Numer 3 / 2005

Aleksandra Gryka – wywiad

Ewa Szczecińska, Jan Topolski

J: Zacznę zupełnie niemuzycznie; jesteś jedną z najbarwniejszych postaci naszej sceny muzycznej, nawet podczas tegorocznej „WJ”  wymyślono Ci przydomek „córka Karlheinza Stockhausena” – to tak à propos Twojego wyglądu… Czy to jest próba stworzenia jakiegoś wyrazistego wizerunku?

O: Nie, i nie jestem córką tego pana (śmieje się). Po prostu tak lubię.

 

J: I taką fryzurę też lubisz?

O: Tak. Nie mogę się obcinać na jeża, bo wyglądam wtedy jak żołnierz (a na razie do wojska się nie wybieram), więc sobie stawiam coś w rodzaju irokeza… (śmieje się)

E:  Jesteśmy tuż po „WJ” 2004 i mam pytanie odnośnie Twoich wrażeń. Czy coś Cię tam zafrapowało, porwało?

O: Jasne, chyba najbardziej koncert czterech symfonii Lutosławskiego. Ale jakiegoś wielkiego odkrycia, jakim był np. rok temu wykonanie Czterech pieśni… Griseya nie było. Chociaż z drugiej strony, na każdym koncercie można znaleźć coś interesującego, nawet jak był mniej udany.

E: A fakt, że jesteś kompozytorką, ma wpływ na to, jak słuchasz?

O: Tak, oczywiście. Kiedyś np. traktowałam koncert jako kopalnię pomysłów. A teraz słucham coraz bardziej wnikliwie.

E: Co Cię najbardziej fascynuje, inspiruje? Gdybyś miała to odnieść do „WJ”…

O: Szukam pomysłów, czy raczej: pewnego rodzaju inspiracji na cały utwór lub na jakieś drobiazgowe rozwiązania.

E: Coś Ci tak naprawdę pozostało po tej „WJ”?

O: Pewnie, mam teraz pomysły na cztery utwory, chociaż wyjdą z tego może dwa…

E: A możesz coś zdradzić?

O: Na razie jawi mi się jakaś barwa, koncepcja na to jak formalnie poprowadzić cały utwór… Mam też pomysł na kompozycję z udziałem fortepianu, może na taśmę ośmiokanałową, o ile studio w Krakowie coś wymodzi… i jeszcze jakaś warstwa wideo do tego…

E: Czy myślisz o tym, żeby z kimś współpracować?

O: Nie. Kiedyś zrobiłam sama wideo, byłam szczęśliwa, że udało mi się w ogóle opanować ten program. Cały czas coś próbuję z tym zrobić.

E: Jak czujesz się teraz jako kompozytorka? Pamiętam naszą rozmowę sprzed dwóch lat. Coś się przez ten czas zmieniło?

O: Cos się może  pogłębiło… Mam chyba większą świadomość słuchania, większą świadomość siebie… A tak poza tym, to przez te dwa lata nic nie urosłam (a szkoda) – zawsze chciałam mieć 170 cm wzrostu, a że chodzenie na szpilkach (na szczudłach również) to dla mnie rzecz niewykonalna, tak też w swoich 166 cm wciąż tkwię (śmieje się).

E: Jak myślisz teraz o komponowaniu?

O: Czytam sobie o materii i antymaterii, i to jest rodzaj mojego natchnienia…

J: Czyli fizyka? Jak się patrzy na tytuły twoich utworów… one nie są zrozumiałe dla śmiertelników.

O: To tylko moje skróty myślowe i nie mają one wcale ułatwić zrozumienia utworu… Mają kompozycje dodatkowo ubarwiać, coś jeszcze troszkę bardziej pomieszać…

J: Mogłabyś wyjaśnić na jakimś przykładzie, co one znaczą?

O: Cała zabawa polega właśnie na tym, żeby nie tłumaczyć! (uśmiecha się)

E: Wydaje mi się, że kluczowe jest dla Ciebie „złapanie” metafory – mówisz materia-antymateria, ale jak to się dalej przekłada na proces komponowania?

O: Jest coś, co odpowiada mojemu wyobrażeniu i co usiłuję przerobić potem na formę muzyczną. Nie sądzę żeby tu chodziło o łapanie metafor. Ciężko jest mi naprawdę powiedzieć co pojawia się najpierw (poza pomysłem zasadniczym oczywiście, bo ten pojawić jako pierwszy musi się zawsze) – forma, brzmienie czy może kolorystyka. Bo harmonia jest z reguły na końcu… Jest dla mnie najmniej istotna.

