sposób, charakter praw fizyki, dzięki którym działa mikroprocesor. Muzyka ta nie wyraża niczyjej tożsamości. Przekazuje jedynie prawdę. Nie prawdę o świecie, który niepodobna zbadać, ale prawdę otrzymaną na mocy reguł wnioskowania z arbitralnie przyjętych założeń. Konstruktywistyczną prawdę matematyki, będącą po prostu produktem maszynerii do wytwarzania prawdy i niczym więcej. A jednak nikt nie zaprzeczy istnieniu rozumowania, które ją stwarza. W tym sensie obiektywna jest matematyka i tak właśnie istnieje muzyka Autechre – muzyka obiektywna.
1000
Wydaje się, że do miejsca, w którym są teraz, muzycy Autechre doszli bez z góry powziętej teorii, technicznej koncepcji, w rodzaju tych, które pozwalają kompozytorom współczesnym na oryginalną organizację materiału dźwiękowego. Na początku drogi była prosta muzyka, którą ożywiał pewien duch, to on służył za koncepcję. Booth i Brown eksperymentowali na żywym ciele, ucząc się posługiwania coraz to bardziej wyrafinowanymi narzędziami (w każdym znaczeniu), stopniowo wypracowując własny, coraz bardziej złożony język, tak jak człowiek uczy się swojego języka ojczystego. Jednocześnie zawsze utrwalają tylko finalny efekt kolejnego rozdziału poszukiwań, odrzucając po drodze to, co zawadzało, przekazują słuchaczom skończoną wypowiedź. Śledząc dyskografię, prawie czujemy ów mozół stwarzania. Być może właśnie dzięki tej „organicznej” pracy Autechre są tam, gdzie są, będąc jednym z najważniejszych zjawisk muzyki przełomu tysiącleci. Dzięki niej ich przekaz jest tak w swej bezprzedmiotowości poruszający.
0
Nanotechnologia to kształtowanie właściwości materii na poziomie atomowym. Konstruowanie mechanizmów, których kołami zębatymi są molekuły. Ręczne komponowanie struktury cząsteczek, tak jak chemik rysuje na kartce wzór strukturalny.
Nanotechnologii jak dotąd nie ma. Oczekuje się jej powstania w przyszłości, to jeden z głównych celów dla technologii najbliższych dziesięcioleci (?). Istnieje zaś już nanomuzyka – narodziła się w Sheffield; jej pionierami są dwaj zrośnięci z komputerem mieszkańcy tego przemysłowego miasta, Sean Booth i Rob Brown, czyli Autechre.
1
Nanomuzyki nie stworzono z niczego; wszak epokę układu scalonego poprzedziła epoka pary i epoka tranzystora. Wydane w latach 1992 i 1994 płyty Incunabula i Amber nie zapowiadały komórkowego szaleństwa późnego Autechre. Wypełnia je nieco nostalgiczna (w wyrazie, nie w sensie historycznym) elektronika, operująca niekiedy (zwłaszcza na pierwszym albumie) naiwnymi brzmieniami. Muzyka toczy się nieśpiesznie, lecz nieubłaganie, co wprowadza pewien niepokój i co stanie się ważnym elementem stylu Bootha i Browna.
10
Geniusz tych muzyków daje się poznać tak naprawdę dopiero na trzecim albumie – Tri repetae(1995). Oprawa graficzna tego wydawnictwa jest kwintesencją enigmatyczności – przednia i tylna strona okładki są całkowicie jednolite, w starannie wykoncypowanym kolorze khaki, bez śladu informacji. Wnętrze książeczki zawiera industrialną grafikę, może to komputerowa obróbka fotografii elektrycznej dojarki. Z czym mamy do czynienia, możemy się dowiedzieć jedynie dopiero z samego krążka. Nazwa zespołu jest nie mniej enigmatyczna – nie dość, że nie wiadomo, co znaczy, to niejasne również, jak ją czytać. To wszystko jest nieprzypadkowe, stanowi jedną całość z estetyką muzyki. Ta sięga teraz wyższego pułapu wyrafinowania, dźwięki są wyżej uorganizowane, ich wnętrzności bardziej złożone. Atomy rytmu mają ostrzejsze kanty, trące powierzchnie o różnym współczynniku ziarnistości i tworzą bardziej skomplikowane cząsteczki. Powtarzając wielokrotnie swój wzór, zmierzają do nieskończoności. Ten niemożliwy do zatrzymania ruch wytwarza chłód, obecny nawet tam, gdzie mieszkają cieplejsze harmonie. To tchnienie metafizyki.
