Dźwiękowe teleportacje – relacja z festiwalu Brand New Music w Katowicach

Barbara Spodymek / 13 gru 2016

SCHEMAT FESTIWALU – Trzask. Zamknięcie drzwi auli. Krótkie wprowadzenie. Wdech-wydech. Rosnące napięcie. Rozpoczęcie festiwalu. Rozpoczęcie utworu. Trwanie utworu. Koniec utworu. Klap, klap – oklaski. Bankiet, mlask-mlask. Zakończenie festiwalu. Zamknięcie kolejnych drzwi. Trzask.

SCHEMAT FESTIWALU BRAND NEW MUSIC – Nie przewidziano.

Festiwal Brand New Music nie rozpoczął  się 21 listopada i nie został zamknięty 24 listopada. Festiwal ten stał się bowiem wycinkiem bezgranicznej linii katowickiego pejzażu dźwiękowego, tkanki muzycznej trwającej od zawsze i niekończącej się nigdy. Każde wydarzenie  odbywające się podczas trzech dni koncertów, przez powiązanie z ideą soundscape’u, pozwoliło na zabieg niebywały – swoistą podróż w czasie i przestrzeni. Dźwiękową teleportację.

Po standardowych elementach wstępnych rozpoczęła się pierwsza podróż zebranych na sali w świat muzyki elektroakustycznej. Dzięki kompozycji Creaky Forms Adrianny Kubicy-Cypek mieliśmy okazję odwiedzić starą rezydencję pełną ciężkich, drewnianych, skrzypiących drzwi. Kompozytorka przedstawiła utwór o zgrabnej formie, z zakończeniem pełnym wysublimowanego humoru. Motyw podróży  (drzwi – wyjść? wejść?) obecny był także w innych utworach zaprezentowanych tego wieczoru: w mniej lub bardziej dosłowny sposób do audytorium docierały dźwięki kolei i metra (SHP Michała Schäfera oraz The Trip na dźwięki konkretne i generowane komputerowo, projektowane przestrzennie w systemie Ambisconics Krzysztofa Gawlasa), portret dźwiękowy Ogrodu Saskiego i Placu Bankowego w Warszawie (Śmiech Syreny Andrzeja Kopecia) czy muzycznej wycieczki po Katowicach (Południk 19 na kontrabas, live electronics oraz live video Jarosława Mamczarskiego). Na szczególną uwagę zasługuje zwłaszcza ostatnia kompozycja, która przedstawiała spacer po katowickich  miejscach znajdujących się w obszarze dziewiętnastego południka – parku, ulicy i lasu. Było to słyszalne przede wszystkim w charakterze poszczególnych części, a nie w prostym naśladownictwie dźwiękowym. Skrajne części wyróżniała łagodność i czystość brzmienia, zarówno w partii kontrabasu, jak i warstwie elektronicznej, co w oczywisty sposób kontrastowało z industrialną surowością części środkowej.

Kolejnego dnia spotkanie z Justyną Kowalską-Lasoń przeniosło odkrywców soundscape’u do zupełnie innej rzeczywistości. Filozofia własnej twórczości przedstawiona przez kompozytorkę wywołała wśród zebranych cichy chichot, atmosferę niedowierzania oraz zawroty głowy – poczuliśmy się jak na nieustannie wirującej karuzeli w Boskim Wesołym Miasteczku, w czym nie każdy chętnie brał udział. Pod przykrywką tej boskiej inspiracji i pozytywnej energii zaprezentowana twórczość Justyny Kowalskiej-Lasoń cechowała się jednak dobrym warsztatem kompozytorskim i wrażliwością artystyczną.

Dopiero koncert w wykonaniu Quatour Molinari sprawił, że wszyscy znaleźli się w odpowiednim miejscu: zakorzenieni w sali, skupieni na scenie i na dźwiękach. Wykonawcy najwyższej klasy zagrali cztery kwartety smyczkowe (XXII kwartet Raymonda M. Schafera, II kwartet Krzysztofa Pendereckiego i III kwartet Justyny Kowalskiej-Lasoń). Wszystkie utwory zaprezentowane zostały z pewną dozą teatralności. Wykonawcy słuchali otoczenia i siebie nawzajem, żywo reagowali na partie współwykonawców, tworząc doskonałą jakość światowej klasy. Zarówno klasyczne już kompozycje Schafera czy Pendereckiego, jak i dzieło Kowalskiej-Lasoń zadźwięczały przy akompaniamencie niemego zachwytu publiczności.

