Doświadczenia, nie utwory. Borealis 2023

Jan Topolski / 21 kwi 2023

Jiennegoáhti, fot. Jan Topolski

W programie brak dokładnej lokalizacji ani pinezki, tylko mgliste instrukcje i parę zdjęć. Najpierw musimy wjechać wagonikiem kolei zębatej na wzgórze Fløyen wznoszące się nad Bergen. Potem idziemy drogą przez wilgotny las iglasty. Niedawno znowu padało, między ogromnymi jodłami jest biało. Dalej skręcamy w krętą ścieżkę, robi mi się zimno. Zaczynam się niepokoić, czy na pewno dobrze się kierujemy i jak daleko jeszcze. Ale oto między pniami majaczy znajoma flaga festiwalu, a zza kępy jagód wyłania się drewniana chatka przykryta mchem. To tradycyjna północna goáhti, pomyślana jako miejscówka rezydencji artystów_ek dialogujących z kulturą Saamów. W środku jest po skandynawsku przytulnie: skóry reniferów na podłodze, poduszki i pufy, piecyk-koza oraz gorąca herbata, którą podaje uśmiechnięty wolontariusz. Zebraliśmy się tu, by posłuchać 45-minutowego kolażu Rođu Govkkit / Glenner i Vier autorstwa tegorocznej rezydentki Borealis, Eliny Waage Mikalsen. Śpiewy i głosy Saamów koją i przenikają się z odgłosami natury. Za oknem zbiera się na śnieżycę. Czasem zmiany brzmienia są nagłe, co wytrąca niektórych z naszej grupki z półsnu, i patrzymy po sobie przebudzeni i zdziwieni. Dominują żywioły – wiatr i woda, ziemiste drone’y i ogniste trzaski – ale także odgłosy ciała. Wciąż otulony dźwiękami schodzę sam do miasta, tuląc się czasem i do drzew, bujnie tu porośniętych mchami i porostami. W którymś momencie śnieg niepostrzeżenie przechodzi w deszcz, najbardziej typową dla Bergen pogodę. 

 

 

Pada także podczas niedzielnego poranka w ponad stuletnim miejskim basenie Nordnes Sjøbad. Można się tu wybrać do jednej z dwóch saun, podgrzewanego otwartego zbiornika albo na morsowanie do samego fiordu. Od Marie, dyrektorki genewskiego festiwalu Archipel, słyszę o złotej zasadzie: kąpać się można tyle minut, ile stopni ma woda. Ale choć jest plus sześć, ani razu nie udaje mi się wytrzymać dłużej niż dwie minuty…

Mira Thiruchelvam, fot. Johanne Karslrud, Borealis 2023.

Na szczęście tuż obok jest ciepła woda basenu, a kontrast temperatur wywołuje przyjemne i długie mrowienie skóry. Atmosferę dodatkowo podgrzewa energetyczny występ Miry Thiruchelvam, która mieszka akurat naprzeciw, po drugiej stronie fiordu. Do gitarowych riffów i fletowych inkantacji wplata tamilskie rytmy, które ucieleśnia tańcem Thanusha Chandresselan. Jak wiele innych norweskich muzyczek_ów, dziewczyny śmiało sięgają do swoich korzeni, także w działalności zespołu 9 grader nord (jak szerokość geograficzna Sri Lanki). Ich występ podzielony jest na cztery części i nawiązuje do rolniczych rytuałów, mierzenia ziemi, siewów i zbiorów. Chandresselan w mechanicznych ruchach i gestach okrąża basen, obwiązuje teren taśmą, przechodzi przez przebieralnie, na koniec ogląda nas z wieży do skoków. Czy zanurzeni po szyje w letniej wodzie, z wełnianymi czapkami i kubkami kawy, stanowimy udane plony? Czy taki pop / cross over mieści się w zbiorze muzyki eksperymentalnej, której poświęcony jest z nazwy Borealis? Po tych dwóch wydarzeniach – bo czuję opór przed nazwaniem ich koncertami – mam wrażenie, że chodzi o coś innego niż same dźwięki czy formy. Ale sąsiadki z basenu nie przejmują się definicjami i zaczynają tańczyć do tamilskich beatów.

