Twórczość radykalnie inkluzywna – polski hyperpop bez granic
Hyperpop nie jest pierwszą postgatunkową stylistyką, ale zdecydowanie najbardziej zaawansowaną. Jest również tą, która najsilniej wymyka się próbom definicji, będąc nie tylko blenderem wypełnionym gatunkami, lecz przede wszystkim vibe’em. Nie bez powodu słowo to jest stosowane do opisu niemal wszystkich poziomów współczesnej rzeczywistości, często kosztem nadużywania. O ile rewolucja postmodernistyczna zneutralizowała Wielkie Narracje, o tyle rewolucja internetowa zaproponowała zupełnie nowe sposoby opisu i doświadczania, bezwstydnie omijające śmietniki tradycji i zgliszcza dyskursów. Vibe to kategoria holistyczna i filozoficznie mniej zobowiązująca niż próby wciskania muzycznych sześcianów w koliste otwory gatunków. Powstała na gruncie nieuchronnych porażek prób umiejscowienia internetowych zjawisk w kategoriach, które niezbyt do nich pasują. Tutaj intelektualna dyscyplina bywa bezbronna, a racjonalizm zawodzi na całej linii. Odczuwamy i obserwujemy to zarówno na gruncie polityki, jak i sztuk wizualnych oraz performatywnych, a przede wszystkim – właśnie muzyki. Vibe jest kategorią intuicyjną, postracjonalną, w dużym stopniu empatyzującą. Kiedy dwa lata temu w „Dwutygodniku” Jakub Bożek próbował ogarnąć hyperpop w kategoriach intelektualnych , dotarł do impasu: „Nazwa »hyperpop« jest zgubnie pojemna. Na początku podróży przez krainę przesterowanych i rozpalonych dźwięków aż łapię się za głowę, gdy staram się pojąć, co łączy ze sobą piosenki tak różnych artystów”1. Wtedy kategoria vibe’u robiła największą karierę w hip-hopie i tiktokowej psychologii, więc można wybaczyć Bożkowi, że nie skorzystał z tego wytrychu. W 2024 roku już nie ma ucieczki. Hyperpop to vibe.
Wybadajmy teren, po którym będziemy się poruszać. Nieuchwytność samego terminu jest tu tylko pozorną przeszkodą. Wyobraźmy sobie blender, do którego pakujemy: (a) brzmienie alternatywnego rocka i nu-metalu z początku lat dwutysięcznych; (b) szybką i euforyczną muzykę klubową z rave’em i trance’em na czele; (c) trap z Południa Stanów Zjednoczonych; (d) pop-punkowe refreny; (e) syntezatorowe lo-fi w rodzaju komputerowego ćwierkania chiptunów i wreszcie (f) j-popową misterię produkcyjną. Zalewamy to melodyczną wrażliwością, dystansem neutralizującym podział na poważne i żartobliwe, a także internetowym podejściem do emocji i humoru. Ilość składników i ich proporcje ciągle w tym układzie ulegają modyfikacjom – wymieniłem tylko główne, niemal stereotypowe składniki – i każdy koktajl wyjdzie nam trochę inny. Ale przy każdej próbie smaku vibe jest rozpoznawalny od razu. To hyperpop. Stylistyka rozlewa się poza muzykę i wlewa do niej z powrotem: można ją łączyć z modą w stylu dopamine dressing czy specyficznymi memami, czytelnymi tylko dla osób wkręconych w temat. Rozpoznanie tej ciągle rozbudowywanej sieci jest trudne, dlatego dzisiaj skupimy się tylko na wątkach muzycznych.
