Prasówka 02.03.2020
Zapraszamy do nowej odsłony naszej cyklicznej rubryki, w której prezentujemy najciekawsze znalezione przez nas w internecie teksty dotyczące muzyki współczesnej oraz sound studies.
1.
Zaczynamy w ten weekend paradoksalnie od tekstu nietraktującego o muzyce czy dźwięku, lecz pozainstytucjonalnego obiegu sztuk wizualnych w Polsce – w czasach aktywnej i nierzadko sprzecznej z oczekiwaniami artystów centralnej polityki MKiDN. Zaczynamy od niego, bo potrzeba oddolnych działań zdaje się uniwersalna, czego przykładem wrocławskie Teatr Polski w Podziemiu czy, na gruncie muzycznym, Kołorking Muzyczny w Poznaniu, Sanatorium Dźwięku w Sokołowsku albo Musica Privata w Łodzi. Anna Pajęcka w swoim zaangażowanym eseju w „Dwutygodniku” wychodzi od raczej krytycznej relacji z właśnie zakończonej wystawy Cała Polska. Wyprawa do źródeł sztuki w BWA Wrocław, by przejść do sprawdzenia tez jej kuratorki Anny Mituś o decentralizacji krajowego obiegu sztuki współczesnej. Autorka zauważa, że straconą szansą takich działań byłoby podtrzymanie i ożywienie sieci lokalnych Biur Wystaw Artystycznych, z których znaczenie utrzymało ledwie kilka (jak te we Wrocławiu właśnie czy Białymstoku lub Nowym Sączu), doceniając inicjatywy takie jak Latarnia Górska w Piechowicach. Wśród innych inspirujących przykładów Pajęcka wymienia Galerię Potencja w Krakowie i projekt DOMIE z Poznania czy Łódzką Galerię Czynną, działające w prywatnych mieszkaniach lub pustostanach. Dalej mowa jest o proponowanym (choć obecnie chyba nie rozwijanym) projekcie Zawodowej Karty Artystów, która z jednej strony obejmowałaby twórców od dawna postulowanym przez nich ubezpieczeniem emerytalnym, z drugiej jednak groziła uzależnieniem od urzędowej licencji i aprobaty. Konkluzja tekstu, z odwołaniami do ABC Prekariatu Kuby Szredera nie napawa jednak optymizmem: brak środków poza instytucjami, ciągłe wnioskowanie i grantoza, itd. itp., czy to się kiedyś skończy?
www.dwutygodnik.com/artykul/8730-nie-palcie-instytucji-zakladajcie-wlasne.html
2.
Zmarły niedawno Andrew Weatherall był postacią nieoczywistą, wymykającą się ramom prostych narracji. Być może dlatego w obliczu jego śmierci ukazało się znacznie więcej wspomnień niż portretów – pisanie przekrojowego tekstu na temat Weatheralla to nie lada wyzwanie. Z tych tekstów polecamy trzy: Danny Rampling i Louise Grey rozmawiają na łamach „The Wire” o postpunkowych inspiracjach Weatheralla jako DJ-a oraz o rozwoju brytyjskiej sceny rave i acid house’u w dobie „drugiego lata miłości” oraz przełomu lat 80. i 90. Bobby Gillespie poruszająco opisuje dla „Guardiana” kluczową współpracę Weatheralla z Primal Scream przy przełomowym Loaded. Natomiast Lee Brackstone dla „Quietusa” opowiada o późniejszych spotkaniach, kiedy człowiek znany jako „The Chairman” i „The Guv’nor” był cenioną postacią muzyki klubowej. Wszystkie te wspomnienia pokazują osobę niezwykle barwną – zresztą przeczytajcie także załączone przez Brackstone’a krótkie opowiadanie Weatheralla. W inny sposób jego postać uhonorowała grupa fanów skupionych wokół Martina Brannagana – stworzyli obejmujące 900 godzin (!) archiwum mixów Weatheralla. Jeśli szukacie wstępnego przewodnika po tym morzu, proponujemy wybór przygotowany przez Gabrielę Helfet dla „Vinyl Factory”. I wreszcie, na koniec, chyba najciekawszy z owych przekrojowych portretów Weatheralla, jaki się ostatnio ukazał – pióra Willa Stoniera, dla „The Mancunion”. Tymczasem pod spodem strona A ostatniego singla Weatheralla, którego zaplanowanej premiery już nie doczekał.
www.thewire.co.uk/in-writing/interviews/danny-rampling-remembers-andrew-weatherall
www.theguardian.com/music/2020/feb/23/bobby-gillespie-on-screamadelica-producer-andrew-weatherall
https://thequietus.com/articles/27835-andrew-weatherall-obituary
https://thevinylfactory.com/features/our-favourite-andrew-weatherall-mixes
https://mancunion.com/2020/02/20/a-tribute-to-andrew-weatherall
3.
