Chwytanie nieobecności. Relacja z 20. Przeglądu Sztuki SURVIVAL
Próba uchwycenia tego, czego nie ma, zamiast tego, co jest. Tegoroczna edycja Survivalu wyostrzała uwagę w stronę zjawisk niemal przezroczystych, jak zespolony z naszym życiem kapitalizm. Była rozmową o nieuchwytnym momencie między życiem a śmiercią i równie nieuchwytnej granicy między rzeczywistością a fikcją. To, że aktualnie równie zaciekle zajmujemy się hauntologią, co ontologią, całkiem sporo mówi o świecie, w którym żyjemy. Coraz częściej nawiedzają nas pytania: To ja czy tabletka? Jawa czy sen? Taki mamy system czy może już „taki mamy klimat”? Odpowiedzieć na nie trudno, choć sztuka współczesna winna próbować.
A teraz od strony założeń. Hasłem tegorocznej edycji Przeglądu Sztuki SURVIVAL były Piguły – rozumiane jako substancje medyczne i psychoaktywne, których zażywanie systematycznie wzrasta, czy jako metafora wyboru kryjącego się pod postacią niebieskiej lub czerwonej tabletki. Jeszcze przed rozpoczęciem festiwalu miałam duże obawy przed zbyt płytkim rozumieniem szyldu, którego znaczenia w rzeczywistości były mnogie. Medialnie hasło jest dość kontrowersyjne. Miałam wrażenie, że nawet jedna z organizatorek Przeglądu podczas jego otwarcia wypowiadała słowo piguły z uprzedzającą miną, podobną do tej, którą mimowolnie robimy, gdy mamy publicznie powiedzieć „brzydkie” słowo. Ale gdy już weszłam do dawnego Szpitala Betania, naprawdę robiącego wrażenie budynku tegorocznej edycji, chciałam z pełną otwartością podejść do tego, co zobaczę i co usłyszę.
Dźwięki były właściwie wszędzie, nawet tam, gdzie ich nie było – w końcu zwiedzaliśmy wielki, opuszczony szpital. Korytarze nie stanowiły tylko drogi do celu, przejść do pomieszczeń, w których czekały kolejne prace. Były zbyt wdzięczne akustycznie, by nie umieścić w nich instalacji dźwiękowych. Okazały się idealną przestrzenią chociażby dla świetnej pracy Jakuba Rokity. Przy suficie jednego z korytarzy podwieszony był mikrofon zbierający odgłosy przechodniów i pobliską, wyraźną aktywność dźwiękową przetwarzał na dźwięk strun fortepianowych. Pod mikrofonem stałam tylko ze znajomą i z kuratorem festiwalu, Danielem Brożkiem, który demonstrował, jak czujne niczym fotoradar urządzenie rejestruje dźwięk klaskania w dłonie i oddaje go w przekształconej, chropowatej formie. Zostałam na dłużej, żeby trochę poeksperymentować – klasnąć, skoczyć i krzyknąć „aaaa” i „oooo”. Chwilę później pomyślałam o osobach, które będą zwiedzać bez przewodników – czy spora część z nich nie minie korytarza z nieświadomością przegapienia instalacji? Tabliczka z opisem pracy nie była instrukcją obsługi i dziwne, gdyby rzeczywiście nią była. W każdym razie już następnego dnia miałam twierdzącą odpowiedź na swoje pytanie. Po festiwalu zgodziłam się z jedną z wolontariuszek Survivalu, że sporo prac bez narracji przewodników i mimo opisów wiszących na ścianach nie wybrzmiało i niedostatecznie pokazało swój potencjał. Czy rozwiązaniem byłyby wyraźniejsze wskazówki? Więcej oprowadzań? A może o to właśnie chodzi, żeby odzwyczaić od nachalnych bodźców i przyzwyczaić do szukania doświadczeń w pozornej ciszy i pustce?