Na Zachodzie hyperpop już dawno odbył uroborosową pielgrzymkę z podziemia do mainstreamu. Nie tylko w postaci Charli XCX, sukcesu 100 gecs czy legendarnych sesji gwiazd popu z SOPHIE. Równolegle Coi Leray, Lil Uzi Vert, czy Aminé wstrzyknęli barwną energię do rapu. W rodzimym hip-hopie podobny zabieg odbył się objazdem przez tzw. rage music, głównie przez inspirację Uzim czy Playboiem Cartim. Czy rage music to hyperpop/hyperhop? Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie satysfakcjonująco. Na pewno wszystko to vibe, i to musi nam wystarczyć. W tych rozważaniach z odsieczą przychodzi młody klakson, producent znany z przerabiania najróżniejszych utworów na drill. W Szampana do ręki (ale to hyperpop) wyjaśnia sytuację już w tytule. Klasyk imprezowego rapu został wzbogacony o pogodne syntezatory i zwrotkę Young Igiego. Podobnie hyperpop rozumie ksiaze700, który rozbijał się i po zadymionych purpurą korytarzach cloud rapu, i otarł się o rage. Jego ostatnie produkcje są już pełną akceptacją hyperpopowego rozgardiaszu. Połamane breaki uderzają w towarzystwie ckliwego pianina, a euforyczne syntezatory podbija klubowa stopa na cztery. Po podobnym obszarze porusza się hubithekid. W party!! dociera do eurodensowej konkluzji, w down bad słyszymy rage, a lost it to anglojęzyczna próba rozkręcenia emo-imprezy.
Inspirowany muzyką klubową rodzimy hip-hop to nic nowego przynajmniej od czasów DMT Żabsona, czy Klubowych Tymka. Ale tamta fala była zdyscyplinowana, mimo wszystko ograniczona gatunkowymi barierami i tropami. Obecne zjawisko inspirowanego hyperpopem rapu jest o wiele bardziej otwarte, wolne, a przede wszystkim płodne. Nowe utwory i całe płyty pojawiają się co chwilę w oderwaniu od morderczych cykli promocyjnych tradycyjnej branży muzycznej. Przestałem ufać mainstreamowym artyst_kom hip-hopowym w to, że się dobrze bawią, nawet jeśli o tym solennie zapewniają. Co innego hyperpopowe podziemie: ten vibe – nawet jeśli niedopracowany kompozycyjnie, aranżacyjnie czy tekstowo – ma w sobie ów wybuch autentycznej energii. I jeśli coś miałoby definiować rodzimy hyperpop to właśnie ta naturalność, niezobowiązanie. Tak jest np. u Nosgov, która w „rejdżujące” bity wkleja entuzjastyczne, przerobione mocnym autotunem wokalizy. Jej muzyka jest chwytliwa, ale nie w tradycyjnie popowym sensie kompozycyjnym. Trudno uznać ją też za twórczynię legendarnych refrenów wpadających w ucho. Ponownie muszę przytoczyć kategorię vibe’u, czy może płynnego stanu przyjemnie otulającego uszy, w którym trudno wskazać konkretne momenty. Nosgov nagrywa muzykę od dawna, zaczynała jako wczesna nastolatka ambientowymi i drum’n’bassowymi wprawkami. Jej życie online jest intensywne i obejmuje m.in. streamowanie na Twitchu. I właśnie w sieci koncentruje się jej twórczość i fanbase – Nosgov ma sporo odsłuchań na Soundcloudzie (który wciąż trzyma się mocno jako kanał popularyzacji postinternetowych brzmień) i sporo miesięcznych słuchaczy i słuchaczek na Spotify. Omijając system wytwórni, sięga po infrastrukturę stworzoną od podstaw w internecie i dla internetu. Ta metoda powoli staje się coraz lepszym sposobem na zdobycie popularności, a i same wytwórnie coraz chętniej sięgają po twórców i twórczynie z już ustabilizowaną bazą fanowską. Podobną strategię – choć to inny poziom popularności, a i muzyka mniej przystępna, mimo oferty hyperpopowych wątków – widzimy choćby u Glitchangel, czyli w projekcie PR, związanego również z Biesami i Gruzją.
