unsound://[web]: gęsta sieć dźwięków i słów
Czwartek rano, zbieram się na pociąg. Pełna trasa: Gdynia-Kraków. Odpalam playlistę line-upu krakowskiej edycji festiwalu – albumy i epki, które od kilku miesięcy, chaotycznie gromadziłam. Sama nie wiem, jakie mam oczekiwania jadąc na tę edycję, ale może zbliżone do samego motywu WEB – od internetu i nawiązań cyfrowych, które rezonują na muzykę elektroniczną i eksperymentalną po sieć osób, które będą wymieniać i dzielić się swoimi talentami, troskami i memami, we wspólnocie pod szyldem <muza>. Czuję lekkie FOMO, bo wczoraj Moin, Abdullah Miniawy, poranne koncerty Morning Glory, River of Fundament z muzyką na żywo … ale życie to decyzje, a festiwale są szczególnym polem ćwiczebnym tego aspektu (pod warunkiem, że to dla ciebie ważne). Nie ma fizycznej możliwości doświadczyć wszystkiego od początku do końca. Można obrać różne taktyki: a) skakanie – żeby „odhaczyć” każdą z pozycji w repertuarze; b) tylko koncerty – DJ/live acty i wieczorne atrakcje idą w odstawkę; c) zbudowanie swojego programu – ze świadomością, że ominie nas wiele, ale dajemy sobie doświadczyć wyboru w ramach całości.
Tegoroczna edycja unsound ://[web], rozpościera się na 15 625 km i 3 miasta: Osaka – Kraków (edycja-matka) – Nowy Jork. Jej sieć bezpośrednio przekłada się na program – premierowe połączenia osób artystycznych z każdego z miejsc. To, co dla mnie odróżnia Unsound od większości niezależnych festiwali muzycznych w Polsce, to rozszerzenie form uczestnictwa i odbioru. I tak, nie tylko muzyką Unsound stoi, ale też bogatym programem dyskursywnym, który poszukuje świeżości oraz przygląda się sferom tętniącym w globalnych tendencjach i trendach. Program dyskursywny w tym roku stał na dwóch nogach: Unsound Lab oraz Unsound Soft Power (nowość, moduł konferencyjny). Lab to już regularny, letni program edukacyjny, zbierający w Sokołowsku osoby z różnych obszarów muzycznej branży, oferujący opcję zaangażowania się jesienią przez dyskusje i formaty performatywne. Oba elementy, oparte na sieci osób, oplatającej Unsound gwarantujących co roku nowe spojrzenia, albo te warte utrwalenia. Tu, głodnych tematów i nazwisk odsyłam do bookletu, ze względu na własne naskórkowe doświadczenie tej części festiwalu UNSOUND 2025 – Booklet Discourse. No, ale przejdźmy do tego jak było – moim uchem i okiem, subiektywnym, bo do innego nie mam dostępu (nawet w sieci).
Dwa po dwa
Dojeżdżam. Czwartek bardziej się kończy, niż zaczyna, ale nie dla osób nastawionych na “long-weekend-unsound-experience”. Zmierzam do Kina Kijów, przed nami dwa premierowe duety, nie wiadomo jak to zagra, czy w ogóle. Na korytarzu krząta się kłąb ludzi. Spotykam kilka znajomych twarzy, żeby po chwili wspólnie znaleźć sweet spot na widowni, wtapiając się w wygodny fotel. Ka Baird i FUJI|||||||||||TA , w swoim materiale zadają sobie pytanie: gdzie kończy się ogień? Wystąpienie z tych zaskakujących, w którym zwroty akcji, tempa, techniki (wykorzystanie głosu i mikrofonów u Baird) pozostawiają w napięciu, jak dobry film. Mimo kinowej lokalizacji, pod kątem wizualnym było surowo: dwie postaci w lekkim, ciepłym świetle. Dużo wiatru, powietrza i ruchu. Dźwiękowo intrygujące, mi kojarzące się momentami z efektami specjalnymi z czasów 2000, wyobrażałam sobie, że Ka Baird podkładx efekty do Matrixa, albo innego klasyka.

