Ekopolityka ciszy
Pejzaż dźwiękowy świata się zmienia. Soundscape w istocie swojej jest odzwierciedleniem tego, co w naszym otoczeniu wre, brzęczy, skrzeczy, buzuje. Fala akustyczna jest skutkiem ruchu, wprawienie ośrodka w drganie wymaga energii. Słuchając świata zbieramy więc informacje na temat tego, co się w naszym otoczeniu porusza – co pracuje, płynie, drga, żyje, uwalnia energię, zderza się. Dźwięk jest z zasady efektem ubocznym tych procesów, skutkiem działania przeciwstawnych sił, przejawem marnotrawstwa energii w przypadku maszyn i organizmów żywych.
Strzyżemy uszami, by wychwycić ruch w naszym otoczeniu – nasze życie zależy od tego, jakie informacje uda się nam pozyskać oraz czy zdołamy je odpowiednio zinterpretować. Odbicie fal od przedmiotów pozwala też na rozpoznanie ich położenia, kształtu i faktury, tym samym zdolni jesteśmy orientować się w przestrzeni, oceniać wielkość i rozkład pomieszczeń. W skrajnych przypadkach dźwięk może być również nośnikiem abstrakcyjnych znaczeń. Krztusimy się wydychanym powietrzem, coś nam charczy w gardle, bulgocze w otworze gębowym – wsłuchując się w efekty tych przykrych zdarzeń możemy porozumieć się z odpowiednio wytrenowanymi osobnikami tego samego gatunku.
Z zasady lubimy jednak ciszę, czyli sytuację, w której otaczają nas dźwięki oswojone i przewidywalne. Dobrze czujemy się, gdy środowisko akustyczne nie jest nazbyt głośne, gdyż wierzymy, że wówczas mało prawdopodobnym jest, że coś się do nas niepostrzeżenie przybliży i niespodziewanie huknie nas koło ucha. Byle stukot, cichy trzask czy dudnienie sprawiają, że przestajemy czuć się bezpieczni, a głośniejsze nagłe zdarzenia dźwiękowe mogą wywołać instynktowny atak paniki.
słyszę, że nie…
Nie uczyliśmy się słuchać po to, by kolekcjonować doznania estetyczne (to jasne). Nawet komunikacja foniczna z wszystkimi jej społecznymi konsekwencjami jest w skali procesów ewolucyjnych stosunkowo błahą – jakkolwiek dość powszechną w świecie zwierzęcym – fanaberią.
Słuch jest nade wszystko potężnym narzędziem poznawczym, w każdej chwili zbieramy za jego pośrednictwem ogromną ilość informacji. O ile wzrok pozwala nam przede wszystkim pogłębić naszą wiedzę na temat czegoś, o czym wiemy, że jest, o tyle najdonioślejszą, a zarazem jakże niedocenianą, funkcją słuchu jest informowanie nas o tym, że czegoś jeszcze nie ma. Śpiąc słuchamy po to, żeby mieć poczucie, że nic nam nie zagraża. Gdy tylko zaalarmuje nas niespodziewany dźwięk, tracimy poczucie, że układ, w którym się znajdujemy, jest stabilny i przewidywalny, podejmujemy więc działanie na rzecz przywrócenia utraconego komfortu. Niemowlęcia w istocie nie doglądamy przez 24 godziny na dobę, do-słuchujemy je. Nie potrafimy ze spokojnym sercem oddalić się od niego na odległość większą niż zasięg jego głosu. Podstawową funkcją strażnika w każdym stadzie (przykładowo psa w rodzinie ludzkiej) jest to, że milczy on tak długo, jak długo nie dostrzeże niebezpieczeństwa – możemy wtedy z o wiele większym prawdopodobieństwem zakładać, że nie dzieje się nic niepokojącego. W każdej chwili słyszymy, że nie szczeka pies, słyszymy, że nie wyje dziecko, słyszymy, że nie jest południe, bo nie biją dzwony, słyszymy, że w dom obok nie uderzyła bomba.
