Czyj Survival? Przegląd Sztuki Survival 2023
Punktem wyjścia dla tekstu jest Przegląd Sztuki Survival. W miarę zbierania myśli uświadomiłem sobie, że konstrukcja całego wydarzenia odzwierciedla pewien powtarzający się wzór, według którego organizowana jest większość wydarzeń w przestrzeniach niegaleryjnych.
Tegoroczny Survival (23–27.06.23) odbył się w byłej Zajezdni Tramwajowej Popowice we Wrocławiu. Zajezdnia powstała w roku 1901, po wojnie stała się Zakładem Naprawy Tramwajów MPK Wrocław. Sprywatyzowana w 1999, zamknięta w roku 2016. W latach 1995–2004 w jednej z hal mieściło się muzeum komunikacji miejskiej, a od chwili jego zamknięcia zajezdnia została zaniedbana, rozkradziona, a wozy, które miały zostać wyremontowane według planów muzeum, do dziś stoją niezabezpieczone1.
Jak każde miejsce pracy dziesiątek, setek czy tysięcy osób, często o wieloletnim stażu, zajezdnia była jedną z osi życia załogi. Każdą znaną mi historię większych i mniejszych zakładów pracy łączy jedno – relacje pracowników. Ich dzieci często identyfikują się poprzez miejsce pracy rodziców. Wydaje mi się, że ten wątek został pominięty przez organizatorów Survivalu. W pracach dźwiękowych niełatwo było dostrzec aspekt relacji z miejscem, jego historią i potencjalną przyszłością. Na oficjalnej stronie w zakładce „o programie” można przeczytać między innymi:
Słowo „erzac” (…) to namiastka rzeczy lub czynności, podróbka czegoś, co jest bardzo pożądane – gorszej jakości, ale mająca cechy wspólne z oryginałem. Czasy rządów autorytarnych pokazały, że „erzacem” można skutecznie „zamydlić oczy” także na wielką, narodową skalę. Spolszczenie niemieckiego słowa „ersatz” do swojskiego „erzacu” akcentuje splot perspektyw ekonomicznych i geopolitycznych kształtujących nasz region. Potransformacyjna Polska, a może i cała Europa Środkowo-Wschodnia, budowana była na terapii szokowej, m.in. zalewie podróbek i wierze w to, że nie przemieszczając się, można się znaleźć po zachodniej stronie. „Erzac” był i wciąż jest manifestacją klasowych podziałów, a przejście od „podróby” do oryginału – jednym z najwyraźniejszych symboli ekonomicznego awansu. (…). 2
Trudno nie skonfrontować powyższego opisu z zastaną rzeczywistością przeglądu. Szczególnie wybijają się hasła: „namiastka”, „splot perspektyw ekonomicznych”, „manifestacja klasowych podziałów”, „ekonomiczny awans”.
Na miejscu byłem w sobotę 24.06 i niedzielę 25.06.
W sobotę ok. 15:00 było tak dużo ludzi, że powstawała kolejka przypominająca falę. W związku z tym zdecydowana większość dosłownie ciągle szła, nie zatrzymując się nawet na chwilę w miejscach prac i instalacji. Jedyną przestrzenią wstrzymywaną przed przeludnieniem była piwnica budynku. Zastanawiam się, czy chodziło o BHP, bo i tak było w niej gęsto. Może warto poszukać innego rozwiązania organizującego zwiedzających – czas otwarcia był akurat dość elastyczny. To wydarzenie jest przecież tylko raz w roku, przez kilka dni. Zatem w sobotę widziałem wszystko i nic. Oczywiście można powiedzieć, że jak ktoś był w godzinach szczytu, to jeśli coś mu się spodoba, to może przyjść w inny dzień, zgłębić temat. Jednak z osób niezaangażowanych w sztukę bezpośrednio nie znam żadnej, która stwierdziłaby, że tak zrobi.
Tu wracam do zajezdni-miejsca jako zbiorowości, czyli pewnego kolektywu.
