Kim jest Otomo Yoshihide?
Warto spróbować odpowiedzieć na tytułowe pytanie właśnie teraz, ponieważ Otomo Yoshihide dwukrotnie w tym roku gościł w Polsce. Po raz pierwszy w maju, by wystąpić na szczecińskim festiwalu Musica Genera, po raz kolejny już w lipcu, aby wraz ze swoim New Jazz Ensemble zagrać podczas cieszyńskiego festiwalu filmowego ERA Nowe Horyzonty. Szczęśliwcy, którzy mogli być zarówno w Szczecinie, jak i w Cieszynie, mieli szansę posłuchać Otomo w kilku zupełnie różnych wcieleniach. Podczas Musica Genera Japończyk wystąpił trzykrotnie, raz jako członek gramofonowego tria z Erikiem M oraz Marinem Tetreault, poźniej w elektronicznie podrasowanym gitarowym duecie z Marinem Siewertem, wreszcie wraz z grupą innych muzyków wykonał noise’ową kompozycję Zbigniewa Karkowskiego. W Cieszynie Otomo zagrał na gitarze w swoim „jazzowym” ansamblu (pozwoliłem sobie na cudzysłów, ponieważ określenie to – mimo nazwy grupy – nie jest precyzyjne, więcej o tym nieco później). Dla tych, którzy znają choć część muzycznego dorobku Japończyka, taka różnorodność nie była zapewne zaskoczeniem. Otomo, aktywny na muzycznej scenie już od końca lat 70., zapracował sobie na miano jednego z najbardziej wszechstronnych i płodnych muzyków naszych czasów. Jednak to nie sama ilość, ale jakość i innowacyjność jego dokonań decyduje o tym, że zalicza się go również do grona najciekawszych twórców przełomu wieków. Ostatnie lata były dla niego wyjątkowo udane, zdaje się, że w tej chwili Otomo jest u szczytu swoich możliwości twórczych. Tym bardziej cieszy, że zawitał do nas właśnie teraz i zaprezentował się w kilku tak różnych odsłonach, dając nam dość szeroki wgląd w swój muzyczny świat, ukształtowany przez lata eksperymentów i poszukiwań.
Otomo Yoshihide’s New Jazz Quintet oraz jego mutacja, Otomo Yoshihide’s New Jazz Ensemble, to w tej chwili jeden z najważniejszych i najaktywniejszych stałych projektów Otomo. Pisząc „stały”, mam na myśli grupę, która występuje przez dłuższy czas we względnie niezmienionym składzie, pod określoną nazwą, wydaje dość regularnie płyty i koncertuje, w przeciwieństwie do dziesiątków jednorazowych lub krótkotrwałych projektów i przedsięwzięć, w które nieustannie angażuje się Japończyk. Choć New Jazz Quintet istnieje od stosunkowo niedawna, bo od 1999 roku, wydaje mi się, że już teraz można śmiało określić tę grupę mianem jednej z najważniejszych w karierze Otomo, obok nieistniejącego już legendarnego Ground Zero oraz wciąż aktywnych I.S.O. oraz Filament. Można powiedzieć w dużym uproszczeniu, że historia tych czterech projektów w pewnym sensie odzwierciedla całą muzyczną drogę Otomo.
Kiedy w 1990 roku powołał do życia zespół Ground Zero, miał już za sobą całą dekadę muzycznej aktywności, szczególnie bogatej pod koniec lat 80. Był już wówczas jedną z ważnych postaci na scenie japońskiej, co pozwoliło mu nawiązać współpracę z najciekawszymi muzykami zarówno ze swego kraju, jak i ze świata. Ground Zero ewoluowało stylistycznie, jednak najogólniej można powiedzieć, że przez cały czas swojej działalności grupa grała muzykę niezwykle eklektyczną, która w charakterystyczny dla Japończyków sposób filtrowała niezliczone kulturowe wpływy i tworzyła zupełnie nową jakość. Kolejne płyty zespołu okazywały się objawieniami, prezentującymi wciąż nowe podejście do muzycznego materiału, inaczej rozkładając akcenty: to eksponując nieokiełznaną, agresywną energię, to zaś plądrofoniczne wariacje na temat popkultury, trans i psychodelię, noise czy swobodną improwizację. Właściwie każda z nich wnosiła coś nowego do wizerunku grupy, a niektóre to prawdziwe perły postmodernistycznej dekonstrukcji, jak choćby genialne Plays Standards wypełnione coverami utworów, które, kierując się osobistymi kryteriami, Otomo określił mianem standardów i zagrał na swój własny sposób. Przez skład Ground Zero przewinęło się wielu wybitnych muzyków, czy to w roli stałych członków zespołu czy tylko gości; z wieloma z nich Otomo współpracował jeszcze wielokrotnie później lub współpracuje do dziś.