Wspomniany mikrofon był tak naprawdę jednym z elementów trzyczęściowej instalacji Rokity. Znajdujące się w kolejnych korytarzach mikrofony wyjaśniały tytuł instalacji – Bezcieleśni. Jeden rejestrował odgłosy otoczenia i nieprzerwanie odtwarzał je z opóźnieniem w pięciominutowej pętli, a drugi, o najmniejszej czułości, zbierał i równocześnie generował dźwięk pogłosu przestrzeni. Oba oddawały więc zwiedzającym głos, gdy ich już fizycznie nie było. Tak brzmi nieobecność. „Can you imagine the echoes of all the footsteps you have ever taken?” – przeczytałam w opisie instalacji i milcząco odpowiedziałam, że potrafię, ale w rzeczywistości byłoby to zbyt przerażające.
W korytarzu piętro wyżej znajdowała się instalacja dźwiękowa Martyny Poznańskiej – Non–Human Narratives. Tutaj, inaczej niż w przypadku pracy Rokity, przypominające strukturą korę mózgową rzeźby wizualnie mocno skupiały uwagę. Zwisające z sufitu obiekty zachęcały do włożenia głowy w swoje dolne wnęki, co warto było zrobić – z wnętrza mózgopodobnych konstrukcji wydobywała się gęstwina odgłosów ludzkich i nieludzkich, podobno chrząszczy, pszczół czy mrówek. Splątane dźwięki brzmiały obco i niepokojąco. Właściwie nie wiedziałam, jaki związek z Pigułami ma ta praca, ale dla mnie możliwość posłuchania mikroskopijnych, owadzich dźwięków to zawsze uczta.
Głębiej do wnętrza mózgu sięgnęła Martyna Modzelewska. Zawsze nią byłam to rzeźba komórki nerwowej mieniąca się jak dyskotekowa kula w rytm zniekształconej wersji popularnej piosenki disco polo Jesteś szalona. Z opisu pracy wynikało, że autorka nawiązuje do własnego kryzysu choroby psychicznej i „genu” szaleństwa przez stulecia przypisywanego wyłącznie kobietom. Przyjęłam nawiązania, ale i swobodnie dałam się ponieść krążącym po głowie popkulturowym skojarzeniom, których tak gęsto nie uruchomiła we mnie żadna inna festiwalowa praca.
Po pierwsze, klip do utworu When The Sun Goes Down The Arctic Monkeys, który okropnie mnie dołował jak miałam jakieś dwanaście lat. W moim odczuciu osoba w wyraźnym kryzysie psychicznym wygląda jakoś smutniej w brokatowej, cukierkowej sukni niż w szarych dresach. A jej historię odbieram jako tym bardziej przykrą, im bardziej energiczna i rozrywkowa muzyka ją ilustruje. Po drugie, vaporwave’owe przeróbki polskich hitów zebrane na kanale D00mer Life. W nich melodie w procesie mutacji spowalniają obroty, niemrawo opóźniają reakcje i mają wprawiać w przygnębiający nastrój. Co ciekawe, przygnębienie doomera nie jest pociągające. Praca Modzelewskiej przypominała natomiast, że szaleństwo kobiety bywa postrzegane jako atrakcyjne, jako coś hot i to bagatelizujące podejście oczywiście kieruje nas w stronę dyskusji o patriarchalnym systemie, w którym żyjemy. Ale wracając jeszcze na chwilę do vaporwave’u – wykorzystane w nim fragmenty popularnych utworów ulegają zniekształceniu i rozmyciu, mając wzbudzić nostalgię, przywołać to lepsze, które minęło. Jednak po parokrotnym przesłuchaniu numerów z tego gatunku, zaczęłam dostrzegać w nich przypadkowość i brak wyraźniejszego ukontekstowienia. Przez to rzadko kiedy powodowały we mnie coś uaktywniającego. Inaczej w przypadku pracy Modzelewskiej – tutaj przekształcenie hitu było tak celne i oddziałujące na emocje w zestawieniu z rzeźbą i tematem tegorocznego festiwalu, że docenienie jej główną Nagrodą Publiczności uważam za zupełnie zasłużone.
