W dawnym i nowym stylu – 47. Poznańska Wiosna Muzyczna

Magdalena Nowicka-Ciecierska / 17 kwi 2018

Mimo że organizatorzy Poznańskiej Wiosny Muzycznej świadomie zrezygnowali z nadawania festiwalowi haseł przewodnich, tegoroczną, 47. odsłonę wydarzenia można by opatrzyć mottem „w dawnym i nowym stylu”. Nie tylko dlatego, że taki tytuł miał koncert inauguracyjny festiwalu, przeszłość przeplatała się ze współczesnością jeszcze wyraźniej niż w poprzednich edycjach także podczas kolejnych wieczorów „Wiosny”, zarówno tych kameralnych, jak i solowych, a nowoczesność nieśmiało przebijała się w repertuarze niczym przebiśniegi spod ziemi. Różnorodność muzyki najnowszej ukazało 14 prawykonań, w większości kompozytorek i kompozytorów związanych z Poznaniem, a także liczne, często bardzo interesujące kompozycje studentów tutejszej Akademii Muzycznej.

 

Spośród wydarzeń tegorocznej „Wiosny” wyróżniał się koncert austriackiego zespołu airborne extended. Połączenie harfy, klawesynu (również preparowanego, ale bardzo ostrożnie (!) – jedynie za pomocą pingpongowej piłeczki i tekturowej kartki kładzionej na strunach), fletów poprzecznych i prostych z dodatkiem keyboardu oraz elektroniki stworzyło niezaprzeczalnie ciekawą jakość brzmieniową. Najmocniejszym punktem programu okazały się dedykowane zespołowi Mandalogie XXIX „London in the Rain” Bernharda Langa – utwór z logiczną konstrukcją, oparty na szybkich repetycjach, których podstawę tworzyły grane na przemian, pojedyncze dźwięki klawesynu i keyboardu (o barwie organów) nastrojonego o pół tonu niżej. Także wykorzystane w utworze dwa flety proste różniły się strojem, rozszerzając o subtelną dysonansowość i tak oryginalne już spektrum brzmieniowe. Świetnie wypadły również utwory solowe: ilustracyjne Seascape Fausta Romitellego na amplifikowany flet prosty kontrabasowy oraz wirtuozowskie, utrzymane w charakterze toccaty Noisy Pearls na klawesyn Elisabeth Harnik – kompozycja, która wzbogaca współczesną literaturę na ten instrument i warto, żeby znalazła stałe miejsce w repertuarze klawesynistów. Prawykonanie Meledictio na flet prosty, flet altowy, harfę i klawesyn Tomasza Skweresa, polskiego kompozytora działającego w Wiedniu (stąd jego znajomość z zespołem), zupełnie nie zapadało w pamięć.

Harfa i flet były też bohaterami recitalu Fl:Ar-Art tworzonego przez Anię Karpowicz i Zofię Dowgiałło. Podczas tego koncertu nie zawiodła klasyka – świetnie wykonane Scrivo in vento na flet Elliotta Cartera, a także Towards the Sea III na flet altowy i harfę Toru Takemitsu. Prawykonana Flarea na flet i harfę Wojciecha Ziemowita Zycha okazała się w pełni wykorzystywać możliwości brzmieniowe harfy, w tym różne sposoby jej preparacji i autorskie techniki gry. Całość sprawiła wrażenie kompozycji napisanej z wyczuciem formy i instrumentów, z dbałością o sublimację barw. Fl:Ar-Art zaprezentował także Aureus na flet i harfę Macieja Jabłońskiego i Spektr:Ar na harfę, flety amplifikowane, live electronics Zofii Dowgiałło, ale bez towarzyszenia wideo, co moim zdaniem wypadło na korzyść utworu – warstwa audiowizualna w tym utworze przedstawia głównie zbliżenia na aparat gry, co w przypadku tak długiej kompozycji może okazać się dla odbiorcy nużące.