Z perspektywy czasu wydaje się jednak, że najważniejsza okazała się dla Otomo współpraca z Sachiko M., nie tylko dlatego, że prywatnie została jego życiową partnerką. Jest to postać niezwykła: nie gra właściwie na żadnym instrumencie w tradycyjnym rozumieniu tego słowa. Kiedy dołączyła do Ground Zero, obsługiwała sampler, z czasem jednak wypracowała niezwykłą technikę gry, wykorzystując jedynie testowe dźwięki urządzenia, czyli proste fale sinusoidalne. Myślę, że byłoby dużym uproszczeniem, gdyby przyjąć, iż to właśnie specyficzny, pierwotny, prosty aż do (niemal dosłownie) bólu, piskliwy dźwięk fal sinusoidalnych sprawił, że Otomo radykalnie zmienił swoje podejście do muzyki. Czynników było zapewne wiele, faktem jednak jest, że Otomo wkroczył na ścieżkę minimalizmu. Ostatnia płyta Ground Zero, Last Concert, dokumentująca – nomen omen – ostatni występ zespołu, jest już zapowiedzią nowej drogi, jaką miał obrać Otomo.
Po rozwiązaniu Ground Zero jego twórczość skanalizowała się w dwóch projektach:I.S.O.oraz Filament. Oba współtworzyła Sachiko M, przy czym Filament to duet, a I.S.O. – trio dopełniane przez Yoshimitsu Ichiraku. Założenia estetyczne obu grup były dość podobne: elektroniczna, statyczna improwizacja oparta na minimalnych środkach wyrazu. O ile w I.S.O. pojawiają się pewne elementy rytmiczne, o tyle Filament wykazuje skrajną, radykalną redukcjęmateriału dźwiękowego. Na koncertowej płycie 29092000 duet osiągnął wręcz szokujące ekstremum – przez trzydzieści minut z głośników dobywa się niemal zupełnie niemodulowany,jednostajny piskliwy dron. Yoshihide dołączył tym sposobem do nurtu skupiającego młodszych japońskich artystów, którzy swoją muzykę budują poprzez redukcję, i tworzą scenę określaną czasem jako „onkyo”. Ciągle należy jednak pamiętać, że Otomo był jednocześnie aktywny również w wielu innych projektach i muzycznych działaniach, często o radykalnie odmiennym stylistycznie charakterze, więc rysując oś od eklektyzmu do minimalizmu stosuję ogromne uproszczenie.
I tak dochodzimy do narodzin New Jazz Quintetu, które miały miejsce przy okazji nagrywania płyty Otomo Yoshihide Plays the Music of Takeo Yamashita, na której lider w duchu Plays Standards przerobił na swoją modłę kompozycję Yamashity, tworzącego wówczas komercyjną muzykę dla telewizji. Jako że poszczególne utwory są na tej płycie zaaranżowane w przeróżnych estetykach, a do kilku z nich Otomo potrzebował jazzowego zespołu, stało się to pretekstem do powołania kwintetu w składzie: Naruyoshi Kikuchi i Kenta Tsugami – saksofony, Hiroaki Mizutani – kontrabas, Yasuhiro Yoshigaki za bębnami oraz Otomo – gitara. Był to dla niego poniekąd powrót do korzeni: jego muzyczna droga zaczynała się między innymi od jazzu, a w młodości ogromny wpływ wywarła na niego muzyka takich klasyków jak Eric Dolphy, Ornette Coleman czy Charles Mingus.
Już debiutancka płyta kwintetu, Flutter, wydana w 2001 roku przez Zornowski Tzadik, pokazała, że zespół wyszedł daleko poza konwencję jazzową w tradycyjnym rozumieniu tego słowa. Choć rzeczywiście idiom jazzowy to bardzo ważny filar ich muzyki, grupa jest czymś więcej niż jazzowym combem. W kontekst free jazzu w duchu Dolphy’ego (którego kompozycja znalazła się zresztą na płycie) granego niezwykle wprawnie przez kwintet wpisane są drażniące ucho jazzowych purystów fale sinusoidalne Sachiko M oraz noise’owe wtręty słynnego Masami Akity znanego jako Merzbow. Płytę zamyka długie studium na temat tego, czym może być jazzowa improwizacja przetrawiona przez doświadczenia „onkyo”.