fot. Michał Murawski
W drugim z duetów, Susan Ciani i Actress , szczególnie doceniłam międzypokoleniowość, połączoną z dwoma dalekimi od siebie stylami. Spotkanie mistrzyni, legendy muzyki syntezatorowej i „ucznia” (choć dla wielu jest mistrzem). Gatunkowo są na innych planetach, ale inżynieryjna koncentracja tych osób, siedzących na krzesłach biurowych, dodawała Concrète Waves wrażenia technicznej pracy. Ciani, na okablowanych do potęgi instrumentach Buchla, w trybie skupienia, z przebijającym się co jakiś czas szerokim uśmiechem, oraz Actress, kręcący się na krześle, odpalający co rusz papierosa na kinowej scenie, dodając warstwy, nieoczywiste rytmy. Czasem można było dostać od niego mocniejszym bitem. Tak jak nazwa projektu, tak połączenie tej dwójki na scenie, płynęło łamiąc poczucie czasu.
Wielki powrót do wspólnego zaplątania
Spacerem od Kina Kijów zmierzamy do Hotelu Forum. Stopniowo uderza nas widok brutalistycznej bryły budynku, kontrastujący z nieczynnymi lunaparkowymi rozrywkami. Wielki balon, karuzele, plastikowe zwierzęta zwrócone tyłem. Powrót po latach, ale hotel nieco inny. Ostatnio byłam tu w 2019 roku, na edycji Solidarity, było inaczej (wtedy 4 sceny, jeszcze nie zmodyfikowane na „dzisiejsze czasy”). Po wejściu, początkowo nie umiem się odnaleźć w przestrzeni. W głównym holu rozlewa się kolejka do szatni. Strategicznie już wiem, nie będę z niej korzystać przez najbliższe 3 noce, w zamian konstruując na swoim ciele instalacje z ubrań, w jak najmniej nagrzewający mnie sposób. Wbijam się w tłum na scenę główną The Ballroom. Wieczór otwiera duet Smerz: Catharina Stoltenberg i Henriette Motzfeldt, koncertują z perkusistą i gitarzystą. Projekt norweski, z wpływami kopenhaskimi, gdzie obie studiowały: Henriette kompozycję, Catharina matematykę i statykę (jak by nie patrzeć przydatną). Płyta z którą są w trasie, Big City Life, to drugi album studyjny, z dobrym odbiorem krytyków. Wyraźnie wyśpiewane słowa, wpadają w głowę, ciało buja się do melodyjnych sekwencji. Wlatują skrzypce, zespół płynie, a z nim tłum, jest słonecznie, mimo że Henriette występuje w puchowej kurtce z futerkiem (y2k, jak z pawilonów Gildia w Gdańsku w 2003). Czy wolałabym doświadczać tego w bardziej koncertowej przestrzeni? Tak, ale nie ma to znaczenia, bo na finał wjeżdża You Got Time and I Got Money. Pora na rozgrupowanie.

fot. Joanna Ewa Krukowska
Przez dyskomfort rotujących ludzi zastanawiam się: Czy Unsound wyrósł z Hotelu Forum? Czy to skaza pierwszej nocy w lokalizacji, która może jest mi znana z przeszłości, a jednak wydaje się jakaś inna? Druga z czwartkowych przestrzeni Hotelu Forum to Corner Stage. NEW YORK, ekscentryczny, energetyczny duet: Grechten Lawrence (estońska producentka i performerka) i Coumba Samba (amerykańsko-senegalska artystka interdyscyplinarna). Aspekt performatywny duetu od razu przyciąga uwagę mimo minimalizmu. Wśród tłumu na środku stoi podest z niewielkim set-upem: odtwarzacz CDJ, mikser, dwa mikrofony. Dziewczyny wchodzą, estetyka z lat 2000, w mundurkach (gotowe na rozpoczęcie roku), jak koleżanki z klasy, które godziny spędzają na tumblrze, czasem pograją w grę na pececie. Materiał jest popowy, elektroniczny, bazuje na nostalgicznych, retro-komputerowych dźwiękach. W NEW YORK gra też estetyka, mikro-układy choreograficzne, prezentowana energia jest wręcz teatralna w lekkim kontraście do muzyki (Samba ograniczona w ekspresji, wycofana, Lawrence żywsza). Electro-pop w kiczowatych nawiązaniach i millenialskiej nostalgii z Gen Z twistem.