Przyznam, że nie do końca rozumiem zażalenia niektórych uczestników i uczestniczek Survivalu, że jego lokalizacją po raz drugi został szpital. W 2019 roku miejscem festiwalowym był Szpital Kolejowy przy alei Wiśniowej. Edycja odbyła się niedługo przed wybuchem epidemii koronawirusa, a od tego czasu zmieniło się wszystko – tegoroczny Survival w budynku tej samej kategorii nabrał więc diametralnie innych znaczeń. Ideą festiwalu niezmiennie jest podnoszenie jak najbardziej aktualnych problemów, a są nimi chociażby utrzymująca się niepewność i powracający temat chorób psychicznych – oba zjawiska nasilone w trakcie trwającej już jakiś czas pandemii. W okresie lockdownów nasiliło się jeszcze inne ciekawe zjawisko – donoszenia o tajemniczych odgłosach. Dziwne szmery z podwórka, echo niezarejestrowanego tąpnięcia, dźwięk niezidentyfikowanego obiektu latającego – w ciągu ostatnich dwóch lat na YouTube pojawia się coraz więcej podobnych „świadectw”. To one stały się materiałem instalacji Still no explanation Aleksandry Przybysz. Dobór przestrzeni na pracę, a także dobór i rozstawienie głośników wydobyły z tym nagrań maksimum niepokojącej atmosfery. W sali było ciemno i duszno, a praca głośników sprawiała, że „niesamowite dźwięki” osaczająco podążały za ruchem zwiedzających. W izolacyjnej ciszy usłyszymy dźwięk własnego lęku.
Natomiast w dźwiękowej mantrze, nie w pigułce, odnajdziemy ciszę – taką obietnicę odczytałam z opisu pracy anonimowej artystki lub anonimowego artysty pod nazwą xyckshyt. Instalacja annnnmn.outofpillls zajmowała całą przestrzeń ogromnego strychu, po którym niosły się co prawda mantryczne, ale przeszywająco chłodne dźwięki, mające zaprowadzić nas do „dark isolation in ourselves”. Odgłosy brzmiały, jak gdyby ich źródłem były zwisające nad zwiedzającymi, ledwo dostrzegalne w ciemności płachty z czarnego materiału. Od razu powiązałam je z postacią Dementora. Skojarzenie chyba niepożądane, skoro później nie mogłam pozbyć się wrażenia, że jestem w jakiejś tajemniczej sali wrocławskiego Pubu Pod Trzema Miotłami. Niestety nic w tej pracy nie sprzyjało oczyszczeniu mojego umysłu.
Medytacyjne i ciekawe było natomiast ćwiczenie słuchowe, które zadał Daniel Brożek podczas oprowadzania kuratorskiego. Staliśmy wtedy w wyjątkowej części budynku – na tarasie znajdującym się ponad koronami drzew, w których subtelny szum mieliśmy się wsłuchać z zamkniętymi oczami. Następnie w cichy dźwięk pocierania dłoni o dłoń. W brzmienie własnego oddechu. I trel ptaków, którego rozległa panorama tak bardzo różniła się od miejskiego hałasu przy parterze szpitala.
Jeszcze jest tak, że łatwo wzrokiem odnaleźć drzewa, parafrazując słowa opisu instalacji festiwalowej Katarzyny Podpory. _iillll/ll llllh__l// to praca, która wymagała równie dużo skupienia, co ćwiczenie na tarasie. Artystka zbudowała jej opis ze słów oraz znaków oddających ułożenie rozsypanych po sali suchych gałęzi. Dźwięk łamiącego się pod ciężarem przechodniów chrustu mieszał się z cichym szelestem uginanych gałęzi, dobiegającym z ultrakierunkowych głośników rozstawionych po pokoju. Odgłosy kruchości i naporu miały oddawać, jak rozumiem z tekstu Podpory, naszą codzienną walkę o przetrwanie. To organiczne ujęcie problemu wiecznej produktywności i czujności, które są przyczyną współczesnych neuroz, głęboko do mnie trafiło. Przypomniałam też sobie, co Podpora powiedziała mi podczas wywiadu na zeszłorocznym Sanatorium Dźwięku: „wybieram przedmioty z historią: kości w lasach, złamane strzały, kamienie. Takie, z którymi znajduję połączenie”. Cieszę się, że jej praca pojawiła się na festiwalu – materiały, których używa i sposób, w jaki ich używa zwracają do pierwotności. A chyba nic bardziej nie przypomina o naturze ludzkiej i nie uświadamia skali zachodzących w świecie zmian, które zmierzają do jej „odnaturalnienia”.