Po przejściu wszystkich wystaw wydało mi się, że kooperację organizatorów_ek ze społecznością lokalną (wydało się, że żadną) odzwierciedlały relacje samych artystów_ek między sobą (też wydało się, że żadne) w ramach działania artystycznego – co zresztą nie jest niczym nowym. Gdyby grupa kreatywnych twórców_czyń dostała całą przestrzeń i miała od początku wspólnie ją zagospodarować, to efekt mógłby być imponujący. Do dyspozycji byli_ły artyści_stki z różnych obszarów, każda osoba interesująca w swej dziedzinie.
W takiej zbiorowej sytuacji jedyne co tracimy z oczu jako odbiorcy, to wkład poszczególnych osób w detale projektu, tzn. co dana osoba zrobiła, wymyśliła i za co odpowiada. Natomiast widzielibyśmy efekt wspólnej pracy, a zaangażowani_e dowiedzieliby_działyby się, jak konkretna osoba podchodzi do kooperacji, kto jest kreatywny, a kto strzela fochy (żartobliwie i skrótowo mówiąc). Tak trochę bardziej “po ludzku”, razem.
Ale im dalej, tym bardziej prosi się o jeszcze większą interdyscyplinarność. Dlaczego na przegląd sztuki nie zaprosić filozofów, socjologów, fizyków i nie dać im wszystkim pola do wygenerowania wspólnej interpretacji tematu? Wszyscy wiemy, że nie ma pieniędzy. Ale czy cała organizacja to tylko kwestia pieniędzy? I wreszcie najważniejsze: dlaczego na festiwal, który odbywa się w przestrzeni niegaleryjnej, gdzie artyści są tak naprawdę intruzami, do wspólnej pracy nie zaprosić jeszcze kogoś z osiedlowych sklepów lub ich rodzin, rodzin mechaników, nauczycieli, bezrobotnych, rencistów, osób z niepełnosprawnościami? Bo nie da się do nich dotrzeć? Bo nie udałoby im się ustalić wspólnego języka? Wydaje mi się, że jeśli ktoś z czytających tak myśli, to jest do wykonania jakaś robota. A czy stoi coś na przeszkodzie żeby za napoje i posiłki odpowiadała lokalna gastronomia, podawano domowe obiady, kompot?
Zamiast kolektywu widzę pojedyncze prace. Można powiedzieć, że to różne interpretacje tematu i kontekstu, ale w zestawieniu z pewną historią dostajemy prawdziwy erzac w postaci indywidualizmu pod wspólnym hasłem, ale bez wspólnych działań.
W niedzielę przed południem było znacznie spokojniej, dało się swobodnie przystanąć, poczytać i posłuchać. Zaznajomienie się ze wszystkimi pracami dźwiękowymi zajęło mi ok 2h. Nie wiem czy to dużo, czy mało czasu, dzieł z pewnością dużo.
Pierwszą pracą dźwiękową, którą widziałem, była instalacja Aleksandry Przybysz KAPUT w budynku B. Miejsce ze starymi, pordzewiałymi wagonami wypełnionymi ambientową mgłą, słychać niewyraźne głosy. Jak czytamy w notce, były to nagrania długich fal radiowych wykonane podczas pobytu w górach, umieszczone później w tramwajach-ruinach. Uważam, że dźwięk ten był mało precyzyjny, szorstkie tramwaje aż prosiły się o dźwiękowe detale, które zastąpione zostały zlewającym się ambientem. Atmosfera była miła – nieofensywne, rozrzucone źródła dźwięku interferujące ze sobą. Niestety nawet ten potencjał nie mógł zostać wykorzystany ze względu na ciasną przestrzeń. Finalnie odniosłem wrażenie, że jest to instalacja typu “wejść i wyjść”.
