Różnorodność jako metoda. Ephemera 2022
„Dzisiaj mija 113. dzień wojny w Ukrainie” – tymi słowami rozpoczął się pierwszy koncert tegorocznej Ephemery. Choć wszyscy mamy świadomość, co dzieje się za wschodnią granicą, jest to informacja, którą należało przypomnieć. Wojna w Ukrainie powoli staje się tragedią, nad którą przechodzimy do porządku dziennego. Mimo że wszyscy dalej deklarują chęć pomocy naszym sąsiadom, wydarzenia nie budzą już w społeczeństwie takiej trwogi jak kilkanaście tygodni temu. Chociaż, podobnie jak w latach poprzednich, festiwal pozbawiony był motywu przewodniego, część wydarzeń wyraźnie odnosiła się do aktualnej sytuacji politycznej. Dla mnie Ephemera zaczęła i zakończyła się widokiem ukraińskiej flagi w dłoniach artystów.
Kiedy patrzyłem na program pierwszego dnia festiwalu, byłem pełen obaw. Nie wiedziałem, czy po performansie bazującym na ukraińskiej poezji oporu Tarasa Gembika i grupowej lamentacji podczas Community of Grieving zgromadzeni będą w stanie skupić się na planowanej uczcie na Boskich ciałach. Nie było to jednak problemem, głównie za sprawą dobrego wyważenia drugiego występu.
O Ziemio utracona, zjaw się, chociażby w chorym śnie opierała się na stosunkowo prostym, oszczędnym pomyśle: performerowi towarzyszyły artystki nieprzypadkowo grające na ukraińskich instrumentach ludowych – bandurach (czy jak informuje program, kobzach)1, a pejzaż dźwiękowy dopełniało słuchowisko Zoi Michailovej. Delikatne arpeggia i dronowe loopy stworzyły kruche środowisko, na tle którego osłonięty flagą Ukrainy Gembik mógł recytować ukraińską poezję. Mimo bariery językowej, przejmowała ona swoją autentycznością, przede wszystkim dzięki ekspresji wykonawcy.
Kolejną propozycją była praca Zosi Hołubowskiej i Julii Giertz – Community of Grieving. Przeszła ona drogę od wydarzenia online w ramach zdalnej edycji Unsound w 2020 do fizycznej manifestacji rok później podczas festiwalu w Krakowie. Porównując obie te inkarnacje projektu, zdecydowanie korzystniej wypada wersja fizyczna. Performans rozpoczął się już na korytarzu Komuny, kiedy artystki ubrane w białe szaty przeszły całe pomieszczenie i udały się na salę, ciągnąc za sobą podążającą za nimi widownię. W docelowym miejscu wykonawczynie zajęły swoje miejsca na przeciwnych krańcach sali i rozpoczęły rozpaczliwe inkantacje. Immersja w wykreowaną przez artystki przestrzeń zdawała mi się o wiele prostsza w stworzonym przez nie środowisku niż w domowym zaciszu, w którym setki bodźców mogłyby odciągać od prawidłowego przeżycia wydarzenia. Występ wyraźnie wybrzmiał w zestawieniu z poprzednią pracą Gembika. Mimo że prawdopodobnie nie był to cel performansu, artystki stworzyły przestrzeń do lamentacji nad obecną sytuacją polityczną. Następujące po sobie przedstawienia miały charakter silnie katartyczny.