Zacząłem od hip-hopowych tropów, bo te najłatwiej opisać, a nawet wpisać w konkretne ramy. Co natomiast zrobić z utworami w rodzaju Bardzo Małej Żaby Mako? To przeurocza, chwytliwa piosenka, za którą ewidentnie stoi bardzo młoda osoba. Pokusa, by nie traktować tego poważnie, pojawia się niemal naturalnie. Czy to jest na poważnie, czy to żart? Dzięki kategorii vibe’u wiem, że to nie ma znaczenia. Mam 32 lata i w kółko tego słucham, masakra xD” – głosi jeden z komentarzy pod piosenką i w pełni to rozumiem, a jestem jeszcze starszy2. Mako bez żadnego wysiłku łączy pop-punkowe brzmienie z przełomu wieków z pogodną kanonadą syntezatorów, a dziecięcy głosik przebija się przez tę ścianę dźwięku z entuzjazmem. Bardzo Mała Żaba to najlepsze wytłumaczenie tego, czym jest rodzimy hyperpop, lepsze od esejów na tysiące słów. A jeśli chcemy zawinąć z powrotem na trop hip-hopowych inspiracji, duet Mako podsuwa Paczkomat.
Kwestie powagi, żartu i ironii są przy rozmowie o hyperpopie bardzo ważne. Jak w twórczości julka ploskiego, autora jednej z ciekawszych realizacji tej stylistyki na naszym gruncie – epki Human Sapiens, wydanej nakładem Pointless Geometry. „Ten materiał miał najwięcej takich inspiracji. Zresztą metalowe snery i transowe syntezatory lubię do dzisiaj” – mówi mi młody producent, kiedy łączymy się online chwilę po premierze jego nowego albumu Hotel *****. W poszukiwaniu ducha polskiego hyperpopu postanowiłem spytać u źródeł. O ile projekty, które wymieniałem wcześniej miały charakter spontanicznych produkcji, tak Płoski do procesu produkowania ma niemal naukowe podejście, co jest zbieżne z zachodnim duchem hyperpopu.
julek ploski: Fascynuje mnie ten rodzaj produkcji. Jest tam dużo wokali, są intensywnie morfowane, ale te bity są faktycznie przejrzyste. Nawet jeśli, jak u Doriana Electry, pojawia się dużo jakichś metalowych dropów, dubstepu, może nawet z jakimiś małymi fragmentami noizowych syntezatorów, to to dalej jest przejrzyste, przestrzenne i pięknie panoramicznie zmiksowane. Więc hyperpop jest o tym, ale myślę, że jest też o ironii, czy może o postironii.
Wychodząc z memicznego kotła internetu, Julek komunikuje się ze swoją publicznością nie tylko dźwiękiem, ale także obraze czy sprytnie skonstruowanym postem. Żart, ironia i postironia są dla niego nierozerwalnie związane z hyperpopem.
jp: To jest szczera muzyka, ale do tej szczerości dochodzi przez przefiltrowanie komunikatu przez warstwę ironii. To jest w ramach odzyskiwania jakichś faktur, tekstur, dźwięków i brzmień syntezatora, które mogłyby być ironiczne dziesięć lat temu. Myślę, że ten element też jest u mnie. Nawet jeśli nie postironii, to metaironii czy czegoś w tym stylu.
Multigatunkowość i taneczność to równie ważne aspekty: „Hyperpop kojarzy mi się właśnie z transowym syntezatorem, gabberem, czy drum’n’bassem” – dodaje. Julek podkreśla też elastyczność i pojemność tego pojęcia: „Każdy ma swój hyperpop. Jest tyle różnych wpływów i nasiąknięcia internetem, że tych różnych hyperpopów jest sporo”. Dla wielu osób punktem wejścia w tę stylistykę była twórczość PC Music, brytyjskiego kolektywu, który uważany jest za pionierski na tym gruncie. Nie inaczej było z polskim producentem.
jp: A.G. Cook to dla mnie główne źródło. Strasznie podoba mi się jakaś taka naiwność jego muzyki, słodka melancholia. Jest też najbardziej banalny ze wszystkich z PC Music. Kiedy robi dla kogoś produkcje, wydają mi się o wiele bardziej nawarstwione niż przy jego solowych rzeczach, które wydają mi się przejrzyste i są często oparte na jednym pomyśle. Bardzo podoba mi się transowe brzmienie jego syntezatorów i to, że są takie metaliczne. Te dźwięki bardzo często wracają i są recyklowane. To też jest w nim super, że się nie wstydzi powtarzać motywów, robić podobnych piosenek, albo przeklejać całych melodii, recyklingować całe kompozycje. To było dla mnie bardzo inspirujące.