Dalej, w budynku C, wykład Złoty sedes Trumpa Agaty Gąsiorowskiej. Przystanąłem, żeby posłuchać (ale załapałem się już tylko na wykresy) i po krótkiej chwili miało miejsce jedno z kilku zdarzeń dźwiękowych, które mnie poruszyły (podczas całego festiwalu). Gąsiorowska została zagłuszona szumem wjeżdżającego za jej plecami, niestety słabo widocznego, tramwaju. Interesujące było to, że nie przestawała mówić; podnosiła głos, starając się przekrzyczeć szum. Wtedy zrozumiałem, że to miejsce jeszcze żyje i ktoś w nim pracuje i to równolegle do trwania Survivalu! Jak przeczytałem na stronie wrocławskiej komunikacji miejskiej, czasem wykonywane są w zajezdni remonty wagonów. Pierwsza myśl: skoro jesteśmy w przestrzeni komunikacji miejskiej, wjeżdża tu tramwaj, ktoś przy nim pracuje, to może gdzieś to zostanie wykorzystane.
Opuszczając wykład, natknąłem się na dźwięk spawania, wyraźne błyski w odległości ok. 10 m, już się zbliżałem, gdy zrozumiałem, że to też nie jest część Survivalu tylko ktoś po prostu pracował. W kontekście niektórych dzieł dźwiękowych chciałoby się powiedzieć: ale jak! – ten chłodny, miękki trzask z pogłosem warsztatu.
W ostatnim pomieszczeniu budynku D wystawiona została praca Aleksandry Nowysz Trwaj chwilo, jesteś piękna, do której sound design przygotowała Agata Zemla. Wizualnie na pierwszy rzut oka intrygujące, organicznie powykręcane aluminiowe rury wentylacyjne. Zdominowały jednak pomieszczenie i nie czułem żeby gdzieś zabrnęły. W tym wypadku miało miejsce bezpośrednie nawiązanie do obiektu, w którym odbywała się wystawa. Nowysz odniosła się do faktów – nadmiernej utraty energii podczas przesyłu ciepła powodowanej złą izolacją. W tej instalacji dźwięk również wydał mi się nieprecyzyjny. Rozlany dron, niezrozumiały moment pojawiających się akordów (?). Całość sprawiała wrażenie krótkiego loopa, który swoją rozpiętością czasową i detalem nie korespondował ani z przestrzenią, ani z częścią wizualną, może pod względem zdominowania głośnością i gęstością przestrzeni dźwiękowej. Zapewne przez nieuwagę nie załapałem się na drgającą (wzbudniki?) skrzynię postawioną na środku, która wyglądała jak składzik na brudy instalacji. Sama z siebie nie zachęcała do tego, żeby się położyć, usiąść. Znajomy skorzystał, bo akurat widział, że ktoś leży. Ta sytuacja daje do myślenia: znam te patenty od lat, a i tak nie przyszło mi to do głowy. A co z tymi, dla których to nowość? Czas wtrącić, że notki kuratorskie były długie, czasem sprawiały wrażenie potoku słów. Nie znam amatora sztuki, któremu chciałoby się to czytać. Celowo piszę 'chciałoby’, bo w miejscach niezwiązanych bezpośrednio z wykształconą klasą średnią (muzea, galerie) może warto byłoby wziąć pod uwagę widza-amatora, który ze względu na kontekst, być może jest na takiej wystawie po raz pierwszy.
