Prasówka 30.12.2022
Zapraszamy do nowej odsłony naszej cyklicznej rubryki, w której prezentujemy najciekawsze znalezione przez nas w internecie teksty dotyczące muzyki współczesnej oraz sound studies.
1.
Wśród morza końcoworocznych list, podsumowań i rekapitulacji przykuła mnie fala tekstów dotyczących strukturalnych problemów świata kultury – a właściwie różnych światów równoległych dzisiejszej kultury. Światów równoległych w znaczeniu różnych segmentów kultury, które zbyt często funkcjonują obok siebie, zbyt rzadko wspólnie analizując wspólne problemy, zbyt rzadko wzajemnie się słuchając i czerpiąc nawzajem z wypracowywanych rozwiązań. Stąd też najważniejszymi tekstami przełomu roku z perspektywy tej rubryki jawią mi się dwa obszerne materiały opublikowane na Dwutygodniku, lecz bynajmniej nie w dziale Muzyka. Pierwszy z nich to ponadredakcyjna – biorą w niej udział reprezentantki_ci m.in. „Dialogu”, „Teatru”, „Didaskaliów”, jak również niezależne_i krytyczki_cy, w tym i Adam Karol Drozdowski, któremu zdarzało się pisać i u nas – na temat prekaryzacji współczesnej krytyki teatralnej. Temat to bliski również naszym redakcyjnym sercom i to nie tylko dlatego, że również i nam zdarza się pisać i zamawiać teksty o muzyce i audiosferze spektakli, lub o formach słuchowiskowych. Prekaryzacja krytyki stanowi także wyzwanie dla wszelkiej krytyki muzycznej – niezależnie czy chodzi o muzykę współczesną, klasyczną, popularną, niezależną, eksperymentalną – oraz krytyki sound artu. Wczytujemy się zatem uważnie w pojawiające się w tekście propozycje – na czele z poszukiwaniem form kolektywnego pisarstwa oraz kolektywnego finansowania krytyki – i zachęcamy do dalszego poszerzania sojuszy. Drugi tekst stanowi rodzaj wyznania Katarzyny Renes – wyznania quasi-pracoholicznego uzależnienia od kolejnych projektowych działań. To kolejny tekst dotyczący strukturalnych problemów współczesnej kultury – wszak uzależnienie, o którym pisze autorka wiąże się silnie z brakiem poczucia bezpieczeństwa i stabilności zatrudnienia oraz całą kulturą kulturalnej pracy ponad siły, bulimicznego wnioskopisarstwa i panicznej realizacji projektów. Autorka, doświadczona działaczka kultury i przedstawicielka „projektariatu”, podkreśla też ciągle niedocenianą rolę pracownic i pracowników technicznych, współtworzących działania artystyczne i wydarzenia kulturalne – wypychanych ze świateł reflektorów przez artystki i artystów.
Oba te teksty dotyczą zjawisk, które również dobrze znamy z naszej działalności i z którymi staramy się walczyć na różne sposoby – przede wszystkim tworząc płaskie struktury, wymieniając się funkcjami oraz dając sobie wzajemnie przestrzeń w redakcyjnym kolektywie do tego, by angażować się w danym okresie w działalność pisma w takim zakresie, na ile to jest dla danej osoby możliwe. (am)
Sojusz redakcji pod sztandarem krytyki teatralnej
Projektariat i wypaczenia
2.