Ta konstruktywnie negująca funkcja słuchu wymaga spełnienia dwóch warunków: musimy być świadomi znaczenia otaczających nas bodźców słuchowych i musimy móc je usłyszeć, aby odpowiednio je zinterpretować. Środowisko musi być nam więc znajome, a nasz słuch i umysł – sprawne, zaś natężenie dźwięku nie może przekraczać odpowiednich norm. Gdy wszystkie te warunki przez dostatecznie długi czas pozostają spełnione i żaden dźwięk nie jawi się nam jako niepokojący, stan taki nazywamy ciszą. Niespełnienie któregokolwiek z powyższych warunków skutkuje brakiem ciszy. Cisza byłaby więc stanem, w którym możemy się zrelaksować, bo słyszymy, że żaden dźwięk nie świadczy o tym, że w naszym otoczeniu coś nam zagraża. Nie jest to może najbardziej poetycka definicja, niemniej – jak już wspomniałem – nie o estetykę czy nawet komunikację tu chodzi, a o komfort psychiczny i o elementarne poczucie bezpieczeństwa.
Nieodczuwanie niepokojących dźwięków na skutek zaburzeń słyszenia moglibyśmy nazwać tylko złudzeniem ciszy. Zagłuszając otaczające nas dźwięki tworzymy natomiast fałszywą ciszę, która daje fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Przebywając w obcym środowisku dźwiękowym, nawet jeśli poszczególne dźwięki słyszelibyśmy doskonale, ale nie znalibyśmy ich znaczeń, doświadczać będziemy ciszy niepokojącej, która wzbudza strach zamiast przynosić ukojenie. Z kolei ekstremalnie zatłoczone i głośne środowisko dźwiękowe, w którym nie sposób wyodrębnić ważnych sygnałów i zdarzeń, moglibyśmy utożsamić z tym, co w języku polskim rozumiemy pod pojęciem hałasu.
Sytuacje, w których jakiś dźwięk identyfikujemy jako świadczący o niebezpieczeństwie, zawsze wywołują w nas stres i skłaniają do podjęcia odpowiednich środków ostrożności. W najlepszym razie czujnie nasłuchujemy, aż do chwili, gdy minie potencjalne zagrożenie i powróci poczucie bezpieczeństwa. Często posługujemy się też innymi zmysłami, aby poszerzyć naszą wiedzę o otoczeniu. W ewidentnych przypadkach podejmujemy natychmiastowe działanie – może to być przegonienie muchy, może też być szaleńcza ucieczka, od której zależy nasze życie. Nie sposób też mówić o prawdziwej ciszy, gdy jakikolwiek bodziec pozaakustyczny wytrąca nas z poczucia bezpieczeństwa. „Cisza, spokój” – mówimy. Kolejność nie jest tu bez znaczenia.
międzygatunkowy interfejs
Dewastacja środowiska akustycznego nie zachodzi jedynie na skutek zanieczyszczenia hałasem. Wartość pejzażu dźwiękowego zależy nie od poziomu decybeli, a od różnorodności oraz jakości informacji, które można za jego pośrednictwem pozyskać oraz przekazać innym użytkownikom. Soundscape jest pod pewnymi względami łudząco podobny do internetu (którego pełne udźwiękowienie wydaje się tylko kwestią czasu). O wiele ciekawszym od wskazywania mniej lub bardziej oczywistych analogii pomiędzy tymi dwoma sieciami będzie jednak podkreślenie fundamentalnych różnic między nimi.
Korzystanie z soundscape’u nie wymaga (z reguły) skomplikowanych urządzeń technicznych ani umiejętności ich obsługiwania, nie wymaga znajomości pisma ani nawet opanowania języka, a także – co stanowi być może najistotniejszą różnicę – użytkownik pejzażu dźwiękowego nie musi być człowiekiem. Soundscape jest jeśli nie najbardziej inkluzywnym, to jednym z najbardziej inkluzywnych interfejsów: posługuje się nim ogromna ilość organizmów żywych, przytłaczająca większość ludzkości oraz coraz więcej robotów zbudowanych ludzką ręką. Posługują się nim na równi mieszkańcy środowiska lądowego i wodnego. Oprócz interaktywnych uczestników pejzażu akustycznego, swoje piętno odciskają na nim wszystkie inne stworzenia, urządzenia i żywioły Planety, bowiem każdy ruch materii w ośrodku sprężystym wywołuje fale akustyczne.