E: Twoją muzykę zawsze odbieram jako obiekt przestrzenny i wielowymiarowy.

O: To ciekawe odczytanie, chciałabym, żeby ludzie tak właśnie odbierali moją muzykę, ja właśnie w taki sposób myślę. Najchętniej kupiłabym sobie sztalugi i na nich „malowała” tę przestrzeń. Jest zawsze kilka wymiarów jednocześnie. Ale mam wrażenie, że ostatnio trochę upraszczam. Może za bardzo…

J: Nie, chyba jeszcze ujdzie! (śmieje się)

E: A gdy pojawia się chaos, to z nim jakoś walczysz?

O: Wtedy uproszczenie jest pewnym sposobem. Na przykład zamiast siedmiu linii są cztery… Ale nie wiem, czy to dobrze i z chaosem raczej nie walczę. W ogóle jak człowiek słyszy słowo chaos, to zaczyna się bać; i ja też… A Gombrowicz pisał: „Jak to jest, że urodzeni z chaosu, nie możemy się z nim zetknąć. Zaledwie spojrzymy, a już w naszym spojrzeniu rodzi się porządek i kształt…”

J: Dlaczego właściwie tak Ci zależy na komplikacji, gęstości?

O: Trudno jest mi coś wyrazić jedną myślą. Jak myślę o jakiejś rzeczy, to myślę również o rzeczach związanych z nią bliżej lub dalej. Poza tym lubię kosmos…wszechświat… czarne dziury… galaktyki… czarna materia… materia?… czas… liczby: te nano i te makro…i ta malutka Ziemia ze swoimi mieszkańcami w tym wszystkim…

J: Mhm, czy w takim razie chciałabyś, żeby Twoje utwory były podobne w strukturze do wszechświata?

O: Pewnie, byłoby fajnie! (śmiech)

J: To, co mówisz, powiązałbym najchętniej z wizją Xenakisa. Czy to jest dla Ciebie jakiś bliski twórca?

O: Jest mi bliski, jest dla mnie jednym z wzorców, ale nie będę go naśladować… Może wyciągać wnioski – tak.

E: W Twoich inspiracjach widać jednak sprzeczności, np. Chopin, o którym mówiłaś mi dwa lata temu, a z drugiej strony Xenakis. Czy myślisz kategoriami: delikatność-brutalność?

O: W muzyce muszą być kontrasty. Ważne jest, żeby znaleźć takie proporcje, żeby te skrajności mogły zaistnieć jednocześnie, czy może prawie jednocześnie. A poza tym, podobno przeciwności lubią się ze sobą łączyć, chyba cała natura została tak ukształtowana.

J: Co właściwie chciałabyś przekazać swoją muzyką?

O: Nie lubię o tym mówić za bardzo. Chyba to, co w danym momencie wydawało mi się ważne, warte przekazania… tak naprawdę to moja tajemnica.

J: Myśl, uczucie?

O: Wiesz, chyba myśl bez uczucia i uczucie bez myśli nie ma za bardzo sensu…

J: Ale zdarza się… Chciałabyś, żeby słuchacz ten komunikat odczytał?

O: Każdy odbiera inaczej, jeżeli nie wychwyci tego, co było dla mnie istotne, to trudno. Ja na przykład słucham muzyki coraz bardziej emocjonalnie.

J: Rozmawiasz ze swoimi słuchaczami?

O: (stanowczo) Nie.

E: Czy mogłabyś w ogóle nie komponować?

O: Pewnie ciężko by mi było to wszystko zostawić… Kiedyś, jak już się stwierdzę: dość, to wyjadę do Islandii i zacznę łowić ryby. Północ mnie bardzo pociąga: cisza, przestrzeń i surowość, taka, że aż boli! Zdecydowanie bardziej lubię Północ, nie Południe. I morze…ocean…zimną, prawie nieskończoną wodę…

J. Wrócę jeszcze do pytania o sens komponowania. Czy np. fatalne recenzje, perspektywa życia w nędzy mogłyby skłonić Cię do rzucenia kompozycji?