Pozostając w temacie licznych podsumowań kończącego się właśnie roku – Pitchfork zamieścił tekst niezbyt optymistyczny i stojący w opozycji do przesłodzonych artykułów publikowanych w okresie świąteczno-noworocznym. Przytaczając odwołaną trasę koncertową Santigold jako punkt wyjścia, Jenn Pelly opisuje drastyczne praktyki przemysłu muzycznego i ich wpływ na kondycję psychiczną artystów. Naszym tegorocznym (un)wrapped opowiedzieliśmy się również przeciwko głodowym stawkom wypłacanym artyst(k)om przez serwisy streamingowe, jednak mało kto zdaje sobie sprawę, że problem dotyczy również artystów_ek żyjących z festiwalowego grania. W wypadku Santigold galopujący wzrost cen gazu, zbyt duże przerwy między zaplanowanymi występami postawiły trasę koncertową na granicy progu rentowności. I tutaj dochodzimy do sedna – brak adekwatnych dochodów z działalności artystycznej (m.in. z powodu wspomnianych już bardzo niskich stawek per odtworzenie w serwisie streamingowym) oznacza potrzebę pracy ponad normę, która na dłuższą metę jest nie do wytrzymania, i prowadzi do stanów lękowych, wyczerpania czy bezsenności. Do tego dołóżmy powszechny podczas wydarzeń artystycznych alkohol (i inne używki), stres spowodowany niekończącymi się trasami koncertowymi i ich wpływem na relacje rodzinne oraz brak stabilizacji finansowej (na przykład trudności z uzyskaniem ubezpieczenia na życie) i oto mamy niewesoły obraz sytuacji. Przytoczony w tekście raport opublikowany w Journal of Psychiatric Research w 2021 wykazał znacznie podwyższone ryzyko klinicznej depresji wśród niezależnych twórców_czyń (independent artists). Brak ubezpieczenia zdrowotnego wśród artystek_ów jest powszechny, jednak to tylko czubek góry lodowej. Mimo licznych inicjatyw podejmujących tematykę zdrowia psychicznego w gronie twórców_czyń to niestety wciąż za mało – potrzebne są zmiany systemowe (choćby powszechna opieka zdrowotna). (ngh)
Kiedy nie da się już zamieść pod dywan
3.
Po podsumowaniach czas na #występygościnne, jakże w tym wypadku adekwatnie nazwane: redaktor Antoni Michnik inauguruje nowy cykl trójmiejskich sound studies. Na pierwszy ogień idzie audiosfera reportaży Ksawerego Pruszyńskiego z Wolnego Miasta Gdańska z 1932 roku. Jak na red. Michnika, całość zaczyna się co najmniej intrygująco: „brakuje mi słowa”. Dalej wyjaśnia się, że chodzi o dźwiękowy odpowiednik „spojrzenia”, na co w literaturze anglosaskiej stosuje się termin „sonic gaze”, a po polsku może najbliżej okazuje się „nasłuch”. Autor wyjaśnia dalej wyczerpująco kontekst historyczny i nacjonalistyczny kontekst nasłuchiwania gdańskich ulic w tekstach Pruszyńskiego – to czas starcia niemieckiego i polskiego żywiołu, kiedy język śpiewu czy mowy mógł prowadzić do aktów przemocy. Michnik żongluje słowami (podsłuchiwanie, zapuszczanie ucha), cytując odpowiednie fragmenty międzywojennych reportaży z faszyzującego się miasta. Sytuuje je także w nurcie ówczesnego „zwrotu dźwiękowego” w literaturze (Mann, Joyce, Musil), który szczególnie blisko związany był z językami, dialektami, akcentami, dykcjami (można by przywołać także notatniki Janačka). Będziemy nasłuchiwać, co dalej w tym cyklu. (jt)
4.
Tymczasem w świecie dźwięku w kinie… Sean McGrady na łamach „Quietusa” przypomina wątek „stone tapes” o pamięci traumatycznych wydarzeń zapisanych w nawiedzonych domach i przypominanych przez hałaśliwe duchy, poltergeisty. Tę parapsychologiczną teorię w 1972 roku Nigel Kneale przekuł w kultowe dziś słuchowisko The Stone Tape. Bohaterami są naukowcy, którzy odkrywszy w wiktoriańskim domu klatkę schodową prowadzącą donikąd, lecz wypełnioną widmowymi odgłosami kroków i krzyków, postanawiają nagrać echa murów, zapisać kamienne taśmy. BBC okrasiło słuchowisko muzyką i efektami z Radiophonic Workshop (autorstwa Desmonda Briscoe) i wyemitowało równo pół wieku temu w święta. Autor artykułu przypomina w tym kontekście dwa niedawne