Właśnie ukazał się nowy album Dana Snaitha pod szyldem Caribou, Suddenly. Człowiek znany niegdyś jako Manitoba, a dzisiaj również jako Daphni, powraca ze swoim najbardziej znanym projektem i z istotnym dodatkiem do swej dyskografii. Z tej okazji odbywa aktualnie tournée po mediach, a my polecamy bodaj najciekawszą z rozmów na tej trasie, jaką przeprowadził Patrick Lyons dla „Stereogum”. Snaith opowiada o kontekście albumu i procesie twórczym, ale przede wszystkim wykazuje się fascynującym uchem do aktualnych trendów w poszukującej muzyce popularnej. Zaskakujące analogie, nieoczywiste inspiracje, zdumiewające efekty – a w rozmowie nawet nie zająknięto się o hipnagogicznym wymiarze wspomnianego w wywiadzie Magpie… Jeśli chcielibyście mocniej poznać spojrzenie Snaitha na najnowsze trendy, polecamy również serię mixów, jaką z okazji premiery Suddenly przygotował dla „Crack”.
www.stereogum.com/2074026/caribou-suddenly-interview/franchises/interview
https://crackmagazine.net/article/long-reads/caribou-curates-crackaud-io-takeover
4.
Zapowiadając wątki nadchodzącego numeru #37 o sound designie: właśnie ukazał się pierwszy numer nowego czasopisma „Journal of Sound and Music in Games”. Jego wydawcą jest University of California Press, które od dłuższego czasu publikuje w otwartym dostępie fascynujące książki w ramach programu Luminosoa (periodyk również w całości został opublikowany w trybie open access). Czasopismo powstaje jako organ rozwijającej się intensywnie w ostatnich latach ludomuzykologii (połączenia muzykologii z ludologią – jedną z nazw game studies, a zarazem jedna z orientacji w ramach dyscypliny) i pierwszy numer wyraźnie stanowi rodzaj manifestu środowiska. Spis treści pełen jest interesujących tematów, niemniej szczególnie polecamy esej Elizabeth Hambleton, w którym badaczka bada audiosferę gier z nurtu tzw. navigable narrative lub też walking simulator, nastawionych przede wszystkim na otwartą eksplorację światów; na naszych łamach tym temacie pisał w numerze #25 Mateusz Felczak. Główny obiekt analizy stanowi gra Leaving Lyndow (Eastshade Studios, 2017; dźwięk i muzyka Phoenix Glendinning). Hambleton wykorzystuje teorię oraz metody analizy R. Murraya Schafera (oraz jego polemistów), prace teoretyczki muzyki w grach Elizabeth Mediny-Gray, teoretyczek wirtualnych narracji (Janet Murray, Astrid Ensslin), a także artystek dźwiękowych praktykujących spacery dźwiękowe, na czele z Hildegard Westerkamp oraz Janet Cardiff. Obszerny, fascynujący tekst.
https://online.ucpress.edu/jsmg/article/1/1/20/2336/Gray-AreasAnalyzing-Navigable-Narratives-in-the
5.
Omsk Social Club to kolektyw, który przenosi hasła rave’u w rzeczywistość społeczną i technologiczną trzeciej dekady XXI wieku. Tajemnica i ekskluzywność mieszają się z hasłami odnowy kultury klubowej oraz wprowadzeniem do niej praktyk LARPu (tak, tak, Live Action Role Playing): uczestnikom na czas imprezy (niekiedy na cały weekend) przypisane zostają postaci oraz poszczególne nici fabularnej narracji. Wracając do tradycji nielegalnych rave’ów i związanego z nimi ładunku politycznego, anonimowy kolektyw wprowadza hasła nowej anonimowości i nowego bezpieczeństwa związane z finansową wymianą przy pomocy blockchainów i kryptowalut. Żeby wziąć udział w imprezach zorganizowanej przez kolektyw – nie bez kozery noszących nazwę Cryptorave’ów – trzeba oto bowiem udostępnić moce obliczeniowe swojej maszyny do „wykopywania” kryptowalut. I tu dochodzimy do problemów… czy na pewno wiemy kto jest po drugiej stronie blockchainu? Czy na pewno uczestnicy wiedzą, co finansują? Czy nie przykładają się do zwiększenia wydobycia kryptowalut? Dodajmy do tego problemy z obciążeniem, jakie już dzisiaj stanowią one dla sieci energetycznych i środowiska… Ale może właśnie na taką klubową utopię zasługujemy? Jazmina Figueroa w swoim tekście dla „Electronic Beats” podkreśla znaczenie wprowadzających, rytualnych warsztatów, które budują zaufanie między uczestnikami rave’u oraz kolektywem, oswajajac ze stosowanym podejściem do LARPu oraz systemem sieci kryptowalut. Autorka podkreśla, że stanowią one próbę performowania przyszłych wspólnot / aktów sprzeciwu / rewolucji, całość jednak jest przedstawiona jako post-polityczny eskapizm – może dlatego, że część cryptorave’ów odbywa się pod parasolami rozmaitych festiwali…?
www.electronicbeats.net/omsk-social-club-smi2le
6.