Basen Nordnes Sjøbad, fot. Johanne Karslrud, Borealis 2023.

Cofam się w pamięci do otwarcia jubileuszowej 20. edycji festiwalu. Środowy wieczór składa się z trzech koncertów w dwóch lokacjach. Pierwsza to dawna wytwórnia sardynek, jak przystało na portowe miasto; labirynt hal i industrialnych przestrzeni zamieniony w nowe kulturalne centrum USF. Ale rzecz zaczyna się w kantynie, a na scenie gości Sjøforsvaret musikkorps, czyli… orkiestra dęta norweskiej marynarki wojennej (warto to wytłuścić w kontekście polskiego fetowania jubileuszy i inauguracji). Program ułożono pod hasłem surrealistycznej zabawy w tzw. wybornego trupa, gdzie kolejne osoby tworzą wiersz, dokładając po słowie i nie znając całości. Krótkie utwory eksplorują zatem różne przydawki i okoliczniki dętej orkiestry, od falujących rytmów u Mai S.K. Ratkje (69 Marching Bars of Leftovers from an Old Century) przez groteskowe zadęcia u Ørjana Matre (dwie kontrastujące miniatury z Instant Music) i misterioso oddechów u Rebecki Ahvenniemi (FruSSSna KviSStar), aż po wirtuozowski koncert Knuta Vaage (Lydfabrikken). Kuliste lampy kierują nas przez dziedzińce do wielkiej hali, w której na ogrzanie dostajemy gorący festiwalowy cydr i koce. Na scenie w wybornego trupa zaczyna grać lokalne improwizowane trio (w składzie śpiewaczka Berit Opheim, skrzypek Nils Økland i hammondzista Sigbjørn Apeland). Znów kalejdoskop miniatur: niektóre cofają się do historii emigrantów opuszczających kiedyś Bergen (dźwiękowy reportaż Amber Ablett My Fathers Left), inne angażują nas do szumienia jak wiatr i wycia jak wilki (Ruth Bakke i jej Ulvevinter). Nawet jak któryś kawałek odstaje poziomem, to trwa najwyżej kilka minut i już nadciąga kolejne słowo do wiersza. 

Szlak lamp, Fot. Johanne Karslrud, Borealis 2023.

Ale to nie koniec wieczoru, bo szlak lamp znów wzywa. Tym razem na pokład statku, gdzie serdecznie wita nas szyper i przewozi do kolejnej lokacji po drugiej stronie półwyspu. Na pokładzie rejs urozmaicony zostaje wokalnym performansem Marii Garcés, przechadzającej się po pokładzie niczym biała dama.

Maria Garcés, fot. Johanne Karslrud, Borealis 2023.

Zamkowe skojarzenia są nieprzypadkowe, bo zostajemy wysadzeni w średniowiecznym centrum Bergen, by rozsiąść się w Håkanshallen, kamiennej sali bankietowej z XIII wieku. Na tle gotyckich witraży występuje tu jednak nie zespół europejskiej muzyki dawnej, lecz indonezyjski gamelan. Zatrzymajmy się na chwilę w tym ciągu brzmień: orkiestra dęta – organy hammonda – kobiecy głos – orkiestra perkusyjna… Jak poprzednio ostrzegano przed chłodem na hali po sardynkach, tak teraz wolontariuszka zachęca mnie do pobrania zatyczek do uszu. Gamelan i noise? Tego nie było, nawet w naszym podcaście o jego amerykańskiej odmianie, ale czemu nie. Dewa Alit ze swoim Gamelan Salukat działają już od kilkunastu lat i grają zupełnie współczesne utwory na przestrojone instrumentarium tradycyjne. Na Borealis prezentują bogaty program aż czterech kompozycji, wypełniając długim mosiężnym rezonansem historyczne wnętrze. W otwierającym Genetic imponują mi płynne zmiany dynamiki i używanie ciszy; w Siklus brzmienie zespołu w opadających po skali melodiach zdaje się wręcz elektroniczno-syntetyczne. Potem już zostaje sam trans (nawet bez noise’u), a zgranie muzyków zostaje nagrodzone owacjami na stojąco.

