Borealis 2021. Festiwal jak pudełko czekoladek
Jednym z nielicznych plusów pandemii jest fakt, że coraz więcej organizatorów wydarzeń przekonuje się do streamowania koncertów w internecie. Dzięki temu udział w festiwalach, na które z powodów czasowych i finansowych trudno byłoby się wybrać, staje się banalnie prosty. Na formę hybrydową – koncerty na żywo przy udziale publiczności, z których większość była transmitowana online – zdecydowali się również organizatorzy festiwalu muzyki eksperymentalnej Borealis, odbywającego się w norweskim Bergen.
Pięciodniowy festiwal nie skupiał się wokół żadnego motywu przewodniego – właśnie dowolność i otwartość na różne stylistyki i tematy przyświecała twórcom tej imprezy. Taka mnogość wątków na „normalnym” przeglądzie, z całym kontekstem prawdziwej obecności i możliwości dyskusji w przerwie, być może nie raziłaby tak bardzo. Jednak obserwowanie niepowiązanych ze sobą zdarzeń – tradycyjnych koncertów muzyki komponowanej lub improwizowanej, produkcji audiowizualnych, nagranych wcześniej i wyświetlanych performansów i DJ-skich setów – sprzed ekranu komputera przypominało bardziej „YouTube-party” niż festiwal.
Niestety internetowa publiczność mogła śledzić wydarzenia dopiero od drugiego dnia. Ominął mnie zatem, zapowiadający się ciekawie, koncert inauguracyjny w wykonaniu Zespołu Królewskiej Norweskiej Marynarki Wojennej. Motyw marynistyczny, a także wątek zdalnego uczestnictwa w koncercie, zostały podjęte również w sobotnim plenerowym performansie Chorale Ravena Chacona na cztery nautofony (syreny przeciwmgielne), umieszczone na czterech ogromnych statkach zacumowanych w porcie. Jak można się domyślić, pięciominutowa kompozycja nie oszałamiała pod względem muzycznym, polegała na powolnych zmianach czterogłosowych współbrzmień. Jednak idea dotarcia do szerszego grona odbiorców w czasie pandemii, w inny niż przez internet sposób, była imponująca.
Produkcje audiowizualne
W programie pojawiło się sporo form audiowizualnych, które zdominowała groteska, absurd czy wręcz psychodelia. Ten ostatni stan dobrze pasował do utworu prezentującego oprogramowanie TCFX norweskiego twórcy Larsa Holdhusa, wykorzystujące uczenie maszynowe. TCFX tworzy unikalne kompozycje (?), łącząc je z cyfrowo przetworzonymi obrazami różnych krajobrazów, roślin. Jak można przeczytać na stronie festiwalu, celem programu ma być „stworzenie alternatywy dla turystyki, która miałaby mniej negatywny wpływ na środowisko” – cokolwiek to oznacza. Niestety założenia techniczne wyglądały znacznie bardziej imponująco niż brzmieniowo-wizualny efekt dzieła. Motywem przewodnim były tu… spadające grzyby, pojawiające się w różnym otoczeniu, których upadki ilustrowały bardzo naiwne elektroniczne dźwięki.
Z godzinnego koncertu PSST2 Øyvinda Hegg-Lunde, Øyvinda Skarbø i Fredrika Rysjedala do internetu przedostały się jedynie dwa pięciominutowe abstrakcyjne nagrania. Pierwsze było krótką etiudą na samochód osobowy i trzech krążących wokół mężczyzn. Drugie ukazywało poruszające się w rytm muzyki disco geometryczne kształty. Na czym jednak polegał sam koncert i jaką rolę odgrywały w nim powyższe filmiki, publiczności online nie poinformowano.