Audiosfera, rzecz jasna, nie jest zjawiskiem naturalnym i obiektywnym, każdy słuchacz tworzy we własnym umyśle taką reprezentację środowiska akustycznego, jaka jest mu potrzebna; każde stworzenie wyposażone w receptory fal akustycznych odbiera inny zakres ich częstotliwości oraz natężenia i inaczej interpretuje docierające do niego tą drogą bodźce. Teza o „sztuczności” pejzażu dźwiękowego jest jednak równie wątpliwa, jak teza o jego „naturalności”. Szeroko rozumiane słuchanie decydowało o przetrwaniu organizmów żywych setki milionów lat przed pojawieniem się ludzkości i najpewniej będzie dalej decydowało na długo po wyginięciu ostatniego Homo sapiens.
zabawy dźwiękiem
W mikroskali naszego własnego gatunku soundscape, oprócz wszystkich wspomnianych dotychczas funkcji, jest nośnikiem znakomitej większości stworzonych przez nas języków, stanowi lustro ukształtowanych przez nas systemów organizacji społecznej i potężne narzędzie walki politycznej. Dźwięk jest zarazem medium tworzącym wspólnotę – zawiązanie stabilnej więzi akustycznej pomiędzy ludźmi stwarza silne poczucie przynależności do grupy. Każda religia posługuje się w pierwszej kolejności dźwiękiem, nie obrazem. Poprzez dźwięk manifestujemy też własną indywidualność – rysy naszego głosu są równie istotnym elementem jednostkowej tożsamości, jak rysy twarzy.
Na marginesie warto dodać, że człowiek od dziesiątków tysięcy lat bawi się dźwiękiem (co w świecie zwierzęcym nie jest niczym nadzwyczajnym). Im bardziej taka zabawa wydaje się bezcelowa i autonomiczna, tym łatwiej nam ją zaklasyfikować jako sztukę czy czasem, konkretniej, jako muzykę.
Na Zachodzie obiektem gier i zainteresowań były raczej dźwięki harmoniczne (co przy okazji przyczyniło się do paru cennych odkryć naukowych), w minionym stuleciu ciekawość dźwięku rozciągnęła się jednak także na szumy i wszystkie rodzaje brzmień dowolnego pochodzenia. Aż wreszcie Murray Schafer stwierdził z właściwą sobie życzliwą złośliwością, że pejzaż dźwiękowy świata jest jedną wielką kompozycją muzyczną, a co za tym idzie – wszystkie źródła dźwięku są instrumentami i wszystkie dźwięki wymagają tyle samo uwagi ze strony praktyków i teoretyków muzyki. Byłby to czczy performatyw, gdyby nie stał za tą tezą spójny program złożony z postulatów ekologicznych, artystycznych i naukowych. W Schaferowskiej koncepcji ekologii akustycznej jak w soczewce skupiły się rozliczne wcześniejsze idee dotyczące słuchania i środowiska akustycznego, a dzięki założonej przez niego w latach 70. grupie badawczej pod nazwą World Soundscape Project – do której należeli m.in. Hildegard Westerkamp i Barry Truax – Vancouver stało się kolebką nowoczesnych studiów nad szeroko pojętą kulturą i ekologią dźwięku.
Ruch soundscape’owy wyrósł na styku nauki i muzyki, jednak szybko ujawnił się także jego silnie polityczny i kontrkulturowy charakter. Słuchając uwalniamy się spod przemożnego wpływu kultury wizualnej. Krucjata o przyjazne człowiekowi środowisko akustyczne siłą rzeczy nie ogranicza się do komponowania, prowadzenia nagrań, archiwów, akcji edukacyjnych, pomiarów natężenia dźwięku i kulturoznawczych analiz. Hałas i przemoc akustyczna, które co najmniej od rewolucji przemysłowej stale towarzyszą ludzkości, są ściśle powiązane z systemem ekonomicznym, gospodarką opartą na nieodnawialnych źródłach energii, prawodawstwem zezwalającym na rujnowanie środowiska naturalnego i zapędzonym, konsumpcjonistycznym stylem życia zachodnich społeczeństw.
głód ciszy
Antropocentryzm klasycznej kanadyjskiej szkoły pejzażu dźwiękowego wynikał z naglącej potrzeby chwili. Schafer (patrząc z północnoamerykańskiej perspektywy) twierdzi, że lata 70. były najbardziej hałaśliwą dekadą w historii ludzkości. Potrzeba odwrócenia tej tendencji dała początek całemu ruchowi sprzeciwu wobec destrukcji środowiska dźwiękowego.
