Trans_historic sisterhood
Dla mnie muzyka współczesna, zwłaszcza ta z pogranicza sound artu, field recordingu i psychoakustyki, miała od zawsze kobiecą twarz. Może dlatego, że wcześnie zetknęłam się z działalnością Pauline Oliveros i jej medytacji pogłębionego słuchania, świetnymi narzędziami budującymi sytuacje wspólnotowe. Wspólnotowe, czyli takie, w których słuchając siebie nawzajem, otwiera się także możliwości swobodnej wypowiedzi. Jednym słowem – emancypuje. Może też dlatego, że jednym z działań naborowych, w wyniku których dołączyłam do kolektywu redakcyjnego „Glissanda” był współorganizowany wraz z Wikipedią edyton, podczas którego powstawały hasła o kobietach w muzycznej awangardzie. Hasła, które do polskiej Wiki należało dopiero dopisać. Pamiętam, że było ich tak dużo, iż pomimo sporej frekwencji podczas wydarzenia, można je było losować, a wiele pozostało nienapisanych. Cieszyło mnie, że ten obszar powoli zostaje wypełniany w masowej świadomości. Nota bene, większość dołączających dwa lata temu do kolektywu osób stanowiły kobiety (i do tej pory w nim przeważają). Cieszyło mnie więc podwójnie, że będzie komu – badaczkom muzyki, dziennikarkom i krytyczkom oraz artystkom – przejąć narrację o kobietach w muzyce. Przejmowanie narracji jest bowiem kwestią kluczową dla feminizmu, i mówiąc szerzej, dla ruchów emancypacyjnych w ogólności. To działanie wbrew seksualizacji, tokenizacji i gaslightowaniu artystek – procesów, które wciąż są obecne nie tylko w mainstreamowej popkulturze, ale też w świecie muzyki elektronicznej.
Jednak ta kobieca twarz elektroniki wciąż nie jest szeroko znana. Dlatego tak ważne wydaje mi się „uwidacznianie” twórczyń, których działalność była, a często i jest marginalizowana. Potrzebne są wręcz przesadnie heroiczne narracje, lepsze nagłośnienie dzięki którym pionierki niszowych dziedzin będą mogły trafić do szerszej publiczności. Pod tym względem Sisters with Transistors Lisy Rovner ogląda się trochę jak Avengersów muzycznego dokumentu. Choć może nazwa Avengerki lepiej oddała by feministycznego ducha tego obrazu. Mamy więc zespół superbohaterek, broniących świata przed mizoginistyczną ignorancją. To pewien rodzaj siostrzeństwa, które oddziałuje pomimo upływu czasu – „transhistorycznie”.
Blisko półtoragodzinny film Rovner to przyspieszony kurs o tym, jak kobiety przecierały szlaki muzyki elektronicznej, sięgając także do innych dziedzin, jak inżynieria, psychoakustyka czy programowanie. Sisters with Transistors przedstawia dziesięć bohaterek – Clarę Rockmore, Delię Derbyshire, Daphne Oram, Éliane Radigue, Bebe Barron, Pauline Oliveros, Maryanne Amacher, Wendy Carlos, Suzanne Ciani i Laurie Spiegel. Wykorzystuje archiwalne materiały filmowe i dźwiękowe, aby opowiedzieć fascynujące historie o tym, jak wpłynęły one na rozwój jednego z najpopularniejszych gatunków muzycznych, w dodatku narratorką filmu jest sama Laurie Anderson. Swoim medytacyjnie spokojnym głosem wprowadza odbiorców w czarno-biały świat, w którym hasło „future is female” nie było jeszcze wyświechtanym frazesem który trafił na koszulki w sieciówkach wyprodukowanych dzięki niewolniczej pracy między innymi kobiet. Tym samym, hasło to wymagało od głoszących je o wiele większej determinacji i odwagi. To opowieść o buncie, wolności i ustanawianiu nowych języków w świecie, w którym obowiązywały surowe zasady, zwłaszcza jeśli chodziło o kobiety.
