Kwaśne czy dojrzałe? Relacja z Sacrum Profanum 2021

Paulina Zgliniecka-Hojda / 26 paź 2021

fot. Joanna Gałuszka

Po wymuszonej przerwie spowodowanej pandemią i ubiegłorocznej edycji online festiwal Sacrum Profanum powrócił do formuły koncertów z publicznością. Tegoroczna 19. już odsłona przebiegała pod hasłem „dojrzałość”. Na stronie internetowej wydarzenia można znaleźć esej wprowadzający autorstwa muzykolożki, badaczki i krytyczki Moniki Żyły. Szczególnie trafiły do mnie słowa o „radykalnej jednorazowości i jednosezonowości produkcji i dystrybucji muzyki współczesnej nie zapewniającej jej długotrwałości.” Jak kontynuuje autorka taki stan rzeczy działa „wprost przeciwnie – afirmuje tymczasowość, fragmentaryczność, prekaryjność, nietrwałość. […] Dominujący obecnie model produkcji i dystrybucji muzyki współczesnej nie zapewnia jej trwałości i stabilności” (więcej na temat tegorocznego lejtmotywu można znaleźć tutaj).

Myślę, że te i podobne spostrzeżenia łączą od dłuższego czasu wielu badaczy. Już od dawna w mojej głowie kłębią się pytania m.in. o to, jaki jest „okres karencji” utworu z nurtu szerokopojętej muzyki nowej, po którym trafi on do publiczności zaznajomionej raczej z repertuarem dziewiętnastowiecznym, typowo abonamentowym? I czy w ogóle coś takiego istnieje? To z pewnością temat na dłuższą refleksję. Powróćmy jednak do clou tego tekstu.

Inauguracja festiwalu miała miejsce podczas koncertu w nowohuckim Teatrze Łaźnia Nowa, gdzie odbył się pokaz spektaklu Purification Katarzyny Kalwat i Beniamina Bukowskiego z muzyką Agaty Zubel. Ta jedna z najważniejszych polskich kompozytorek współczesnych na potrzeby przedsięwzięcia podjęła się nowych aranżacji dotychczas skomponowanych utworów. W kluczową postać wcieliła się Iwona Budner, aktorka Narodowego Starego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie. Na scenie na zmianę zajmowała się zbieraniem papierków rozrzucanych przez muzyków, toczeniem wielkiego wora śmieci (analogia do syzyfowej pracy?), treningiem sztuk walki, wreszcie prowadzeniem koncertu (elementem scenografii był ekran kształtem przypominający zwierciadło, w którym widać było odbicie aktorki żywiołowo dyrygującej zespołem dostępne dzięki powstającemu symultanicznie nagraniu wideo). Dla tych, którzy nie mieli okazji zobaczyć przedpremierowo informacja: Purification najprawdopodobniej trafi do repertuaru Teatru Łaźnia Nowa. Szczerze polecam.

Na czwartkowym koncercie w Centrum Kongresowym ICE wystąpił Apartment House, zespół wykonujący głównie muzykę współczesną i eksperymentalną, zachwycający publiczność od ponad dwudziestu lat. W programie znalazły się kompozycje inspirowane twórczością filmową Krzysztofa Kieślowskiego, jednego z najlepszych i najbardziej rozpoznawalnych polskich reżyserów, dokładniej zaś trylogią Trzy koloryNiebieskiBiałyCzerwony. Tytuły poszczególnych filmów nawiązują do kolorystki francuskiej flagi, a opowiedziane w nich historie w głównej mierze oparte są na pochodzących z czasów rewolucji francuskiej hasłach: Liberté–Égalité-Fraternité (Wolność, równość, braterstwo). Klucz kolorystyczny połączył zróżnicowane historycznie i stylistycznie kompozycje – zaprezentowane zostały trzy zupełnie odmienne tradycje muzyczne: klasyczna, awangardowa i alternatywna. W programie znalazły się utwory m.in. Ryoko Akamy, która stworzyła serię inspirowaną fotografiami polskiego reżysera (zabrzmiało jej I see everything as a failure oparte na brzmieniach wykorzystujących skrajne rejestry wysokościowe z umiarkowaną dynamiką), Laurence’a Crane’a (Blue, blue, blue – nastrojowe, medytacyjne, nostalgiczne z repetowanymi akordami ułożonymi na kształt zawieszonej rekadencji) obok Antona Weberna (Langsamer Satz, wyraźnie nawiązujące do tradycji romantycznej z kantylenowymi melodiami, zwłaszcza w partiach skrzypiec) czy Oliviera Messiaena (Louange a l’éternité de Jésus, piąta część dwudziestowiecznego arcydzieła Quatuor pour la fin du temps z przepiękną, niezwykle lirycznie brzmiącą wiolonczelą w towarzyszeniu fortepianu). Przysłowiową „kropką nad i” było bardzo klimatyczne oświetlenie, korespondujące z kolorystycznym motywem przewodnim.