Meta Ensemble fot. Agata Ożarowska

To właśnie koncerty w tandemach dominowały na tegorocznej „Wiośnie”. Sukces, jakim okazało się wykonanie Harlekina Karlheinza Stockhausena przez Barbarę Borowicz w ubiegłym roku, spowodował ponowne zaproszenie artystki, która tym razem wystąpiła razem z perkusistą Bartoszem Sałdanem. Koncert duetu reprezentował nurt performatywny. W programie z kanonu XX wieku znalazło się In Freundschaft Stockhausena i Atem Mauricio Kagela, w których Borowicz zaprezentowała wspaniałą technikę, piękną barwę, umiejętność gry w ruchu, a także zdolności aktorskie (notabene artystka posiada jedyny w Polsce certyfikat wykonywania In Freundschaft nadany przez Stockhausen-Stiftung für Musik). Bartosz Sałdan przedstawił repertuar twórców latynoskich (Javier Alvarez, Jesús Torres, Matthieu Benigno, Alexandre Esperet, Antoine Noyer), łączący skomplikowanie rytmiczne z elementami teatralnymi i intensywnym wykorzystaniem własnego ciała jako instrumentu. Polskim akcentem tego zestawienia było prawykonanie Reflexion na klarnet i perkusję Ewy Fabiańskiej-Jelińskiej – przyjemny dla oka i ucha muzyczno-teatralny spektakl, w którym muzycy wcielili się w rolę osób znajdujących się w sytuacji pierwszego zetknięcia z muzyką. Chodząc po ciemnej sali, wyszukiwali różne małe instrumenty perkusyjne i badali ich zastosowanie, wydając z nich pojedyncze dźwięki.

Tegoroczna „Wiosna” zdecydowanie należała do miłośników instrumentów dętych. Flute o’clock (Ewa Liebchen, Rafał Żółkoś) zaprezentował najlepsze kompozycje na ten skład młodych polskich twórców: Dariusza Przybylskiego, Dobromiły Jaskot, Artura Zagajewskiego i Sławomira Kupczaka, a także klasykę (Carceri d’Invezione IIb na flet solo Briana Ferneyhougha) i ciekawe zjawiska ze świata, jakim okazało się Japanese Garden Doiny Rotaru. Przekrój współczesnej literatury na saksofon (w tym Sequenzę IX Luciana Beria) przybliżyła Joanna Blejwas, która podczas swojego recitalu dokonała prawykonania także Mutuo na saksofon altowy i elektronikę Katarzyny Taborowskiej-Kaszuby. Częściowo improwizowany utwór, początkowo opierający się na repetycji, pokazywał wzajemne przenikanie się przetworzonego dźwięku saksofonu i syntezatora, a jego stylistyka ocierała się o współczesną muzykę klubową – kompozytorka nie stroniła od głośnych, wręcz brutalnych brzmień, których z pewnością nie można określić mianem kąpieli z fal akustycznych. Na różnorodny obraz festiwalowych duetów złożył się także koncert Blanki Dembosz (sopran) i Łukasza Laxy’ego (wiolonczela), z przewagą utworów młodych polskich kompozytorek (Martyny Koseckiej, Aliny Kubik, Marty Śniady, Katarzyny Kwiecień-Długosz) i dwoma prawykonaniami. Psalm 131 na sopran i wiolonczelę Katarzyny Kwiecień-Długosz okazał się utworem pięknym wokalnie, dającym możliwość wyeksponowania ekspresji głosu, od cichych westchnień po jego wysokie rejestry. Melizmatycznie potraktowany tekst w różnych językach, z często powracającym zwrotem Adonai i towarzysząca głosowi wiolonczela, której delikatna partia budziła skojarzenia z hiszpańskimi pieśniami, złożyły się na kompozycję idealnie pasującą do surowego i zimnego wnętrza Galerii u Jezuitów. Lapidarne Brevis na sopran i wiolonczelę Jakuba Polaczyka składające się z krótkich odcinków, w których pojawiały się różne środki wyrazu: śpiew, nucenie, gwizdanie, recytacja, a nawet stepowanie, było mało przekonujące, nie spotkało się też ze zrozumieniem publiczności.