Następni w mojej kolejce są Krenz i Karuzelka. Chwilę przed Unsound wyszła nowa płyta pierwszego z nich POLSKI SKLEP. Wraz z raperem z grupy TONFA, połączyli siły na wspólny wykon. Duet poniósł, mimo problemów technicznych w trakcie (fatum pierwszych koncertów w nowych miejscach). W finale przeplatają się ścieżki z klubowych hitów, dawniej wstydliwych DJ Hazel, Kalwi and Remi (kiedyś obciach, dzisiaj klasa). Podziały nie mają już znaczenia, może to jest post-ironia?
Po koncertowych eksploracjach, rozpoczyna się czysto klubowa część wieczoru. DJ-x solo, ale też ciekawe, zupełnie nowe zestawienia B2B, sygnowane przez festiwal jako premiera (dla mniej wtajemniczonych: back-to-back, duet DJ-x dzieli jedną konsolę, grając na zmianę, tworząc razem set). Z B2B bywa różne, jednak inaczej płynie przygotowany przez 1 osobę set, niż spotkanie nieznanej sobie dwójki. Połączenie może być klapą, niedopasowaniem. Unsound dba jednak o mocne i ciekawe postaci, jak Slikback (kenijski producent, korzystający z eksperymentalnych i noisowych brzmień), wraz z Brodinskim, czy drum’n’bassowe duo legendy dBridge wraz z gyrofield, reprezentantx odświeżonego podejścia do tego gatunku.
Poza samą muzyką, pierwsza noc w Forum to dla mnie moment zapoznawczy z nowymi elementami, powstałymi za sprawą biznesowych decyzji nowego właściciela obiektu: strefa gier, automatowy soundscape, midi melodyjki, żarówiaste kolory i migające ledy. Kontrastują z tym, jak festiwal dźwiękowo i wizualnie się prezentuje. Szczególnie z subtelną i cielesną identyfikacja wizualną Heleny Minginowicz. Z drugiej strony, w przekroju muzycznym nie brakowało nawiązań do lat 2000, które były kolorowe, nadmiarowe, rozpikselowane, puchowe i metaliczne.
Siatka losowych składników
Teatr Łaźnia Nowa, mimo że jest najbardziej oddaloną lokalizacją względem pozostałych, w tym roku pojawił się aż trzykrotnie w rozkładzie. Mieści się dzielnicy Nowa Huta, która niby sąsiedzko-blokowa, jednak swoją metalurgiczną historią, jakby zobowiązywała do cięższych gatunkowo, zapadających w pamięć, odkładających się gęstością basu i wibracjami w ciele doznań. Jadąc tramwajem, wypełnionym ludźmi pod korek, myślę: czy aż tyle dziś na Unsound? Ale nie nie, wysiadają na Tauron Arenie (jest koncert Disturbed, czego dowiaduje się później podczas rozmów).
Wieczór rozpoczyna projekt Aleksandry Słyż i Alex Freiheit, GHSTING, z performerkami Polą Nikiel i Katarzyną Sikorą, który swoją premierę, miał w warszawskiej Komunie podczas Ephemery. W czerwcu, choć było gęsto od dźwięku Słyż i słów Freiheit, to odbiorców mniej, bardziej lokalne. Materiał wymyka się ramom gatunkowym: czy to koncert, czy to performans, czy to przedstawienie? W Łaźni mroczna herstoria tajemniczego hotelu uderzyła mocniej, głębiej, pewnie za sprawą większej sali i soundsystemu. Alex mogła być bardziej w kontakcie i interakcji z widownią otaczającą dronowo-performatywny girlsband. I tak, mimo że to był mój drugi raz, emocjonalne wciągnęła mnie herstoria pełna napięcia, grozy, momentami makabry.
Po duchach hotelu, pora na kolejny z projektów specjalnych. Wytwórnia Warp, we współpracy z Carthartt WIP, zaprosiła kompozytorkę i skrzypaczkę Rakhi Singh i trójkę producentów: Puce Mary, Kelmana Durana, Loraine James. W zapowiedziach krążył kontekst rezydencji w korsykańskich górach i niesamowitych okoliczności. Finalnie koncert trwał 30 minut, każde z producentów wchodził/a solo, prezentując swoją fuzję elektroniki z klasyką. Ku mojemu zaskoczeniu (a może zawodowi), nie doszło do żadnego spotkania scenicznego trójki kompozytorsko-producenckiej. Było to dobrze skomponowane, wykonane i nagłośnione. Może Warp planuje to rozbudować w wydawnictwie, a może czasem lepiej wyjść z niedosytem.