W większości przypadków, jak powyżej, to publiczność na żywo obecna na koncercie była faworyzowana na festiwalu. Były jednak wydarzenia, w których zdalne uczestnictwo pomagało, a przynajmniej nie różniło się znacznie od obecności na festiwalu. Stan pandemii i problemy z przemieszczaniem się między krajami spowodowały, że część z koncertów została nagrana wcześniej i odtworzona widzom festiwalu. Tak było m.in. z występem duńskiego akordeonisty Andreasa Borregaarda, pt. Solo Act 2: Just Do It! Pokaz składał się z dwóch kompozycji (także z istotnym udziałem warstwy wizualnej) – obie odwoływały się do problematyki LGBTQ i opierały się na osobistych doświadczeniach wykonawcy. Utwór Phillipa Venablesa, My favourite piece is the Goldberg Variations wykorzystywał tekst wywiadu przeprowadzonego z matką akordeonisty, Susanne, która opowiadała w nim o poznaniu ojca Andreasa, narodzinach i dzieciństwie syna oraz o jego coming oucie. W wideo oglądaliśmy różnego rodzaju krajobrazy, sceny oraz archiwalne zdjęcia i nagrania, na których wyświetlany był wypowiadany jednocześnie przez instrumentalistę tekst. Warstwa brzmieniowa, poza recytacją i śpiewem kołysanki, w partii instrumentalnej ograniczała się w głównej mierze do ilustrowania stanów emocjonalnych towarzyszących tej opowieści – wzburzenia, napięcia, zadumy i nostalgii. Kompozycję kończyła natomiast Aria z Wariacji Goldbergowskich, ulubionego utworu Susanne z repertuaru jej syna.
Ta żartobliwa, momentami melancholijna, ale przede wszystkim sympatyczna rodzinna historia została zestawiona z performansem dużo cięższego kalibru. Drift Marceli Lucatelli, reprezentował trudniejszy rodzaj humoru (a może wcale nie próbował być zabawny?). W dolnym rogu ekranu oglądaliśmy tu ubranego w złoty obcisły kostium akordeonistę, natomiast w głównej części wyświetlone nagranie tego samego wykonawcy w peruce i wyrazistym makijażu (w dwóch różnych odsłonach) – jego miny i śmiech były ilustrowane dźwiękami akordeonu. Sporą część przedstawienia zajęło nieudolne śpiewanie piosenki Sailing Roda Stewarta, z jeszcze gorszym akompaniamentem instrumentu. W kolejnym ujęciu Borregaard w marynarskim stroju na tle animowanego krajobrazu dna morskiego śpiewał prostą piosenkę. Te obrazy były dodatkowo przerywane filmowymi wstawkami z człowiekiem w stroju chrząszcza, przechadzającym się w porcie. Jak można było przeczytać w komentarzu zamieszczonym na stronie: „utwór bazował na wyimkach z ‚rzeczywistego’ życia samego wykonawcy”.
11 Postures
Najbardziej zapadającym w pamięć punktem programu był dla mnie, zarejestrowany i odtworzony na jednym z koncertów, performance 11 Postures Marshalla Trammella, artysty-rezydenta festiwalu. Przemyślana i niezwykle ascetyczna koncepcja opierała się na 12 krótkich improwizacjach perkusyjnych. Instrumentarium ograniczało się do werbla, wielkiego bębna ze stopą, talerza i krowiego dzwonka. Muzyk użył obrazkowych kodów (Quilt Codes) wykorzystywanych przez niewolników w Ameryce, traktując je jak partytury graficzne. Każdy z 11 prostych wzorów geometrycznych był przez niego interpretowany muzycznie, a następnie krótko omawiany – ostatnia miniatura była podsumowaniem wszystkich wcześniejszych. Artysta naśladował rysunki zarówno własnym ruchem ciała, jak również łączył narysowane figury z kształtami instrumentów (okrąg – werbel, trójkąt – krowi dzwonek, linie – pałeczki). Pomimo prostego instrumentarium ( bez określonej wysokości dźwięku) każda z improwizacji przyciągała uwagę również pomysłami brzmieniowymi – perkusista eksperymentował z artykulacją, przestrajał werbel, eksplorował ciekawą technikę glissanda na bębnie, przesuwając palcami po ustawionej pionowo do membrany pałeczce. Jednocześnie, dzięki krótkim omówieniom i uzasadnieniom wyboru danych środków, cała improwizacja przedstawiała się bardzo przejrzyście.
Tradycyjne koncerty eksperymentalne
Pewnego zawirowania poznawczego doznałam śledząc koncert-utwór De Composition. Prawykonania dzieła, napisanego specjalnie na organy kościoła Storetveit na zamówienie festiwalu, dokonała sama kompozytorka, Ruth Bakke. Kompozycja powstała wspólnie z wideo, autorstwa Anne Marthe Dyvi. W transmisji, tym razem z odbywającego się na żywo wydarzenia, w pierwszej części oglądaliśmy ujęcia i zbliżenia mechanizmu instrumentu oraz grających rąk i nóg organistki. W drugiej obraz tak zdecydowanie uległ zmianie – prezentując zdjęcia roślin i owadów w różnych porach roku – iż doszłam do wniosku, że to właśnie jest właściwa warstwa wideo. Wcześniejsze ujęcia uznałam po prostu za ciekawą realizację transmisji, a nie fragment kompozycji, co, jak dowiedziałam się później z wywiadu z artystkami, było jednak mylną interpretacją. Muzycznie pierwsza część prezentowała bardzo zróżnicowane możliwości organów – różne rejestry i barwy, wykorzystując klastery, czy współbrzmienia przypominające Messiaenowskie modi, kończąc bardziej tonalnym, bliższym kościelnemu, muzykowaniem. Część druga (zestawiona z obrazkami natury) eksplorowała barwy kojarzące się bardziej z naiwną elektroniką czy kiepskimi horrorami.