Najbardziej multimedialny nurt festiwalu reprezentował koncert duetu Manko/Zapała z dwoma prawykonaniami. Rafał Zapała w swoim dowcipnym No Meaning Detected na skrzypce i elektronikę postanowił zaktywizować publiczność i zaprosić ją do współtworzenia kompozycji poprzez udzielanie odpowiedzi „yes/no”. Pytania dotyczyły sensu i znaczenia sztuki w świecie internetu. „Hi audience, don’t be afraid mówił stanowczy, kobiecy głos w głośnikach – Do you miss your pre-internet brain any longer? Yes or no”. Każde pytanie zyskiwało muzyczne podkreślenie w zdecydowanym krótkim motywie skrzypiec, było także wyświetlane na ekranie na zmieniających się planszach (wizualny koncept utworu był inspirowany pracami Douglasa Couplanda). Utwór zakończyła refleksja: Kto jest twórcą muzyki? Człowiek, skrzypek, komputer? „No meaning detected…”. Transgression II Ostapa Manulyaka na skrzypce i elektronikę okazało się jednym z ciekawszych prawykonań festiwalu. Utwór stanowił wymowny komentarz do sytuacji, w jakiej od kilku lat znajduje się ojczyzna kompozytora. Podstawę partii elektronicznej zbudowały odcyfrowane nagrania z ekspedycji etnomuzykologicznych dokonanych na początku XX wieku we wschodniej Ukrainie i zarejestrowanych na woskowych wałkach. Drugą płaszczyznę tworzyła subtelna partia skrzypiec wywiedziona z analizy spektralnej ścieżki elektronicznej utworu, przechodząca od dźwięków akustycznych do delikatnie przetwarzanych i uzyskiwanych przy pomocy rozszerzonych technik. Strzępy zniekształconych nagrań ukraińskich kobziarzy mieszały się ze współczesnymi głosami czytającymi Siłę bezsilnych Václava Havla, by pod koniec utworu powoli przekształcić się w odgłosy przejeżdżających czołgów – tytułowa transgresja dotyczyła zawłaszczenia wolności i kultury przez brutalną siłę militarną. Całość frapująca, oryginalna brzmieniowo, z mocnym przekazem wyczuwanym nawet bez kompozytorskiego komentarza. Koncert przypomniał jeszcze inne ciekawe kompozycje z XX i XXI wieku: Körperwelten Jagody Szmytki, Requiem furtif Georgesa Aperghisa oraz Weapon of Choice Alexandra Schuberta.