Na koniec YHWH Nailgun, gitarowa nowinka z NY. Ich debiut zdobył wiele uwagi i pozytywnych recenzji. Prostota, bezpośredniość, chociaż też gatunkowe zabawy, które krążą wokół eksperymentalnego rocka. Dobrze się słucha, jest ostro i surowo. Od wokalisty Zacka Borzone bije charyzma, trochę kojarzy się z różnymi legendarnymi frontmanami, ale z punkowym zadziorem. Chłopacki band, chłopacka muzyka, jest okej, ale mnie nie porywa. Może za dużo słuchałam ich płyty przed?
Drugi dzień w Hotelu Forum to oficjalny początek weekendu. Paradoksalnie na miejscu jest luźniej, spokojniej. Przypominam sobie, że na najbliższe dwie noce, uruchomiona zostaje trzecia scena, Klub 89. On jako jeden z niewielu fragmentów budynku, nie uległ liftingowi. Wyglądem i układem pozostał w Twin Peaksowej atmosferze – cały w wykładzinach okalających wszelkie możliwe powierzchnie, tworząc przyjemną akustykę i atmosferę pomieszczenia.
Zaczynam jednak od sceny głównej, aby zobaczyć ambiento-minimalowego trio Purelink. Hipnotyzują i wprowadzają w lekkie bujanie się. Subtelne dekoracje splątują nowe-Forum z Unsoundem, marzycielsko odbijają światło, tworząc każdorazowo inne wizualnie wrażenia. W tym samym czasie w 89 gra Joanne Robertson. Jej najnowsza płyta Blurrr ukazała się jesienną zdobyła rozgłos i dobre noty. Wpadam na chwilę, jest przyjemnie, piosenkowo, opowieści płyną z delikatną gitarą. Brakuje tylko, żeby wszędzie stały stoliczki i krzesła, ludzie siedzieli rozmarzeni, pijąc whisky i paląc papierosy, przenosząc się w czasie.
Jedna z ciekawszych premier i współprac dla mnie w tej edycji, tym razem spoza miejskiej-triady WEB, jest ta w ramach British Council – Selector After Dark, czwórki osób artystycznych (1 z PL, 3 z UK). Polski producent, 2k88, z backgroundem produkcji hip-hopowych, choć też w obszarze popu (Brodka), wraz z 3 osobami producenckimi z brytyjskiej sceny: Lauren Duffus, z ciepłym wokalem, produkująca eksperymentalną elektronikę, łącząc ją z delikatnym wokalem, Biancą Scout – artystka muzyczna, a jednocześnie tancerka, przeplatając oba elementy na scenie oraz Rainy’m Millerem – eksperymentujący z grimem, drillem i emocjonalnie naładowanym rapem. Co ciekawe w tym połączeniu, to z jednej strony brzmienie, pozostające w siatce skojarzeń, z drugiej, cztery różne ekspresje sceniczne. Zaczyna się poetycko, 2k88 wchodzi mocną linią basową, w charakterystycznym dla siebie stylu. Duffus dośpiewuje i dogrywa, tworząc wspólnie rozmarzoną ścieżkę, dołącza Scout. Rainy Miller chodzi przez tłum, oświetlając się latarką trzymaną nad głową. Dymiarka na pełnych obrotach, mocne światła. Prezentowany materiał jest gęsty, jak ten dym. Bas trzęsie ciałami, stroboskop uderza równie mocno co soundsystem. Jest przestrzeń na każdą z osób i jej osobny styl, wrażliwość, opowieść i wyjście na pierwszy plan. Mimo zaledwie kilku dni wspólnej pracy w Gdyni, czuć było, że każda z osób wchodzi w pełnym zaangażowaniu. Urzekł mnie też widoczny balans: na swój sposób introwertyczne ścieżki, w skupieniu na dźwiękowej całości (88, Duffus), zestawione z ekstrawertycznym, performatywnym, dramatycznym wręcz rapem (Miller), aż po elementy taneczne, wraz z solo na skrzypcach (Scout). Każda z osób roztacza rozmarzony, senny, zamglony krajobraz dźwiękowy. Mam nadzieję, że przerodzi się to w wydawnictwo, a może w bardziej stałą formację.