___\\/> jeszcze jest tak\| że gdy wygląda się przez okno_ łatwo wzrokiem odnaleźć drzewa /jak tu\\_ i trawy / //’ich ciała_ciągle w ruchu /jak nasze\\ /< walczą __ _ zmuszone są\| coraz zacieklej /\ o zachowanie prawidłowych funkcji życiowych_ o pion|_/i przepływ
___/||i/\_ |I\walka drzew z wiatrem_/”|\traw z suszą Il| wciąż __\II| mimo coraz częstszych wichur/\/l coraz mniej regularnych opadów deszczu /| wydaje się ‘”naturalna,’’/|i jest chyba nieoczywista /< Il _niemal niewidoczna_|_wiele dzieje się wewnątrz \// w ciele \\_ /to napięcie_ _by_być jak najdłużej żywym _-I/i jak najżywiej być/_/|tak nam znane|’\ _w urwanym westchnieniu__ przyspieszonym pulsie’,_,’_”_i skurczu żołądka___/
_tu przejawia się |/’w chrzęstach,,I|_ pod naporem sił |,’/trzaskach \_\poddawania się temperaturze _|w ll pustych uderzeniach|I przegranych bitew __||i/ skrzypnięciach,,’ | oporu|__|_ /___ w ciszy ________| iiii w_’’lekkim l, szeleście zwycięstw |ll| ,/,, 1
Właściwie to praca wideo, a nie instalacja dźwiękowa, nasunęła mi tytuł tej relacji. Nieruchomy punkt Moniki Karczmarczyk najdobitniej podejmował próbę uchwycenia nieobecności. Jak przedstawić coś, czego nie ma? Brak wody to sucha studnia, brak słów to milczenie, brak publiczności to pusta widownia. A brak w kontekście śmierci? Pomysłem zostało ufizycznienie braku przez nadanie mu kształtu – w tym przypadku za pomocą bandażu zawijanego w miejsce nieistniejącej dłoni. W animacji bandaż najpierw się rozwijał, oplatając to, czego nie ma, a następnie zwijał, znikając w końcu w czarnym punkcie. Nie tylko obraz, ale i brzmienie pracy zbliżyło mnie do „materii” nieobecności – dronowy, ciągły dźwięk synestezyjnie przywołał widok wyprostowanej linii na kardiomonitorze, oznaczającej ustąpienie funkcji życiowych. Piwniczny chłód podziemnego korytarza, w którego wnęce znajdowało się wideo, tylko wzmagał uczucie pustki.