Manko/Zapała fot. Zuzanna Szczerbińska

W założenia trzech festiwalowych nurtów wprowadził słuchaczy koncert inauguracyjny. Pierwszą część wypełniła muzyka Krzysztofa Pendereckiego, Henryka Mikołaja Góreckiego i Witolda Lutosławskiego. Trzy utwory w dawnym stylu na orkiestrę smyczkową Pendereckiego przeniosły publiczność o kilka wieków wstecz – po barokowej Arii zabrzmiały dwa durowe Menuety rodem z Mozarta i Boccheriniego. Kto znalazł się w filharmonii w ramach koncertów abonamentowych, mógł zupełnie nie zorientować się, że to koncert podczas festiwalu muzyki współczesnej. Inaczej do muzyki przeszłości odniósł się Henryk Mikołaj Górecki, który w swoich Trzech utworach w dawnym stylu na orkiestrę smyczkową zawarł nawiązania do muzyki renesansu, a także cytat ze staropolskiej pieśni. W wykonaniu zabrakło jednak pewnego skupienia, introwertyzmu charakterystycznego dla jego muzyki. Te dwie kompozycje stanowiły tylko uwerturę do Łańcucha II. Dialogu na skrzypce i orkiestrę Lutosławskiego, którego wykonanie okazało się punktem kulminacyjnym wieczoru. Pomorscy filharmonicy świetnie współpracowali z solistą Marcinem Suszyckim, który każdy kolejny motyw grał z jeszcze większą ekspresją. Interpretacja utworu pod batutą Jakuba Chrenowicza (który na poprzednim festiwalu świetnie poprowadził wykonanie Łańcucha I) była w pełni przekonująca: umiejętne poprowadzenie formy łańcuchowej i panowanie nad klarownością faktury wystarczyły, by słuchacze mogli zachwycić się wyjątkową muzyką Lutosławskiego. W drugiej części koncertu, tej w nowym stylu, zabrzmiało prawykonanie Morza traw na orkiestrę Janusza Stalmierskiego. Oscylujący wokół języka modalnego utwór ukazywał kilka różnych, kontrastujących tematów powierzanych fortepianowi i harfie, fletom, obojowi, sekcji smyczkowej. Wzajemne dialogowanie i przechodzenie motywów pomiędzy różne instrumenty stanowiło jego oś konstrukcyjną, momenty kulminacyjne charakteryzowała witalność i ostrość brzmień, z którymi kontrastowała delikatność i subtelność partii fletu, fortepianu i harfy. Trwający blisko kwadrans utwór nie sugerował jednak morza w znaczeniu wielości – materiał był dość ograniczony, a faktura bardzo przejrzysta. Koncert zamknęła La barca na orkiestrę symfoniczną Onutė Narbutaitė – kompozycja inspirowana Znakiem wodnym Josifa Brodskiego, której wielowarstwowa, a jednocześnie monolityczna struktura opierała się na ciągłym falowaniu wznoszącego motywu. Kompozytorce udało się ukazać muzycznie stan permanentnego przepływu, odnosiło się wręcz wrażenie, że utwór mógłby trwać w nieskończoność, jednak efekt nie przekonywał.