Brak ciszy stygmatyzuje, zaburza prawidłowy rozwój dzieci, niemożność odpoczynku w ciszy wyniszcza psychicznie, a nieprzyjazne otoczenie dźwiękowe przyczynia się do atomizacji lokalnych wspólnot. Cisza nie jest więc subiektywnym doznaniem estetycznym, a elementem niezbędnym dla zdrowia i dobrego samopoczucia ludzi i zwierząt. Wielu badaczy sound studies, przyjmując postawę neutralną i unikając wartościowania konkretnych przestrzeni dźwiękowych, pomija aspekt odpowiedzialności człowieka (szczególnie człowieka Zachodu) za stan środowiska akustycznego Planety.
Tymczasem w obliczu globalnej gospodarki możemy również mówić o globalizacji pejzażu dźwiękowego. Jeśli wyczyszczenie uszu zachodniego intelektualisty nie będzie szło w parze z odrzuceniem konsumpcjonistycznego egoizmu, może paradoksalnie przyczynić się tylko do wzrostu zanieczyszczenia. I nie jest to prosta agitacja, a stwierdzenie obiektywnych faktów. Wynosząc się na przedmieścia w poszukiwaniu ciszy przeważnie najpierw masakrujemy tamtejsze środowisko dźwiękowe budowlanym hałasem, a następnie – jeżdżąc codziennie do miasta i z powrotem – wzmagamy hałas komunikacyjny uciążliwy dla mniej zamożnych grup społecznych, zamieszkujących okolice głównych dróg i torów kolejowych. Klasyfikacja rozmaitych rodzajów ciszy powinna zawierać także kategorię „ciszy egoistycznej”, którą rozpatrywać wypada z perspektywy etyki, nie kulturoznawstwa.
łańcuchy szumu
Wyobraźmy sobie nietypowy spacer dźwiękowy tropem otaczających nas na co dzień przedmiotów. Możemy w umyśle prześledzić ścieżkę, którą przebyły, nim dostały się w nasze ręce: od pozyskania materiału, poprzez proces produkcji, transport, sprzedaż i nasze ich użytkowanie. Wszystkie etapy tej „podróży” wiązały się z określonymi odgłosami. Możemy wyobrazić sobie, jak dźwięki te brzmiały na tle otoczenia, w jaki sposób wpływały na pejzaże dźwiękowe i jakie mogły mieć znaczenie dla kogoś lub czegoś, co ich słuchało. Na tym nie koniec, bo powinniśmy sobie również wyobrazić dźwiękową przyszłość przedmiotów – jak długo będą nam jeszcze towarzyszyć, w jaki sposób rozstaniemy się z nimi i jakie brzmienia będą wiązały się z ich utylizacją lub użytkowaniem przez kogoś innego. Można odbyć taki spacer tropem kamienia znalezionego na łące, skrzypiec, czytanego w tym momencie tekstu, ale i śladem posiadanego przez nas koreańskiego samochodu.
W każdej, nawet z pozoru milczącej rzeczy drzemie jej bujna historia dźwiękowa. Żadne z tych brzmień nie jest obojętne dla środowiska, ale przecież mogą one mieć na nie także dobry wpływ. Rękodzieło może wytwarzać piękny i wartościowy pejzaż dźwiękowy, a produkcja ekologicznej żywności może przyczyniać się do ochrony i revivalu dźwiękowego środowiska naturalnego.