 

Gamelan Salukat, fot. Johanne Karslrud, Borealis 2023.

Detalicznie opisuję tu te trzy wydarzenia, żeby podkreślić wyjątkowość Borealis.  Mniej liczą się tu poszczególne utwory, a bardziej – doświadczenia. W równym stopniu, co występujący zespół, składa się na nie lokacja i jej aura, czasem także sama droga. Choć w drugim największym mieście Norwegii oczywiście stoi i opera, i sala koncertowa, to festiwal skrzętnie je omija. Lokacje dobrane są starannie, kontynuują pewne tradycje (Kunsthall, Sjøbad), ale i odkrywają nowe miejsca (USF, Kjøtt). Na doświadczenia składają się jednak także nieoczywiste zestawienia i spiętrzenia: las/chata\kolaż, basen_fiord–woda/taniec\siew, fabryka–cydr–koc, rejs/śpiew→gamelan/gotyk. Często włączają także wielozmysłowe doznania, jak kąpiel w wodzie czy wędrówka w śnieżycy. Pamięć dźwięków zostaje więc wpleciona w pamięć ciała – w haptyczne przeżycie, a nie tylko destylat wyizolowanego i unieruchomionego ucha. Ponadto, ujmuje mnie w Borealis budowanie wspólnoty. Dyrektor artystyczny Peter Meanwell na każdym koncercie mniej lub bardziej formalnie wita się z publicznością, zapowiada kolejne wydarzenie i dziękuje artyst_kom. Festiwal ma swój własny kodeks wartości, w którym sporo miejsca poświęca się na konsensualność, dostępność i wolność. Z koncertów można wyjść i wrócić na nie w każdej chwili, toalety są neutralne płciowo, a wolontariusze_ki służą radą w przypadku niekomfortowych sytuacji (temperatura, dźwięk, światła). Nawet gdy pewien podekscytowany alkoholem słuchacz przeszkadza innym w odbiorze, obsługa zachowuje się możliwie dyskretnie i skutecznie perswaduje mu opuszczenie sali.

Muzyka, która jest namacalna, intensywna i niezwykle silna, jest PRAWDZIWIE PEŁNA MOCY, bez brzmienia w sposób zbyt ostry, nadwyrężony, albo raniący uszy. TO SĄ GIGANTYCZNE FALE, które nie brzmią tak, jak gdyby chciały być gigantycznymi falami, podczas gdy przewodzone przez powietrze są co najmniej pięć razy mniejsze! Ich ENERGIA jest naprawdę wszechogarniająca i OLŚNIEWAJĄCA, podrywa z ziemi, rozciąga się na całą przestrzeń bez bycia przygniataną i przesiloną. Te fale są wystarczająco wielkie, aby udźwignąć intensywność tej muzyki. 

Prawdopodobnie jeszcze ważniejsze jest to, że komponowane w muzyce kształty, które są delikatne niczym nici pajęcze i ledwo można je dostrzec, stają się WYRAŹNYMI KSZTAŁTAMI. Ich delikatny dryf, krągłość kształtów oraz zmienność unosi się albo osadza SOLIDNIE, jako KRUCHA, lecz ŻYWA OBECNOŚĆ, skoncentrowana na przeszywającej tajemnicy. Tym samym, wykorzystując konwencjonalne głośniki z przewodnictwem powietrznym, te same frazy będą brzmiały niewyraźnie, jakby „omdlewająco”, pozbawione prawdziwej obecności w ich kształtach. Będą jedynie cichymi odgłosami, niemal nieobecnymi. Fale przenoszone przez strukturę są zaś na tyle wielkie, aby przekazać subtelności i delikatne właściwości muzyki. 1