W nurcie bardziej tradycyjnym utrzymane były także dwa koncerty kameralne. Kwartet Wieniawski zaprezentował repertuar wyłącznie polskich kompozytorów, w tym dwa prawykonania twórców związanych z Poznaniem. Strumień czasu – Trwanie na kwartet smyczkowy Agnieszki Zdrojek-Suchodolskiej opierał się na niewielkich ruchach melodycznych i powolnym, ustawicznym powtarzaniu dźwięków, tak by jak najlepiej uchwycić ich tytułowe trwanie w czasie. Partie muzyków przenikały się wzajemnie, tworząc płynną falę dźwięku. Utwór bardzo przyjemny w odbiorze, udowadniający, że można w zupełnie inny sposób niż pozostałe kompozycje programu wykorzystać potencjał kwartetu smyczkowego. Natomiast Weast / Zawschód Jerzego Zieleniaka miał stanowić nieco żartobliwy hołd dla konwergencji. Zjawisko to znalazło odzwierciedlenie w jednolitym materiale utworu, który wyróżniał się dowcipnym charakterem i efektownym zakończeniem. Główną część koncertu wypełniły dwa monumentalne kwartety smyczkowe specjalistów w tym gatunku: Bogusława Schaeffera i Krzysztofa Meyera. Trwający blisko pół godziny Streichquartett Schaeffera reprezentował znaną z większości dzieł kompozytora złożoność i gęstość fakturalną. Można było jednak odnieść wrażenie, że sami wykonawcy nie byli do niego przekonani – interpretacji brakowało ciągłości, muzycy sumiennie, strona po stronie, odgrywali zapis nutowy (z bardzo obszernej partytury), a gdy już dobrnęli do finału, pierwszy skrzypek ironicznie przewrócił kartę, sprawdzając, czy przypadkiem nie zostało jeszcze coś do zagrania. Zdecydowanie większy entuzjazm zespół wykazał podczas wykonania kompozycji Krzysztofa Meyera, w którym udało się pokazać pełną kontrastów fakturę, a także bogatą kolorystykę i dynamikę. Utwór okazał się jednak wyzwaniem – w środkowej części jeden z muzyków pogubił się, na szczęście zespołowi udało się sprawnie zacząć od ustalonego taktu. Tego wieczoru zabrzmiał jeszcze efektowny, wirtuozowski I Kwartet smyczkowy Jaromira Gajewskiego oraz II Kwartet smyczkowy „Spiski” Sławomira Czarneckiego stanowiący artystyczne przetworzenie muzyki górali podhalańskich i spiskich, czerpiący z Szymanowskiego, Góreckiego i Kilara. Był to jeden z tych koncertów, który zapamiętuje się przede wszystkim ze względu na kompletnie zróżnicowany repertuar – każdy utwór reprezentował zupełnie inną estetykę. Duch tradycji, dokładniej romantyzmu był obecny także podczas koncertu Meta Ensemble. Młodzi muzycy wystąpili w różnych składach, także jako soliści, w repertuarze złożonym głównie z utworów kompozytorów skandynawskich z przełomu XX i XXI wieku (Mikko Nisula, Per Nørgård, Kent Olofsson, Magnus Lindberg), który cechował się odrzuceniem awangardowego języka na rzecz myślenia tematycznego i po prostu przyjemnego, kameralnego muzykowania, doskonale zresztą korespondującego z mieszczańskim stylem Sali Białej Urzędu Miasta. Muzycy czuli się w tym repertuarze na tyle dobrze, że pozwolili sobie na drobne ingerencje – pomiędzy części Sonaty na wiolonczelę solo nr 3 Pera Nørgårda wpletli Santa Fe Project na wiolonczelę i fortepian Magnusa Lindberga. Po raz pierwszy była też okazja usłyszeć w Poznaniu Death in Venice na klarnet, wiolonczelę i fortepian Marcela Chyrzyńskiego. Utwór inspirowany ikonicznym filmem Luchina Viscontiego opartym na noweli Thomasa Manna stanowi piękną ilustrację wydarzeń rozgrywających się na wyspie Lido. Pojedyncze dźwięki fortepianu z różnych rejestrów, również tłumione, odwzorowywały pustą przestrzeń, a ciekawie rozwijane, kantylenowe motywy wiolonczeli i klarnetu sugestywnie przywoływały uczucie nostalgii. Po wysłuchaniu tej muzyki wiadomo, że coś się wydarzyło… Ogólny nastrój koncertu przełamało prawykonanie Sonoristic trio na klarnet, wiolonczelę, fortepian i elektronikę Piotra Pawlika. Kompozycja stanowiła hołd dla polskiej szkoły sonoryzmu, w szczególności słynnych Improvisations sonoristiques Witolda Szalonka i opierała się na brzmieniach szemrząco-szeleszczących, jednak po jej wysłuchaniu odnosiło się wrażenie, jakby zabrzmiał sam początek bez rozwinięcia.

Meta Ensemble fot. Agata Ożarowska

Prezentację lokalnej twórczości za cel postawiła sobie Sinfonietta Pomerania, która prawykonała premierowe Ex imo mari na orkiestrę kameralną Moniki Kędziory oraz Koncert na fortepian i małą orkiestrę Zbigniewa Kozuba. Spokojnie prowadzona narracja z momentami napięć i odprężeń, urozmaicana wieloma subtelnymi efektami perkusyjnymi i ciekawymi zestawieniami brzmieniowymi dającymi efekt ciemnych barw tworzyły w utworze Moniki Kędziory przyjemną dla ucha, muzyczną egzemplifikację odgłosów dna morskiego. Pięcioczęściowy Koncert na fortepian i małą orkiestrę Zbigniewa Kozuba (w partii solowej Joanna Marcinkowska) odebrałam jako przykład postmodernistycznej gry z tradycją – zaczęło się nieco złowieszczymi uderzeniami dzwonów rurowych, niskimi rejestrami fortepianu unisono, by w drugiej części przejść do stylistyki neoromantycznej, gdzie faktura akordowa przypominała rozmach Rachmaninowa, tyle że w mikroskali (tym bardziej więc dziwiła przesadna ekspresja ruchów pianistki, która w całym koncercie nie miała wiele do grania). W kolejnej części pojawił się klimat na poły rozrywkowy, który przybrał konwencję muzycznego żartu w motorycznym, energetycznym finale – tu muzycy nagle odłożyli instrumenty i zaczęli ze sobą rozmawiać, by za moment powrócić do gry i zakończyć całość efektownym glissandem. Na koncercie zabrzmiało także Nimis dla 15 wykonawców Artura Kroschela oraz utwory twórców związanymch z Pomorzem: Pomerania Andrzeja Dziadka i Ballada na skrzypce i orkiestrę kameralną dyrygenta zespołu Tadeusza Dixy.

