Hyōshigi, antropocen i dziadocen. Relacja z 20. Sacrum Profanum w Krakowie, 2.09-11.09.2022
Pierwsze akapity listu programowego tegorocznego Sacrum Profanum kołowały i budziły grozę. „Samotność, schyłek, śmierć: życia, planety, kultury, cywilizacji, zagłada, katastrofa, rozedrganie, bezradność” – pisali organizatorzy1. Długo zastanawiałam się, czy odzwierciedlające nasze lęki hasła mają szansę wyjść ponad karnawalizowane inspiracje dla aforyzmów w memowym wydaniu. Mogą, a festiwal Sacrum Profanum udowadniał to na wielu płaszczyznach, nawołując do… działania!
Temat sprzyjał zadumie nad samotnością, śmiercią i krańcowością. Choć wydawać by się mogło, że nie takiej propozycji oczekujemy, a zmęczenie codziennością wzbudza w nas pragnienie zapomnienia, wypełnione słuchaczami przestrzenie koncertowe takiej hipotezie przeczyły. Izolacja, pandemia, lęk przed tłumem, agresja na Ukrainę, kryzys uchodźczy i ekonomiczny. Hasło tegorocznego wydarzenia – jak na festiwal muzyki współczesnej przystało – kreśliła rzeczywistość. A hasłem tym były „gatunki zagrożone”, rozważane na trzech płaszczyznach: ekologicznej, genologicznej i społecznej. Przyjrzyjmy się im.
Ekologia w rytmie techno
Wielokrotnie podkreślany przez organizatorów dosłowny obszar znaczeniowy tematu uzewnętrzniał się w szeregu działań edukacyjnych i wydarzeń towarzyszących (gra miejska, warsztaty), jednak najgłębszy jego obraz zdefiniował koncert finałowy – opera NeoArctic. Brytyjsko-łotewska produkcja – eko-opera w rytmie techno – miała swą premierę w 2016 roku i wystawiana do tej pory była już w wielu krajach Europy, Azji czy Ameryki Północnej. Podczas Sacrum Profanum przyszedł czas na polską premierę. Całość tworzą obrazy odsłaniające losy Ziemi w antropocenie – epoce geologicznej, w której ekosystem został bezprecedensowo zachwiany przez działalność człowieka, powodując przy tym gwałtowne zmiany klimatyczne.
Inspiracją do powstania dwunastu pieśni, angażujących przedstawicieli różnych środowisk artystycznych: od kompozytorów i sound designerów, przez twórców wideo i światła, po projektantów mody, były prace badawcze projektu Anthropocene berlińskiego Haus der Kulturen der Welt. W rezultacie powstało kipiące feerią zachwycających barw widowisko, tworzące zarazem pejzaż świata wymarłego, w którym garstka rozbitków tuła się po bezkresnym Oceanie Arktycznym. Podstawą scenografii jest rozwieszone nad sceną, opadające białe płótno – ekran dla niesamowitego teatru cieni, światła (Jesper Kongshaug) i wizualizacji wideo (Adam Ryde Ankarfeldt, Magnus Pind Bjerre), które przenoszą odbiorcę w świat morza plastiku, wnętrze ziemi czy barwny świat mikro-organizmów.
Muzyka spektaklu to rezultat współpracy producenta post-techno Andy’ego Stotta oraz łotewskiego kompozytora Kristsa Auznieksa. Eksperymentalnej elektronice Stotta kontrapunktują minimalistyczne linie melodyczne, wzbudzające odległe i szczątkowe skojarzenia z muzyką Davida Langa, którym swobodne acceleranda i ritardanda oraz niuanse dynamiczne dodają delikatności i woalu tajemnicy. Elektronika i głosy solistów Łotewskiego Chóru Radiowego pod kierownictwem Kasparsa Putninsa splatają się i rozplatają, wchodząc w barwne kombinacje. Na szczególną uwagę zasługuje Pieśń dla optyki, w której retoryczne linie melodyczne zlewają się we współbrzmienia rozpływające się w elektronice tworząc przepiękne Klangfarbenmelodie.
