W rzeczywistości postspiralnej. O Canti Spazializzati
Historia bywa bezwzględna i okrutna – starożytni Egipcjanie uważali, że największą możliwą karą jest wymazanie czyjegoś imienia ze wszystkich możliwych miejsc, tak, by na zawsze skryła je dziejowa mgła. Horacy pisał: “Non omnis moriar”, wyrażając nadzieję, że jego spuścizna przetrwa kolejne stulecia… i przetrwała. Nie wszyscy artyści mieli jednak tyle szczęścia – o wielu z nich zwyczajnie zapomniano, a ich nazwiska, w najlepszym przypadku, znamy z kart opasłych leksykonów, a nie współczesnych programów koncertowych, czy przestrzeni sal muzealnych. Od wielu lat istnieje trend, którego celem jest wydobywanie z archiwów (i prezentowanie) kompozycji zupełnie nieznanych – dotyczy to jednak w znacznej mierze świata muzyki dawnej, klasycznej, okazjonalnie XIX wieku. Rzadko kiedy sięga się po partytury drugiej połowy zeszłego stulecia, a jeszcze rzadziej takie odkrycia są wynikiem bibliotecznych poszukiwań!
Właśnie takie znalezisko stało się impulsem do tegorocznej edycji Canti Spazializzati. Dr Joanna Gul z Instytutu Muzykologii Uniwersytetu Wrocławskiego odkopała z przepastnych archiwów biblioteki tejże instytucji intrygującą partyturę graficzną. Prócz typowej legendy, wskazówek wykonawczych i innych elementów znajomych z tego rodzaju twórczości, elementem szczególnie przyciągającym uwagę była spirala i to właśnie ona stała się idée fixe październikowego, dwudniowego minifestiwalu, jak i twórca kompozycji – Leoncjusz Ciuciura. Spirale I per uno powstało w 1964 roku, niedługo później, bo w 1968 roku, utwór prawykonano na Warszawskiej Jesieni i od tego czasu słuch o nim zaginął. PWM wydał co prawda drugą wersję partytury cztery lata później, jednak nikt nie próbował się jej podjąć. Aż do teraz. Odkryciem zainteresował się Ryszard Lubieniecki i dzięki niemu, w przyciemnionej, przestronnej Sali Sesyjnej na Dworcu Głównym we Wrocławiu, mogliśmy być świadkami powtórnej premiery.
Kompozycja ta jest próbą realizacji otwartej formy spiralnej, której Ciuciura był twórcą i popularyzatorem – wedle jej założeń miał zostać zatarty podział na wykonawców i odbiorców. Wszystko miało stanowić jedną, integralną całość, rozwijającą się i kreującą na bieżąco. Sam autor, zainspirowany wszechobecnością spirali w naturze (galaktyki, spirala DNA), definiował nową koncepcję tak: „Forma spiralna jest – moim zdaniem – najbardziej adekwatna, ponieważ jej podstawową cechą jest dynamiczna, integrująca dążność wszystkich elementów do wewnętrznej jedności, spoistości i substancjalnej doskonałości”. Organizatorzy nie poprzestali jednak na suchym odtwarzaniu przeszłości – zaprosili do współpracy sześcioro młodych artystów, którzy mieli stworzyć własne kompozycje zainspirowane spiralną ideą. W jaki sposób została zreinterpretowana?
W spirali spiral
Punktem wyjścia był oczywiście utwór Ciuciury – można go określić mianem performansu z pogranicza wielu dziedzin sztuki (koncepcję wykonania również stworzył Lubieniecki). Od razu po wejściu na salę uwagę zwracały liczne perkusjonalia, rozstawione – a jakże – w okręgu na środku sali. Spirala nie miała więc wyłącznie wymiaru muzycznego, dźwiękowego, czy formalnego, ale przedstawiana była również wizualnie. „Kreator” – jak opisuje wykonawcę kompozytor – wyłonił się zza bocznych drzwi, recytując kolejne sylaby ułożone według spirali. Ich semantyka nie miała znaczenia, liczył się wyłącznie aspekt dźwiękowy. Spokojnym krokiem podchodził do instrumentarium, zataczając coraz węższe kręgi wokół publiczności – kolejna spirala! Sylaby z czasem zagęszczały się, łączyły w większe całości, zmieniał się także sposób ich artykułowania: od warkotu, po gwizdy. Równocześnie wykonawca zaczął wykorzystywać rozmaite instrumenty wokół siebie – rury uderzane klapkiem, bębny. Oczywiście robiąc to, obracał się wokół własnej osi. Wydaje się, że jedyne, czego w dziele nie determinował kształt spirali, to forma – Spirale I per uno spinała… klamra – kreator zniknął w mrokach sali, recytując ostatnie sylaby zza kulis. Nawet z dzisiejszej perspektywy kompozycja może wydawać się świeża i awangardowa, nie dziwi więc fakt, że, mimo upływu czasu, potrafiła zainspirować nowe pokolenie twórców.