Chwila oddechu i pora na kolejny specjał, znów połączenie podobnych dźwiękowych energii, bo oberki i footworki do kwadratu: Gary Gwadera wraz z legendą chicagowskiego footworku, RP Boo. Zaczynają i każdy, kto w zasięgu wzroku ma RP Boo, zarażony jego najszczerszym uśmiechem (sytuacja z rodzaju: rzadkie na Unsoundzie), bujającego się do elektryzującej gry Gwadery. Polska to kraj wybitnych perkusistów i perkusistek, miga mi ta myśl, w szybki rytm perkusji, do której próbuję nadążyć z ruchem głowy. Gwadera, bawiąc się oberkami, się w to wpisuje. Duet z tych it’s a match. Dialog, ale też widok radości i ekscytacji RP Boo grą Gwadery, złoto.
Przechodząc do sekcji czysto DJskiej tego wieczoru, na szczególny ukłon wokół doboru numerów, płynności i nieoczywistych zwrotów akcji, które wpędzają w rytm, zasługuje set Djrum-a, na 4 decki. Wykracza to wielokrotnie poza ramy gatunkowe, wykorzystując możliwości rozbudowanego setupu. Wieczór kończę naskórkowo skacząc pomiędzy Hermeneia B2B mad miran, John Talabot B2B Kiernan Laveaux, kończąc na początku seta Introspekt, której album Moving the Center z tego roku, bazuje na dubstepie i UK garage, uruchamiając w głowie nostalgie nastoletnich eksploracji klubów. Intro tego seta, to outro mojego dnia.

fot. Helena Majewska
Sobota to kolejna podróż do Łaźni Nowej, już ostatnia w tegorocznej edycji. Rozpoczyna duet legend, który część z osób widziała noc wcześniej (rework Włodzimierza Kotońskiego), Jim O’Rourke i Eiko Ishibashi. Wielokrotnie w komunikatach przed podkreślano, że ściągnięcie O’Rourke’a, a może raczej, wyciągnięcie go z Japonii, to nie lada sukces. Koncert zaczyna się spokojnie, wspólnie budują elektroniczno-kosmiczny pejzaż. Wyglądają trochę jakby lecieli w kosmos na dźwiękach syntezatorów i innych instrumentów. Kolejny z rozdziałów to caroline. Ośmioosobowy zespół, jedno po drugim wkracza na scenę. Rozkręcają swoje utwory, wywołując gęsią skórkę, przez wielość instrumentów, dźwięków, wokali. W przerwie między utworami podkreślają swoją wdzięczność za możliwość przyjazdu, ze względu na skomplikowana logistykę, podkreślając też rolę ich dźwiękowca w samym gigu. Koncert poruszający, w swojej melodyjności, piosenkowości, i emocjonalności utworów z LP caroline 2. Kończymy podróżą na inną planetę muzyczną, koncertem billy’ego woodsa, nowojorskiego rapera, założyciela Backwoodz Studioz, znanego też z duetu Armand Hammer. W 2024 można było zobaczyć go na Ephemerze, wówczas wyszłam, nie mając zupełnie przestrzeni na ten surowy, poetycki styl w letniej aurze. Na scenie tego wieczoru towarzyszyła mu DJ Haram. Haram zaczyna od utworu z jej albumu, przechodząc szybko do materiału woodsa. Jest lirycznie, dramatycznie, narracyjnie. Płynie z opowieściami pełnymi napięcia, emocji i miksu gatunkowego. Jest mrocznie, kameralnie. Nie bez powodu wokół materiału pojawia się określenie horrorcore. woods buduje klimat blisko GHSTING, robiąc klamrę wobec atmosfery Łaźni w mrocznych narracjach.