Borealis wyróżnia nie tylko inkluzywność i troska, ale także umiar. W programie uwzględniono czasy przejść pomiędzy lokacjami i nie przeładowano go detalami. Mam tu na myśli proste równanie jedna lokacja = jeden zespół = jeden utwór, wypełniający cały koncert. Do tego z umiarem dawkowana edukacja. Oprócz standardowych już działań dla najmłodszych – tu m.in. warsztaty Sonic Loops w Centre for Electronic Arts (BEK) – wprowadzono parę spotkań z artyst_kami i kurator_kami. W odróżnieniu od wielu tego typu debat na festiwalach, rozmowa Axela Wiedera z Billem Dietzem wychodzi bardzo inkluzywnie. Zaczyna się od wprowadzenia do życia i dzieła Maryanne Amacher od zera, w prostych słowach i dowcipnie komentowanych zdjęciach. Potem panowie rozmawiają o jej stosunku do słuchania przestrzeni oraz procesie twórczym i zapisie „utworu” GLIA, który tylko raz wykonano za życia Amacher (w Berlinie). W tym roku pozostali członkowie Ensemble Zwischentöne jednoczą się z Ensemble Contrechamps (w Bergen), w niewątpliwej kulminacji norweskiego festiwalu. Siedmioro muzyczek_ków gra na piramidalnym podium, najpierw bardzo cicho, a potem coraz głośniej, wreszcie część z nich krąży po wyciemnionej przestrzeni. Dźwięki akustyczne cudownie przenikają się z elektroniką miksowaną przez Dietza, wchodzą w sprzężenia i dudnienia, różnie postrzegane zależne od miejsca na sali. W pewnym momencie pojawiają się otoakustyczne impulsy, których działanie przypomina mi wspomniane mrowienie skóry po wyjściu z fiordu do znacznie cieplejszej wody. Tutaj mrowieją uszy – w haptycznym doświadczeniu 75-minutowej medytacji GLIA, albo słowami Amacher, „przeszywającej tajemnicy”

 

SPRANG av Maia Urstad og Hilde Hauan, Visningsrommet USF Bergen, 2017. from Hilde Hauan and Maia Urstad on Vimeo.

To nie jedyny utwór na Borealis wypełniający całą przestrzeń i czas koncertu; inne jednak trwają krócej i są mniej intensywne. Kolejny prezentowany jest w  surowych betonowych wnętrzach galerii Kjøtt, dokąd ustawia się długa kolejka w wieczornej mżawce. Lokalna artystka dźwiękowa Maia Urstad występowała także na pierwszym festiwalu, 20 lat temu i specjalizuje się w instalacjach z udziałem fal i radia. IONOS (od jonosfery) powstało na setną rocznicę pierwszej transatlantyckiej rozmowy radiowej, stąd w głównych rolach troje amatorów krótkich fal o kodach LA7CFA, LB1JK i LA9BGA. Siedzą tyłem do siebie wokół filara, w staroświeckich słuchawkach i przy biurkach z lampką i zeszytem. Po długim wstępie, zanurzonym w ambientowych szumach i trzaskach, zaczynają się pierwsze small talki, prowadzone m.in. za pomocą kodów Q. Duch starego radia wywoływany jest przez dźwięki szukania częstotliwości, maskowane kanały i inne charakterystyczne brzmienia, ale czy to wystarcza do zbudowania performatywnego utworu? Siedząca obok Davorka, muzyczna kuratorka chorwackiego Kontejnera, jako fanka archeologicznych technik, reaguje z entuzjazmem. Mi brakuje jakiejś historii czy twistu, nie mogę wejść w ten instalacyjny albo słuchowiskowy tryb słuchania.

IONOS, fot. Thor Brødreskif, Borealis 2023.

