Jak nie należy pisać wstępniaków
A więc nie zaczynać od „a więc”. Nie narzekać na polskich decydentów i luminarzy kultury, którzy nie miast twórczość narodową, wspierają wątpliwe awangardowe produkcje, jak to czyni „Muzyka21”. Nie wygłaszać pozornie wielce głębokich, a w istocie banalnych truizmów na tematy nazbyt ogólne, jak to robi „Ruch Muzyczny”. Nie przepraszać za pomyłki z numeru poprzedniego i za gigantyczne opóźnienie, jak zwykł to zawsze robić „Jazz&Classics”. Nie unosić się w pseudorewolucyjnych i patetycznych manifestach, jak w ostatnim „Glissandzie”. Nie witać Czytelników, nie streszczać im numeru, nie reklamować artykułów, nie życzyć wszystkiego, szczęśliwego, owocnego, miłego, nie dziękować sponsorom i dobroczyńcom, nie podążać za porami roku i nastrojami społecznymi, nie wtrącać aluzji politycznych, nie wspominać o własnym życiu prywatnym, nie pisać jak nie należy pisać wstępniaków.
Bądźmy szczerzy. Jesteśmy młodzi i nieopierzeni. Zdarzyło nam się wiele pomyłek i niedociągnięć, za które oczywiście… Nie wiemy jeszcze niestety, jak zarządzać pismem, stąd rozliczne kłopoty w dystrybucji, które… Nie mamy na składzie wszechwiedzących i we wszystkim kompetentnych autorów, którzy… Każdy numer jest efektem wielu kompromisów między wieloma dziwnymi siłami i osobami, więc może należy go odbierać jak ustrukturyzowaną wolną improwizację? Muzycy grają, co chcą, prowadzący daje znaki wejścia i wyjścia, wskazuje różne działania (ściszenie, przyspieszenie, rozwinięcie, powtórzenie, zmiana) – natomiast efekt to niepowtarzalny wynik współdziałania wielu indywidualności, z których każda coś wnosi od siebie, i tradycji, w której wzrastała.
Ten opis, który mógłby się odnosić zarówno do projektów Butcha Morrisa, jak i do gier muzycznych Johna Zorna, jest również opisem działań związanych z planowaniem i tworzeniem „Glissanda”. Prezentowany w tym numerze dział nowojorski (który oczywiście gorąco reklamuję) nie jest działem o… Nowym Jorku. Ani nawet o muzyce w Nowym Jorku. Jest to po prostu próba wielostronnego i wieloosobowego naświetlenia fenomenu pewnego miejsca i czasu, bez żadnych pretensji do obiektywności, aktualności czy wyczerpania tematu. Każdemu będzie tu czegoś brakowało. Introwertycznym melancholikom – posępnej postaci Mortona Feldmana. Rozstrojonych anarchistom – szalonych akcji La Monte Younga. Brodatym (kulturo)znawcom improwizacji – wielkich Arto Lindsaya czy Eliota Sharpa. Wierzcie mi, i o nich chcieliśmy napisać i nawet teksty zamówiliśmy – ale nie wszyscy nasze prośby podchwycili, a jeśli nawet, to nie każdy stanął na wysokości zadania.
Tak to już jest. A poza tym, jesteśmy oczywiście wszechstronnie kompetentni, pracowici, rzetelni, wnikliwi, głębocy, profesjonalni, krytyczni, towarzyscy, elastyczni, dyspozycyjni, dowcipni, oczytani, wychowani, zadbani, przystojni i uroczy… Nie wiedzieć tylko czemu, zamiast kosić wielką kasę w wielkich koncernach, składamy ten dziwny jęczący magazyn… Miłej lektury!