W programie pojawił się również wieczór z muzyką improwizowaną – najpierw z odtworzenia, a następnie na żywo – Utmark x Borealis. W tej pierwszej formie usłyszeć można było Laurę Ortman w półgodzinnej improwizacji zatytułowanej Brooklyn Brigde Bergen. Jej występ na amplifikowane skrzypce solo okazał się stosunkowo monotonny w wyrazie, opierając na technice zapętlania fragmentów nagrania i mocno nawiązując do stylistyki rockowej.
Znacznie ciekawsza pod względem eksperymentów brzmieniowych i poszerzonych technik wykonawczych była improwizacja tria Alnæs/Nørstebø/Meaas Svendsen – młodych muzyków, debiutujących w tym składzie. Skrzypaczka, kontrabasista i puzonista w swoim 40-minutowym secie przespacerowali się przez całe spektrum możliwości ich instrumentów, tworząc przy tym bardzo przemyślaną i spójną całość. Rozpoczęta od „silnikowych” warkotów improwizacja, zahaczała o skrajnie wysokie rejestry kontrabasu (kontrabasista grający dwoma smyczkami, jednym niekiedy trzymając go w zębach), grę na strunniku, różnorodne gatunki tłumików puzonu, chrobotania skrzypiec.
Solowy recital skrzypka Ricardo Odriozoli był szumnie zapowiadany jako zmaganie na skraju możliwości wykonawczych i prezentację najbardziej wymagającego repertuaru w karierze muzyka. Oczekiwałam zatem poziomu skomplikowania utworów co najmniej na poziomie kompozycji Bryana Ferneyhough. Moje początkowe rozczarowanie, że włosie nie rwie się ze smyczka, struny nie płoną, a skrzypek nie pluje krwią z wysiłku, przerodziło się w refleksję, jak różne jest postrzeganie trudności interpretacyjnych z perspektywy słuchacza, a wykonawcy. Z drugiej strony, zestawienie w jednym programie sześciu stosunkowo podobnych kompozycji na instrument solo było również wymagające dla odbiorcy. Odriozola sam prowadził koncert, omawiając każdą z kompozycji i wyjaśniając, jak znalazła się w jego repertuarze. Dwa najbardziej wirtuozowskie utwory muzyk zostawił na koniec występu. Wykonywany przez niego po raz pierwszy publicznie The Landscape Theory of Mind Tima Hodgkinsona ukazywał zróżnicowane odcienie barwy skrzypiec oraz rodzaje artykulacji, z gitarową grą włącznie. Przed zagraniem Rainbows Stretched as Endless Reins Kathryn Alexander muzyk wspominał szaleństwa młodości, gdy podejmował się takich wyzwań wykonawczych. Kompozycja ta odnosiła się do charakterystycznych gestów znanych z klasycznych wirtuozowskich kompozycji, choć ujęta była w bardziej współczesne brzmienia.
Borealis Ung Komponist
Ważnym elementem festiwalu był projekt Borealis Ung Komponist, czyli odbywający się co roku program mentorski dla czworga młodych kompozytorów, którzy współpracują z wybranym zespołem pod okiem bardziej doświadczonych twórców. Efekt ich pracy można było usłyszeć na czwartkowym koncercie – zespołu Currentes, specjalizującego się w muzyce późnego średniowiecza i renesansu, choć wykonującego również muzykę nową. Na ten niezwykły kwartet składa się wokal, wiolonczela barokowa, flety proste (w różnych rozmiarach) i organetto. Kompozytorzy otrzymali zatem całkiem interesującą paletę barw do dyspozycji.