W pewnych elementach twórczości Julka Płoskiego można wyśledzić te inspiracje, ale nie w recyklowaniu. Każda kolejna propozycja producenta jest inna, jego styl bezustannie ewoluuje. Niedawno wypuścił album Hotel *****, który jest jego najbardziej dojrzałym materiałem, choć nieco oddalonym od nasiąknięcia hyperpopem3. Niemniej, synkretyczny duch tej stylistyki napędza wiele pomysłów, które można usłyszeć na płycie.
Eksplorowanie humorystycznych wątków hyperpopu ma swoją silną reprezentację w Polsce. To Humor Muzyki Komputerowej 69, czyli osoba dostarczająca codziennie świeże, progresywne memy na ekrany prekariatu (przede wszystkim na instagramie)4. Z czasem, w przypadku HMK69 doszło do tego również publikowanie własnej twórczości muzycznej, która w mniejszym lub większym stopniu ociera się o hyperpop. A także koncerty. „Zasadnicze pytanie, jakie powinno się zadać przy rozmawianiu o tym gatunku, to: czy hyperpop to filozofia, czy odpowiedni zbiór aranżacji i w określonej barwie sonicznej?” – stawia mocne pytanie na początku naszej rozmowy przez Instagrama. Ta kwestia jest nie do rozstrzygnięcia, ale nie wiem, czy moja rozmówczyni (xe/she) by się z tym zgodziła.
HMK69: Termin hyperpop nauczył mnie jak nie być starym, zgorzkniałym dziadem, który mówi, że kiedyś robiło się lepszą muzykę. Przed 2020 rokiem wszyscy referowali o tym gatunku per „PC Music”, gdy Spotify Wrapped stwierdziło, że 100 gecs i Dorian Electra to jakiś tam „hajperpop”. Pomyślałm sobie: ale głupia nazwa, nie ma szansy żeby się przyjęło… Jak się stało w rzeczywistości, wszyscy dobrze wiemy. Nie było u mnie zbyt dużej refleksji na ten temat, po prostu widziałm, że jest to większe ode mnie i nie da się tego powstrzymać.
Ewolucję hyperpopu HMK69 widzi analogicznie do rozwoju animowanych seriali komediowych:
HMK69: Myślę, że z hyperpopem było jak z serialem The Simpsons. Oryginalnie Simpsonowie byli parodią typowego sitcomu z lat 80. XX wieku, ale wraz z upływem czasu serial zaczął powoli odchodzić od pierwotnej filozofii parodiowania „głupich seriali” i zaczął kreować własną tożsamość. Dziesięć lat później wyszedł Family Guy, z założenia parodia The Simpsons, ale z nim stało się to samo, co z pierwszym. Z założenia hyperpop miał być parodią muzyki POPularnej, ale z czasem zaczął tworzyć swoją własną tożsamość. Gubiąc przy tym swoje kluczowe założenie bycia gatunkiem eksperymentalnym, wychodzącym z ram kanonu.
Dla artystki historia hyperpopu nie różni się zbyt wiele od procesów dotykających przedinternetowe stylistyki:
HMK69:Odnoszę wrażenie, że to jest naturalna kolej rzeczy w muzyce, podobnie było choćby z cloud rapem… Wydaje mi się, że rock, jazz, punk czy nawet awangarda mają podobne historie. Eksperymentalne DIY brzmienia przeobrażają się w mainstreamowe armie klonów. Moim zdaniem historia hyperpopu uczy nas tego, że gatunki muzyczne nie mają sensu i zamiast fiksować się na kategoryzowaniu dźwięków powinniśmy się skupić na radości ze słuchania.