Następna instalacja zrobiła na mnie największe wrażenie estetyczne. Nikt wcześniej nie przyglądał Ci się równie intensywnie jak ja Pawła Kulczyńskiego. W ciemnej przestrzeni wisiały spore słoiki, oświetlone od góry, w środku woda z różnych miejsc Odry i okolicznych zbiorników, rośliny, ślimaki, maciupeńkie rybki. Instalacja była komentarzem ekologicznym, uwzględniała m.in. zanieczyszczenie. „Każdy z 12 kanałów jest strojonym rezonansowo systemem sprzężenia zwrotnego, które ma wpływ na charakter kompozycji oraz na warunki generowania dźwięku w pozostałych pojemnikach” (notka przy wystawie). Finalnie przestrzeń wypełniał gęsty dźwięk, który wydał mi się o wiele za głośny i nieczytelny, mimo dość rozległej palety brzmień. Intrygujący natomiast był fakt, że ciężko było określić jego źródło (głośniki umieszczone na słojach), a podczas spacerowania zaskakująco zmieniały się rezonanse i dźwiękowe bagienko osuszało się nieco. Nie jestem etykiem, ale kiedy myślę o podzespołach, do wyprodukowania których potrzeba mnóstwa zasobów naturalnych, pojawia się we mnie wątpliwość co do słuszności (w zasadzie powtórnego) wykorzystania żyjących istot w ramach instalacji. Kulczyński odniósł się do tego w poście na fb pisząc, że dwa tygodnie organizmy wodne znoszą bez oznak degradacji. Krótka dyskusja ze znajomym obrodziła stwierdzeniem: „wieczna potrzeba kontroli i dominacji„. Czy zanosząc organizmy do zajezdni-galerii upodmiatawiamy je, czy wręcz przeciwnie? Warto wspomnieć, że instalacja Pawła Kulczyńskiego zdobyła nagrodę publiczności (ok. 1000 głosów na 3000 oddanych).
Dalej Mechanical Kisser Mai Miro (są dwie wersje instalacji: Perfect Kisser – Miro dmucha do swojego instrumentu i Mechanical Kisser – napowietrzacze mechanicznie pompują powietrze). Praca estetycznie pasowała do przestrzeni zajezdni, połączone miedziane rurki wyglądały staro, niezgrabnie i koślawo. Niestety pomysł oparty na rezonansach wdmuchiwanego powietrza nie miał okazji wybrzmieć w sposób satysfakcjonujący. Sąsiadująca praca Nowysz/Zemli była głośna i przez to Kisser musiał być amplifikowany. Do dźwięku na żywo dodane zostały nagrania z koncertów Miro, żeby wydobyć brzmienie z zamazanego otoczenia. Odniosłem wrażenie, że sama artystka nie chciała tych interferencji, były jednostronne, a nie symbiotyczne.
Zmierzając do budynku A byłem świadkiem ciekawego performansu kolesia, który chciał wejść od tyłu, przez ogrodzenie. Nie udało mu się.
Duże wrażenie zrobiła praca Kaspra Lecnima Nowa normalność. Stare nawyki. Ruchome szczotki i zmiotki czyszczące betonową podłogę. Taka syzyfowa praca. Oparte na Arduino małe i proste obiekty poruszane przez silniczki rezonowały dysproporcjami z olbrzymim miejscem. Instalacja nie została oznaczona jako dźwiękowa, a mogłaby. Drobny, mechaniczny dźwięk rozpływał się po przestrzeni, miał dla siebie czas, obiekty trzeba było wypatrzeć.
Manifest Pawła Kasprzaka również nie został uwzględniony jako praca dźwiękowa. Na końcu wąskiego korytarza stał fragment rolkowej taśmy znanej z magazynów czy tzw. pracy na taśmie. Na wałkach fragment tekstu Marxa o nowoczesnym robotniku. Na pierwszy rzut oka wydaje się banalne, ale kontekst zajezdni, wrażenie pominięcia czynnika ludzkiego, wąski korytarz proporcjonalny do obiektu i delikatny dźwięk (pustych rolek, bez towarów i gwaru fabryki) unoszący się w powietrzu, dawały do myślenia. Obie powyższe prace wydawały się mocno subwersywne względem tematu całego Survivalu, czułem tu erzac.