Jadalna instalacja Boskie ciała była zdecydowanie źródłem jednych z najciekawszych festiwalowych doświadczeń, a atmosfery wydarzenia nie zniszczyła nawet skrajnie niesprzyjająca pogoda. Chociaż większość uczestników całą uwagę skupiła na magicznie wyglądających potrawach i wystroju (co jest jak najbardziej zrozumiałe, bo jedzenie prezentowało się naprawdę fantastycznie), należy odnotować, jak tę multisensoryczną ucztę wypełnił świetnie wyważony, ambientowy set DJ-ki Facheroi. Całość złożyła się na oniryczny, dionizyjski klimat, który niestety nie utrzymał się długo. Z atmosfery wybił performans Belli Ćwir czytającej W poszukiwaniu straconego czasu. Być może było to spowodowane moim ambiwalentnym stosunkiem do twórczości Prousta (znacznie bardziej wolę Itala Calvina, o czym później), a może był to problem koncepcji lub samego wykonania2. Pewne jest jednak, że był to pomysł nietrafiony. Być może w innym kontekście podobne przedsięwzięcie miałoby rację bytu, jednakże podczas kolacji występ Belli był w najlepszym wypadku zbędną ciekawostką. Powrót do odpowiedniego nastroju zapewniła improwizacja duetu Matmos. Bazowała ona na nagranych na żywo samplach Martina Schmidta wydającego dźwięki za pomocą sałaty, selera oraz przyrządów gastronomicznych. Zarejestrowany materiał był następnie przetwarzany cyfrowo przez jego muzycznego (i życiowego) partnera. Z samym zespołem miałem nadzieję spotkać się dzień wcześniej na planowanym Q&A, jednak przedsięwzięcie w ostatniej chwili odwołano. Odniosłem wrażenie, że występ był jedynie preludium do nadchodzącego sobotniego koncertu, na który publikę zaprosili wykonawcy sprawiający wrażenie niezadowolonych ze swojego pierwszego występu. Mimo że uwidoczniły się pewne problemy kreatywne (Drew Daniel po wyczerpaniu możliwości sampli nagranych na żywo zaczął ratować się fragmentami z przedstawień Bogusława Schaeffera), występ okazał się udany i przyjęty entuzjastycznie. Duet już wtedy zdawał się niezwykle czarujący i ujmujący, co zdecydowanie ugruntował na (jak to ujął Schmidt) „prawdziwym koncercie”.
Drobnym zarzutem wobec organizatorów mogłoby być rozplanowanie wydarzeń drugiego dnia festiwalu – mimo najszczerszych chęci uczestniczek, niemożliwy był udział w kilku równolegle odbywających się wydarzeniach. Drobnym, bo jest w pełni zrozumiałe, że organizatorzy nie przewidzieli chęci udziału zainteresowanych we wszystkich możliwych eventach. Postawiony pod ścianą zdecydowałem się na koncert Lee Gamble’a i Cateriny Barbieri w Teatrze Studio i była to trafiona decyzja – występy były jednymi z najlepszych w czasie festiwalu.
Projekt Models jest najnowszym dziełem Lee Gamble’a tworzonym przy kolaboracji z m.in: Łukaszem Wojtyską (dramaturgiem), Pawłem Sakowiczem (performerem) i Karoliną Kraczkowską (performerką). Praca przygotowana specjalnie na tegoroczną Ephemerę była poświęcona „bezcielesnym głosom”, które miały zostać wyrażone poprzez operacje Sakowicza i Kraczkowskiej na pustych statywach mikrofonowych. Muzyka Lee Gamble’a nie zapadała w pamięć, jednak od początku nie było to jej celem. Efemeryczność oprawy dźwiękowej działała na korzyść całego występu – nie odciągała uwagi od wysublimowanej choreografii, która była tutaj kluczowym środkiem ekspresji. Chwilę zajęło mi odnalezienie się w tym otoczeniu, jednak z perspektywy czasu widzę, jak występ dojrzał we mnie, a obrazy – choć oparte na prostych, czasami powtarzalnych figurach – niosły za sobą bardzo wyraźny, silny przekaz.
Problemu z immersją zdecydowanie nie miałem podczas koncertu Cateriny Barbieri. Niesamowicie pełne i bogate brzmienie otwierającego koncert At Your Gamut natychmiastowo wciągnęło mnie do muzycznego świata artystki. Wysublimowane brzmienie kompozycji połączone ze świetną grą świateł stworzyło hipnotyczny klimat. Koncert promował nadchodzący album artystki (Spirit Exit, którego premiera już 6 lipca), jednak Barbieri nie ograniczyła się do materiału z nowego krążka. I dobrze, bo chociaż zdecydowanie wolę nową artystyczną inkarnację artystki, jednym z najmocniejszych punktów koncertu było wykonanie Virgo Rebellion przy niezwykle widowiskowym oświetleniu. Będąc zupełnie szczerym, nie miałem dużych oczekiwań wobec tego koncertu. Choć twórczość Barbieri nie umknęła mojej uwadze, nie rozpatrywałem jej jako festiwalowego headlinera – byłem w ogromnym błędzie, bo artystka zaprezentowała jeden z najlepszych koncertów festiwalu.