Ostatni wieczór w Hotelu Forum, dla mnie pod hasłem wytwórni Hyperdub (label Kode9’a), ale też materiałów leżących w obrębie noise’u. Kierunek: Nazar, producent i wokalista angolsko-belgijski. Jego płyta Demilitarize, prowadzi przez trudne emocje i piękne dźwięki, pełna jest dekonstrukcji elektroniki i muzyki kuduro. Wychodzi skupiony, ubrany cały na biało, z kapturem na głowie, odbijając od siebie światło. Po chwili melodyjnych, choć połamanych bitów, zaczyna delikatnie śpiewać i recytować. Muzyka wprawia w bujanie, materiał jest zróżnicowany, od spokojniejszych, po intensywnie klubowe brzmienia. Momentami recytacja przechodzi w rap, robi się bardziej agresywnie, dramatycznie. Nazar z koncentracja i pewną nostalgią przeprowadza nas przez album, krocząc tam i z powrotem przed DJ-ką. Bity są coraz gęstsze i mocniejsze im dalej w secie jesteśmy. Światła oślepiają miganiem.
Następnie przeskakuję na Ballroom, żeby zobaczyć Kuntari. Duet z Indonezji nazywa swoją muzykę primal-core, nawiązując do muzyki tradycyjnej, przetwarzając ją przez eksperymenty, przechodząc do ciężaru bliższego metalowi. Zaczynamy od solowego kornetu, brzmi noisowo i mistycznie, żeby potem podejść blisko sludge metalu. Jest intensywnie, powtarzalnie, jakby wprowadzali nas wszystkich, zebranych w koło, w trans i zabierali podróż. Drobna gitara podpięta do efektów brzmi jak najcięższa z metalowych. Wjeżdżają efekty, głosy. Tempo interwałowo przyspiesza i zwalnia.

fot. Mattia Spich
Po tym energetycznym szocie wyczekuję fanowsko na DJ Haram, która zaprezentuje swój solowy debiut Beside Myself. Haram widziałam kilka lat temu wraz z Moor Mother w ich projekcie 700 Bliss. Rozpoczyna hipnotyzując melorecytacją, spokojnym bitem i efektami, które wprowadzają w klimat. Jest poważnie, ale nie przesadnie. Na scenie odbija się zielone światło, w odcieniu okładki. DJ Haram przeplata spokojniejsze melo-recytowane kawałki, z bardziej tanecznymi, tworząc zróżnicowany set, w którym słychać dźwięki i wpływy bliskowschodnie, łącząc instrumentalne skojarzenia (darabuki, tamburyny, shakery, dzwonki) z klubowym soundem, basem. Robi to wszystko płynnie, nie wchodząc w stereotyp orientalizujący dźwiękowo, tworząc swoje uniwersum. Do jednego z kawałków na żywo dogrywa zestawem dzwonków. Nie brakuje storytellingu o feminizmie z dużą dawką ironii w stosunku do patriarchatu, ale też filozoficznych pytań, które każda może zadać sobie sama. Wszystko przeplecione eksperymentalnym podejściem do elektroniki. Na mikrofonie powiewa cienka kefija. Występ choć stricte z Beside Myself, niesie politycznie naładowane treści, które płyną przez klubowe i eksperymentalne brzmienie amerykańskiej producentki.

fot. Mattia Spich
Po chwili przepinki, Evicshen. Nic tak nie rozbudza zmęczonego ciała po kilku dniach festiwalu jak dobry noise’owy koncert. Evicshen sama buduje instrumenty, a co jeszcze jeszcze ważniejsze, ma swoją technikę opartej na graniu akrylowymi igłami zamontowanymi na swoich paznokciach, po płytach winylowych. Artystka elektryzuje, buduje napięcie, korzystając z przestrzeni i chyba wszystkiego co wzięła na koncert. Nie zabrakło wejścia w tłum, aż po przesuwanie stołu z całym szpejem. Jak człowiek się realnie boi na koncercie noisowym, to jest to dobry koncert noisowy. Amerykanka kończy, sygnalizując pierwszym rzędom kucnięcie i biczuje nas (w powietrze, nikt nie ucierpiał) na pożegnanie. Wykonanie kompletne, prezentujące cały inwentarz możliwości. Energia opuszcza stopniowo nasze ciała, ale zaraz z kolejnym uderzeniem naciera KAVARI. DJka i producentka, od której bije industrialna i metalowa aura (wnioskując po albumie z tego roku). Set zaczyna się potężnie i im dalej trwa, tym mocniej i szybciej. Jest hardcore, ale nie brakuje momentów czystego techno. Tłum niesie. W międzyczasie idę do 89, do którego jeszcze tej nocy nie trafiłam, żeby wysłuchać końcówki seta Mohammada Adama. Widzę Haram, niech ona będzie kryterium, że dobrze tu być. Przysiadam, jest lirycznie, elektronicznie, wjeżdżają zaśpiewy, do lekkiego bitu. Tłum delikatnie się buja, stąpając ze stopy na stopę. Pasuje to idealnie do miejsca. Wracam na KAVARI, żeby zobaczyć, jak rozwinął się ten set. Tłum odlatuje wraz z dubstepem na najmocniejszym poziomie. Kończę noc. Ciało wychodzi z drgań i przebodźcowania, wraca do normy.
