Uważajcie, można zlecieć. Relacja z festiwalu Musica Privata – Edizione Festiva

Marta Konieczna / 11 paź 2019

Aby zachwycić się czymś w Łodzi, trzeba trochę się natrudzić. Przejść przez dwa nieco szemrane podwórka (by znaleźć unikatową synagogę) czy zajrzeć do obdartej klatki schodowej (by zobaczyć świetnie zachowane witraże). Wejść do na wpół opuszczonych, niepracujących od dekady budynków Widzewskich Zakładów Przemysłu Bawełnianego, aby natrafić na jedyne w swoim rodzaju, kameralne i oddolne, święto muzyki prywatnej, które w tym roku miało miejsce 16 lipca, 30 i 31 sierpnia. Wejść i chodzić ostrożnie – sami organizatorzy festiwalu przestrzegali przed dziurami czającymi się w podłogach pofabrycznych hal. Uważajcie, uszy też trzeba odpowiednio czujnie nastroić.

Musica Privata to nie tylko festiwal muzyki współczesnej, ale też improwizowany jam session i po prostu przyjazne miejsce spotkań. Tylko muzyka gra inna niż na zwykłej prywatce. Organizatorzy festiwalu – Paweł Sokołowski, Michał Rupniewski, Kuba Krzewiński – od początku działalności konsekwentnie poszukują idiomu prywatności w muzyce. Starają się udowodnić, że zaistnieć on może w rozmaitych formach, na przykład, jak sami piszą, ,,w szalonej twórczości komputerowej, w graniu i śpiewaniu średniowiecznych kanonów’’. To właśnie chęć poszukiwań tłumaczyć może swoisty misz-masz w programie festiwalu, brak dni i wydarzeń tematycznych, które w gruncie rzeczy mogłyby jednak pomóc uczestnikom/czkom poruszać się w przestrzeni prywatności. Podczas gdy poprzednia edycja upłynęła pod znakiem swobodnej improwizacji i performansu, w tym roku trudno jest mi wyróżnić nurty przewodnie. Edizione Festiva mieszała wszystko po trochu, nie rozwinęła jednak wszystkich rozpoczętych wątków (można tu wymienić choćby muzykę współczesną młodych twórców czy muzykę kameralną z pogranicza stylistyk). Obawiam się, że mogła się do tego przyczynić, obrosła już legendą, łódzka polityka dofinansowań kulturalnych.

Festiwal otworzył występ dwóch solistów, Dario Fariello i Martiego Guillema, który miał miejsce już na 6 tygodni przed główną częścią festiwalu. Pierwszego artystę mogliśmy usłyszeć w swobodnej improwizacji na saksofon sopranowy, saksofon soprillo i live electronics (a dokładniej mówiąc, na wirtualnym syntezatorze modularnym). Włoch zaprezentował ekstremalne techniki wykonawcze, grał na obydwu saksofonach naraz, loopował, amplifikował, modyfikował elektronicznie, chodził grając, a jego ścieżkę znaczyła spieniona ślina. Marti Guillem z kolei przywiózł na Privatę własnej roboty instrumenty oparte na syntezatorach modularnych, w których źródłem wzbudzania dźwięków było światło żarówek. Różne rodzaje światła i parametry dźwięku oddziaływały na siebie nawzajem. Hiszpan stworzył świetlno-muzyczne widowisko, które wciągnęło publiczność w stroboskopowy, wielokolorowy trans w rytm najróżniejszych gatunków muzyki elektronicznej. Artysta określa swoje performansy jako tworzenie rzeźb w czasie i przestrzeni. Po występie można było zajrzeć w głąb instrumentów, a ich twórca z wielką chęcią objaśniał w jaki sposób działają i zachęcał do własnych eksperymentów. Nie potrzeba było wiele czasu, by dźwiękowe próby samej publiczności zamieniły się w taneczną imprezę.

Sierpniowy blok wydarzeń zainaugurowały kompozycje Maćka Michaluka (w październiku rozpocznie on III rok studiów w klasie kompozycji Artura Zagajewskiego) w wykonaniu jego koleżanki i kolegi z łódzkiej Akademii Muzycznej. Utworem otwierającym był sekwencer, który łączył syntezatorową sekwencję z dźwiękami saksofonu (Vladyslav Semahin). Kompozycji można zarzucić właściwie tylko jedno – jej warstwa elektroniczna wydawała się niedopracowana i przywodziła na myśl Abletonowy gotowiec. Wciąż jednak świetnie uzupełniała się z partią saksofonu i pozostawała z nią w swoistym dialogu. Z dźwiękowych następstw zaczął wyłaniać się zarys formy. Skojarzenia powędrowały jednak dość łatwo w stronę Composition arithmétique Artura Zagajewskiego. Vladyslav Semahin pozostał na scenie, aby wykonać solowy utwór saksofonowy Mai Ryo Nody. Młody, świadomy swojej gry saksofonista, bardzo sprawnie radził sobie ze wszystkimi rozszerzonymi technikami wykonawczymi, łączącymi brzmienia Wschodu i Zachodu.