Finał w wykonaniu grupy Sepia Ensemble staje się powoli tradycją „Wiosny”. Poznański zespół co roku zaskakuje publiczność różnorodnym pod względem wyrazowym i wykonawczym repertuarem. Tym razem było podobnie – najpierw romantyczne, miniaturowe Prelude na wiolonczelę i fortepian Claude’a Ledouxa i ilustracyjne Crepuscule na wiolonczelę i fortepian Hao-Fu Zhanga, później wirtuozowska Varesiana na flet solo Rafała Augustyna i zróżnicowane dynamicznie (co mogło zaskakiwać ze względu na tytuł) Odcienie ciszy na altówkę i fortepian Artura Cieślaka, a na koniec prezentacja kilku muzycznych wszechświatów w utworze Wormholes na klarnet, wiolonczelę i fortepian Rolanda Wiltgena, wykonanym w hołdzie dla Stevena Hawkinga oraz My Broken Machines na 3 instrumenty, fortepian i perkusję (w wersji na flet, skrzypce, kontrabas) Eda Benetta, w którym każdy instrument stanowił element zepsutego mechanizmu opuszczonego wesołego miasteczka. Brawo za niesamowitą synchronizację.

Sinfonietta Pomerania fot. Agata Ożarowska

Artur Kroschel, dyrektor artystyczny festiwalu, od siedmiu lat stawia na prezentację możliwie szerokiego spektrum kierunków obecnych w muzyce współczesnej, uwzględniając w tym ważne pozycje z kanonu XX wieku, szczególnie interesujące zjawiska nowej muzyki zagranicznej oraz twórczość polskich kompozytorów, zwłaszcza tych związanych z Poznaniem. Cel ten realizuje z coraz większym sukcesem – różnorodne pod względem repertuarowym i wykonawczym koncerty co roku przyciągają liczniejsze grono słuchaczy. Ci nie zawiedli i podczas tegorocznego festiwalu – mimo wybitnie niesprzyjającej pogody sale na większości koncertów były pełne. Wygląda na to, że Poznańska Wiosna Muzyczna wypracowała już swój status quo i zyskała własną, wierną publiczność. Warto wspomnieć także o Wiośnie Młodych czyli koncertach uczniów szkół muzycznych interpretujących współczesny repertuar. To cenna i wyróżniająca poznański festiwal inicjatywa pozwalająca oswajać młodych artystów ze światem muzyki nowej. W tym roku obok kompozycji polskich i zagranicznych twórców XX i XXI wieku na Wiośnie Młodych odbyło się także prawykonanie MicroSonaty na 8 altówek Edwarda Sielickiego.

47. festiwal mimo swojej wielokierunkowości będzie mi się kojarzył z tym, co w muzyce nowej już oswojone bądź czerpiące z tradycji – sporo prezentowanych kompozycji, w tym niektóre prawykonania, zwracało się w stronę jakiegoś bliższego bądź dalszego, ale jednak minionego już stylu. Tegoroczna Poznańska Wiosna Muzyczna słusznie przypomniała, że przecież nie ma sztuki tworzonej ex nihilo.

Magdalena Nowicka-Ciecierska