Kolejna, trzecia doba była zdecydowanie najbardziej intensywną w czasie trwania festiwalu, a rozpocząłem ją od odwiedzin na najbardziej oczekiwanych występach w UCK Alternatywy. Przypadkowo w ostatnich miesiącach zainteresowałem się literaturą Itala Calvina, w tym jego refleksją nad sztuką zawartą w Wykładach amerykańskich 3. Z tego powodu byłem zaciekawiony perspektywą koncertu tria Leggerezza (z wł. lekkość), które postawiło sobie za zadanie umuzycznienie jednego z przymiotów opisanych przez Calvina. Jest to dość ciekawe przedsięwzięcie, ponieważ nawet teksty śpiewane przez Olgę Mysłowską były cytatami z Wykładów włoskiego pisarza. Chodziło, jak mniemam, o jak najwyraźniejsze zaznaczenie inspiracji i motywu przewodniego projektu, nie zaś o wartości czysto estetyczne. Do tego celu zdecydowanie bardziej nadałyby się fragmenty z chociażby Niewidzialnych miast. Przyznam, że podczas pierwszych rozważań nad Wykładami Calvina, kategoria na której skupili się wykonawcy, zdała mi się najmniej interesująca. Jak słusznie zauważył Patryk Zakrocki lekkość jest parametrem, który często bywa lekceważony 4.
Szczęśliwie konfrontacja moich wyobrażeń o lekkości z artystyczną interpretacją Leggerezzy pozwoliła mi zrozumieć szerszy aspekt tej kategorii. Podobnie jak literatura Calvina, muzyka tria jest inteligentna, zniuansowana i operująca wirtuozerią techniczną. Detale elementów artykulacyjnych Patryka Zakrockiego (gitara preparowana) i Michała Pepola (wiolonczela)5 oraz subtelna ekspresja Mysłowskiej złożyły się na kompozycje jakby zawieszone w czasie. Nie w sposób efemeryczny (jak mogłaby sugerować nazwa festiwalu), ale poprzez usytuowane gdzieś pomiędzy intelektualnym, a czysto emocjonalnym, podświadomym odbiorem bodźców dźwiękowych. Ostatnim utworem opartym na intensywnej grze wiolonczeli twórcy pokazali także, że lekkość nie zawsze musi się wiązać z delikatnością – może być intensywna, nie tracąc przy tym innych przymiotów. Było to w pełni satysfakcjonujące zakończenie jednego z najbardziej kreatywnych występów festiwalu.
Kolejnym występem w Alternatywach był „właściwy” koncert Matmos. Duet, obok Machine Girl, był dla mnie zdecydowanym headlinerem imprezy. Najnowszy album zespołu, którego ojcem chrzestnym i spiritus movens był Michał Mendyk (o czym wspominali sami artyści podczas występu) 6, jest moim zdaniem jednym z ciekawszych albumów tego roku. Matmos słynący z wykorzystywania niecodziennego instrumentarium na albumach w najnowszym projekcie wzięli na warsztat twórczość polskiego awangardzisty, Bogusława Schaeffera. Przy albumach opartych na dźwiękach zabiegów medycznych (A Chance to Cut Is a Chance to Cure), domowej pralki (Ultimate Care II), czy plastikowych elementów (Plastic Anniversary), muzyka krakowianina nie wydaje się tak egzotyczna (a może wręcz przeciwnie?). Podczas koncertu muzycy nie ograniczyli się jedynie do zaprezentowania materiału z najnowszej płyty – występ był podzielony na trzy części. Jak zapowiedział Drew „zagrano muzykę tworzoną na plastiku, muzykę inspirowaną twórczością polskiego kompozytora i coś, co być może nie jest muzyką w ogóle”.