Lepiej podchodzi mi występ perkusyjnego tria Pinquins. W I N T E R V A L L jednoczy ono siły z artystką Kjersti Alm Eriksen (która prowadzi także późniejsze warsztaty dla dzieci). Na środku sceny Cornerteateret stoi drewniana konstrukcja, z której zwisają liczne sznury i łańcuchy, a na ich końcach – dziesiątki metalicznych obiektów. Muzycy opuszczają je i rzucają na deski, po drodze sięgają po kolejne rekwizyty, którymi turlają, szurają i kręcą, wydając symfonię odgłosów. Wszystko przypomina hałasujące kinetyczno-dźwiękowe rzeźby Jeana Tinguely’ego, tu ożywiane jednak ludzkimi siłami. Uśmiecham się, gdy pinquiniści sięgają po mikrofony na tyczkach i zbierają dźwięki ze środka sceny (przestrzegając niepisanej reguły zakazu wchodzenia na drewnianą podłogę konstrukcji) albo opukują blachy i reflektory nad nami. Jest w tym wszystkim precyzja, humor i lekkość, co muzyce zawsze wychodzi na dobre, ale także iście choreograficzna performatyka. I frapujący namysł nad materialnością dźwięku oraz dystansem pomiędzy intencją a akcją, w której nie brakuje opóźnień i błędów. Mechaniczne rzeźby pojawiają się jeszcze w Niti, powstałym we współpracy Davida Meyera Lysnego z norweskim duetem Vilde&Inge. Przed skrzypaczką i kontrabasistką na podłodze poruszają się mianowicie malutkie wajchy i wihajstry skonstruowane z nitinolu. Ten stop niklu i tytanu zwany jest metalem pamięci: podgrzany zmienia kształt, ale po wychłodzeniu powraca do pierwotnej postaci… Temu pokazowi na pograniczu magii i nauki towarzyszą delikatne smyczkowe pulsacje i repetycje Vilde Sandve Alnæs i Ingi Margrete Aas. Siedzę na podłodze tuż przed nitinolowym maleństwem i jego cichutki występ jakoś mnie wzrusza. Jak pisała Amacher, mechanizm rysuje „kształty które są delikatne niczym nici pajęcze”, ale liczy się jego „żywa obecność”.

Pinquins, fot. Johanne Karslrud, Borealis 2023


Vilde i Inga występują na Borealis dwukrotnie (podobnie jak szwajcarski Ensemble Contrechamps), co odczytuję jako kolejną oznakę umiaru, ale i podtrzymywania wspólnoty. Na ich kolejnym koncercie czuję się, jakbym widział stare znajome. Tym razem grają na podłożu z trocin, może zresztą przeniesionych wprost z  I N T E R V A L L, gdzie spadały deszczem w jednej z kulminacji.

Vilde&Inge, fot. Johanne Karslrud, Borealis 2023.

Lo Kristenson przygotowała dla Experiences of wood – to the forest that once was graficzną partyturę, wyeksponowaną zresztą przy wejściu na salę Bergen Studio. Raptem parę kartek ze słownymi instrukcjami, niby dziecięcymi rysunkami drzew i prostymi dwudźwiękami. Wszystko to nabiera ciała z interpretacją muzyczek, które tu nie powstrzymują się przed użyciem mocniejszego nacisku smyczka i mniej eufonicznego brzmienia. Nad nimi, niczym niemi świadkowie tych zmagań, zwisają kompozycje z zasuszonych ziół i traw, zebrane przez samą Krisenson. Muzyczny zielnik. Solastalgiczny i melancholijny nastrój osiąga swą kulminację w finale tegorocznego Borealis, Counting Backwards autorstwa Alwynne Pritchard, poprzedniej dyrektorki festiwalu i BIT20 Ensemble. Zespół, tym razem pod kierunkiem Jacka Sheena, gra długie opadające pasaże i ślizga się po brzmieniowych taflach, ewokując klimat końca. W centrum jest jednak głos dziewczynki czytającej apokaliptyczny tekst, w którym sporo nawiązań do konkretnych dźwięków, czasem pojawiających się i w partii elektronicznej. Ni stąd, ni zowąd, także z publiczności dochodzą głosy: okazuje się, że kompozytorka podeszła do sprawy partycypacyjnie i skompletowała amatorski chór. Ale show kradnie osobliwy rytuał rozgrywający się pośrodku sceny Cornerteateret: czworo skupionych wykonawczyń_ców w skomplikowanej choreografii przez cały czas trwania utworu zawiązuje warkocz węzłów nad pniem z korzeniami. Kiedy zamontują uchwyt i podniosą w końcu ten wykrot? Nim to się dokona, wszystko zaczyna się falstartem, gdy jeden z nich omyłkowo wypuszcza z rąk grubą linę, a ta umyka do wysięgnika na suficie… Publiczność i wykonawca zamierają w konsternacji, ale brak śmiechów i komentarzy, jakbyśmy wszyscy czuli ciężar porażki i wspólną odpowiedzialność. Wreszcie wchodzi obsługa teatru z najzwyklejszą drabiną – znów ten rozziew między intencją a akcją, między koncepcją a realizacją.

