Międzydialogi. MaerzMusik 2025
Morska boja. Zielone akwaria. Bańki we mgle. Papier, kamień, skóra! Bezgłos. Oddech i membrana. Teatr cieni. Linie i kije. Czarne skrzydła. Piski […]
Morska boja. Zielone akwaria. Bańki we mgle. Papier, kamień, skóra! Bezgłos. Oddech i membrana. Teatr cieni. Linie i kije. Czarne skrzydła. Piski […]
Performans był stopniowym odkrywaniem. Ewolucyjna forma rozwijała się niczym kłącze. Choć bez wyraźnych nawiązań do przeszłych motywów, wyraźnie składała się na całość, unikając chaosu na rzecz metodycznego spokoju. Wydaje się więc, że dźwiękowa mikoryza została osiągnięta. Magnetofony grały nadal po opuszczeniu sali przez artystki, niczym długowieczne, silne i samowystarczalne sieci podziemnych połączeń.
MINU zawdzięcza swoją nazwę imieniu kota jednego z producentów – z czym organizatorzy zdecydowanie się nie kryli. Oprawa wizualna tegorocznej, trzeciej edycji festiwalu to starannie wymodelowana kocia łapka. Czy stoi za tym jakieś głębsze znaczenie? Nie, ale z takich decyzji wyłania się obraz całego wydarzenia – na luzie, ale to nie znaczy, że „po łebkach”.
Swobodna atmosfera pozwalała na nieskrępowane eksploracje dźwiękowe. Było intensywnie i wciągająco, działo się więcej niż jakkolwiek byłabym w stanie zmieścić w tej relacji. A brzmienia naprawdę potrafiły zaskoczyć. Podobnie jak ich źródła.
Na tegorocznym Sacrum Profanum czas zatrzymał się, zachęcając do chwilowego zawieszenia indywidualnej percepcji i zanurzenia w świecie aury wyłaniającej się z prezentowanych historii i towarzyszących im dźwięków. Nie chodziło o to, aby zbadać jakieś zjawisko przez pryzmat tytułowego motywu, a kreować alternatywne wymiary przeżycia estetycznego dzięki ułożeniu różnych elementów programu w intrygującą całość.
Wojna, uchodźcy, zniszczenie; tych tematów nie da się uniknąć podczas tegorocznego Weneckiego Biennale. Czuje się je, widzi, słyszy – ogarniały nas zewsząd. Czy kiedykolwiek wcześniej Wenecja była aż tak przesycona dźwiękiem?
Uczynić z romantyzmu temat przewodni festiwalu sztuki krytycznej w 2024 roku uważam za gest odważny, ale i doskonały w swej prostocie. Dlaczego by nie wrócić do motywów, które znamy wszyscy (używam tego kwantyfikatora nad wyraz świadomie) z czasów szkolnych, i przemyśleć je na nowo?
Wspólnotowość odczuwalna była także podczas pierwszej edycji Avant Artu w Lublinie, organizowanej tym razem we współpracy z Ośrodkiem Międzykulturowych Inicjatyw Twórczych „Rozdroża”. Na otwarcie festiwalu zaproponowano trzy solidne muzyczne akty z eksperymentalnym wokalem w roli głównej i to właśnie z tego powodu postanowiłam się wybrać w rodzinne strony.
Może nie należy przywiązywać się do haseł, które muszą pomieścić w swoich ramach ponad siedemdziesiąt warszawskojesiennych wydarzeń, w tym nie tylko koncerty, ale i spotkania, panele dyskusyjne, warsztaty, wystawę i festiwalowe radio. Jednak ustanowienie przenikania tematem przewodnim czytam (z pewną dozą dobrej woli) jako gest otwarcia, ciekawości tego, skąd do muzyki współczesnej idee przychodzą i dokąd zmierzają.
Od początku lipca do końca sierpnia bieżącego roku można było odwiedzić cztery instalacje dźwiękowe, realizowane kolejno przez Julka Ploskiego, Antoninę Nowacką, Zosię Hołubowską oraz Aleksandrę Słyż. Kompozycje są dedykowane poszczególnym przestrzeniom budynku i zostały przygotowane z myślą o nich, dlatego można śmiało uznać je za realizacje site-specific.