Wspólnota Słuchaczy
Zagrożone gatunki Sacrum Profanum prezentowało również mniej explicite. Nieco metaforycznie, ale równie ważko. Wyjątkowej uwagi i ochrony potrzebuje w końcu sama muzyka współczesna – niemogąca funkcjonować bez aktywnego grona odbiorców. Organizatorzy zresztą dziękowali publiczności niemal na każdym koncercie, zaznaczając ów wspólnotowy aspekt troski o kaganek brzmienia teraźniejszości. Słuchacze obdarowani zostali również intrygującym prezentem korespondującym z nieco katastroficznym tytułem samego festiwalu.
Mowa o filmie Lato 2022 w reżyserii Anny Morawiec. To społeczny portret grupy nastoletnich krakowian, biorących wcześniej udział w warsztatach „Moc Głosu” Agaty Bargiel. Bohaterowie opowiadali w nim o swoich niepokojach i lękach, o marzeniach i nadziejach. Produkcja zachęcała do refleksji nad troską o zmieniający się świat i tym, co po sobie zostawimy. Budziła też pytania, gdzie zmierzaliśmy przez ostatnie dwa lata izolacji i jak mocno wpłynęły one na postrzeganie rzeczywistości.
Czy jednak tylko muzyka współczesna wymaga ochrony? „Wymierający”, japoński drewniany idiofon hyōshigi czy syntezator Serge’a to tylko dwa przykłady instrumentów, mających niegdyś swoje miejsce i funkcje, dziś odnajdujących się głównie w skansenach sal koncertowych. Czy i one zagrożone są niejako wyginięciem? To pytanie pozostawić można otwartym, wydaje się bowiem, że nie tylko festiwale muzyki współczesnej tworzą obszar dla swoistego ich renesansu. A instrumenty – im bardziej nietypowe – tym większą ciekawość wzbudzają.
Muzyka współczesna ma swoje miejsce, swoje festiwale, swoje filary instytucjonalne, które ją ochraniają. Co jednak z tą, która w czasie, gdy była tworzona wydawała się wtórna i mimo swego uroku popadła w zapomnienie? O niej też festiwal Sacrum Profanum pamiętał.
Gdy Robert Fuchs tworzył Improvisationen op. 11, Wagner odpoczywał właśnie po ukończeniu tetralogii, Claude Debussy miał 13 lat, rok wcześniej w Wiedniu urodził się Arnold Schönberg, a Mahler rozpoczynał pracę nad swoją pierwszą symfonią. Choć twórczość Fuchsa doceniana była przez współczesnych mu konserwatywnych kompozytorów (m.in. Brahmsa), nie utrzymała się w repertuarze. Przypomnieli o niej jednak organizatorzy Sacrum Profanum. Jednym z wydarzeń największej urody w festiwalowym programie był występ Wioletty Fludy-Tkaczyk, która wykonała późnoromantyczne miniatury fortepianowe Roberta Fuchsa w niecodziennej scenerii jednej z krakowskich galerii handlowych. Wydarzenie z pewnością nietypowe – wtargnięcie klasyki do kołowrotka codzienności, co zresztą koresponduje mocno z antynomicznym hasłem festiwalu – wniesieniem odrobiny „sacrum” do naszego „profanum”.
Herstoria
„Gatunki zagrożone wyginięciem” to także metafora zmieniającej się cywilizacji, w której kobiety piszą historię raz jeszcze. Tu szczególną uwagę należy poświęcić projektowi Polskie kompozytorki XX wieku Marka Pospieszalskiego.