W piątek usłyszeć można było dwa koncerty. W pierwszej kolejności odbył się wyjątkowy projekt Martyny Zakrzewskiej, dedykowany twórczości Barbary Buczek, wybitnej polskiej artystki – kompozytorki, pianistki, filozofki, autorki tekstów o muzyce współczesnej. Jej wciąż zbyt mało obecną na salach koncertowych muzykę cechują gęstość fakturalna, skomplikowana harmonika oparta na 12-dźwiękowym systemie i duży stopień trudności (kompozycje fortepianowe przez lata uznawane były za wręcz niemożliwe do poprawnego wykonania).

Recital o enigmatycznym tytule zaczerpniętym z końcowej kompozycji programu (Akordy ezoteryczne) odbył się w równie enigmatycznej lokalizacji (prywatne mieszkanie). Uczestniczyło w nim bardzo kameralne grono odbiorców. Podczas wieczoru zabrzmiały utwory z dwóch skrajnych okresów twórczości Buczkówny – od Wariacji i Sonaty breve z końca lat sześćdziesiątych po Eidos IVLes accords ésotériques i Intermezzo powstałe w ostatnich latach życia kompozytorki, przeplatane utworami istotnych twórców, którzy pojawili się na jej artystycznej ścieżce: Bogusława Schaeffera, u którego studiowała na krakowskiej Akademii Muzycznej (Dwa utwory), Pierre’a Bouleza (Notation XII) i Arnolda Schönberga (Drei Klavierstücke op. 11). Wszystko to tworzyło bardzo spójną całość, wzbogaconą cennymi słowami uzupełniającymi artystki pomiędzy poszczególnymi „zestawami” utworów, nakreślającymi sylwetkę kompozytorki i częściowo własne odczucia towarzyszące wykonywanej muzyce. Bardzo podziwiam pianistów podejmujących tak trudne i wymagające technicznie, ale też interpretacyjnie utwory. Martyna Zakrzewska swoim recitalem postawiła poprzeczkę bardzo wysoko.

Tego samego wieczoru odbył się także koncert prezentujący repertuar zgoła odmienny od poprzedzających „akordów ezoterycznych”. W auli Florianka, pięknej i bodaj jednej z najbardziej reprezentatywnych sal koncertowych Krakowa, pod hasłem „Muzyka niedawna” Chór Polskiego Radia (prowadzony przez Marię Piotrowską-Bogalecką) zaprezentował kompozycje trójki dojrzałych twórców, których śmiało zaliczyć można do grona klasyków polskiej muzyki współczesnej: Agaty Zubel (wspomnianej wyżej przy okazji środowego wykonania Purification), Pawła Mykietyna i Pawła Szymańskiego. Madrygały na 5 głosów Agaty Zubel wykonano na początku. Narracyjny tekst charakteryzujący historyczny gatunek madrygału zastąpiony został pojedynczymi sylabami i głoskami prezentowanymi za pomocą wachlarza różnych ekspresji mowy, jak szept czy śmiech pojawiający się pod koniec utworu. Taki „zestaw” z jednej strony daje wykonawcom swoiste pole do popisu, z drugiej zaś jest technicznie mocno wymagający i nie pozostawia wiele miejsca na ewentualne niedociągnięcia. Piątkowe wykonanie było jednak bardzo dobre.

Jako kolejny zabrzmiał Chorał i kanon Pawła Mykietyna, kompozycja zamówiona przez Chór Polskiego Radia do niezwykle przejmującego francuskojęzycznego tekstu Leyli Daryoush, powstałego do melodii z finału spektaklu Krzysztofa Warlikowskiego Wieczór Trzech Króli. Treść wiersza poruszająca bolesne kwestie związane z utratą nowo narodzonego dziecka, wspomnienia matki i towarzyszące im emocje, połączona z muzyką pełną prostoty i swoistej czystości wywarła na mnie (i pewnie nie tylko) duże wrażenie. Na zakończenie wykonano dwie kompozycje Pawła Szymańskiego, których daty powstania dzieli ponad piętnaście lat: motet na chór męski In paradisum i Phylakterion na głosy i instrumenty perkusyjne. In paradisum to już klasyk – utwór, który przyniósł kompozytorowi zwycięstwo w Konkursie Międzynarodowej Fundacji Muzyki Polskiej w 1995 roku, napisany do tekstu antyfony z rzymskokatolickiej liturgii pogrzebowej, wprowadzający w wyjątkowo kontemplacyjny nastrój. Phylakterion powstał z kolei z inspiracji odnalezionym w wykopaliskach starochrześcijańskiego królestwa Nubii (obecne tereny południowego Egiptu i północnego Sudanu) hymnem oraz tekstami greckimi. Dużą rolę odegrało (i to dosłownie) rozbudowane instrumentarium perkusyjne, podkreślające nieco surowy, a przy tym magiczny i odrywający od rzeczywistości charakter kompozycji. Krzysztof Kwiatkowski w niedawno wydanej małej monografii określił utwór jako „muzyczny rytuał”, z czym trudno jest się nie zgodzić.

