Wiolonczelowe beaujolais nouveau
Polish Cello Quartet, młody zespół młodych muzyków, w miniony czwartek 29 października zaprezentował w sali kameralnej Narodowego Forum Muzyki we Wrocławiu cztery młode kompozycje, przeznaczone na tenże nietypowy, wiolonczelowy chór.
Rozpoczęło Quartetto per quattro violoncelli Piotra Mossa. Utwór z 1978 roku, mimo zwycięstwa na Międzynarodowym Konkursie Kompozytorskim im. C.M. von Webera w Dreźnie, nie zafunkcjonował w życiu koncertowym. Nie dziwi mnie to jednak zbytnio. Ów niezwykle płodny twórca, który doszedł do mistrzostwa w wygrywaniu konkursów kompozytorskich znakomicie wie jak tworzyć muzykę, która będzie przekonywująco wyglądać na papierze. Niestety jej realizacja często okazuje się, jak w przypadku Quartetto, irytująco przewidywalna. Neoklasyczny strukturalizm, ubrany w konwencjonalny, dysonansowy język harmoniczny nie stanowi wartości, która mogłaby oprzeć się upływowi zaledwie niecałych czterdziestu lat.
W drugiej części koncertu do kwartetu dołączył Stephen Hawking wiolonczeli, Dominik Połoński. Wykonane przez piątkę muzyków kompozycje są owocem ich wspólnej inicjatywy Sound Gate, w ramach której oferują młodym kompozytorom pole do prowadzenia najróżniejszych eksperymentów sonorystycznych.
Eksperyment, którego dopuścił się Artur Zagajewski w swojej Canzonie (2014) dał zaiste niecodzienny efekt. Kompozytor wykorzystując homogeniczność aparatu wykonawczego stworzył niezwykle piękną, jednorodną tkankę brzmieniową, trwającą leniwie w przestrzeni. Narracja w tym utworze w zasadzie nie istnieje, jest on zawieszoną w czasie chwilą, pięknym wspomnieniem, otulonym płaszczem melancholii. I tak jak banalnym jest niniejszy opis, tak przejmujące wrażenie banału wywoływała miniaturka Zagajewskiego. Był to banał pierwszego pocałunku, banał zakochania i banał ciepła ukochanej dłoni, głaszczącej twarz. Banał piękna i szczęścia.
W nastroju tym nieco blado wypadło Exile (2014) Weroniki Ratusińskiej, którego repetytywność i harmonia trąciła nieco narracyjnością muzyki filmowej.
Pièces de violoncelles (2015) Andrzeja Kwiecińskiego okazała się za to minimalnie przedwczesnym, muzycznym beaujolais nouveau. Kwieciński zdaje się tworzyć ostatnio muzykę wyłącznie dwóch rodzajów, malując obrazy albo bezgranicznego smutku albo nieokiełznanej, dzikiej wesołości. Nic pomiędzy. Najnowsza kompozycja plasuje się zdecydowanie na szczycie tej drugiej kategorii, zaraz obok Concerto in re maggiore na klawesyn i baloniki. Potraktowana nieco jak u Lutosławskiego forma dwuczęściowa rozpoczyna się dziwacznym „Hésitant”, opartym na pojedynczym akordzie, powtarzanym niespiesznie, z bezwstydnym uśmiechem na ustach. Kolejne powroty tego wesołego D-dur przedzielają charakterystyczne dla Kwiecińskiego szmery, trzaski i nieco lubieżne glissanda. Znakomita akustyka sali kameralnej NFM wyjątkowo sprzyjała tego typu brzmieniom, tworząc wrażenie kinowej wręcz przestrzenności dźwięku. Druga część, „Direct”, przynosi natomiast zdecydowaną zmianę. Pulsujące opukiwanie pudła rezonansowego napędza szalony bieg radosnych gestów à la Simon Steen-Andersen. Mechanizm, stworzony przez Kwiecińskiego, podobnie jak w Concerto in re maggiore, mimo prostoty, działa perfekcyjnie, wciągając słuchaczy w szał sterylnej dionizyjskości. I – rzecz podczas prawykonań niesłychana! – wrocławska, czwartkowa publiczność kupuje ów spektakl z entuzjazmem, zmuszając muzyków do bisowania całej drugiej części utworu.
Muzycy Polish Cello Quartet i Dominik Połoński zaprezentowali się we wszystkich kompozycjach perfekcyjnie, nawiązując jednocześnie znakomity kontakt z publicznością. Duża w tym zasługa Krzysztofa Karpety i Dominika Połońskiego, którzy w krótkich zapowiedziach objaśniali charakterystyczne cechy każdej kompozycji. Trzeci czwartek listopada pokazuje co roku, że można czerpać radość z lekkiego, młodego wina. Ostatni czwartek października pokazał, że istnieje coś takiego jak dobry i jednocześnie przyjemny koncert abonamentowy z muzyką współczesną.
Szymon Maliszewski