Otomo, jak się wydaje, docenił ogromny potencjał swojego nowego projektu i postanowił od czasu do czasu poszerzać jego skład, przemianowując go przy tych okazjach na New Jazz Ensemble. Pod tą nazwą grupa wydała dla Tzadika swoją drugą płytę, Dreams – którą pozwolę sobie określić mianem wybitnej. Kwintet poszerzony o Sachiko M i Masuko Tatsuki grającego na instrumentach elektronicznych oraz dwie wokalistki – Phew i Togawa Jun, wykonał tutaj zestaw… piosenek. Otrzymujemy płytę z pozoru niezwykle wygładzoną, numery są przystępne, a nawet przebojowe. To oczywiście ogromny atut, szczególnie że w tej miłej dla ucha formie Otomo zdołał ukazać zmieścić niemal całe spektrum swoich dotychczasowych poszukiwań, przy czym zrobił to tak zmyślnie, że niemal niezauważalnie, między wierszami. Te przyjemne piosenki mają bowiem drugie dno, a kolejne uważne przesłuchania odsłaniają przed nami zaklętą w nich magię eksperymentalnych brzmień, które w końcu znajdują ujście w postaci gwałtownej nawałnicy ostatniego utworu, przypominającego czasy wczesnego Ground Zero.
W programie porywającego, cieszyńskiego koncertu New Jazz Ensemble znalazło sięsporo piosenek z Dreams, które udowodniły niezbicie, jak ogromny potencjał niesie w sobie ta muzyka i jak bardzo może poruszyć słuchaczy. U nas zespół wystąpił w nieco innym składzie, bez Masuko Tatsuki, za to z wibrafonem (Takara Kumiko), z jedną tylko z wokalistek (Phew) oraz z fenomenalnym Alfredem Harthem, który na stałe zastąpił w składzie Kikuchi (odszedł z grupy w lutym tego roku). Koncert utwierdził mnie w przekonaniu, że muzyka najnowszego zespołu Otomo w stopniu większym niż mogłoby się wydawać i większym niż być może początkowo sam Otomo to planował, syntetyzuje jego dotychczasowe muzyczne dokonania, coraz dalej wykraczając poza jazzową formę.
Dowodzą tego również pozostałe płyty grupy, które ukazały się po dwóch wspomnianych wcześniej. Następująca po Dreams płyta OYNJQ Live, jak wskazuje tytuł – koncertowa – jest akurat bodaj najbardziej jazzowa, nagrana w podstawowym składzie kwintetu, zawierając obok kompozycji Otomo tematy jazzowych klasyków: Wayne’a Shortera i ponownie Erica Dolphy’ego (fenomenalna wersja Hat & Beard) oraz niezwykłą wersję kompozycji Eureka Jima O’Rourke (dwie ostatnie usłyszeliśmy w Cieszynie). Totalnym zaskoczeniem jest za to kolejna odsłona, tym razem sygnowana jako ONJQ + Oe i pozbawiona tytułu. Tatsuya Oe to DJ, który dokonał radykalnej dekonstrukcji muzyki kwintetu, efekt jest naprawdę intrygujący i jedyny w swoim rodzaju! Najnowszą propozycją kwintetu jest płyta Tails Out. Zawiera parę nowych kompozycji Otomo oraz kilka radykalnych reinterpretacji, między innymi Strawberry Fields ForeverBeatlesów. Wiele utworów rozwija się w długie, kakofoniczne improwizacje, dość odległe od jazzu, zwłaszcza w sferze rytmu, którego rockowe inklinacje w połączeniu z szaleństwem saksofonowych i gitarowych dialogów znów przywodzą na myśl Ground Zero. Z kolei w gitarowych solówkach Otomo więcej jest długich, statycznych, wybrzmiewających w nieskończoność dźwięków, których rodowodu można się doszukiwać w redukcjonizmie Filament, zwłaszcza że w dwóch ostatnich utworach słyszymy Sachiko M i jej fale sinusoidalne, które niewtajemniczeni słuchacze podczas cieszyńskiego koncertu mogli wziąć za zakłócenia bądź w ogóle ich nie zauważyć.
Wobec tego co napisałem dotąd, kuszące wydaje się podsumowanie muzycznej drogi Otomo Yoshihide w zgrabnym, dialektycznym konstrukcie, gdzie wczesny okres, charakteryzujący się eklektyzmem i intensywnością byłby tezą, następujący po nim okres minimalistyczny – jego antytezą, a obecne dokonania artysty – syntezą. Brzmi to zgrabnie, jednak jest to nieprawda, a może raczej jedynie ułamek prawdy. Jasność tego obrazu psuje bowiem nie tylko fakt zazębiania się owych „okresów” w czasie, przeplatanie się ich czasem w ramach tych samych albumów czy nawet kompozycji (co wskazuje raczej na kumulację doświadczeń i poszerzanie muzycznego języka). Jednak kłam takiemu uproszczeniu zadaje przede wszystkim mnogość działań artystycznych Japończyka, które nijak nie mieszczą się w wyżej zarysowanym schemacie.