Następnie Weronika Trojańska i Study for Sturtevan Voice (Cover Version). Elaine Sturtevant była prekursorką sztuki zawłaszczenia. “Aktywacja powtarzalności miała na celu wykazanie różnicy, co różniło ją od kopii. “Reprodukując” prace innych artystów swojego pokolenia wykonywała własnym ciałem ich gesty – udowadniając, że proces tworzenia nie jest jednorodny i nie odnosi się tylko do jednej, wykonującej go osoby” (notka do wystawy). Trojańska uczyła się charakterystycznych cech głosu Sturtevant i reprodukowała go później. W pomieszczeniu dawnej łazienki dźwięk z dwóch głośników (w jednym tekst, w drugim sample z okresu nauki) zderzał się w pogłosie pustych kabin. Drobne różnice w akcentach i brzmieniu w tej wilgotnej atmosferze i sprzyjającym miejscu, przy lekkim skupieniu, można było wyłapać i śledzić.
W piwnicy z kolei usytuowano 32-minutowe wideo Sashko Protyaha My Favourite Job. Rozmowy z mieszkańcami Mariupola, komentarze, opowieści. Niezwykle trudny do oddania temat wojny, esencjonalne wypowiedzi i bardzo dobry montaż sprawiały, że film poruszał i trafiał głęboko. Techno puls audiowizualnej pracy Gvantsa Jishkarianiego H3II dobiegający zza ściany nie przeszkadzał, wydawało się wręcz, że współtworzy napięcie filmu. Jedna z zasłyszanych interpretacji głosiła, że być może to kuratorski majstersztyk, aby dźwięki syren w filmie zagłuszyć muzyką, żeby triggerowanie osób dotkniętych traumą wojny było zminimalizowane. Czas występowania syren został precyzyjnie opisany, szkoda, że w trakcie oglądania filmu nie dało się stwierdzić, w której minucie jesteśmy. Do myślenia dawał komentarz kobiety odnośnie złych inwestycji władz miasta: „Po co nam nowe ławki, kiedy potrzebujemy syren alarmowych i rakiet do obrony„. Wydaje się on niestety uniwersalny; walczyłem z pojawiającą się w głowie myślą, która wydała mi się dość nie na miejscu, bo wojna i festiwal to dwa zupełnie odrębne światy, jednak polska rzeczywistość oraz realia względnego spokoju dają miejsce do pochylenia się nie tylko nad bieżącą polityką, lecz także nad sprawami małymi w skali kraju, jak np. Survival czy inne festiwale. Wydaje mi się, że sprawa dysponowania środkami publicznymi powinna być traktowana bardzo serio, a konsekwencje społeczne działań artystycznych mogłyby być nieco inaczej ważone. Czy to możliwe, żeby realnym punktem wyjścia i dojścia wydarzeń odbywających się w przestrzeni niegaleryjnej, były relacje międzyludzkie lub międzygatunkowe?
Nie twierdzę, że stoimy przed takim wyborem i że jest to tak proste, ale wolałbym sztukę relacji niż relację ze sztuki. Powszechnie panuje mit, że osoby zaangażowane w sztukę są wrażliwe i świadome bardziej od np. pracowników korporacji, ale mam wrażenie, że są (równie? a może bardziej) hermetyczne i czasem nieświadome procesów społecznych. Zdolność do refleksji jest w znacznym stopniu zdeterminowana, ale jako osoby twierdzące, że myślą krytycznie, czytają i słuchają, może potrafimy się lepiej odnieść do naszego małego pola działania.
Są dostępne analizy różnych festiwali i może warto wyciągnąć z nich wnioski. Przytoczę abstrakt jednej ze znanych mi prac z 2007 roku, odnoszącej się do community festivals, bo moim zdaniem Survival ma znamiona takiego właśnie wspólnotowego festiwalu.