Splecione miejscem, smyczkami i ukojeniem
Niedziela, festiwalowe ostatki. W tym roku kończymy w Filharmonii, elementy architektoniczne i zdobnicze koją swoją aurą. Wygodne siedzenia okalają zmęczone ciała. Po mowie pożegnalnej, podkreślającej zaangażowane osoby, instytucje, organizacje, pora na pierwszy koncert. Ponownie połączenia specjalne, premiera Harry’ego Górskiego-Browna i Wojciecha Rusina, z materiałem Drift, rozbudowujących koncert z Ephemerowego W Brzasku. Wyśmienite intro Wojciecha, podłączającego jeden po drugim wielkie, czarne balony, grającego powietrzem i mikrofonami wprowadzanymi w kołysanie. Harry natomiast, gra na dudach w sposób niestandardowy, dronowy, długi i rozciągnięty. Tylko w niektórych momentach wydobywa z nich dudziarski wrzask, który na niektórych działa alergicznie. Drony na dudy i balony roztaczają się w sali. Wojciech przechodzi do instrumentarium elektronicznego, a dźwiękowo dołącza Sinfonietta Cracovia, rozszerzając całość kompozycji o smyczki. Wymykają się klasyce, choć korzystają z jej inwentarza. Kompozycja rozpościera się jak wschód słońca (przypomina mi wykon Aleksandry Słyż i Teoniki Rożynek z Ephemery i Unsoundu 2023).
W środku wieczoru, kolejna legenda, Joan La Barbara – wokalnie, z lekkim podkładem, prezentująca swój unikatowy styl. La Barbara przed każdym utworem wprowadza do jego historii, opowieści. Na koniec Kara-Lis Coverdale. Rozpoczyna solowo na fortepianie. Kompozycje płyną, jest zróżnicowanie. Druga część to materiał pod jej batutą z Sinfoniettą Cracovią. Być może po tylu dniach intensywnych wrażeń – wymięciu bassem i soundsystemami, przemieszczaniu się fizycznie i mentalnie przez tyle warstw i gatunków, tak klasyczny finał, to najlepszy możliwy scenariusz? Żeby nie utrudniać już sobie procesowania, tylko dostać coś zrozumiałego kulturowo. Tak tłumaczę sobie brak uniesienia tym materiałem.
Ostatni z punktów, zadanie dodatkowe, to impreza zamknięcia, na 7 piętrze Jubilata. Mam wrażenie, że najważniejszym punktem miejsca jest taras z widokiem na Wawel, Wisłę. No i ten oldschoolowy, świecący napis JUBILAT. Nagrywam wideo, wchodzę do środka. Swój set rozpoczyna Kelman Duran, w innej niż dwa dni temu odsłonie. Remiksuje Cardi B, Rihannę. Nie spodziewałam się tego na tym festiwalu, ale bawię się świetnie. Może tak trzeba kończyć, lekko, elektronicznie, popowo. Kierunek popowo-elektronicznie kontynuują Sega Bodega b2b Lee Gamble. Dwójka wyśmienitych producentów, dialoguje ze sobą, miksując lekkie, ciepłe, popowo brzmiące rzeczy, z bardziej złożonymi i wplatając trochę swoich numerów. Siły wyczerpane. Pora wracać.
Unsound WEB mimo złożoności (jak co roku), pozostał jednak czytelny i intuicyjny, skłaniający do eksploracji na bazie własnych potrzeb i doświadczeń, ale z opcjami wyciągania ucha na nowe. Na poziomie skojarzeń przebija się w mojej głowie motyw sieci-wspólnoty, trzymania się razem, świadomych współprac. Wszystko w tym splocie można sobie przefiltrować, przeszukać, sprawdzić, dopasować do siebie, albo utwierdzić się, że to nie dla nas.