Pierwsza część występu była odegraniem fragmentów z albumu Plastic Anniversary przy użyciu przedmiotów z tytułowego tworzywa – głównie plastikowego opakowania i brutalnie zmasakrowanej przez Schmidta płyty winylowej Baby I’m-a Want You zespołu Bread, którego, jak dowiedziała się publiczność, artysta szczerze nienawidzi7. Część „Schaefferowska” została wzbogacona o wizualizacje wykonane przez Schmidta, co okazało się bardzo dobrym rozwiązaniem, bo samo odtworzenie materiału z najnowszej płyty mogłoby być nużące, a projekcje były niezwykle zajmujące i idealnie oddawały eksperymentalny charakter albumu. Artyści wprowadzili także drobne urozmaicenie koncertu, angażując publiczność we wspólną muzyczną improwizację poprzez proste wybijanie dowolnego rymu shakerem do podkładu odtwarzanego przez zespół. Mimo widocznego zmieszania części zaangażowanych uczestników, było to bardzo sympatyczne doświadczenie. Ostatnia, nieco mniej zajmująca część koncertu, składała się z najbardziej konwencjonalnego, prekomponowanego materiału z albumu Quasi-Objects, który artyści ponownie wzbogacili o wizualizacje.
Po wydarzeniach na Ursynowie festiwalowe koncerty przeniosły się z powrotem do Komuny, gdzie odbyło się prawdopodobnie najbardziej intensywne wydarzenie wszystkich edycji festiwalu – koncert Machine Girl. Występ headlinera (myślę, że w takich kategoriach można rozpatrywać projekt Matta Stephensona) poprzedzony był dwoma widowiskami, niedawno założonego, ukraińskiego projektu popowo-eksperymentalnego Alien Body i rapera Ecko Bazza. Pierwszy z koncertów, mimo pełnego zaangażowania wokalistki Alian Core, pozostawił mnie lekko obojętnym. Być może było to spowodowane faktem, że nie miałem jeszcze okazji poznać twórczości duetu znajdującego się dopiero na początku drogi twórczej. Widzę potencjał w tym projekcie i planuję śledzić dalsze działania zespołu, jednak występ na Ephemerze nie należał do spektakularnych.
Kolejną propozycją w line-upie był występ ugandyjskiego artysty Ecko Bazza. Na twórczość rapera związanego z wytwórnią Nyege Nyege natknąłem się krótko przed ogłoszeniem programu Ephemery, przeglądając tegoroczne industrial hiphopowe premiery. Po pierwszym przesłuchaniu debiutanckiego albumu rapera (Mmaso) miałem mieszane uczucia. Z jednej strony projekt brzmiał bardzo świeżo nawet jak na standardy eksperymentalnego hiphopu, a beaty z elementami muzyki afrykańskiej zdały się wyjątkowo „organiczne” — zaś z drugiej słyszalne były pewne drobne niedociągnięcia produkcyjno-kompozycyjne. Całość zdała mi się bardzo interesującą, ale nierówną pozycją. Szczęśliwie wszystkie zastrzeżenia, jakie mogłem mieć wobec twórczości Ecko, zostały rozwiane podczas warszawskiego koncertu, który był jednym z lepszych koncertów hiphopowych, na jakim byłem w ostatnich miesiącach. Bazz nie jest jednym z raperów, którzy podczas występów polegają na materiale z playbacku – artysta zrobił naprawdę świetne show i utrzymywał dobry kontakt z publicznością. Również umiejętności Ecko Bazza na żywo robiły znacznie większe wrażenie niż na trackach zaprezentowanych na albumie, zwłaszcza w szybszych, bardziej dynamicznych utworach takich jak Nkoowola czy Teli.
Żywiołowy występ rapera był idealnym openerem dla koncertu Machine Girl. Projekt od początku istnienia czerpał z ekstremalnej elektroniki i metalu, ale dominacja tego drugiego gatunku jest znacznie wyraźniejsza podczas występów na żywo. Intensywność i dzikość koncertu duetu Stephenson/Kelly mógłbym porównać jedynie do występów synthpunkowego Street Sects lub cybergrindowego Duma. Z tą różnicą, że występy obu tych zespołów nie przekraczały 35 minut, a koncert Machine Girl był prawie dwukrotnie dłuższy, o czym należy wspomnieć, bo energia, jaką duet włożył w występ, była naprawdę porażająca. Matt potraktował teren Komuny jak scenę. Artysta, nie przerywając wykonywania utworów, biegał i skakał po całym podwórzu, nawiązując bezpośredni (czasami do przesady fizyczny) kontakt ze wszystkimi zgromadzonymi – zetknięcia z wokalistą po prostu nie dało się uniknąć. Zarówno partie wokalne (w szczególności growle), jak i instrumentalne, były bardzo wyrazistymi punktami koncertu. Ubolewam jedynie nad słabym nagłośnieniem perkusji Kelly’ego, którego partie wyglądały dość interesująco, jednak prawie w ogóle nie przebijały się przez ścianę dźwięku.