BIT20 Ensemble, fot. Thor Brødreskif, Borealis 2023.

Wyspa za wyspą za wyspą. Wybrzeże nie spogląda ani na wschód, ani na zachód, lecz meandruje na chybił trafił między jednym punktem kompasu a drugim. I zawsze kolejna wyspa, poza wszystkim. Ona, kiedy próbuje się poruszyć, odczuwa jakby odrealnienie snu. Stara się obudzić, lecz nie może.  Ani stały ląd, ani otwarte morze, coś nieuchwytnego, coś pomiędzy. Łapie oddech. Czy to fakt, że wszystkie wyspy są zamieszkałe, sprawia, że czuje się niepewnie? Ludzkość ukrywa się w każdej pozostałej enklawie. Liczy uderzenia dzwonów: jeden, dwa, trzy, cztery, pięć. Niektóre są blisko, inne daleko. Większość zawisa ciężko w powietrzu. Przymocowane od wieków do jednej poruszającej się osi. Ale nie ten. Wysoki brzęk dobiega do niej przez ulice miasta. Mija po drodze kościoły, gdzie biją na poranne nabożeństwo. Ponownie próbuje liczyć: jeden, dwa, trzy, cztery, pięć. I znów traci rachubę. Zegar na ratuszu miejskim wplata wszystko w sieć swoich alikwotów. Już niedługo nadejdzie czas, wiatr wciąż przywiewa dźwięk brzęczącego dzwonka. Nagle – cisza. Jak w zegarku. Tylko echa dzwonów rozwiewają się jeszcze w nicość. Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć ptaków kołuje w oddali. Ich drogi się przecinają, niczym echa dzwonów. Wstrzymuje oddech, nasyca się bezruchem. Czeka. Czeka. Czeka.2

W Bergen ten rozziew często daje o sobie znać. Najsilniej chyba w najnowszym dziele znanego konceptualisty i dowcipnisia, Torvunda Øyvinda: Plans for Future Operas na pianistę (Mark Knopp), sopranistkę (Juliet Fraser) i elektronikę. Utwór grany jest dwa razy, oprócz wieczornego koncertu także w paśmie popołudniowym tzw. relaxed performance. To specjalnie zaaranżowane wydarzenia dla małych dzieci i seniorów, osób nadwrażliwych, w spektrum autyzmu lub z innymi lękami / syndromami – kolejny przejaw inkluzywności i wspólnoty na Borealis. Kalejdoskopowa forma Planów na przyszłe opery sprzyja zresztą ich odbiorowi we fragmentach, choć i w całości rozbawiają do łez, zwłaszcza jak się zna realia funkcjonowania tradycyjnych teatrów. Øyvind omija wszystkie budżetowe i realizacyjne mielizny, kreśląc w swoim kompozytorskim sztambuchu śmiałe utopie. Orkiestra symfoniczna kryje się tu w lesie, ptaki dołączają do chóru, a śpiewacy zstępują z chmur – a co! Szczególnie ciekawie brzmi pomysł na operę samochodową, zwłaszcza że znajdujemy się w pobliżu sporego parkingu w Åsana. Albo tetralogia paranormalna, gdzie zamiast zapadni czy lin soliści używają po prostu lewitacji czy telepatii. Jednak pod tą surrealistyczną grą kliszami w wybornego trupa opery kryją się tematy całkiem serio, jak zasypywanie opozycji między naturą i sztuką oraz niedofinansowanie sztuki eksperymentalnej. 

Utopijne koncepty Torvunda odbieram naładowany „olśniewającą energią” zebraną wcześniej podczas marszobiegu po górach otaczających Bergen. Na dole mieszkanki i mieszkańcy cieszą się słońcem i wiosną – na górze wciąż jeszcze zima i głęboki nieraz

Ungkomponisten, fot. Thor Brødreskif, Borealis 2023.