Przewodnia sieć nie była (i nie jest) pojęciem bezosobowym i niezidentyfikowanym. Scena wokół Unsound rośnie i bazuje na ludziach, którzy są jej bliscy, współpracujący, dostrzeżeni. Tak jak internet w latach 90 XX w., integruje wspólnotę i kolektywne nadzieje w swoich tkankach. Projekty specjalne przygotowane wyjątkowo na festiwal (lub ich sieć jak Times Movement, czy SHAPE) to stały element Unsoundu, który każdorazowo wnosi nową jakość, czy narracje dźwiękowe, czego wręcz oczekuje się od festiwali takiego formatu. Zapamiętam szczególnie: 2k88 + Rainy Miller + Lauren Duffus + Bianca Scout, Harry Górski-Brown + Wojciech Rusin + Sinfonietta Cracovia oraz Gary Gwadera + RP Boo.
Nie samymi zamówieniami płynął Unsound, a również najlepszymi albumami wg. Pitchforka czy Resident Advisor. Jak na duży festiwal przystało, można było uświadczyć najciekawszych wydawnictw, które przyciągają osoby fanowskie, ale też śledzących nowości okiem dziennikarek, krytyków, czy ulubionych labeli. I tu można było usłyszeć choćby GOLLIWOG (billy woods), Blurr (Joanne Robertson), A Tropical Entropy (Nick León), 45 Pounds (YHWH Nailgun), caroline 2 (caroline), Big City Life (Smerz), Beside Myself (DJ Haram), w formie DJ setów z nawiązaniami: Under Tangled Silence (Djrum), czy Attrition (Slikback).
Nie wiem, czy to kwestia tego roku i doświadczeń własnych, ale WEB to dla mnie również legendy – postaci, którym zawdzięczamy powstanie gatunków, nowych kierunków, kluczowych muzycznych pojęć i dziedzictwa. Swoją przystań znajdują nie tylko osoby z niesamowitą biografią muzyczną, których wymienianie sprawia, że coraz niżej opada szczęka, jak Jim O’Rourke, Joanna Le Barbara, Susan Cianni, ale również budowniczy fundamentów elektroniki klubowej: A Guy Called Gerald, czy RP Boo.
Zespoły, gitarowe granie. Było gęsto rozmieszczone w programie, wracając do bandów, mniejszych i większych, które grają utwory, a może wręcz piosenki. Niby oczywiste, ale nie na Unsound. Pisząc zespół nie mam na myśli orkiestr kameralnych, kwartetów smyczkowych, ale tzw. zwyczajny skład: gitary, perkusja, wokal, klawisz, troszkę elektroniki. I tu do zanotowania: Moin (nie byłam, wiem, co straciłam), Smerz i caroline.
Tak jak większość festiwali cyklicznie powraca w konkretne lokalizacje, tak krakowska edycja WEB, akcentowała rolę miejsc dźwiękowego zaplątania. Unsound umościł się w lokalizacjach sprawdzonych, do których niestandardowo często wracano w sześciodniowej edycji (Teatr Łaźnia Nowa x 3, Kino Kijów x 2). Najważniejszym powrotem było jednak uruchomienie brutalistycznej nostalgii Hotelu Forum. Potwierdzenie tego come-backu nastąpiło krótko przed startem festiwalu. Jak podkreślali Matt Schulz i Gosia Płysa podczas zamknięcia: było to przedsięwzięcie niezwykle trudne, które udało się dzięki mocy zespołu. Poranne rutyny, stałe miejsca, wycieczki tramwajowe na Nową Hutę i wieczorne rozszerzanie oczu na widok monumentalnego Forum, zacieśniło siatkę wspólnych doświadczeń.
I tak, Unsound WEB dobiegł końca, aby dalej łączyć, albo splatać na nowo badaczy, artystki, dziennikarx, producentów, fotografki, kompozytorx i wszelkie osoby odbiorcze, które co roku wyczekują doboru programowego, kuratorskiego i muzycznego. Dla mnie to zawsze selekcja, nowe rozdania, powtarzające się nazwiska i pseudonimy, ze świeżym materiałem lub premierowym połączeniem. Znane miejsca, znane twarze, ale otwarte na nowe, żądne eksploracji i doświadczeń.