Po wydanym w marcu albumie Polish Composers of the 20th Century jego oktet bierze na warsztat dzieła kobiet. Album inspirowany muzyką gigantów muzyki XX wieku – od wielkich akademików (Stachowski) po klasyków awangardy (Kotoński, Schaeffer) – to mocna dawka gęstego brzmienia przeplatana fragmentami stonowanymi, w których delektować się można harmonią Bairda czy Serockiego. Nowy projekt podtrzymuje skondensowane i masywne faktury, wychodzi może nawet ponad doświadczenie poprzednika i wkracza w bardziej zniuansowany sposób w światy dźwiękowe dziesięciu wielkich polskich kompozytorek. Wybór był zróżnicowany. To przekrój ponad 100-letniej tradycji muzycznej: od neoklasycznego języka dźwiękowego Grażyny Bacewicz, przez egzystencjalną twórczość elektroniczną Bernadetty Matuszczak, eksperymentalną muzykę Lucii Długoszewski, po utwory kompozytorek związanych ze środowiskami krakowskim i wrocławskim, a także współczesnych freelancerek.
Muzyka Pospieszalskiego nie jest jazzową aranżacją, ale przemyślanym obrazem, któremu ton nadają inspiracje zasłyszanymi utworami. Emanuje ona jedynie poblaskami charakterystycznych faktur i harmonii. Projekt rozpoczyna wchodzący w rewir noise’u mocny sygnał – unisono inspirowane Rappel II Elżbiety Sikory, który niesie się echem niemal przez całą kompozycję. Momentami słyszalna pentatoniczna harmoniką bliska twórczości Marty Ptaszyńskiej czy Grażyny Pstrokońskiej-Nawratil często popada w dysonans, nie brakuje tu też brzmień rockowych – tu szczególna rola sekcji rytmicznej (Szymon Mika, Max Mucha, Qba Janicki). Ostrość połączona z zamglonymi melodiami. Rozbudowana, iskrząca improwizacja na przejrzystym temacie z utworu Bacewicz. Powtarzane jak mantra unisono w dętych splatające się monolitycznie w oktawach fortepianowych. Te momenty zapamiętam na długo.
Album Polish Composers of the 20th Century dostał znakomite recenzje. Nie wątpię, że będzie tak i tym razem, ponieważ wkrótce czeka nas nowe wydawnictwo, którego już teraz mocno wyczekuję.
Różnorodność i kontrasty
Siłą Sacrum Profanum jest jego różnorodność. To „eksperyment i alternatywa, rock i metal, jazz i awangarda, swobodna improwizacja i muzyczna medytacja, drone i ambient, elektronika i techno” – pisze jego kurator2. Podczas festiwalu litewski minimalizm i rumuński spektralizm sąsiadowały z awangardowym jazzem. Muzyczny hołd Thomasa Ankersmita dla pionierki muzyki elektronicznej – Maryanne Amacher (Perceptual Geography) – którego sensem jest akt słuchania, prezentowany był obok nowej kompozycji na głos, live electronics i wideo Piotra Peszata o zabarwieniu politycznym.
Równie zróżnicowany okazał się repertuar zaproponowany przez Les Percussions de Strasbourg: eksponujący ciszę i przypadek utwór Cage’a wraz z 100 Cymbals – immersyjnym głębokim słuchaniem według Ryoji’ego Ikedy. Podczas festiwalu eksperymentalna twórczość Zorna (Book of Heads) pojawiła się obok loopowo-rockowej muzyki duetu Brian Eno/Robert Fripp, a suita inspirowana muzyką gruzińską (projekt Kolchida) obok ambientu (Kośmieja/Węgłowski). Programowa mozaika przyciąga szeroką publiczność. Każdy znajdzie tu dla siebie to, czego pragnie. Znalazłam i ja. Osobliwe skrajności perkusji zaprezentowali podczas koncertu Drumming Hubert Zemler oraz Aleksander Wnuk i Piotr Peszat.
Nie za mało, nie za dużo, a w sam raz. Lagom – takim słowem Szwedzi określają umiar. Taki tytuł nosi również półgodzinna improwizacja na werblu Huberta Zemlera, podczas której wyciągnął z instrumentu całe spektrum jego kolorów. Przebijające się przez uderzenia częstotliwości nadały całości melodyjnego charakteru. Powściągliwość środków przy maksimum skupienia. Zapętlenie bliskie utworom minimalizmu czy też elektropopu w duchu Kraftwerku.