Narracja wizualna opiera się na kolażu archiwalnych nagrań dokumentalnych, przemieszanych z urywkami reklam i filmów fabularnych. W połączeniu z retrofuturystyczną ścieżką dźwiękową daje to film z pogranicza klasycznego dokumentu i arthouse’u. Sisters of Transistors ukazuje swoje bohaterki chronologicznie, łącząc kwestie estetyki z technologią. Co ciekawe, wiele z tych pionierek pochodziło ze środowisk związanych z muzyką klasyczną. Doskonałym przykładem jest Oram, która odrzuciła miejsce w prestiżowej londyńskiej Królewskiej Akademii Muzycznej, aby móc pracować w BBC Radiophonic Workshop. W tym studiu zbudowała protosyntezator używający specjalnego systemu notacji o nazwie Oramics (wynaleziony w roku 1957, rozbudowany w 1962). Urządzenie to użyczyło swojej nazwy powstałemu w 2017 w Polsce niezależnemu labelowi, platformie organizacji i wsparcia dla kobiet, osób niebinarnych i queerowych działających na polu elektroniki. Oramics reprezentują takie osoby jak Mala Herba, Olivia, dogheadsurigeri, Avtomat, Monster czy ISNT.
Wśród występujących w filmie komentatorek_ów pojawiają się m. in. Holly Herndon, Jean-Michel Jarre i Kim Gordon z Sonic Youth. Ta ostatnia mówi o wizycie w „rozwibrowanym” domu Maryanne Amacher wypełnionym sprzętem od ściany do ściany. Reżyserka skontrastowała tę scenę (symbolicznie i z przymrużeniem oka) z nagraniem, na którym Thurston Moore zakrywa uszy, podczas gdy Amacher szaleje przy mikserze. Moore sprawdza w ten sposób otoemisję, natomiast jego niezręczny uśmiech dodaje scenie ładunku komicznego. Większość pokazanego materiału pochodzi ze źródeł archiwalnych, jedynie Radigue, Spiegel i Ciani zostały uchwycone współcześnie. Zdarzają się też zabawne sekwencje, w których Rovner podkłada utwory swoich bohaterek pod sceny z imprez tanecznych z lat 50. lub fragmenty filmów dla młodzieży. Niezwykłe jest zestawienie jasnych twarzy amerykańskich nastolatków bujających się do pulsujących dźwięków syntezatora i odbijających się echem dronów.
Film koncentruje się – niestety dość pobieżnie – na walkach toczonych przez bohaterki, by móc tworzyć i nagrywać muzykę w przestrzeniach zdominowanych przez mężczyzn. Przełomy przychodziły często wtedy, gdy byli oni po prostu nieobecni i nie mogli ingerować w ich twórczość. Na przykład gdy zostali wysłani na wojnę, podczas gdy kobiety zostały w domu i zastępowały ich w pracy. Okres po II wojnie światowej okazał się płodny dla sztuki, w filmie widzimy, jak Oram korzysta z nadwyżek sprzętu elektronicznego. Z kolei zainteresowanie Derbyshire ezoterycznymi dźwiękami miało swój początek w dźwięku syren przeciwlotniczych podczas bombardowania Wielkiej Brytanii przez nazistów. Podobnie Radigue, mieszkając w pobliżu francuskiego lotniska, słuchała odgłosów samolotów i stworzyła własne brzmienie oparte na nakreślaniu dźwięków silników samolotowych. Gdy usłyszała Pierre’a Schaeffera i jego musique concrète, zasadniczo pierwszą formę samplingu, po raz pierwszy spotkała się z potwierdzeniem swoich intuicji.
Niestety, problemy zasygnalizowane w filmie przypominają w pewnym stopniu te, o których słyszymy dzisiaj. Ciani opowiada o tym, jak doświadczyła seksizmu, kiedy wchodząc do studia, była wiele razy pytana, co zamierza zaśpiewać. Kompozycje małżeństwa Bebe i Louisa Barronów zostały uznane za muzykę stworzoną do celów edukacyjnych. Klasyk science-fiction Zakazana planeta (1956) z ich ścieżką dźwiękową został oprotestowany przez Amerykańską Federację Muzyków. Członkowie gildii chcieli przede wszystkim zaszkodzić niezrzeszonym w ich organizacji Bebe i Louisowi, uciekając się w tym do manipulacyjnych argumentów, jakoby „prawdziwi” muzycy mieliby zostać zastąpieni przez maszyny. Spiegel podobnie wściekała się na wizerunek kobiety w kulturze amerykańskiej i idealizm lat 50., zgodnie z którym istniały tylko po to, by gotować i wychowywać dzieci. Reżyserka Sisters of Transistors perfidnie zilustrowała to vintagowym spotem z mężczyzną mówiącym że kobiecie należy pogratulować nie przypalenia mu obiadu.