Ostatnia praca, o jakiej napiszę, to Granice możliwości Magdaleny Mądrej. Instalację kinetyczną, którą stworzyła, na szczęście widzicie na zdjęciu, ale podejmę próbę opisania jej działania. Artystka zbudowała twór z ułożonych w rzędzie kartonów, przywieszonych sznurem do sufitu. Urządzenie, do którego podłączona była konstrukcja, na zmianę opuszczało i usiłowało ustawić do pionu rząd pustych pudeł. Instalacja była podłączana codziennie na 10 lub 12 godzin, toteż możecie sobie wyobrazić, jak zmaltretowane były te kartony piątego dnia festiwalu. I właśnie to było ciekawe – kilkukrotne zwiedzanie prac podczas Przeglądu zupełnie zmieniało ich odbiór. I nie mam na myśli sytuacji, w której ten sam film za drugim obejrzeniem odkrywa przed nami nowe sensy. Mam na myśli fakt, że chociażby praca Mądrej z każdym dniem wyglądała inaczej. Oczywiście było to efektem zamierzonym i dobitnie przedstawiającym nieefektywną pracę wywołaną wycieńczającym zmęczeniem. Tutaj „nie wiem, jak długo tak jeszcze pociągnę” otrzymało fizyczną postać. Praca była świetna i zasłużenie znalazła się wśród wyróżnionych. Wtrącę tylko, nie kąśliwie, a mając w pamięci chwilowe uczucie dysonansu między ideą festiwalu a narracją o nim, komentarz jednej z organizatorek, która na otwarciu Przeglądu pochwaliła zespół czuwający nad promocją za kilkanaście godzin pracy dziennie. Oczywiście bez nadęcia – uważam, że sporadyczne wystawianie organizmu na wysiłkowe wyzwanie jest okej. Mimo wszystko całkiem nieźle znosimy takie maratony i jesteśmy przystosowani do trybów „mam teraz intensywny czas”. Wciąż uważam, że wywołanie oklasków wspomnianą pochwałą podczas zapraszania na festiwal, którego temat oscyluje wokół chorób psychicznych i kapitalizmu, tworzy sytuację kolizyjną.
Na koniec chciałabym jeszcze odwołać się do ważnej osoby w kontekście 20. Przeglądu Sztuki SURVIVAL. Podczas oprowadzania kuratorskiego Małgorzata Miśniakiewicz kilka razy przywoływała postać teoretyka kultury Marka Fishera. Wtedy pomyślałam – tak, gdyby żył, to właśnie on uosabiałby idee tegorocznej edycji. Fisher przez większość życia cierpiał na depresję, a osią jego rozważań był niszczący wpływ kapitalizmu na kulturę i zdrowie psychiczne człowieka. Do powrotu do jego internetowej aktywności sprowokowała mnie szczególnie instalacja Mądrej i praca Danieli Weiss, którą jest napis na jednych ze szpitalnych drzwi: „Jestem przerażona, że myśl o pracy zaspokajającej podstawowe potrzeby, pozbawia mnie chęci do życia”.
Po zakończeniu festiwalu zajrzałam na wciąż istniejącego w sieci bloga Fishera, na którym pisał pod pseudonimem k-punk. Przeglądając jego wpisy, trafiłam na zdanie, które pomogło mi pełniej i z szerszej perspektywy spojrzeć na tegoroczny program Survivalu: „Lack of work amplified a feeling that I imagine many people have, but which was particularly pronounced in my own case: a sense that I was not quite real.”
Nawet jeżeli nie czujemy się na siłach, trudno odgonić myśl o pracy i trudno dobrowolnie wypisać się z systemu, w którym żyjemy. Być bezrobotnym, to jak być niewyraźnym i w końcu nie być w ogóle.
I przy pisaniu nadal towarzyszy mi to uczucie – że podczas samego Survivalu i pośród ścian Betanii to, co słyszałam i to, co widziałam, nie tak często wywoływało we mnie „robiące coś w ciele” emocje. A jednak te doświadczenia weszły pod skórę i dały o sobie znać w kolejnych dniach, w życiu codziennym. Na spacerze w moim osiedlowym parku wykonałam ćwiczenie na słuch. Kolejne późniejsze wyjście z pracy przypomniało mi o zmarniałych kartonach i skłoniło do lepszego rozłożenia wydajności w nadchodzących dniach. Jestem też pewna, że utwór Jesteś szalona, który usłyszę na jeszcze niejednym weselu, już nigdy nie będzie brzmiał jak sprzed festiwalu. Nieobecną w Betanii i daleką od survivalowych wydarzeń, raz na jakiś czas nawiedzi mnie echo tych wydarzeń. Can you imagine the echoes of all the footsteps you have ever taken?
Katarzyna Podpora, _iillll/ll llllh__l//, opis instalacji ↩