Propozycją opozycyjną była rekonstrukcja Form & Disposition Zbigniewa Karkowskiego w wykonaniu Aleksandra Wnuka (perkusja) i Piotra Peszata (live electronics). Kompozycja noise’owa, rytualna, gęsta i zbita, złożona z dwóch kontrastowych segmentów, które różnicowało instrumentarium: thunder sheet i wielki bęben. Odbijająca się w pierwszym z instrumentów postać perkusisty, który zdawał się walczyć z własnym odbiciem – przy niemałym talencie performerskim Aleksandra Wnuka dodała utworowi teatralny wymiar.
Słuchanie
Tegoroczne Sacrum Profanum nawoływało do działania poprzez szereg koncertów pasma „Activities”. Wiele propozycji chciałoby się ująć hasłem „Listening”. Słuchanie mianowicie było aktywnością, do której festiwal zapraszał najmocniej. W programie koncertu inauguracyjnego znalazł się materiał z najnowszej płyty Ewy Liebchen. Flecistka ponownie bierze w nim na warsztat muzykę kręgu minimalizmu kompozytorów Europy Środkowo-Wschodniej, tym razem Rădulescu i Mažulisa. Dizzy Divinity I (1985) Horația Rădulescu cechuje spokój i miarowość. Z kolei dedykowany wykonawczyni Svarstyklės (2022) Rytisa Mažulisa to utwór niepokojący, zapraszający do zanurzenia się w zapętlonej, nieustannie wznoszącej się toni dźwięków. Podobny minimalizm środków bliski był innym koncertom. W programie festiwalu mianowicie nie mogło zabraknąć ambientu. Słuchaliśmy prawykonania Phase _1_4 Stefana Węgłowskiego – cyklu czterech utworów na fortepian w wykonaniu Adama Kośmiei, których podstawą jest powtarzana wysokość.
Jak bardzo złożonym fenomenem jest słuchanie pokazał Thomas Ankersmit i jego hommage dla Maryanne Amacher – Perceptual Geography, odnoszący się do eseju kompozytorki, poświęconego zasadom otoemisji akustycznej w jej twórczości. W rozpiętym na skrajnym ambitusie częstotliwości przenikliwym utworze Ankersmita słychać też pewnego rodzaju łagodność. Prawdziwy spokój i odpoczynek przyniósł jednak ostatni koncert festiwalu Resting / Activities – ponad dwugodzinne medytacje organowe Anthony’ego Paterasa i Ellen Arkbro.
W tym roku Sacrum Profanum wychodziło również z sal koncertowych, przenosząc słuchaczy w wyjątkowe miejsca różnych dzielnic Krakowa: do dawnego kasyna oficerskiego na Starym Mieście, galerii handlowej na Kazimierzu czy starego hangaru lotniczego w dzielnicy Czyżyny. Zrewitalizowany, zabytkowy hangar jest częścią Muzeum Inżynierii i Techniki w Krakowie. Przestronne wnętrze okazało się doskonałym miejscem do prezentacji programu koncertu Les Percussions de Strasbourg – ikonicznego dla muzyki nowej zespołu, którego historia sięga prawykonań kanonu muzyki drugiej połowy ubiegłego stulecia – Le Visage nuptial Bouleza czy Ionisation Varèse’a. Tym razem zaprosili oni w industrialną podróż między Wschodem a Zachodem, pośród przeszywającej ciszy i głębokiej otchłani dźwięku stu talerzy perkusyjnych. Bohaterami koncertu byli mianowicie John Cage oraz Ryoji Ikeda.