śnieg, choć czuć już roztopy. Wokół tłumy aktywnych Norweżek i Norwegów w różnym wieku i na różnym sprzęcie – co za krzepiące towarzystwo. Podobną krzepę wyczuwam na koncercie tegorocznych stypendystek_ów programu festiwalu dla młodych Ungkomponisten, pracujących pod okiem mentorów (Øyvind, Kristenson i Camille Norment). Wprowadzające spotkanie moderowane przez Meanwella zamienia się w szczerą do bólu i jednocześnie żartobliwą dyskusję o motywacjach i przeżyciach twórczyń_ców. Kolejne zaskoczenie, ale może właśnie tak trzeba budować wspólnotę zamiast programowania technicznych masterclassów? Trio YrrY (wiolonczela-wibrafon-trąbka) to spece od performatywnych występów, podzielili_ły się tym duchem nie tylko z kompozytor_kami, ale i wokalistką Mari Garcés. Koncert miał wyraźnie zaakcentowane ramy: Luke Drozd zagrał z początkiem opartym na wiecznej usterce (An Interpretation of an Overhearing of a Collection of Coincidences), a Guoste Tamulynaite z dążeniem do wirtuozowskiej perfekcji (Musicality). 

 


Ciekawa młoda kompozytorka, warto śledzić jej dokonania – podobnie jak Jessiego Coxa, którego Existence lies in-between zamyka koncert Ensemble Contrechamps. Miejscami utwór przypomina współczesny madrygał, gdzie zamiast rozwiązywania dysonansów chodzi o ogrywanie szelestów i świstów. Tę interpretację podważa jednak finałowy performans dyrygenta, który odwraca się od zespołu i schodzi ze sceny. Intrygujące. Na tym, najbardziej może typowym, ale też bardzo spójnym i cichym koncercie festiwalu, wybrzmiewają wcześniej trzy kawałki. Szmerowa Gaspra Beata Furrera, intensywna dynamicznie Faab IV / A femme fatale Anahity Abbasi oraz autotematyczna ዐይነ-እርግብ ( ) Sofii Jernberg. Kompozytorka i wokalistka sama śpiewa tu notkę o kulturowych wcieleniach zasłon, a reszta zespołu Contrechamps z nią dyskutuje w woalu wysokich smyczków.

Borealis, podobnie jak niektóre polskie festiwale, też ma swoje pasmo klubowe, ale tu rozszerza ono ideę muzyki eksperymentalnej bez żadnych koncesji (oprócz tej na alkohol). Noc w Landmarku rozpoczyna set charyzmatycznej skrzypaczki Laury Ortman, grającej z mocnymi przesterami i hipnotycznymi pętlami. Ale to wszystko okazuje się tylko przygotowaniem gruntu pod eksplozję metalowo-punkowej energii w postaci duetu Ziúr i Elvin Brandhi. Podstawą ich brzmienia jest krzyk i bębny, ale drugie dno buduje elektronika, dopieszczona podczas wcześniejszej tygodniowej rezydencji w BEK. Na antypodach tego naelektryzowanego występu sytuuje się spokojne popołudnie spędzone w gościach u Eliny Waage Mikelsen, od której zacząłem tę relację. Artystka jest gospodynią talkshow-kolażu Lyder fra mellomrommene, pomyślanego jako kolejny, oryginalny edukacyjny format. To zaproszenie do kultury Saamów, które odbywa się w intymnej przestrzeni Østre, z kanapą i lampami niczym w babcinym salonie. Za kotarą wyłożone są zresztą napoje, ciasteczka i owoce, a w przerwie serwowany jest tradycyjny lapoński gulasz. Mikelsen zaczyna od opowieści o swoich spotkaniach z muzyką Saamów, przybliżając tradycję śpiewów joik oraz ich nowe odczytania. Dzięki temu lepiej zaczynam rozumieć harmonię z naturą, jaką intuicyjnie czułem w leśnej chatce goáhti. Potem rezydentka Borealis zaprasza na krótkie występy swoich gości – gitarzysty Viktora Bomsteda i wokalistki Katariny Barruk – oraz łączy się online z kanadyjską badaczką Suzanne Kite, która porusza tematy biologii i etyki. Jak można rozwijać lokalne tradycje z poszanowaniem ich dysponentek_ów? Które pieśni możemy zbierać i jak je przetwarzać? Gdy pod koniec spotkania Katarina i Viktor przekazują joik Elinie, włączając ją śpiewem do wspólnoty Saamów, nie tylko ja nie mogę powstrzymać się od łez. 