Jeszcze głębiej „spiralność” utworu dało się odczuć w Spirale della memoria Ryszarda Lubienieckiego. Imponujące jak wiele aspektów dzieła może zdeterminować zwykły kształt – tutaj już nie tylko kształtowanie narracji, czy kwestie wizualne, ale nawet system strojenia instrumentu został podporządkowany tej jednej idei. Jednocześnie kompozytor postanowił połączyć dawną tradycję z nowoczesnością – coś, co jako wykonawca muzyki najnowszej i średniowiecznej robi na co dzień. Prócz elektroniki i perkusji wykorzystał clavisimbalum strojone według prawideł czternastowiecznych, dzięki czemu koło kwintowe „nie zamyka się” (dźwięki enharmoniczne c-his nie są jednakowe), a tworzy właśnie coś na kształt niezamkniętej spirali. Cały utwór opierał się zresztą na jednostajnym eksponowaniu interwałów czystych (kwint i oktaw), które wraz z rozwojem stawały się w istocie coraz bardziej „rozstrojone”. Połączone to było, podobnie jak u Ciuciury, z recytacją sylab, tym razem zaczerpniętych z traktatu Ars Memoriae Jacobusa Publiciusa, grą na spiralnie ustawionych instrumentach perkusyjnych (inaczej wykorzystywanych, mniej agresywnie, a bardziej ostinatowo) oraz systemie wielokanałowego nagłośnienia, w którym dźwięki wędrowały dookoła publiczności. Można było odnieść wrażenie obcowania z rodzajem metaspirali, czy też spiralą multisensoryczną, co potęgowało niezwykłe, niemal transowe doświadczenie.
Hołd dla Ciuciury, hołd dla natury
Ciuciurę zainspirowała natura – oczywistym więc wydaje się zaimplementowanie rzeczywistych dźwięków natury do stworzenia własnej kompozycji spiralnej. Na taki pomysł wpadła Katarzyna Podpora, wykorzystując w )personal) movements((() nagrania terenowe m.in. fal wodnych, które rozbrzmiewały z wielokanałowego systemu nagłośnienia. Podobnie jak poprzednicy, kompozycję „z taśmy” wzbogaciła o żywe dźwięki – w instrumentarium (oczywiście ustawionym w okręgu), znalazły się naturalne szczątki i odpadki – głównie zwierzęce, ale i roślinne (kości, liście). Kompozytorka pobudzała je ruchami okrężnymi. Ponad półgodzinna kompozycja z jednej strony intrygowała pomysłowością (synteza wszystkich elementów w spójny twór), z drugiej zaś była przyczynkiem do refleksji nad dźwiękowym bogactwem otaczających nas przestrzeni naturalnych, które współcześnie zwykliśmy podziwiać nade wszystko wzrokiem. Różnorodne dźwięki fal spajały całość, nadawały niemal hipnotycznego charakteru, a przy tym znakomicie wpisywały się w spiralną koncepcję – niby stale powracały, ale nigdy jednakowo. To piękny hołd złożony nie tylko Ciuciurze, ale i otaczającej nas przyrodzie.