Rejon ruchliwej ulicy Stella-Sawickiego, gdzie położony jest hangar, brzmi odmiennie od dźwięczącej dzwonami okolicy Starego Miasta. Nie usłyszymy tu sygnału z Wieży Mariackiej, ale echo Krakowa. Akustyka hangaru również jest wyjątkowa. Szelest materiału rozchodzi się tam niemal tak głośno jak wybuch wulkanu, wprawiając w dyskomfort, co utrzymało napięcie utworu3 Cage’a w aranżacji Ikedy do samego końca. Artysta dźwiękowy występujące w partyturze obiekty (drewno, woda, szkło, metal) zastąpił ceremonialnymi instrumentami japońskimi (hyōshigi), tworząc utwór rozproszony i punktowy. Z kolei jego kompozycja – 100 Cymbals – wchłania wewnątrz swej podróży. Z delikatnego szumu powoli wyłaniają się natężone składowe harmoniczne talerzy.
Ikeda daje się tu poznać jako przedstawiciel deep listening spod znaku Pauline Oliveros czy Éliane Radigue. Twórczość drugiej z kompozytorek ponownie zagościła zresztą na festiwalu Sacrum Profanum. Słuchaliśmy m.in. występu znakomitej harfistki Hélène Breschand, która wykonała OCCAM OCEAN XVI – utwór utkany z alikwotów. Delikatna i gwieździsta kompozycja Radigue kontrastowała z następującym po niej masywnym i chropowatym Convergence, Saturation & Dissolution Kaspera T. Toeplitza.
Duchowość i aktywność
„Profanujemy” klasykę, tradycję i konserwatyzm. „Sakralizujemy” eksperyment, awangardę i ciekawość – piszą o Sacrum Profanum jego organizatorzy4. W pierwszych latach swojej działalności wydarzenie zestawiało muzykę świecką i sakralną XVIII i XIX wieku. Czy z tego nurtu coś pozostało? Eskapistyczne hasła tegorocznej edycji niemal prowokowały do oderwania się od tytułowego „profanum”.
Choć temat festiwalu obecnie prezentowany jest dość przekornie, niektórym koncertom towarzyszyła pewnego rodzaju podniosłość. Mowa m.in. o projekcie Kolchida autorstwa Kwartludium i Michała Jacaszka. Punktem wyjścia są w nim gruzińskie pieśni polifoniczne oraz muzyka ludowa Kaukazu, a całość złożyła się na bardzo plastyczną suitę o znamionach muzyki teatralnej. Spowija ją mrok, rozjaśniany momentami przez pentatoniczne motywy. Słyszymy tu przetworzony śpiew, giętkie melodie skrzypiec czy poszarpane improwizacje oparte o rozszerzone techniki wykonawcze. Muzykę cechuje głęboka ekspresja, a jej niemal rytualna dostojność przenosi poza sferę codzienności, odwołując się do swoistej ceremonialności.
Dźwięczący w słowach listu programowego katastrofizm również był nieco zawadiacki. Tegoroczne Sacrum Profanum było przede wszystkim barwne i aktywne. To festiwal, który ma swoje określone miejsce wśród wielu marek Krakowskiego Biura Festiwalowego. Nie jest on gettem, w którym hermetycznie zamknięta jest publiczność muzyki najnowszej. To nie festiwal dla koneserów, ale festiwal egalitarny. Ma on zamiar wychowywać i edukować, kształcić odbiorców do realnego współtworzenia kultury. Miejmy zatem nadzieję, że hasło „gatunki zagrożone” pozostanie jedynie niepokojącą wizją, a nie aktualną prognozą.
Krzysztof Pietraszewski, tekst kuratorski 20. Sacrum Profanum, https://sacrumprofanum.com/tekstkuratorski. ↩
Tamże. ↩
But what about the noise of crumpling paper which he used to do in order to paint the series of “papiers froisses” or tearing up paper to make “papiers dechires?” Arp was stimulated by water (sea, lake, and flowing waters like rivers), forests. ↩
Informacje o festiwalu – idea. https://sacrumprofanum.com/idea. ↩