Sobota upłynęła pod hasłem Stanisława Lema. Rok 2021 ogłoszony został rokiem polskiego autora, więc wiele instytucji kultury podjęło inicjatywy związane z jubileuszem obchodów setnych urodzin pisarza. Lemowskiego akcentu nie zabrakło także na Sacrum Profanum. Popołudniowy koncert pod hasłem „LEM: Lapidarna Ekspresja Moderny” należał do artystów z sekstetu wokalnego proMODERN. W programie koncertu znalazły się cztery zróżnicowane stylistycznie kompozycje zainspirowane twórczością pisarza w sposób bardziej lub mniej bezpośredni. Nina Fukuoka w utworze fever dream made manifest wykorzystała teksty zaczerpnięte z internetu, mediów społecznościowych i prasy. Połączenie stanowiące swoistą impresję na temat współczesności: wątki polityczne i społeczne, jedzenie i pandemiczne obostrzenia. Z kolei Lubię Zofii Dowgiałło podejmowało bardzo istotne obecnie kwestie dotyczące kondycji człowieka we współczesnym, zdominowanym przez technologię świecie. Kompozycja out of the light of the two suns a phantasmagorical city appears Andrzeja Karałowa powstała z inspiracji fragmentów jednej z najistotniejszych pozycji w katalogu Lema, Solaris. Cezary Duchnowski wybrał eseje z Doskonałej próżni (tak też zatytułował swój utwór) – publikacji obejmującej recenzje nieistniejących tekstów i apokryfów pisarza.

Drugi koncert w wykonaniu krakowskiej Spółdzielni Muzycznej otworzył utwór Piotra Peszata Musikalisches Opfer #2 zainspirowany myślą Lema nad możliwością kreowania rzeczywistości. Jak wyznał kompozytor: „W swym utworze próbuję zobrazować człowieka »pomiędzy« rzeczywistościami. Pomiędzy tym, co realne i wydarza się na scenie, a tym, co wirtualne i widoczne dla odbiorcy w warstwie wideo”. Centralne miejsce na scenie zajmował wiolonczelista Jakub Gucik z umieszczoną na głowie kamerką, który rozglądając się w różnych kierunkach wcielał się w rolę głównego bohatera niejako poszukującego miejsca pomiędzy wspomnianymi wyżej sferami.

Utwór Żanety Rydzewskiej to my stars (odwołujący się do lemowskiej Podróży do gwiazd) przedstawiał z kolei pewien rodzaj dialogu między dwoma grupami instrumentów dętych. Muzycy ubrani w białe laboratoryjne kostiumy „wymieniali zdania”, a może próbowali nawiązać jakiś pozaziemski kontakt (kosmici versus ziemianie?). Sytuację „komentowali” pozostali instrumentaliści. W utworze Fiasco Mikołaja Laskowskiego (inspirowanym powieścią Lema o niepowodzeniu podjętych prób w nawiązywaniu komunikacji pozaziemskiej) połączone zostały brzmienia elektroniczne i instrumentalne, operujące skrajnymi rejestrami. Istotny aspekt stanowiła także aktorska gra muzyków: ich mimika i gesty.