brytyjskie filmy wykorzystujące motyw dźwięków duchów przeszłości prześladujących teraźniejszych bohaterów. Pierwszy to Na ziemi, psychodeliczny horror Bena Wheatleya, stanowiący wariację na temat ludowej baśni. Naukowiec i strażniczka trafiają w parku narodowym na leśnego ducha Parnar Fegg jako grzybni kontrolującej środowisko i próbującą komunikować się także z ludźmi za pomocą dźwięków (niestety, bardzo intensywnych – lojalnie ostrzegam osoby wrażliwe). Temat „stone tapes” objawił się także w innym wcieleniu modnego obecnie gatunku folk horroru, choć w tym wypadku źródłowa legenda została zupełnie zmyślona przez reżysera Marka Jenkina. Enys Men – nakręcony na ziarnistej taśmie 16 mm i stanowiący hołd dla kina lat 70. – rozgrywa się na bezludnej wyspie, na której przyrodniczka dokumentuje pewien gatunek rzadkiego kwiatu. Echa dawnej tragedii odzywają się w nagłych transmisjach radiowych, widmowych chórach i niepokojących odgłosach w jej pustelni, które Jenkin jak zwykle analogowo dogrywał w postsynchronach (polecam świetną Przynętę). Brzmi jak gotowy dwupak na grudniowy wieczór grozy w domu. (jt)
5. „Funkcjonują więc dwa nurty muzyki tradycyjnej – wykonywana na potrzeby własnej społeczności oraz spełniająca oczekiwania jurorów i publiczności festiwali. Wielu muzyków jest w stanie funkcjonować w obu. Czas pokaże, czy takie zdolności będą mieć też przyszłe pokolenia i jak zmieniać się będą festiwale”. Tak Maria Szymańska-Ilnata kończy swój tekst o wpływie konkursów i festiwali na muzyczną tradycję regionu Minangkabau na Sumatrze Zachodniej. Warto tutaj przypomnieć jej audiopaper z naszego numeru indonezyjskiego, choćby dlatego, że dotyczył również tego regionu. W artykule dla „Etnomuzykologii Polskiej”, opierając się na wywiadach i własnych badaniach terenowych, opisuje znaczenie oficjalnie organizowanych wydarzeń dla muzyki tradycyjnej. Z jednej strony, dostrzega ich rolę w podtrzymywaniu tradycji, a z drugiej wskazuje na nieuniknione w takich sytuacjach dopasowywanie (się) i formatowanie, nie tylko czasowe, wynikające z przyjętych założeń i preferencji estetycznych jury. Czytając trudno nie pomyśleć o opisywanym na naszym podwórku choćby przez Andrzeja Bieńkowskiego występowaniu na tzw. folklorach. (ptb)
Etnomuzykologia Polska, ale to Indonezja
6.
Na zakończenie nieco rozluźnienia i lżejszych tematów – artykuł zamieszczony niedawno w Stereogum, a traktujący o nowej fali tegoż gatunku w U.S.A. Autor, cofając się do minionej dekady, wychodzi od istotnych zespołów i cechującego je brzmienia („bliższego alt-rockowi czy punkowi niż art-rockowi”), wprowadza rozróżnienie na „ciężki shoegaze” (heavy shoegaze) i wspomina o powstaniu blackgaze na styku shoegaze’u i black metalu. Cechujące się romantyczną melancholią i rockową proweniencją brzmienia z okolic 2010 u jednych przedstawicieli_ek gatunku przeplatają się z anielskimi wokalami u innych, prowadząc to wyjątkowo obfitego rozkwitu i twórczej płodności na polu shoegaze’u. Przyczyniła się do tego również zwiększona dostępność (i stosunkowo niewielka cena) efektów, dzięki którym – zdaniem autora artykułu – przy minimalnym nakładzie pracy niemal każdy mógł osiągnąć zamierzone efekty artystyczne, co przyczyniło się jednak do utraty wyjątkowego charakteru shoegaze’u. Okazuje się jednak, że nie wszystko stracone – od 2021 nastąpił przełom, i swoją przygodę z gatunkiem rozpoczęło wiele świeżych zespołów, wyznaczających jego przyszłość. Nowi twórcy_czynie z jednej strony czerpią z takich (niewykorzystywanych wcześniej) gatunków jak emo czy country, z drugiej jednak powracają do amerykańskich shoegaze’owych korzeni lat 90., tworząc muzykę „niechlujną, psychodeliczną i bardziej złowrogą niż anielską”. Cały artykuł jest niemal gotową, pyszną playlistą dla wielbicieli_ek butogapienia (do tego dyskusje w komentarzach!). Mój sylwester na pewno nie będzie spędzony z Jedynką, a Wasz? (ngh)