11
Elementy nanomuzyczne pojawiają się nieśmiało na Chiastic slide (1997), aby żyć już pełnią życia na nienoszącym żadnego tytułu „szarym” albumie z roku 1998 i wybuchnąć istnym obłędem na udającym (także ceną) EP-kę longplayu EP7 w roku 1999. W międzyczasie duet tworzy rozmaite krótsze formy, które zaświadczają, jak stopniowy i metodyczny jest rozwój ich muzyki.
Na EP7 własności dźwięku zdają się być formowane dowolnie. Booth i Brown stają na drodze falom dźwiękowym, kanalizują je inaczej, niż się spodziewamy, niż chciała natura. Przyzwyczajeni jesteśmy do określonych typów wybrzmień – w przyrodzie fale powstałe przez uderzenia, potarcia i szarpnięcia rozwijają się w sposób określony prawami fizyki. Ale cóż stoi na przeszkodzie, by dźwiękom generowanym sztucznie ustalić linię życia według własnego upodobania? Jedynie ograniczenia wyobraźni.
Później zespół wydaje płyty Confield (2001), Draft 7.30 (2003) i Untilted (2005) oraz EP-kę Gantz_Graf (2002). Ta twórczość jawi się naturalną kontynuacją raz obranej ścieżki rozwoju. Dlatego też w dalszych słowach nie będę skupiać się na osobliwościach każdego z tych albumów (a wszystkie są bardzo innowacyjne, nie możemy tu mówić o powtarzaniu się), jedynie nadmienię, że Gantz_Graf i Draft 7.30 wyróżniają się ostrością (ta druga także potęgą) brzmienia. Spróbuję wysłowić – choć wypowiadanie się o nienazywalnym jest z góry skazane na porażkę – co stanowi jądro pomysłu Autechre na muzykę, kwintesencja tego specyficznego ducha.
Słuchając zatem dowolnego z późniejszych albumów duetu wielokrotnie uświadamiamy sobie, iż nie rozumiemy, co właściwie przed chwilą zaszło. Aparat pojęciowy jak gdyby nie wystarcza do uzmysłowienia sobie struktury dźwięku Autechre. Niemniej stoi on na przeciwnym biegunie do pozytywkowej zgrzebności, z braków technologicznych cechującej niegdyś muzykę elektroniczną, teraz zaś wykorzystywanej powszechnie jako środek wyrazu. Z drugiej strony świat dźwiękowy Autechre nie ma też nic wspólnego z samplowanym „z życia” i przez to organicznym brzmieniem Meat Beat Manifesto czy Amona Tobina. Mamy tu do czynienia z czystą wirtualnością. A jednak nie jest to uproszczona symulacja. Obserwujemy całkowicie sztuczne życie, tak samo złożone jak rzeczywiste (nierzadko bardziej). Nowy, wspaniały świat. Zbudowany ze sztucznej ziemi, sztucznych komórek, sztucznych narządów, wirtualnych przedmiotów. W tej muzyce można usłyszeć przekręcanie wirtualnego klucza w zamku, bębnienie w wirtualną blachę, skrzypienie starych wirtualnie drewnianych podłóg, szum wirtualnego kaloryfera i cokolwiek dusza zapragnie. Słyszymy, jak coś ssie, coś się zapada, coś się rozdwaja, coś się przepoczwarza. Jednocześnie coś się w strukturze tej blachy i tego drewna nie zgadza, coś w naturze tych procesów niepokoi, te rzeczy nie mają prawa się tak zachowywać! Plusk wody ma konsystencję metalu, drewno jest jakąś częścią swojego jestestwa plastikowe. Na dodatek wszystko zaczyna się i kończy w takim momencie, aby najlepiej spełnić swoją rytmiczną rolę.