Trzeciego dnia styrani podróżnicy w czasie i przestrzeni zostali wystawieni na próbę wytrzymałości – tym razem przenieśliśmy się do dżungli. Marcin Dymiter podczas spotkania starał się przybliżyć słuchaczom problematykę nagrań terenowych. Metodycznie przeczesywał dzikie zarośla niezrozumiałych pojęć, przeprowadzał przez gęstwinę historii field recordingu i – poprzez nagrania lasów deszczowych – objaśnił definicję ekologii dźwięku. Do koncertu Soundscape set | Emiter dotarli tylko najwytrwalsi. Wątli i wycieńczeni odkrywcy z nietęgimi minami wyczłapywali z sali po wysłuchaniu projektu dźwiękowego.

Ostatni dzień rozpoczęła dyskusja, która dla uczestników festiwalu miała być pewnego rodzaju podsumowaniem informacji o Schaferze i o tym, czym jest soundscape, zaś dla uczestników dyskusji okazją do porównania swoich spostrzeżeń na ten jakże szeroki temat. Niestety, ostatecznie zamieniła się w karykaturalną klatkę pełną zranionych ptaków. Wszyscy dyskutanci popiskiwali wzniosłe zdania o potrzebie słuchania otoczenia, lecz nie słuchali siebie nawzajem, zagłuszając się trzepotaniem skrzydeł. Przekrzykujące się teorie i zastałe poglądy nie wniosły niczego. W gruncie rzeczy pytania zadawane przez Marcina Trzęsioka, koordynatora rozmowy, były zbywane, przekręcane i żadna odpowiedź nie padła.

Podczas ostatniego koncertu Festiwalu Orkiestra Muzyki Nowej pod batutą Szymona Bywalca i Wojciecha Wantuloka zaprezentowała utwory Raymonda Murraya Schafera (The Crown of Ariadne na harfę i perkusję), dwójki studentów katowickiej akademii – Stanisława Leśniewskiego (Trzy sceny z baletu „Romeo i Julia” na zespół kameralny) i Karoliny Cierpiał (Dzień szósty na 21 instrumentów i taśmę elektroniczną), a także Wojciecha Ziemowita Zycha (Postgramatyka Miłosza… Teraz szukajcie go w gajach i puszczach słownika na harfę i orkiestrę kameralną). To interesujące, że zarówno Schafer, jak i Zych wykorzystują w swoich utworach połączenie harfy z elektroniką. Schafer sprawnie wprowadził kontrapunkt nagranej harfy, tworząc komplikującą się tkankę dźwiękową, co stało się wytchnieniem po drażniących fragmentach perkusyjnych. Stanisław Leśniewski, młody tradycjonalista, rozpoczął swój utwór od dosłownego cytatu ze Święta wiosny Igora Strawińskiego. Zabieg ten, choć z początku nieco infantylny, płytki i wytarty, przeobraził się w wielopłaszczyznowy utwór o dobrze utrzymanej linii napięcia. Jednak to utwór Karoliny Cierpiał zasługuje na najwyższe wyróżnienie tego wieczoru. Początkowy chaos, spowodowany głównie przez brak koordynacji gitarzysty z warstwą elektroniczną, został rozmyty podczas części drugiej, w której Cierpiał zrezygnowała z instrumentów strunowych i skupiła się na zestawieniu perkusji z taśmą, co dało odświeżające wrażenia barwowo-instrumentacyjne. Z kolei dzieło Zycha zaprezentowane było w zupełnej ciemności – wykonawcy zostali rozmieszczeni przestrzennie wokół widowni, Szymon Bywalec dyrygował świecącą batutą, a amplifikowane dźwięki harfy dochodziły z głośników umiejscowionych na obrzeżach sali. Pomimo efekciarskich zabiegów utwór nieco się dłużył. Po jego zakończeniu  uczestnicy festiwalu z ulgą udali się na bankiet.

Tegoroczna edycja Brand New Music dodatkowo zaskoczyła przybyłych gości wystawą Polish soundscapes, podczas której prezentowano nagrania z różnych miejsc Polski. Najciekawsze było jednak słuchanie jej zza drzwi, kiedy do uszu dochodziły odgłosy zarówno pulsującej życiem Akademii, jak i dźwięków wystawy. Dawało to poczucie, że nie tylko wystawa jest otwarta, ale że Brand New Music może być czymś więcej: początkiem nowego myślenia o dźwięku. Sfrustrowani, przemęczeni podróżnicy w czasie i przestrzeni odkryli, że nie muszą się przenosić, by znaleźć się w samym centrum najbardziej złożonego utworu – schaferowskiej „nieskończonej kompozycji wszechświata”.
Wystarczy słuchać.
Trzask.

Barbara Spodymek