HMK69 wskazuje też na coś, co również i mnie rzuciło się w oczy: popularni artyści i artystki działające wokół tej stylistyki są niemal nieobecne w dyskursie krytycznym. Poza julkiem ploskim trudno również znaleźć tę muzykę w katalogach niezalowych labeli, dominuje samodzielne wydawanie.
HMK69: Osoby z polski kojarzące mi się z gatunkiem hyperpop to Sylvia Baudelaire i nosgov, uwielbiam je za to, że ciągle eksperymentują, a w dodatku każda następna piosenka jaka wydają to absolutny bangier. Obie artystki są całkiem popularne i mają za pasem wiele osiągnięć, ale to nie zmienia faktu. że branża muzyczna w ogóle ich nie docenia. nosgov ma milion miesięcznych słuchaczy na Spotify, ale ma nieadekwatnie małą rozpoznawalność w Polsce. Sylvia Baudelaire jest rozpoznawalna w polskim internecie, ale nikt jej nie bukuje. Scena hyperpopu w Polsce na pewno istnieje, ale jest to nadal środowisko mocno DYI.
Sylvia Baudelaire to bardzo ciekawa i prowokacyjna artystka, która nie boi się rozseksualizowanych, wulgarnych tekstów. „Wyjeb mnie ostro w pizdę / Ja chcę kutasa w cipie / Chcę twój język w cipie / Zamknij pysk i rób co mówię / Wyliż moją pizdę / Wciągam szczura z twojej pały / Wiem, że chciałbyś me bimbały” – słyszymy w Wyruchaj Mi Cipę na ostrym, syntezatorowym bicie. Sylvia wciąga swoją publiczność w ciekawą grę, gdzie pastisz przebiega swobodnie obok szczerej ekspresji. Trop hyperpopu jest tutaj mocny, ale w bardziej ekstremalnej, niemal industrialnej odsłonie. Z kolei HMK69 własną twórczość od hyperpopu dystansuje:
HMK69: Mam wrażenie, że bycie kojarzonym z hyperpopem będzie prześladować mnie do końca życia przez Piwo Tesco i Rzyć. Nigdy nie stwierdziłm, że chcę tworzyć jakiś jeden gatunek, po prostu tworzę muzykę podobną do tej, której akurat aktualnie słucham. Długo myślałm, że to źle, że nie mam swojego jednego określonego stylu, ale zorientowałm się, że przecież nieprzewidywalność to też jest rodzaj stylu, więc teraz dumnie się tego trzymam.
Wiele wskazuje na to, że ten nurt będzie się poszerzał. Pod koniec 2023 roku, nakładem wytwórni enjoy life, ukazała się debiutancka płyta Ewy Sad. Artystkę można kojarzyć z zespołu Sorja Morja, czy projektu Polonia Disco, więc jej podejście do hyperpopu jest filtrowane przez niezalową perspektywę. Stąd na BUM BUM dużo gitarowych naleciałości wzbogacających klubowe rytmy, a całość jest opakowana w charakterystyczną, ciasnawą produkcję. Hyperpop to tylko jeden z elementów tego świetnego albumu, ale stanowi dobry punkt estetycznego odniesienia, na co wskazuje również okładka. Ewa nie boi się krystalicznych syntezatorów, postironicznych melodeklamacji, czy solidnej dawki miejskiego romantyzmu. Z rodzimych propozycji okołohyperpopowych BUM BUM jest pozycją najbardziej zaawansowaną i dojrzałą pod kątem kompozycji, aranżacji i tekstów. Trochę szkoda, że płytę ominęło szersze zainteresowanie, bo to zdecydowanie imponujące wydawnictwo, do którego warto wracać wielokrotnie. Wróżę mu karierę kultowego hitu, który swój należny status osiągnie po latach.