100
W ten świat dźwięków wpisana jest bowiem dyscyplina. Nie jesteśmy tu świadkami eksperymentów, co do których ma się dopiero okazać, dokąd prowadzą. Autechre nie pokazują nam drogi, którą przeszli, nie eksploatują akustycznych odkryć aż do wyczerpania zabawy. Obcujemy z ostatecznym wytworem mrówczej pracy, dzięki której każdy element ma swoje miejsce, każda dźwignia działa we właściwym momencie, poruszona precyzyjnie odmierzoną siłą. Energia nie jest trwoniona w chwiejnych przebiegach źle wytoczonych trybów, nic tu nie zawadza, chyba, że tak właśnie życzyli sobie konstruktorzy. W takich wypadkach niepożądane z pozoru tarcie wytwarza ściśle określony efekt, spełnia swoje zadanie w złożonym mechanizmie. Gdyby Booth i Brown nie byli muzykami, mogliby być zegarmistrzami. Autechre to muzyka ścisła.
101
Często tworzona wbrew, czy w poprzek intuicji. Tym badaczom obce jest zagospodarowywanie objawionych pomysłów narzucającymi się aranżacjami, obrastającymi rdzeń idei. W owym lesie obiektów dźwiękowych nie pozwalają oni w naturalny sposób rosnąć poszyciu, czyniącemu z odizolowanych zjawisk działający ekosystem. Nie ma tu wcale massa tabulettae. Źdźbła traw bywają genetycznie zmodyfikowane. Puls muzyki nie płynie sobie niepostrzeżenie. Nieintuicyjnym rozkładem akcentów, uderzeniem „stopy” trafiającym o 1/23√2 taktu wcześniej, niż by to wynikało z ekstrapolacji (ale w każdym takcie tak samo!), każe skupiać na sobie uwagę, tu serce nie bije poniżej progu świadomości. Układ wegetatywny wysyła impulsy do sfery wyższych czynności nerwowych i nie pozwala rozładować się napięciu. A i tak zachowuje nieodparty drive.
110
O czym mówią te atomy, jaki wytwarzają sens swymi tysiącznymi skrętami, jaki kod wyobraźni transmituje ta podwójna helisa?
Na pierwszy rzut oka taka muzyka nie niesie żadnego przekazu, nie mówi nam nic, po prostu jest.
Uruchamiam imaginację; co widzę pod powiekami?
Pustkę. Może puste pomieszczenie, może światło.
Wniknąwszy jednak głębiej w tę muzykę, zaczynam rozumieć, że pustka jest pozorna, choć poza nią nie pozostało nic do odkrycia. Tę pustkę zaludniają struktury. Bo to struktura jest prawdziwym bohaterem tej muzyki. Tu jest jej treść i istota, jej duch. Podobnie jak treścią twierdzenia matematycznego jest językowa struktura, za pomocą której je wypowiadamy. Twierdzenie nie odsyła do niczego poza samym sobą, jest po prostu budowlą, która samym istnieniem zaświadcza o swojej prawomocności.
Dojmujące wrażenie braku świata, który można by sobie wyobrażać, słuchając takiej muzyki, niemożliwości jej osadzenia w naszym uniwersum emocjonalnych obrazów, osiągnięte jest tu mimo motoryczności, mimo emanujących pięknem melodii. Piękno to jest bezprzedmiotowe. Co prawda na ostatnich płytach niekiedy trudno uchwycić harmonię; rzecz nie tkwi w atonalności – w utworze może unosić się chmura tonów wymieszanych z szumem, linia melodyczna wyłania się z nich jak z drobnych kropel, ale istnieje więcej niż jeden sposób scalenia tych drobin, raz wydaje mi się, że słyszę jedną melodię, raz, że inną (w tej samej strukturze).