Elina Waage Mikelsen, fot. Johanne Karslrud, Borealis 2023.

To są właśnie chwile i przeżycia, które może budować prawdziwie otwarty festiwal – z dialogiem pomiędzy muzykami z Indonezji, Saamskimi śpiewakami a stykającymi się z nimi po raz pierwszy słuchacz_kami. Albo osobami nic niewiedzącymi o dźwiękowej architekturze Amacher czy o nitinolu, metalu pamięci. I tymi, które chcą po prostu swobodnie posłuchać utopijnych „operek” Øyvinda albo popływać na statku czy w basenie, z muzyką Thiruchelvam wokół lub bez. To są właśnie doświadczenia, jakie możemy przeżywać na festiwalu eksperymentalnym w prawdziwym sensie tego słowa. To już nie tylko przegląd najlepszych / najnowszych / naj… utworów, ale raczej kuratorski wybór i szlak przeżyć. Integralnych, wielozmysłowych, unikatowych. Które pozostawiają w nas haptyczne wspomnienia, jak mrowienie skóry czy uszu w GLIA. Albo performatywne konstrukcje, których sens możemy odkrywać długo po ich doświadczeniu, jak wykrot u Pritchard czy kinetyczna rzeźba u Eriksen i Pinquins. Wywrócone z korzeniami przez wiatr drzewo – teraz podnoszone w wielkim wysiłku i utopijnym geście. Kinetyczną rzeźbę dźwiękową I N T E R V A L L ożywiają dopiero ludzkie działania. Podobnie jak w Counting Backwards, łatwo wkrada się tu błąd i niedoskonałość, ale w tym tkwi właśnie wartość. Nie wszystkie koncerty i występy Borealis były szczególnie udane – bez problemu znalazłbym imprezy z większą liczbą spełnionych dzieł i „porządniejszą” muzyką. Ale nigdy chyba nie byłem na festiwalu tak otwierającym i oddychającym.

 

W Bergen autor był gościem Delegate Programme finansowanego przez Music Norway, pokrywającego koszty dojazdu i noclegu na części festiwalu. Dziękuję serdecznie İrem Müftüoğlu za najlepszą opiekę pod słońcem (i w deszczu).



  1. Maryanne Amacher, Wskazówki do pracy z wielkimi falami powstałymi w wyniku przewodnictwa dźwięku przez strukturę architektoniczną, tłum. Justyna Stasiowska, „Glissando” 2017, nr 31, s. 64. 

  2. Alwynne Prtichard, Counting Backwards (2023), tłum. Małgorzata Heinrich, dzięki uprzejmości kompozytorki. Oryginalny tekst: Island after island after island. The coast looks neither to east nor west, but meanders haphazardly from one point of the compass to another. And always another island beyond. She has a feeling, something like the bewilderment of a dream, when she tries to move. Tries to wake up, but can’t. Neither firm land nor open sea, but something elusive in between. She catches her breath. Is it the thought that every island is inhabited that makes her feel uneasy? Humanity secreting itself into every last enclave. She counts the bells: one, two three, four, five. Some are close, others far. Most are heavy and hang static in the air. Bolted, as they have been for centuries, to single rotating axis. But one is not. A high-pitched clattering toll moves through the city streets towards her. It passes churches that ring out the morning service. She tries counting again: one, two, three, four, five. And again she loses track. The town hall clock entangles everything in the web of its harmonics. Soon it will be time, and still the clattering handbell winds its way towards her. Then suddenly – silence. Like clockwork. Only the bells’ echoes ebbing away to nothing. One, two, three, four, five birds circle in the distance. Their flight paths interweaving, like the echo of the bells. She holds her breath, sucking the stillness into her. Waiting. Waiting. Waiting.