Najbardziej wymagającą częścią tego koncertu była ostatnia kompozycja Maćka Michaluka na werbel i multimedia, której tytuł zapisany został kodem Morse’a „– . _ _ _ . . . . _ . _ _’’.  W programie zaintrygowała mnie też informacja o konsultacji języka migowego (Piotr Mika). Partia perkusji, którą wykonywała Klaudia Mazur, składała się z motywów-kodów, stanowiących rytmiczną reprezentację alfabetu Morse’a. Kontrolując dynamikę gry na werblu, wykonawczyni za pomocą mikrofonu i specjalnego oprogramowania wpływała na tempo odtwarzania wideo. Szczególne znaczenie miała też warstwa werbalna, w której niektóre słowa były dekonstruowane poprzez literowanie. Pojawiały się też stwierdzenia takie jak ,,jestem głuchym artystą’’ czy najbardziej frapujące, „muzyka migana jest taka piękna, gdybyś tylko mógł ją usłyszeć’’. Utwór wpisuje się tym samym w koncepcję deafhood Paddy’ego Ladda, w której utrata słuchu to aspekt pozytywny, a także ważna część świata i osobowości osoby niesłyszącej, nie zaś choroba, którą należy leczyć. Utwór Michaluka stanowił tym samym wielowymiarową refleksję na temat komunikacji i niesłyszenia. Te zagadnienia poruszał również w swoim Ep na głuchego poetę, perkusję i kontrabas jeden z organizatorów festiwalu, Kuba Krzewiński. Tym przyjemniej przeżywało się to, co na tym polu miał do powiedzenia jeszcze studiujący kompozytor.

 Warstwa wideo towarzyszyła również występowi Trio_io w składzie Zofia Ilnicka (flet), Kuba Wosik (skrzypce) oraz Łukasz Marciniak (gitara elektryczna) z zestawem efektów i obiektów do preparacji. Muzycy doskonale znali swoje instrumenty i ich możliwości – prowadziło to czasami do wykonawczej indywidualności, choć jeszcze nie do rywalizacji. W grze każdego muzyka słyszalne były różne inspiracje i doświadczenia wykonawcze, na szczęście słyszalne były też dążenia do połączenia tych trzech odrębnych światów i znalezienia wspólnego idiomu, jak postuluje zespół na swoim Bandcampie. To właśnie tam można posłuchać płyty Waves, która stanowiła podstawę festiwalowego występu. Dodatkowy wkład do płytowego materiału stanowiły widniejące w opisie zespołu ,,improwizacje”, których spodziewałam się na koncercie nieco więcej, bowiem Privata zdążyła mnie już przyzwyczaić, że kluczową rolę odgrywa na niej właśnie muzyka improwizowana. Muzykę tria można określić jako kameralny (i w znaczeniu obsady i atmosfery występu) post-rock – z uwagi na nietuzinkowe, na pewno zaś nierockowe, wykorzystanie gitary elektrycznej, obecność instrumentów klasycznych i samą istotę brzmienia. Zagadką pozostaje dla mnie jednak wspomniana warstwa wideo, która wydała mi się niepotrzebna i nieco zaburzała odbiór muzyki tria. Kolaże Słońca, morskich żyjątek i graficznych elementów podobnych do starych wygaszaczy ekranu Windowsa aż prosiły się o jakąś interpretację, ukrytą historię, a przynajmniej o dialog z muzyką. Nic z tego jednak nie zanotowałam.

Zupełnie inne odczucia wzbudziła we mnie warstwa wizualna w występie Bartka Kujawskiego (live electronics). Może to wynikać to z przyzwyczajenia do animacji jako nieodłącznej części koncertów klubowych, z którymi twórczość Kujawskiego jest silnie związana.  Wydaje się jednak, że mocniejszym argumentem w tym miejscu będzie zespojenie warstw audio i wideo idiomem hipnagogicznej wręcz zmienności i chaotyczności. Nie jestem w stanie przywołać żadnego obrazu, co może oznaczać, że animacja pozostała w całej kompozycji dodatkiem. Muzykę pamiętam zaś doskonale, pomimo jej wysokiego stopnia poszatkowania i dekonstrukcji. Kujawski ani na moment nie pozwalał swoim słuchaczom przyzwyczaić się do dźwiękowych motywów, zrywając każdy punkt zaczepienia niemalże w chwili jego zaistnienia. Strzępki techno, industrialu, noise’u, cyfrowych zaburzeń, a niekiedy zupełnie tanecznych struktur łączyły się w formacje, by zaraz znów się rozsypać. Tym lepiej, jeśli coś w trakcie poszło nie tak. Ciekawa jestem, czy gdyby występ ten był ostatnim koncertem tego dnia według pierwotnej rozpiski, to przerodziłby się w wydarzenie o bardziej imprezowych znamionach. Kujawskiemu wystarczyć musiały jednak niemrawe podrygiwania głów i stóp zasiadłej publiczności.