Doznania abstrakcji nie osłabia nawet okazjonalne użycie ludzkich głosów. W utworzeccecna EP7 głos jest pocięty na drobne próbki, towarzysząc innym dźwiękom przez cały czas, migocząc na wzór kolejnych klatek filmowych, na tyle jednak wolno, że słychać ostre cięcia. Słyszymy gadanie abstrakcyjne. Gdzie indziej (Pro Radii z Untilted) wydaje mi się, że wyławiam uchem odgłosy ulicznych manifestacji czy rozruchów, coś formuje się w okrzyk, ale równie dobrze ten głos może wydawać jakaś powierzchnia ścierna. Charczy zatrzymana nagle z chrzęstem w niewiadomym mechanizmie.
Przyjrzyjmy się okładce albumu EP7. Na białym tle czarne kreski (a może właściwie: wyobrażenia odcinków?) przecinają się pod różnymi kątami, miejscami tworząc gąszcze bardziej gęste niż gdzie indziej, a spora część powierzchni pozostaje pusta. Jeśli jesteśmy już na odpowiednim poziomie świadomości autechrycznej, uznajemy za oczywiste, że okładka płyty przedstawia po prostu zawartą na niej muzykę. To tak ona wygląda, to właśnie takie coś. Albo:
Poprzez tę muzykę przemawiają grupy, najczęściej nieprzemienne. Daje ona wyrazpierścieniom (nierzadko z dzielnikami zera). Innymi słowy, słyszymy, jak żyją algebry. Możemy usłyszeć poszum wiatru w listowiu drzewa ideałów. Dane jest nam zrozumieć cierpienie ciałnieskończonych. Dzięki specyficznemu stopieniu powierzchni różnych dźwięków możemy zobaczyć rozmaitości k-wymiarowe. Ale żebyśmy je zobaczyli, muszą być zanurzone w przestrzeni wymiaru k+1 …
111
Muzyka zdaje się zwykle pochodzić z czyjegoś wnętrza, czyichś przeżyć, czyjejś psyche. Tymczasem muzyka Autechre dzieje się jakby poza tym wszystkim. Booth i Brown powołują do życia wszechświat, w którym nie ma śladu obecności jego twórcy. Muzyka, która nie ma osobowości. Ma natomiast indywidualny charakter, ale jest to charakter przedmiotowy, charakter kamienia i mikroprocesora, charakter ruchów górotwórczych, które kazały kamieniowi ukształtować się na swój unikalny sposób, charakter praw fizyki, dzięki którym działa mikroprocesor. Muzyka ta nie wyraża niczyjej tożsamości. Przekazuje jedynie prawdę. Nie prawdę o świecie, który niepodobna zbadać, ale prawdę otrzymaną na mocy reguł wnioskowania z arbitralnie przyjętych założeń. Konstruktywistyczną prawdę matematyki, będącą po prostu produktem maszynerii do wytwarzania prawdy i niczym więcej. A jednak nikt nie zaprzeczy istnieniu rozumowania, które ją stwarza. W tym sensie obiektywna jest matematyka i tak właśnie istnieje muzyka Autechre – muzyka obiektywna.
1000
Wydaje się, że do miejsca, w którym są teraz, muzycy Autechre doszli bez z góry powziętej teorii, technicznej koncepcji, w rodzaju tych, które pozwalają kompozytorom współczesnym na oryginalną organizację materiału dźwiękowego. Na początku drogi była prosta muzyka, którą ożywiał pewien duch, to on służył za koncepcję. Booth i Brown eksperymentowali na żywym ciele, ucząc się posługiwania coraz to bardziej wyrafinowanymi narzędziami (w każdym znaczeniu), stopniowo wypracowując własny, coraz bardziej złożony język, tak jak człowiek uczy się swojego języka ojczystego. Jednocześnie zawsze utrwalają tylko finalny efekt kolejnego rozdziału poszukiwań, odrzucając po drodze to, co zawadzało, przekazują słuchaczom skończoną wypowiedź. Śledząc dyskografię, prawie czujemy ów mozół stwarzania. Być może właśnie dzięki tej „organicznej” pracy Autechre są tam, gdzie są, będąc jednym z najważniejszych zjawisk muzyki przełomu tysiącleci. Dzięki niej ich przekaz jest tak w swej bezprzedmiotowości poruszający.