Perkusja na tra(n)sie. Ars Independent, 25.06.2022
Czasem po prostu są takie lata: droga zamknięta, dworzec umyty, ktoś nagle sadzi kwiaty na dachu lichego przystanku. Miasto wytatuowane logotypami Euro2012, Szczytu Klimatycznego COP24, w tym roku zaś wszystko w Katowicach chowa się w podcieniu Światowego Forum Miejskiego. I nawet niszowy festiwal muzyczny poświęcony perkusji zaczyna wybijać akcenty urbanistyczne.
Bo czy nie należą do nich budowanie nowych relacji publiczności z przestrzenią, wykorzystanie muzyki jako narzędzia krytyki architektury i projektowania krajobrazu? Letnia odsłona festiwalu Ars Independent swobodnie pogrywała formułą spaceru dźwiękowego, którego trasa wiodła przez trzy koncerty w różnych punktach katowickiego Parku Kościuszki. Stąd obok Krzysztofa „Arszyna” Topolskiego, Piętnastki i Adama Gołębiewskiego, wyszczególnione miejsce na plakacie znalazły współrzędne geograficzne: XVI-wieczny kościół św. Michała Archanioła, rzeźba plenerowa przedstawiająca trzy kobiety oraz pomnik Tadeusza Kościuszki.
Trudno o wyrazistszy dowód na to, że architektura projektuje relacje społeczne, niż pierwszy przystanek przy muzyce Arszyna. Drewniany, na co dzień raczej trudno dostępny kościół w typie salowym, wytrąca z typowych miejskich rytuałów. Z postindustrialnych Katowic przenosi w czasie i przestrzeni, zaprasza do ni to swojskiej, ni to egzotycznej izby. Zamiast polichromii – ostre czerwone światło na belce stropowej. Późnogotycka Matka Boska z Dzieciątkiem nasłuchuje fieldów z żabami, posttransformacyjny Jan Paweł II beznamiętnie zerka na zestaw perkusyjny. Do ławek przyczepione są jeszcze pozostałości po nocy świętojańskiej – kwiatowe wianki, pogański balsam dla co bardziej bogoniebojnych dusz wśród słuchaczy. Barokowa awangarda? Awangardowy skansen? Umówmy się, nie ma nic banalniejszego niż „Ej, a może wystawimy to w kościele”. Nie w tym przypadku, to site-specific samo uwodzi zmysły.
W gruncie rzeczy jednak nie mam pojęcia, do jakiego stopnia zwraca uwagę Arszyn na tę przestrzeń w swoim improwizacyjnym secie na perkusji solo (rozszerzonej o automat, elektronikę i nagrania terenowe). I chyba ta sfera domysłów też jest okej, skoro skłania do autoobserwacji, w którym momencie mija odurzenie miejscem, a pozostaje czysty słuchowy trans. Czasem odpowiedź jest prosta, jak wtedy gdy nagle powerambientowe interludium idealnie przecina sygnał karetki i naśladujący go pisk dziecka, a w tym prostym zbiegu dobitnie wyraża się idea spaceru dźwiękowego: każde słuchanie zanurzone jest w soundscapie. Bywa zresztą, że symulowanym (życzeniowym?), za sprawą rzeczonych rechotów czy bulgotania wody ilustrującego szum deszczu na zewnątrz kościoła (modlitwa na ustach wszystkich tego upalnego wieczoru). Ale co do zasady, nagraniami operuje Arszyn oszczędnie, na pierwszym planie eksponując perkusję i repetytywne rytmy. I właśnie do transu prowadzi pod koniec koncertu, wprowadzając w melodyjne, syntezatorowe brzmienia spod znaku duetu Piotra Kurka i Huberta Zemlera.
Spontaniczna wspólnota słuchaczy naturalnie się rozprasza, by rozłożyć się na trawie pod rzeźbą trzech kobiet, gdzie zaplanowany został występ Piętnastki. Może to koncert plenerowy jak każdy inny, ale zachęcona przez kuratorów, stopniowo dostrzegam, jak w małą architekturę wkomponowuje się rzeźba dźwiękowa tworzona przez dwóch mężczyzn. Z natury statyczna – i pod kątem performatywnym nie zawsze porywająca gra na syntezatorze modularnym – tutaj superciekawie wpisuje się w otwartą przestrzeń i piknikową atmosferę wydarzenia (nie zabrakło piesków, wysoko krążą też nietoperze). Znakomita, wydana w zeszłym roku przez Mondoj płyta Kambium udźwiękawia park, i chciałoby się powiedzieć, że ma tylko jedną rysę: nie jest w stanie zagłuszyć pobliskiej autostrady A4. Na festiwal znowu wdziera się ekologia akustyczna, mimochodem uwydatniając ton podstawowy nie tylko dla tego parku, ale i sąsiedniego kompleksu ogródków działkowych (notabene, analogicznie do Trasy Łazienkowskiej i Osiedla Jazdów w Warszawie…). Ale muzyka Piętnastki nie reaguje na przestrzeń, jak było w przypadku Arszyna – to przestrzeń reaguje na nią. Kamienne posągi trzech kobiet ożywają w plemiennej, pulsacyjnej szacie dźwiękowej, przesiąkniętej zarówno witalizmem, jak i niepokojem. Nie ma oddechów, a na pewno nie ma mowy o muzyce tła, czemu dowodzi rozbrajające narracyjnie tytułowe Kambium. Mocno osadzony w rzeczywistości koncert ponownie z niej wytrąca.
Czego z kolei nie można powiedzieć o występie Adama Gołębiewskiego pod pomnikiem Tadeusza Kościuszki. Artyście przypadło chyba najmniej wdzięczne zadanie: po ponad dwóch godzinach Koncert Klasy Perkusji już trochę męczy, a nowej lokalizacji praktycznie nie da się oswoić. Wspominam jesienny występ muzyka w (niestety niedziałającym już) klubie Bazar, gdzie surowy materiał i tak gwarantował swoistą kąpiel dźwiękową. Tym razem dominuje poczucie nie-miejsca. Stoimy gdzieś na trawie, gdzieś na betonie, w dużych odległościach, w ciemności, podjeżdżające wokół policyjne lodówy wyraźniej niż wcześniej kontrolują ten spacer dźwiękowy. Trochę to jest ciekawe – granica sceny i parku jeszcze bardziej się zaciera, no i jasne, że noise’owej twórczości Gołębiewskiego bliżej do instalacji/sound artu niż do muzyki à la Wolf Eyes – ale chyba trochę zbyt performatywne (czy wręcz teatralne), bo trudno się skupić na doświadczaniu ściany dźwięku. Perkusja nie jest nagłośniona, za to wydaje się znacznie bardziej niż w dwóch poprzednich odsłonach agresywna, zaś improwizacja – swobodniejsza. Z boku całość jednak wypada siłowo, niczym walka z wiatrakami, uderzając jakimś nieadekwatnym nakładem energii. I tu następuje znowu teatralna, ale jakże celna puenta, bo nagle Gołębiewski wstaje, rzuca talerzami niczym dyskiem o beton, wsiada do samochodu, włącza silnik i długie światła wycelowane w perkusję, i pozostawiając auto na chodzie, wraca z powrotem grać.
I znowu napisałabym coś o ekologii… Ale przecież wiadomo, o co chodzi.