Łatwo sobie jednak wyobrazić, że za produkcją, dystrybucją i utylizacją wielu coraz mniej potrzebnych przedmiotów codziennego użytku (o coraz niższej trwałości) ciągną się istne łańcuchy szumu, które industrialnym hałasem oplatają Planetę i przyczyniają się do dewastacji środowiska przyrodniczego i kulturowego. Każdy z nas dokłada do nich kolejne ogniwa.
w stronę ekopolityki dźwięku
Schafer, mimo wszystkich jego przytyków pod adresem uprzemysłowionej cywilizacji Zachodu, daleki jest od postaw radykalnych. Jego pisma są pełne wiary w poprawę środowiska dźwiękowego, która ma się dokonać na skutek zmiany świadomości jednostek i całych społeczeństw. Zmiana ta jednak nie zajdzie nigdy na większą skalę, jeśli domenę pejzażu dźwiękowego będziemy postrzegać przez pryzmat wąskiej dziedziny, jaką jest dzisiejsza ekologia akustyczna.
Bernie Krause, podkreślając związki geofonii, biofonii i antropofonii, odsłonił nowe, ekocentryczne oblicze ruchu soundscape’owego. Ujęcie takie o wiele bliższe jest współczesnym aktywistom ekologicznym. Uduchowioną ekologię akustyczną i, w zdecydowanej większości wzrokocentryczną, ekopolitykę z pozoru łączy niewiele ponad człon nazwy i bardzo ogólnie rozumiany obszar zainteresowań. Oba te nurty mają sobie jednak wiele do zaoferowania. Każda forma ochrony środowiska – choćby było to działanie nieświadome – oddziałuje również na pejzaż dźwiękowy. Z drugiej strony profesjonalnie sformułowane argumenty z dziedziny krytycznych soundscape studies mogłyby okazać się niezwykle pomocne przy tworzeniu ekopolitycznych postulatów.
Dźwięk powinien się przykładowo znaleźć w centrum zainteresowania ruchów miejskich i nie chodzi tu tylko o walkę o ograniczenie hałasu komunikacyjnego (swoją drogą wielkim krokiem na drodze do jego wyciszenia byłoby po prostu respektowanie przez kierowców ograniczenia prędkości do 50 kilometrów na godzinę w terenie zabudowanym). Projektując przestrzenie zielone powinno się nie tylko przedstawiać miłe dla oka wizualizacje, ale też komponować audializacje pozwalające uzmysłowić sobie, jak brzmiała będzie dana przestrzeń. Każdy protest przeciwko szkodliwym dla środowiska inwestycjom drogowym powinien zawierać nie tylko suche pomiary akustyczne, ale złożone analizy audiosfery w jej wymiarze przyrodniczym i kulturowym. O wzroście globalnego zanieczyszczenia hałasem powinno się mówić w podobnym tonie, jak o emisji gazów cieplarnianych czy kurczeniu się zasobów wody pitnej. Zaś wprowadzając każdą nową technologię powinno się rozpatrywać jej możliwy wpływ na delikatny międzygatunkowy interfejs jakim jest soundscape.
Multisensoryczna perspektywa pozwoliłaby także ściślej powiązać ze sobą nieraz odległe zjawiska, które przyczyniają się do erozji ekosystemu. Oczyszczenie uszu ekopolitycznych decydentów i udźwiękowienie ruchów ekologicznych jest jednym z ważniejszych wyzwań, stojących przed badaczami oraz artystami, którym zależy na doskonaleniu soundscape’u w wymiarze kulturowym oraz ochronie jego naturalnego bogactwa i różnorodności.
revival środowiska dźwiękowego
Zmienność pejzażu dźwiękowego jest jednym z najoczywistszych, a zarazem najważniejszych założeń ekologii akustycznej. Soundscape – jak na muzykę przystało – jest ciągłym procesem rozgrywającym się w czasie. W orkiestrze biofonii i geofonii rytm odmierzają wschody i zachody słońca, pory roku czy zmiany klimatu; globalną antropofonią od ponad 200 lat dyryguje zaś technologia, a frazowanie i natężenie dźwięku zależą w pierwszej kolejności od źródeł i sposobów pozyskiwania energii. Najprawdopodobniej to właśnie z nowymi technologiami wiązały się będą najpoważniejsze zmiany pejzażu dźwiękowego, które zajdą za naszego życia. I, jeśli tylko o to zadbamy, powinny być to zmiany na lepsze.