Bartosz Kujawski, Musica Privata, 30 sierpnia 2019 roku, fot. Michał Wdowikowski

 

Warto nadmienić, że podczas poprzedniej edycji ogłoszony został artysta-rezydent festiwalu, czyli osoba, której nazwisko najczęściej pojawiało się w programie. Wybrano wtedy Ryszarda Lubienieckiego, tym razem mógłby być to wszechobecny na tegorocznej Privacie saksofon. Przypominam o tym właśnie w tym momencie, ponieważ ostatni koncert poprzedził zaimprowizowany mini-występ skleconego na poczekaniu tria saksofonowego w składzie: organizator Privaty Paweł Sokołowski, występujący chwilę wcześniej Vladyslav Semahin i występujący zaraz potem Jerzy Mączyński. Spontaniczna i na wskroś privatowa inicjatywa stała się interesującym preludium do występu Marcel Baliński Ensemble. Do założyciela festiwalu (pianino elektryczne), Mączyńskiego i Sokołowskiego (saksofony) dołączył Szymon Wójcik (gitara elektryczna) i Kacper Kaźmierski (perkusja). Koncert był punkową odmianą zapowiedzianego w programie free jazzu. Można powiedzieć, że muzycy ośmielali siebie nawzajem, dołączając swoje partie w zazwyczaj kulminacyjnych momentach. Nie odczułam tu popisowości. Wykonawcom zależało przede wszystkim na brzmieniu, a nie na efektowności, choć w tym przypadku szły one ze sobą w parze. Pierwszoplanowy rozrabiaka, mając za plecami freejazzowe piekło, grał niekiedy oszczędniej, co okazało się sprytnym odwróceniem jazzowego schematu poprzez zamianę ról akompaniujących i solisty. Czasem jednak i to wszystko wymykało się spod kontroli w sposób nie do końca przekonujący. Za to zawodzone na osiemnastce w lokalu obok Sto lat, mieszające się z free jazzowym występem Marcel Baliński Ensemble, brzmiało wprost kosmicznie.

Poszukujących prywatności w muzyce powitała ostatniego dnia na kondygnacji przędzarek obrączkowych grupa ZWAR w składzie: Aleksandra Chciuk, Marcin Garncarek i Paweł Sokołowski. Był to zdecydowanie najbardziej prywatny występ tej edycji. Dwoje muzyków (z powodów losowych duet dopiero później stał się triem), rozłożywszy na dywanie cały kram przeróżnych małych instrumentów, rozpoczęło w wielkim, nabożnym wręcz, przejęciu pokaz swobodnej improwizacji. Był to prywatny koncert zupełnie poza czasem i przestrzenią (poczuciem rytmu czasem też). Pramuzyka praludzi usadzonych w postindustrialnej hali w niemalże postapokaliptycznej kondycji – kapitalne. Akustyka miejsca okazała się dla ZWAR wyjątkowo łaskawa. Potężny, stalowy pogłos zwielokrotniał głosy glinianych piszczałkowych ptaków i uzdatniał wszelkie niedoskonałości najprostszych instrumentów. Muzyka wykorzystująca zgrzytanie paznokciami o membrany i skrzypienie drewna pod palcami okazała się jeszcze ciekawsza. Jednak brzmienie instrumentów wyraźnie zbladło, kiedy do gry włączyły się saksofony z całym swoim dźwiękowym bogactwem. Ich alikwoty wprost rozbiegały się po hali i bawiły się pomiędzy jej metalowymi kolumnami w berka. Na szczęście koncert nie zamienił się w ,,pokaz ciekawych instrumentów’’ – poszczególne wystąpienia były różnej długości i podlegały powtórzeniom, a muzycy, pomimo tego, że wciąż mieli tylko dwie ręce, płynnie zmieniali instrumenty. Performans przebiegał w atmosferze przyjacielskiej gry, rozgrywanej na co dzień w przestrzeni prywatnej, dziś dzielonej z publicznością.