Kiedy parę lat temu wydawaliśmy numer o systemie muzyki współczesnej („Glissando” #28, red. prow. Monika Pasiecznik), hasło gig economy w tym kontekście odbijało się głuchym echem, a już na pewno nikomu nie śniło się, by mówić o scenie „interdie”. Zeszłoroczny wysyp tekstów na temat wynagrodzeń didżejów, producentów i innych animatorów branży muzycznej (nasz zespół ds. prasówki nie śpi!) to znamienny sygnał, że nie należy dłużej chować głowy w piasek. Szczególnie, że o potrzebie systemowej zmiany donosiła nie tylko zagranica – by wspomnieć rodzime polemiki na temat upływu daty ważności terminów opisujących polski rynek muzyki niezależnej. Ale czy na pewno już „umarł niezal, niech żyje współzal”? Swoje trzy grosze do dyskusji wtrąca Robin James. Zgadzając się ze spostrzeżeniami, według których niezależny twórca – wyrosły z ducha punku i scenek samoróbkowych – stał się idealnym celem neoliberalizmu, autorka punktuje również wady dość ogólnikowo dotąd definiowanej koncepcji współzależności. A przede wszystkim najpoważniejszą z nich, czyli przywiązanie do pojęcia „dóbr”, rozumianych jako własność intelektualna, wszak jak mało co podatna dziś na prywatyzację. Jak zatem w patriarchalnym, rasistowskim kapitalizmie zaprojektować system, w którym wzajemna zależność nie prowadzi do wyzysku pod dyktando dawnych elit? Na przykład poprzez przeniesienie nacisku na kolektywną odpowiedzialność za wykonaną pracę i przechwycenie technologii AI, twierdzi James. Od czysto teoretycznej rozmowy się nie uwolnimy, a artykuł odbierze sceptycznie każdy, kto zjadł zęby na pracy w progresywnym, demokratycznym NGO, wiodącym prostym szlakiem do wyzysku pod sztandarem „There’s no ethical capitalism”. Ale to ważna lektura i coś czujemy, że również na naszych łamach będziemy do niej jeszcze wracać.
https://reallifemag.com/the-labor-beat
7.
Misy tybetańskie można by z przymrużeniem oka porównać z rybą po grecku, są bowiem tak samo tybetańskie, jak grecka jest owa potrawa. Na tym jednak podobieństwa się kończą – podczas gdy w jednym przypadku błędne nazewnictwo prowadzić może co najwyżej do kulinarnych nieporozumień, w drugim często skutkuje ono „rasistowską mitologizacją” Tybetańczyków, o której pisze Tenzin Dheden dla „The Star”. O tym, że misy tybetańskie takimi wcale nie są, dowiedzieć się nietrudno, warto jednak od czasu do czasu dodatkowo zaznaczyć, że zachodni mit Orientu nie zniknął wraz z kolonializmem, a wręcz przeciwnie – ma się całkiem dobrze. Pochodzące bowiem prawdopodobnie z Nepalu misy, pełniące niegdyś przede wszystkim mało ekscytującą funkcję naczyń, zostały niejako wchłonięte przez zachodni „przemysł” kąpieli dźwiękowych i obudowane mityczną otoczką. Cytując Dheden, „dla Tybetańczyków misy są tak święte jak święta jest angielska filiżanka do herbaty dla przeciętnego Amerykanina”. Wspomniany wyżej „przemysł” praktykuje zatem specyficzny rodzaj kulturowego przywłaszczenia, który nie tylko propaguje płytkie stereotypy, ale i stawia dodatkową, nie-geograficzną barierę między Tybetem a resztą świata – barierę, która uniemożliwia poważne podejście drugiego do problemów pierwszego. Dźwięk może leczyć, ale słowa mogą ranić; w zakończeniu artykułu autorka podkreśla zresztą, że nie ma nic przeciwko samym kąpielom dźwiękowym. Jeśli jednak chodzi o mitologizowanie i egzotyzowanie ich kultury połączone z ignorowaniem jej rzeczywistego bogactwa, Dheden wyraża się dość jasno: „Leave us out of your pseudo-scientific New Age nonsense”.
(am, ms, jt, mu, jz)