Celem niniejszej dysertacji jest zrozumienie wpływu społecznego jaki festiwale wywierają na goszczącą je społeczność. Akcent położony jest na festiwale wspólnotowe (community festivals), które wykazują szczególnie silne związki z lokalną społecznością. Festiwale wspólnotowe z zasady są przez nią i dla niej organizowane, często również dotyczą tematów, które w jej obrębie się wykształciły. Festiwale tego typu zapewniają członkom społeczności możliwość socjalizacji, rozrywki i tworzenia więzi społecznych, co może przyczyniać się do zwiększenia kohezji wspólnoty i budowy kapitału społecznego w jej ramach. Dodatkowo, festiwale wspólnotowe mogą zapewniać korzyści płynące z turystyki, takie jak np. zwiększona liczba odwiedzających lub promocja wizerunku miejsca. Istnieje jednakże również ryzyko negatywnych wpływów społecznych wynikających z goszczenia festiwalu, w tym: wzrost liczby zatorów na drogach, tłok, akty wandalizmu i zwiększona częstotliwość zachowań aspołecznych. Niniejsza praca ma za zadanie opisać i zrozumieć postrzegany wpływ społeczny festiwali wspólnotowych z perspektywy mieszkańców. Dysertacja ta odniesie się w swej treści do sześciu istotnych pytań: 1) jakie są podstawowe wymiary wpływu społecznego wynikającego z festiwali wspólnotowych?; 2) jakie są oczekiwania społeczności goszczącej i postrzeganie przez nią społecznych wpływów festiwalu?; 3) czy w obrębie społeczności istnieją odrębne podgrupy różniące się odczuciami związanymi z festiwalem?; 4) czy te podgrupy postrzegają wpływy społeczne festiwali wspólnotowych odmiennie?; 5) czy do mierzenia postrzeganych przez mieszkańców wpływów społecznych festiwali można użyć skali Postrzegania Wpływu Społecznego (Social Impact Perception scale, SIP)?; oraz 6) jakie implikacje niosą niniejsze badania dla dalszego planowania przyszłych festiwali wspólnotowych i zarządzania nimi?3
Podsumowując, dziękuję wszystkim osobom zaangażowanym w Survival. Miałem okazję zrobić kolejny krok w kierunku przewartościowania swojego stanowiska względem sztuki, tym razem z nowej perspektywy. Być może głos osoby z zewnątrz, która na co dzień jest odległa od publicznych wypowiedzi, wyda się komuś interesujący.
Serdecznie pozdrawiam i do zobaczenia na kolejnych wydarzeniach.
WrocławskaKomunikacja.pl, https://wroclawskakomunikacja.pl/, dostęp 16.06.2023. ↩
Program 21. SURVIVALU, https://www.survival.art.pl/pl/event/program-21-survivalu/, dostęp 01.07.2023. ↩
This thesis seeks to understand the social impacts that festivals have on their host communities. It focuses on community festivals as one type of event which have a particularly strong connection to their host community. Community festivals are traditionally organised by and for the local community, and often celebrate a theme that has developed from within the community itself. Community festivals provide members of a community with opportunities to engage in socialisation, entertainment and the establishment of social networks, which can contribute to the enhancement of community cohesion and the building of social capital within a community. Additionally, they can provide tourism benefits such as increased visitation and promotion of a destination’s image. However, there is the potential for negative social impacts to result from the hosting of a festival, including traffic congestion, overcrowding, vandalism and increased antisocial behaviour. This thesis seeks to understand the perceived social impacts of community festivals from the perspective of the resident population. Six important questions are addressed in this thesis: 1) what are the underlying dimensions of the social impacts of community festivals?; 2) what are a host community’s expectations and perceptions of the social impacts of a festival?; 3) are there distinct subgroups within a community who differ in their feelings towards a festival?; 4) do these subgroups hold differing perceptions of the social impacts of community festivals?; 5) can the Social Impact Perception (SIP) scale be used to measure residents’ perceptions of the social impacts of community festivals?; and 6) what are the implications of this research for the planning and management of future community festivals? Elisabeth Katie Small, Understanding the social impacts of festivals on communities, PhD Dissertation, University of Western sydney, Sydney 2007, s. ix, https://researchdirect.westernsydney.edu.au/islandora/object/uws:6308, tłum. Małgorzata Heinrich, dostęp 01.07.23. ↩