ZWAR, Musica Privata, 30 sierpnia 2019 roku, fot. Michał Wdowikowski

 

 

Wyjątkowy wycinek swojego prywatnego muzycznego świata pokazał następnie Pierre Bastien, który od lat konstruuje muzyczne maszyny. Był to wspaniały pokaz powstającej na żywo muzyki mechanicznej. Wgląd w mieszczący się na niewielkim stoliku mechanizm miał każdy za sprawą wyświetlanego w czasie rzeczywistym na dużym ekranie filmu z jego wnętrza. Konstrukcja maszyny opierała się na stelażu z napędzanymi mechanicznie kołowrotkami i taśmą. Z czasem dochodziły kolejne elementy: obijające się blaszki, pocierane gwoździe, furkoczące paski papieru, a także ,,wiolonczela’’ składająca się z dwóch kijków i struny. Można by rzec, że to spotkanie starego świata dźwiękowego z nowym. Dla mnie jest to jednak muzyka z przyszłości, kiedy wszystko już szlag trafi i z całego naszego dziedzictwa pozostaną jedynie szczątki technologii, najprostsza mechanika i odpadki. Tych akurat będziemy mieć pod dostatkiem. Bastien jest w tym scenariuszu genialnym szaleńcem konstruującym z odpadków technologii mechanizmy, z którymi podróżuje po świecie, aby wzbudzić w publice resztki wzruszeń. Wynika z tego osobliwa widmontologia. Tym dotkliwsza, że straszy nie tylko zapomnianą przeszłością, ale i straconą przyszłością. U Bastiena widmem jest muzyka w popularnym i uproszczonym rozumieniu, czyli rozpoznawalny, melodyjny instrument. Widmo to nawiedza mechaniczne, dziwaczne królestwo Bastiena w dwóch formach. Po pierwsze jako relikt przeszłości – trąbka, na której gra on sam. Jest ona jednak preparowana, zatkana tłumikami, podłączona rurką do zbiorniczka z wodą, stając się czymś w rodzaju zombie. Upiór straszy też z ekranu w formie audio-wideo nagrania partii instrumentalnych (m.in. fortepianu i perkusji). Wyświetlany za pomocą malutkiego projektora w kiepskiej czarno-białej jakości, widnieje zapętlony zza całej aparatury. Koncert Francuza zafascynował publiczność, która doczekała się jedynego w sierpniowej części Privaty bisu.

Pierre Bastien, Musica Privata, 30 sierpnia 2019 roku, fot. Michał Wdowikowski

 

 

Występ ten byłby idealnym finałem festiwalu – seansem prywatnego, muzycznego geniuszu. Festiwal zamknęła jednak grupa Barokowa Eskadra, w programie opisana jako ,,improwizacja i inscenizacja’’. W rzeczywistości wyglądało to następująco: czterech panów noszących elementy stroju męskiego z II połowy XVIII wieku wystąpiło z wokalami (w różnej postaci – od recytacji po postpunkową manierę), bębnem, klawesynowym brzmieniem z keyboardu i gitarą akustyczną. Wszystkiemu towarzyszyła projekcja starych obrazów i grafik, z których niektóre mogły pochodzić nawet z lat 20. XIX wieku. Spokojnie, nikomu nie chodziło jednak o wykonawstwo historycznie poinformowane, a jedynie żartobliwy wygłup. Repertuar Barokowej Estrady zawierał również: muzyków uczących się swoich partii podczas występu, przeklinanie ze sceny w przypadku pomyłek i nie tylko oraz wiele dobrej zabawy w swoim własnym gronie. Koncert przenoszący nas w przeszłość, bo i barok dawno już minął i rockandrollowe olewactwo jest już passé.

Super kanon czad dla bachofili

Gepostet von Barokowa Eskadra am Montag, 2. September 2019

Przez cały czas trwania festiwalu organizatorzy i współtworzący skłaniali odbiorców/czynie do traktowania wszystkiego, co było prezentowane, z należytą uwagą. Przeżywaliśmy, a przynajmniej staraliśmy się zrozumieć idiomy prywatności i artystycznej indywidualności. A przecież wchodząc w festiwalową przestrzeń prosto „z ulicy’’ bez mentalnego przygotowania, wiele występów można by spłycić do dziwactwa, a nawet błędu czy nieporozumienia. W świetle Musica Privata koncerty te mają jednak szansę stać się pełnoprawnymi muzycznymi odkryciami. Szkoda tylko, że nastrojenie, które jest wielkim atutem festiwalu, trzeba było szybko wyłączyć na sam jego koniec.

Prywatność – nikt jeszcze nie nazwał tak ładnie indywidualnej postawy twórczej, odwagi w przecieraniu nowych szlaków, uporczywych poszukiwań czegoś własnego zaklętego w dźwięku. Leitmotiv malutkiego, ale istotnego festiwalu Musica Privata pozwala spojrzeć na tworzenie muzyki w wyjątkowy sposób. Życzę organizatorom dalszej konsekwencji i wsparcia w pielęgnowaniu prywatności.