Intrygująco, a może jeszcze bardziej efektownie, wielokanałowe nagłośnienie wykorzystała Oktawia Pączkowska w kompozycji Vortex – przetworzyła koncepcję polskiego twórcy przez pryzmat współczesnych możliwości technologicznych. Jak sama podaje: W utworze przestrzeń dźwiękowa funkcjonuje jako instrument sam w sobie – dźwięki poddawane są algorytmicznym transformacjom opartym na idei koła, które spiralnie się rozwija i ewoluuje w czasie. Rotacje i multiplikacje trajektorii tworzą wrażenie zmiany wysokości, barwy i kierunku […] – choć ten opis dla wielu osób, niezaznajomionych z tajnikami technikaliów, może wydawać się dość enigmatyczny, tak doskonale oddaje przebieg narracji dźwiękowej. Dźwięki dosłownie meandrowały wokół nas – w taki sposób, że po chwili sami zdawaliśmy się tkwić w centrum spirali. Początkowe głębokie szumy i typowo elektroniczne piski z czasem zaczęły się kształtować i przeobrażać, aż do kulminacji, w której nagle odezwały się… czyste akordy a-moll i D-dur – piętrzące się i przetwarzane. Znów sprytne, choć zupełnie odmienne od Lubienieckiego nawiązanie dialogu z tradycją. Prezentowane kompozycje nie wchodziły tylko w interakcję z ideą Ciuciury, ale równocześnie nieświadomie korespondowały same ze sobą.

Spiralą po piszczałkach
Utwory our breath, recurring, our breath Miłosza Kędry i peripher Leonie Strecker łączyło wykorzystanie wspólnego instrumentu – organów. Wybór zgoła nieoczywisty, ale czy trafny? Pierwszą z kompozycji zainspirowała ponadto arabska praktyka tarab odnosząca się do odczuwania ekstatycznego stanu przy doświadczaniu muzyki. Podczas gdy u Ciuciury podstawę stanowiły pojedyncze sylaby (tzw. poezja spiralna), tak u Kędry kanwą stał się wiersz Amazony Assem. Nie został jednak podzielony na sylaby. Kolejne słowa i wersy były podawane co prawda fragmentarycznie, ale zrozumiale – poezja niosła ze sobą nie tylko aspekt dźwiękowy, ale i rzeczywistą treść. Towarzyszyły temu zapętlone, ostinatowe frazy, brzmienia zmodyfikowanych piszczałek i stały dźwięk przypominający szuraniem metalu po metalu. To powiedziawszy, niestety kompozycja nie potrafiła dostatecznie zaciekawić – być może forma spiralna zainspirowała twórcę, jednak nie odczuwało się tego. Równie ambiwalentne odczucia towarzyszyły mi przy Zdaniu z pewnego snu Mikołaja Szmeichela aka Lemta Toro – kompozycja wykorzystywała pojedyncze sylaby, nagrania terenowe, sample… a jednak nie miała w sobie nic, co zainteresowałoby na dłużej. Stanowiła raczej rodzaj swobodnego intermezza pomiędzy ciekawszymi pozycjami programowymi.

Nieco ciekawiej wypadł peripher. Tutaj Strecker zrezygnowała z warstwy tekstowej, skupiając się na sferze czysto muzycznej. Utwór oparty był na stale wybrzmiewającej nucie pedałowej g (prezentowanej w różnych oktawach), stanowiącej fundament do mikrotonowych przekształceń i silnie dysonujących współbrzmień, które zdawały się dezintegrować początkowy ład i harmonię. Dynamika ostinatowo narastała i cichła, wprowadzając element fluktuacji, przypominający poruszanie się po spirali. Jednocześnie narracja przebiegała płynnie – zmienność w jednorodności potrafiła zaintrygować i skupić uwagę.
Ciuciuryzm?
Canti Spazializzati pozwoliło nam przez jeden weekend poorbitować po spirali doznań, natarczywie powracającej pod różnymi postaciami. Żeby jednak nie zakręcić się (nomen omen) za bardzo, przyjrzyjmy się koncepcji Ciuciury w nieco szerszym znaczeniu. Autorowi zależało przede wszystkim na zniesieniu podziałów pomiędzy publicznością, wykonawcami, a kompozytorami – egalitaryzm i współodczuwanie, o którym tak marzył, wciąż w wielu zakresach świata kultury zdarza się rzadziej, niż moglibyśmy oczekiwać od współczesnej rzeczywistości. Szczególnie dziś, w czasach nieustannych napięć, niepokojów, nierówności i sztucznych hierarchii, które wcale nie są pieśnią przeszłości, koncepcja Ciuciury, pacyfistyczna w swoim wymiarze, zajmuje szczególne miejsce. Poza tym… czy istnieje dla twórcy większa nobilitacja niż inspirowanie kolejnych pokoleń. Koncerty udowodniły, że forma spiralna, choć różnie rozumiana i realizowana, może inspirować do dziś.
Kto wie? Może za kilkadziesiąt lat dowiemy się, że byliśmy świadkami narodzin epoki postspiralności?