W programie festiwalu zaplanowano następnie noc klubową na Jasnej, która płynnie mogła przechodzić w poranne after party w mokotowskiej Królikarni. Przyznam, że nie wyszedłem naprzeciw planom organizatorów i intencjonalnie ominąłem noc klubową. Byłem pewien, że po pięciu koncertach i nocy klubowej nie będę w stanie wczuć się w klimat koncertów z cyklu W Brzask. Mimo że koncept porannego koncertu nie przypadł do gustu niektórym osobom postronnym, o czym świadczy artykuł opublikowany na łamach Gazety Wyborczej, dla uczestników stał się doświadczeniem jak najbardziej kojącym. Wydarzenie rozpoczął minimalistyczny koncert harfistki Anny Pašić, której subtelne przetworzone cyfrowo ostinata w połączeniu ze śpiewem ptaków i dźwiękami budzącego się do życia miasta, złożyły się na absolutnie cudowny, unikalny soundscape. Oszczędny w środkach występ w innym kontekście mógłby zdać się lekko nużący, jednak podczas jutrzenkowego Brzasku koncert Pašić był doświadczeniem baśniowym, oscylującym na granicy jawy i snu.
Kolejną poranną propozycją był performatywny występ dwóch artystów – PRICE’a i Tobiasa Kocha – w moim odczuciu, najbardziej bezpieczny i przystępny z całego tegorocznego festiwalu. Mimo że performans w założeniu miał być kolaboracją, został wyraźnie podzielony tak, że każdy z artystów wyznaczył odseparowaną twórczą przestrzeń. Świadomie rozpatruję ten występ jako dwa oddzielne koncerty, ponieważ propozycje wykonawców były na tyle niespójne, że interpretowanie ich w ramach pełnoprawnego duetu nie miałoby sensu i przynosiło szkodę obydwu artystom. W zestawieniu performerów zdecydowanie korzystniej wypadł Tobias Koch, którego występ był dość różnorodny i zajmujący, choć nie wszystkie elementy koncertu ze mną rezonowały. Artysta rozpoczął występ, ciągnąc za sobą idiofony i inne przedmioty wśród publiczności, a następnie kontynuował performans, przechadzając się z gitarą elektryczną po parku i grając minimalistyczne, dronowe partie. Pojawiły się pewne problemy techniczne w postaci przerywającego sygnału, jednak nie zaburzyło to znacząco klimatu całego wydarzenia. Najbardziej wyrazistym punktem występu okazały się segmenty, w których Koch używał swojego głosu. Ku mojemu zaskoczeniu w tym aspekcie artysta okazał się dużo bardziej przekonujący niż jego kolaborator. Występ PRICE’a był, w moim odczuciu, nieudany i o mało nie zaważył na odbiorze całego przedsięwzięcia. Jest to szczególnie rozczarowujące, bo materiał, który artysta zaprezentował na swoim debiutanckim albumie Sequences (True Sentiments), jest naprawdę interesujący. Występ, który w założeniu miał być występem dźwiękowo-performatywnym, ograniczył się do odegrania kilku utworów przy akompaniamencie gitary elektrycznej, przy czym sama ta gra nie była dopracowana.