Hałaśliwe technologie powoli acz sukcesywnie odchodzą do lamusa i nie jest to bynajmniej skutkiem czyjejkolwiek troski o środowisko dźwiękowe, a ekonomicznej kalkulacji: hałas to pieniądze wyrzucone w błoto. Produkcja dźwięku wymaga energii, więc z zasady urządzenia cichsze są nie tylko przyjemniejsze, ale i tańsze w użytkowaniu. Często podkreśla się, że cisza stała się produktem, produktem jest także – bynajmniej nie tożsamy z ciszą – brak hałasu. O ile cisza jest droga i kosztowna w utrzymaniu, o tyle brak hałasu (poprzez wybór cichszych urządzeń) pozwala zaoszczędzić pieniądze. Im więcej zaoszczędzimy jednak na braku hałasu, tym powszechniejsza i tańsza będzie cisza, a co za tym idzie – cisza stanie się towarem, na który pozwolić będzie sobie mogła coraz szersza rzesza konsumentów. Ta kapitalistyczna pętla ciszy nie ma nic wspólnego z postulatami ekologii akustycznej, na jej skutek zmienia się jednak postrzeganie środowiska dźwiękowego przez społeczeństwo, co tworzy podatny grunt pod popularyzację idei soundscape’u.
Są zarazem wynalazki, o których wprowadzeniu na masową skalę nie sposób myśleć bez entuzjazmu. Stopniowa wymiana taboru tramwajowego, jaka dokonuje się obecnie w wielu miastach, może podwyższyć komfort życia osób mieszkających w sąsiedztwie torowisk. Prawdziwa rewolucja nadejdzie jednak wraz z upowszechnieniem elektrycznych samochodów – obudzimy się nagle w miastach, w których będzie cicho, jak makiem zasiał. Po raz pierwszy od stuleci horyzont dźwiękowy zacznie się stopniowo poszerzać zamiast kurczyć. Pejzaż dźwiękowy, dziś zdominowany przez silniki spalinowe, stanie się o wiele bardziej przejrzysty i różnorodny. Gdyby tak się faktycznie stało (a nie jest to zupełnie nierealne), konsekwencje dla kultury i środowiska dźwiękowego byłyby porównywalne ze skutkami rewolucji przemysłowej. Społeczeństwa, które raz zaznają tak pozytywnej przemiany soundscape’u, być może zechcą pójść jeszcze dalej. W takim świecie można sobie przykładowo wyobrazić wprowadzenie całkowitego zakazu lotów cywilnych w dniach wolnych od pracy, uargumentowane powszechną potrzebą odpoczynku od hałasu lotniczego.
Jednak wartościowy soundscape odradzał się będzie bardzo powoli. Środowisk dźwiękowych nie można odgórnie „zrewitalizować”, raz zdewastowane nie powrócą nigdy do swojej pierwotnej postaci. Oddolnie dokonujący się revival (jak revival muzyki ludowej) doprowadzi do stworzenia nowego soundscape’u. Dźwiękowe kambuzele, pćmy i murkwie przepadły bowiem bezpowrotnie, a ich miejsce będą musiały zająć zupełnie nowe brzmienia. Ludzie i zwierzęta, społeczeństwa i biosystemy, antropofonia i biofonia, gdy już stworzy się im po temu sprzyjające warunki, będą musiały od nowa nastroić swój dźwiękowy interfejs.
Klasycy kanadyjskiej szkoły pejzażu dźwiękowego spod znaku World Soundscape Project, zmęczeni ciągłym lamentowaniem nad zanieczyszczeniem i hałasem, ukuli termin pozytywnej ekologii akustycznej – zaangażowania na polu edukacji, projektowania akustycznego i ekologicznej sztuki dźwięku. Dziś wszystkie działania tego typu podszyte są jeszcze troską o środowisko. Gdyby jednak spełnił się najbardziej optymistyczny scenariusz, ekolodzy akustyczni mogliby spokojnie wrócić tam, skąd przyszli, do świata autonomicznej i z pozoru bezcelowej zabawy dźwiękiem.
Krzysztof Marciniak