Wspaniałe w podejściu Rovner jest to, że nie tylko mówi nam o tych kobietach i ich spektakularnych innowacjach, ale i je pokazuje. Ciani demonstruje użycie akordów na syntezatorze modułowym przed pojawieniem się w show Davida Lettermana. Nawiasem mówiąc, była również pierwszą kobietą, która skomponowała muzykę do dużego hollywoodzkiego filmu komedii O kobiecie, co malała z Lily Tomlin (dopiero 1981!). Jednak każdy, kto choć trochę orientuje się w krajobrazie muzyki filmowej na przestrzeni lat, wie że od tamtej pory wcale nie pojawiło się wystarczająco dużo samodzielnych kompozytorek. Niemniej jednak, dokument Sisters with Transistors radośnie demonstruje siłę popkultury oraz sposób, w jaki filmy i telewizja pomogły zmienić mainstreamowe postrzeganie muzyki elektronicznej, od pięknej ścieżki dźwiękowej Barronów do Zakazanej planety po wibrujący motyw z Doctora Who autorstwa Derbyshire. Miały one nieoceniony wpływ na rozwój muzyki elektronicznej jako osobnej i pełnoprawnej dziedziny sztuki.
Rovner podkreśla też znaczenie Switched-On Bach Wendy Carlos, jako prawdziwie transgresyjnej decyzji artystycznej. Czysty tupet polegał na wzięciu przez kobietę męskiego klasyka takiego jak tzw. Aria na strunie G i przetłumaczeniu go na język nowej epoki elektronicznej. Na tym pomyśle Carlos zbudowała ścieżkę dźwiękową do słynnego dystopijnego filmu Stanleya Kubricka Mechaniczna pomarańcza z 1971 roku. Bach psychodelicznie przetworzony na elektronikę towarzyszy w tym filmie scenom ultraprzemocy, niejako przepowiadając czym może grozić niepohamowany rozwój technologii w świecie, w którym pominie się kobiecą perspektywę. To sprowadza nas z powrotem do głównego tematu Sisters with Transistors – potrzeby wyrwania się z patriarchalnego więzienia i stworzenia czegoś nowego. Czegoś, co ma szansę wyswobodzić nasze postrzeganie z dotychczasowego „kanonu”. Czym jest kanon, jeśli nie arbitralnymi regułami ustanowionymi w celu stłumienia wolności i innowacyjności? Ochrony nienaruszalności tego, co wielu dzisiaj postrzega za grupę nietykalnych starych, martwych białych mężczyzn? Coraz częściej okazuje się, że kanon zasługuje na rewizję i rozbrojenie przez kobiety i osoby queerowe, można by rzec że na równi z patriarchatem. Dzieła pokroju Sisters with Transistors, które często mniej przypominają film, a bardziej manifest, mogą wskazać możliwe kierunki takich rewizji.
Jednak, jak już wspominałam, nie wszystkie założenia filmu sprawdziły się w rzeczywistości. Przywoływany przez Rovner panteon bohaterek jest odrobinę za długi, by reżyserka mogła poświęcić każdej z dziesięciu postaci, ilość czasu na jaką zasługuje. Opowieść o każdej z nich zajmuje około dziesięć minut, właściwie to nakreślane są jedynie ich sylwetki. Trudno dziwić się reżyserce, która w jednym z wywiadów sama przyznała, że w ostatecznym materiale filmowym nie zmieściły się wszystkie artystki, których prace badała. „Rozmawiałam z Alice Shields, której nie ma w filmie; powiedziała mi, że nigdy nie słyszała o Daphne Oram i była pewna, że Daphne Oram nigdy o niej nie słyszała” – wyznała Rovner. Prawdopodobnie można by więc pójść o krok dalej i zasugerować, że ograniczenie tematyki filmu do 7– 8 bohaterek pozwoliłoby przyjrzeć im się lepiej. Najbardziej czuć to chyba we fragmencie poświęconym Pauline Oliveros. „Sprawiałam mężczyznom kłopoty. Jako innowatorka, buntowniczka, samodzielna performerka, osoba niezamożna i lesbijka” – mówi głos Oliveros z nagrania. Nie dowiadujemy się jednak niczego więcej, na temat trudności z jakimi się borykała, chociażby po premierze jej performansu To Valerie Solanas and Marilyn Monroe in Recognition of Their Desperation. Wracając do Avengersów – zauważmy że każdy z członków Marvelowskiej supergrupy bohaterów ma też oddzielny film tylko o sobie (co znamienne, Czarna Wdowa, jedyna kobieta w grupie, dostała swój film najpóźniej). Tutaj niestety Rockmore, Radigue, Barron, Oram, Carlos i Spiegel wciąż czekają na współczesne, pełnometrażowe dokumenty o sobie.