Ostatnim wydarzeniem, w jakim uczestniczyłem w ramach tegorocznej Ephemery, był koncert ukraińskiej kompozytorki i artystki dźwiękowej, Katariny Gryvul. Wykonawczyni zaprezentowała głównie materiał z tegorocznego albumu Tysha, choć pojawiły się też starsze kompozycje (m.in. Faceless i No Pain). Występ Katariny od samego początku był bardzo emocjonalny i szczery, a zwieńczyło go rozwieszenie flagi Ukrainy. Artystka, podobnie jak Gembik w otwierającym festiwal performansie, nawiązywała do obecnej sytuacji za wschodnią granicą. Odczułem, że Katarina poprzez występ dała w pewnym sensie upust swojemu smutkowi, co niejako zapowiedziała podczas wywiadu z Martą Konieczną8.
Najczęstszym zarzutem, z jakim się spotykam wobec wszystkich dotychczasowych edycji Ephemery, jest brak motywu przewodniego, czyli czegoś, co charakteryzuje każdą edycję Unsound. Nie będę polemizował z tymi zarzutami i próbował udowodniać, że tegoroczny program był w jakiś sposób spójny – nie był, ale niekoniecznie uznaję to jego wadą. Event nigdy nie miał być warszawską filią swojej festiwalowej alma mater. W założeniu organizatorów Ephemera to przede wszystkim miejsce zderzenia najróżniejszych artystycznych środowisk i interdyscyplinarnych konfrontacji. Cel ten jest realizowany kosztem koherencji, ale jest to cena, którą warto zapłacić. Mimo że Ephemera nie stara się być autonomicznym bytem oderwanym od Unsoundu, to w tym roku – zdecydowanie bardziej niż w latach poprzednich – zyskała na indywidualnej specyfice, przejawiającej się właśnie w różnorodności.
Program informuje o tym, że wykonawczynie miały grać na kobzach, jednak Alina i Julia Dedenove są w istocie bandurzystkami i według moich obserwacji instrumenty artystek miały zdecydowanie więcej punktów wspólnych z bandurą, aniżeli kobzą. ↩
Artystka ciągle „zacinała się”, miała problemy z przeczytaniem niektórych słów, niezbyt zwracała też uwagę na ton i intonację. Mimo wszystko nie uważam, że performans był zły, być może mógłby znaleźć swoje zastosowanie w innym kontekście ↩
Calvino w swoich rozważaniach rozważał nad kategoriami: lekkości, dokładności, szybkości, przejrzystości oraz wielorakości w odniesieniu do literatury. ↩
Festiwal Muzyka Wiary – Muzyka Pokoju, https://fb.watch/dZmvofC6OV/ dostęp: 03.07.2022). ↩
Program ponownie podaje błędną informację na temat instrumentarium. Wedle podanych informacji Michał Pepol miał grać na skrzypcach, jednak wykonawca na koncercie bez wątpienia grał na wiolonczeli, z czego słynie zresztą muzyk ↩
Mendyk z własnej inicjatywy skontaktował się z zespołem i wysłał artystom fragmenty z muzyką Schaeffera. Jak przyznali artyści, twórczość polskiego awangardzisty wcześniej była im obca. ↩
Schmidt przed dokonaniem dewastacji płyty powiedział: „I hate this fucking band! I want to destroy all of their records and they are welcome to do the same with mine”. ↩
„Ból jest głębszy i ostrzejszy. Kiedy nie masz już sił krzyczeć, ale masz wrażenie, że każda komórka wewnątrz twojego ciała jest bólem. W mojej muzyce chcę to pokazać, ale bez „programu”. Pragnę bardziej osobiście podzielić się swoim bólem i smutkiem ze słuchacz(k)ami. To interesujące, że w języku ukraińskim mamy tak wiele wariacji na słowa ból i smutek, ale w angielskim trudno znaleźć mi analogie. Dodatkowo teraz, gdy mam już jakieś występy, zawsze staram się coś zrobić: wywiesić flagę, krzyczeć „Sława Ukrajini”. Cokolwiek, żeby sprowadzić ludzi z powrotem do tej sytuacji. Więc spodziewajcie się, że będę do was mówić także podczas występu na festiwalu Ephemera w Warszawie” [w]: Kocham wolność i wiem dlaczego. Rozmowa z Katariną Gryvul, M. Konieczna, Glissando 2022, https://glissando.pl/aktualnosci/kocham-wolnosc-i-wiem-dlaczego-rozmowa-katarina-gryvul/ (dostep: 03.07.2022). ↩