Na zakończenie w monodramie Aleksandra Nowaka Lo firgai. Maska do wykonawców dołączyła fenomenalna Joanna Freszel, wcielająca się w główną postać opowiadania Lema o tym samym tytule, stanowiącego źródło inspiracji. Tekst literacki jest wyjątkowo mroczny, o aurze jak z dobrego dreszczowca. Akcja rozgrywa się w świecie, którego realia stanowią połączenie futurystycznych rozwiązań technologicznych ze znanym z historii systemem feudalnym (pałac, król, dwór etc.). Narratorka – Dziewczyna-Modliszka – jest jednocześnie główną bohaterką. Treść, tym razem napisana przez samego kompozytora, stanowi połączenie opisu procesu jej przemiany (szuka siebie, swojej tożsamości; uczy się „bycia”, tego w jaki sposób postrzegać rzeczywistość), doznawanego uczucia miłości oraz zbrodni. Językiem libretta stał się Lojban (Lożban) mający posłużyć w potencjalnej komunikacji z istotami żyjącymi poza naszą planetą lub komputerami. Po raz kolejny w utworze kompozytora pojawił się język niekoniecznie znany – podobnie jak w ahat ilī – siostra bogów (premiera na Sacrum Profanum 2018) z librettem Olgi Tokarczuk, gdzie obok angielskiego istotne role odegrały wybrane języki dawne: akadyjski, aztecki, starogrecki, starosłowiański, łacina czy w kompozycji Drach. Dramma per musica (premiera na Auksodrone 2019) do tekstu Szczepana Twardocha, w którym połączono polski, niemiecki i śląski.

Podczas niedzielnego finału festiwalu, wzorem poprzednich dni, również zagrano dwa koncerty. Pierwszy – „~dojrzałość” – dedykowany konceptualizmowi i performatyce wykonali artyści działający w Ensemble Kompopolex, którzy sami tak piszą o sobie: „wykonują utwory zaangażowane i angażujące, często porzucają swoje instrumenty na rzecz kabli, keyboardów, tańca i śpiewu”. Program sięgający m.in. do wczesnej twórczości jednego z czołowych krakowskich kompozytorów muzyki elektroakustycznej i eksperymentalnej, Marka Chołoniewskiego (Assemblages dla konkretnych wykonawców), stanowił przegląd kompozytorskich pomysłów z ostatnich lat połączony z propozycjami najnowszymi. Obok przywołanego wyżej autora zaprezentowane zostały utwory La Monte Younga (Composition 1960 #7, #10#13), Pauline Oliveros (Rock Piece), Marty Śniady (c_ut|e_#1), Ole Hübnera (trauma und zwischenraum 3 na trio), Caroli Bauckholt (Geräusche), Neo Hülckera (we speak na trio). Choć tego typu repertuar nie do końca trafia w moje preferencje (pewnie wciąż za mało wiem o takiej muzyce) uczestnicząc w podobnych koncertach zawsze jestem pod dużym wrażeniem wykonawców, ich wszechstronności i obeznaniu w technikaliach.

Festiwal zamknął jubileuszowy występ Arditti String Quartet, zespołu cieszącego się bardzo dużą renomą i specjalizującego się w wykonawstwie muzyki współczesnej od blisko pięćdziesięciu lat. Repertuar kwartetu jest bardzo szeroki – taki też zaprezentowali podczas niedzielnego wieczoru. W programie znalazły się utwory znanych z kanonu muzyki dwudziestego wieku klasyków, jak: Gyögy Ligeti, Iannis Xenakis, Helmut Lachenmann, a także uznanych i cenionych świecie kompozytorek – Olgi Neuwirth, Rebekki Saunders oraz Hildy Paredes (jej utwór Hacia und Bitacora Capilar miał swoje polskie prawykonanie) – wszystkie dedykowane Irvine’owi Ardittiemu, założycielowi kwartetu. Organizatorzy w programie całego festiwalu zamieścili szacunkowy czas wykonywanych utworów. Szacując trwanie koncertu doliczyłam się około dwóch godzin. Nieco zmęczona (festiwalowa intensywność i całotygodniowa praca trochę dawały mi się we znaki) usiadłam w fotelu. To była muzyczna uczta, wspaniały występ – gdyby miał trwać jeszcze przez kolejną godzinę, nie miałabym nic przeciwko. Drugiej części słuchałam z zamkniętymi oczami – bardzo to lubię, czasem lepiej dzięki temu „wczuć się w klimat”. Arditti String Quartet to prawdziwi mistrzowie. Mam nadzieję na więcej koncertów w ich wykonaniu (może podczas przyszłorocznej edycji?).

Podsumowując, Sacrum Profanum 2021 uważam za bardzo udane. Program obfitował w repertuar pod wieloma względami dowodzący dojrzałości przedsięwzięcia, stawiając przy tym na młodość i świeżość. Dojrzałość, jako motyw przewodni wydarzenia, była też dobrze wyegzekwowana przez pomysłodawców. Wyselekcjonowany repertuar i dobór wykonawców zagwarantowały wysoką frekwencję publiczności podczas koncertów. Jestem bardzo ciekawa odsłony Sacrum Profanum: Post Scriptum (do końca roku zaplanowane są dodatkowe trzy koncerty: recital fortepianowy Reinholda Friedla i dwa występy Spółdzielni Muzycznej).