Na korzyść działa też oprawa koncertu, a przede wszystkim gra świateł doskonale podkreślająca to, co dzieje się w muzyce. Kompozycja Mirte Bogaert, for people with instruments in a space utrzymana niemal w zupełnej ciemności poza czterema plamkami światła otaczającymi głowy i torsy wykonawców, brzmieniowo również wyłoniła się z cienia – szmerowych odgłosów na granicy słyszalności. Muzycy, początkowo zwróceni tyłem do widowni, wraz z narastaniem dźwięku zaczęli się odwracać. W środkowej części partia wokalna zaczęła przypominać koncepcje wzięte z muzyki Aperghisa – wyimaginowane słowa, by po kulminacyjnym „no, no, no”, znów powrócić do cienia.
Vegar Guleng w Sølja mi także zainspirował się szmerowymi, naśladującymi wiatr odgłosami instrumentów. Do tego cichego zawodzenia w wysokich rejestrach dołączyła także wokalistka. Brzmienia te stopniowo przekształciły się w jakieś odległe orientalne melodie, a partia śpiewana w pieśń, która cicho gasła wraz z oddalaniem się śpiewaczki poza estradę.
Tord Kalvenes we Fractions jako jedyny w tym gronie zdecydował się na bardzo hałaśliwy, wykrzyczany przez megafon początek kompozycji. Jego utwór był kombinacją różnych pomysłów i naprzemiennych napięć i wyciszeń. Usłyszeliśmy inspiracje muzyką bliskowschodnią oraz dawną, szepty i nucenie instrumentalistów wraz z banalnymi hasłami motywacyjnymi głoszonymi przez wokalistę, a także odgłosy stukania w klawiaturę komputera.
What if. Agnes Hvizdalek rozpoczęło się od odwrócenia klepsydry i trwało dokładnie tyle, ile przesypywanie piasku. W tym czasie zabrzmiała bardzo subtelna, jakby folkowa pieśń na tle transowego rytmicznego riffu wiolonczeli i fletu kontrabasowego.
To jednak sami członkowie zespołu byli najbardziej przykuwającym uwagę aspektem koncertu. Skupieni, o natchnionych twarzach, których wyraz potęgowało jeszcze przyćmione oświetlenie, a przede wszystkim z nietypowym instrumentarium, z którego potrafili wydobyć jeszcze bardziej nieoczywiste efekty. Zwłaszcza wokalistka, Bodil Lunde Rørtveit, przed którą młodzi kompozytorzy postawili wiele trudności – poza tradycyjnym śpiewem, wspinanie się na skrajne rejestry głosu, gardłowe dźwięki, kląskania – znakomicie sprostała zadaniu.
Podobnie jak koncertu inauguracyjnego, nie udostępniono publiczności internetowej także w całości koncertu finałowego, na który składały się cztery kompozycje pochodzącego z plemienia Nawaho i mieszkającego w Nowym Meksyku, Ravena Chacona. Jak wynika ze zdjęć z tego wydarzenia, gdzie jeden z instrumentalistów BIT20 Ensemble rąbie drewno, mogło być to jedno z ciekawszych przedsięwzięć. Na stronie internetowej został opublikowany jedynie jeden utwór – prawykonanie Owl Song. Ta hipnotyzująca kompozycja stanowiła bardzo przyjemną odskocznię od przekombinowanych i często po prostu nieprzyjemnych muzycznie koncepcji zawartych w programie. Choć sam pomysł, by głos imitował brzmienia instrumentów, nie należał do szczególnie odkrywczych, to zastosowane środki artykulacyjne i wykorzystane wysokie rejestry składały się na bardzo wymagający popis, rewelacyjnej zresztą, wokalistki, Mari Galambos Grue. Całe dzieło tworzyły nastrojowe, nieco mroczne, złudzenia brzmieniowe, gdy nie do końca było wiadomo, które dźwięki pochodzą z instrumentów, a które już wydobywane są przez śpiewaczkę.
Tak zatem, dla widowni internetowej niestety tylko krótkim fragmentem koncertu finałowego, zakończył się festiwal Borealis 2021. Jako forma hybrydowa wydarzenie zostało skierowane jednak w pierwszej kolejności do „żywej” publiczności, niekiedy dyskryminując nieco widzów internetowych (i budząc zazdrość o lepszą sytuację covidową w Norwegii). Nie do końca przemyślana koncepcja programowa (a być może właśnie ratowanie się organizatorów w trudnej sytuacji) spowodowała, że festiwal trudno podsumować jako całość – był to raczej zbiór różnych dziwnych nagrań, na które można trafić przypadkiem scrollując zakątki internetu.