Niniejszy tekst nie jest absolutnie pomyślany jako próba całościowego przedstawienia artystycznej sylwetki Otomo, jednak w kontekście jego szczecińskich występów warto wspomnieć choćby o jego zasługach na polu wykorzystania gramofonu jako instrumentu muzycznego. To, co prezentuje obecnie w tej dziedzinie, to już swoisty, dojrzały i wypracowany w toku wieloletnich poszukiwań, styl. Jego podejście do gramofonu jest niezwykle brutalne, fizyczne. Bazuje na wrażliwości gramofonowej igły na wszelkiego typu wzbudzanie, czy to przez bezpośredni kontakt z przeróżnymi obiektami o zróżnicowanej fakturze, czy też poprzez zbieranie drgań uderzanej rytmicznie obudowy gramofonu, czy wreszcie poprzez sprzężenie zwrotne z głośnikami. Yoshihide nie używa już niemal płyt, choć wcześniej robił to często, początkowo w dość oczywisty sposób, zbliżony czasem do Oswaldowskiej plądrofonii (czyli swoistego kulturowego terroryzmu, polegającego na dekonstrukcji i zniekształcaniu gotowych nagrań innych artystów poprzez fizyczne manipulacje płytami), później zaś bardziej wyszukany, kiedy to materiał źródłowy nie miał już (przynajmniej dla odbiorcy) większego znaczenia. Kwintesencją tych poszukiwań jest wybitna płyta Vinyl Tranquilizer z 1997 roku, zawierająca sześćdziesiąt jednominutowych utworów, z których każdy powstał na bazie innej płyty winylowej. Jest to godzinna podróż przez sześćdziesiąt dźwiękowych mikroświatów, które zachwycają różnorodnością. W Szczecinie mieliśmy szansę skonfrontować podejście Otomo z technikami innych mistrzów gramofonowej muzyki, Erika M i Martina Tetreault, podczas rewelacyjnego i efektownego koncertu uświadamiającego, jak duży potencjał muzyczny tkwi w tym „instrumencie”.
Również jako gitarzysta Otomo ma wiele twarzy; nawet ostatnie koncerty w Polsce pokazały to dobitnie. Z jednej strony potrafi sprawnie grać „normalną” techniką, jak np. w New Jazz Quintet / Ensemble, wyraźnie jednak odciskając swoje piętno i zaznaczając indywidualny styl. Z drugiej, opanował zaawansowane techniki preparowania instrumentu oraz modyfikacji jego brzmienia za pomocą przeróżnych elektronicznych efektów, co z kolei zaprezentował w duecie z Martinem Siewertem. To ciekawe i znamienne spotkanie, Siewert bowiem należy do znacznie młodszego pokolenia improwizatorów. Wyrasta z niezwykle obecnie twórczej i aktywnej europejskiej nowej szkoły elektroakustycznej improwizacji, jednak już w tej chwili wyróżnia się własnym, rozpoznawalnym stylem. Otomo, jako jeden z niewielu muzyków starszego pokolenia, potrafi bez problemu znaleźć wspólny język z młodszymi eksperymentatorami, wytyczającymi obecnie nowe kierunki rozwoju muzycznej awangardy.
Pretekstem do napisania tego tekstu były koncerty Otomo Yoshihide w Polsce, stąd bardzo wybiórcze podejście do jego twórczości. Proszę wybaczyć powierzchowne potraktowanie niektórych wątków oraz całkowite pominięcie wielu innych. Przecież Otomo to również kompozytor muzyki filmowej, badacz muzyki popularnej i tradycyjnej, autor rozlicznych tekstów o muzyce, wreszcie członek wielu zespołów i projektów, w których występuje w roli sidemana bądź współlidera. Jego dyskografia obejmuje ponad setkę płyt nagranych z przeróżnymi muzykami i solo, współpracował i koncertował z większością ważnych postaci światowej awangardy. Ponieważ jego aktywność nie tylko nie zmniejsza się, ale zdaje się wciąż obejmować nowe obszary, nie czas chyba na próby podsumowania czy dokonywania syntezy jego muzycznego dorobku. Mam nadzieję, że zdołałem choć w części odpowiedzieć na pytanie, które postawiłem w tytule tego tekstu. Nadmienię na koniec, że zaczerpnąłem je z tytułu kasety (Who is Otomo Yoshihide), którą Otomo wydał własnym sumptem w 1991 roku, a która zawierała kilka nagrań trzech wczesnych mutacji grupy Ground Zero. Cieszę się z rewelacyjnego przyjęcia jego polskich koncertów, cieszę się, że były aż tak dobre. Dla mnie były spełnieniem jednego z muzycznych marzeń.