Hyperpop ma potencjał nie jako jasno określona stylistyka, ale jako inkluzywna, prawdziwie eklektyczna strategia twórcza. To zjawisko zupełnie wyczerpało możliwości tradycyjnych zabiegów krytycznych, wytrącając z rąk kolejne kategorie: sztywną genologię, podziały na powagę i żart, ironię i szczerość czy brzmienia lepsze i gorsze. To strategia barwna i odświeżająca, niedyskryminująca żadnego z elementów obfitego do przesady uniwersum muzycznego. W jakiś sposób również paradoksalna, bo żerująca na najbardziej skomercjalizowanych patentach branży muzycznej, w celu stworzenia czegoś własnego, indywidualnego, prawdziwie oryginalnego. To może być efekt wymarcia kategorii selloutu, ale także naturalny odruch miłosnej eksploatacji mediów, które ukształtowały osoby hyperpopowe. Dla części milenialek i milenialsów, a szczególnie dla gen Z, stare podziały na (pop)kulturę wyższego i niższego rzędu nie mają znaczenia, a dziecięco-młodzieżowe pasje można kontynuować twórczo i w bardziej dojrzałym okresie życia. Przy czym ten niezależny duch rzadko kiedy przybiera konfrontacyjną postawę wobec ekonomicznej rzeczywistości. Kapitalizm nie jest eksplicytnym wrogiem, raczej elementem satyrycznych gier, albo przezroczystym towarzyszem twórczości. Dlatego hyperpop trudno uznać za kontrkulturę – jeśli już, to bardziej postkultura, z o wiele bardziej złożonym stosunkiem do realiów niż dawne ruchy niezależne.
Na polskim gruncie najbardziej czuć dług wdzięczności do amerykańskiego trapu, ale to nie jedyna woń w tej kuchni. Dla przykładu – podopieczna Żabsona, god.wifi, właśnie zaproponowała najnowszą udaną realizację hyperpopu. everyday jest oparta na połamanym rytmie UK garage, okraszonym przeprocesowanymi wokalami i teledyskiem w stylistyce Y2K. Do specyfiki naszej lokalnej sceny należy też duch swobodnej twórczości, która ponad algorytmy stawia potrzebę ekspresji. Ten obieg neutralizuje wiele tradycyjnych, branżowych narzędzi – omija labele, ignoruje media, nie przejmuje się fizycznymi nośnikami, które wciąż trzymają się mocno w innych odnogach niezależnej twórczości. To również pole do wyrażania całego spektrum tożsamości, na którym bez problemu mogą poszaleć choćby osoby queerowe. HMK69 czy Sylvia Baudelaire, bodaj pierwsza transpłciowa hyperpoperka w Polsce, to świetne przykłady, a ich kampowe, wychodzące z kultury internetowej strategie są oryginalne i wyjątkowe.
Nie wątpię, że za jakiś czas rodzimy mainstream przechwyci część z tych brzmień i estetyk. Czy Sanah będzie polską Charli XCX, a Kwiat Jabłoni zmieni się w The 1975? Jest to jakiś scenariusz, najbliższy horrorom z popularnego studia A24. Zostawiając żarty na boku, można zakładać, że rodzime oddziały majorsów zareagują, może poniewczasie, na popularność hyperpopu, bo tak działa rynek. Czy ziści się to w podpisaniu nowych twarzy, czy choćby postaci wymienionych w tekście? A może nastąpi to w sposób mniej organiczny, przez zmianę image’u i brzmienia gwiazd, które dominują obecnie? Czas pokaże. Nie wiem, w jakim artystycznym miejscu będą wtedy bohaterki_rzy tego tekstu. Wiem, że warto śledzić drogę, którą tam dotrą.
Jakub Bożek, Szalone hałasy i dziwaczne memy, „Dwutygodnik”, wyd. 301, 2021, www.dwutygodnik.com/artykul/9379-szalone-halasy-i-dziwaczne-memy.html, dostęp tu i dalej 27.09.2023. ↩
@krismorris5947, „Mam 32 lata i w kółko tego słucham, masakra xD”, Youtube.com, www.youtube.com/watch?v=xWIO_ibvRuI. ↩
Szerzej na ten temat, zob. Paweł Klimczak, Liczy się vibe, „Dwutygodnik”, wyd, 368, 2023, www.dwutygodnik.com/artykul/10883-liczy-sie-vibe.html. ↩