O: Nie, ja w ogóle nie myślę o tych złych rzeczach. Mam taką filozofię życia, która mówi, że nie należy myśleć o tym, co złe, tylko o tym co dobre i dostrzegać wszędzie pozytywy. A komponowanie to dla mnie jakiś sens życia.

E: Mogłabyś pisać do szuflady?

O: Ja czasami piszę do szuflady.

E: Myślałaś o tym, żeby napisać utwór multimedialny, dramatyczny? Może nie od razu operę…

O: Na dyplom napisałam balet i chciałabym go kiedyś wystawić. Chciałabym też w jakimś projekcie wykorzystać internet, żeby działo się to równocześnie w kilku miejscach, miastach. Na dużą skalę.

E: Czego słuchasz w domu, dla przyjemności?

O: Słucham ostatnio nowej Björk. To bardzo ciekawa płyta. Albo Radiohead… I Chopina… tak tak tak (uśmiecha się).

J: Wierzysz w to, że stworzysz swój własny, oryginalny język muzyczny?

O: To jest na pewno ważne. Najistotniejsza jest dla mnie barwa –  stworzenie własnego języka nie jest moim celem. Chociaż on zapewne powstanie tak czy inaczej. Boję się, że jak już go znajdę, to w nim ugrzęznę. To się niestety bardzo często zdarza kompozytorom.

J: Kiedy słucham Twoich utworów, mam wrażenie  niedosytu. Nie ma w nich dramaturgii, ona jest ledwie zasugerowana. Za każdym razem chcę usłyszeć nowy utwór, bo tamten poprzedni mi nie wystarcza…

O: Ale to fajnie, że tak Ci się wydaje. Lubię krótkie formy, poczucie niedosytu (to podobno również bardzo ważne w procesie odżywiania u człowieka). Lubię dawkować…a przedawkowanie często grozi śmiercią…

J: Ale to jest niebezpieczne, bo słuchacz czuje się podniecony i porzucony…

O: To niech spada… (śmiech)

E: Należysz do grona fanów spektralizmu?

O:  No jasne: świetnie, że w głowach kompozytorów coś takiego się pojawiło. Spektralizm cały czas mam na uwadze, ten kierunek jest mi bliski, choć nie znaczy to, że będę produkować jakieś spektralne kalki.

J: Boisz się teoretycznej strony spektralizmu?

O: Nie, wręcz przeciwnie, tylko, że nie chcę zatrzymywać się na poziomie wyliczania, potrzebne są też emocje.

J: Czy masz jakiegoś mistrza we współczesnej muzyce?

O: Teraz jest nim Grisey. Podoba mi się, jak sobie wszystko poukładał, przede wszystkim podoba mi się sama jego muzyka. Spektralizm posłużył mu do pokazania siebie.

J: A dostrzegasz jakieś podobieństwo w twórczości swojej i rówieśników, coś, co byłoby wspólne dla całego pokolenia?

O: Nie! Lubię muzykę Wojtka Zycha, Adama Falkiewicza. Ważne są rozmowy,  zainteresowania. Ale każdy z nas jest inny.

J: Czy „nowość” jest dla Ciebie ważna?

O: To zależy co ta „nowość” oznacza Bo jest: nowe-stare; nowe-nagłośnione, aczkolwiek puste; nowe-bo się właśnie narodziło; nowe-niedostrzegalne, itd. Wydaje mi się, że to prawdziwe nowei jednocześnie dobre jest dostrzegalne znacznie później, kiedy już przestaje być w rzeczywistości nowym, choć jest tak nazywane. Jednak jak słyszę słowo „nowość”, to przeważnie kojarzy mi się ono z nowinkami technicznymi, gadżetami elektronicznymi.

J: Lubisz swoje stare utwory?

O: Z reguły nie. Wolę do nich nie sięgać.

E: Jaki aparat wykonawczy najlepiej czujesz? Na co chciałabyś pisać?

O: Na instrumenty. Z głosami jest trudniej, trzeba brać pod uwagę możliwości gardła, nie można tak szaleć.

J: (śmieje się) Jaka ładna odpowiedź! Jaki masz stosunek do elektroniki?

O: Elektronika to taki sam, w pewnym sensie, aparat wykonawczy jak „żywe” instrumenty. A ponieważ obiecałam mojej pani profesor, że będę pisać i tak i tak, toteż obietnicy swej dotrzymam, gdyż wiele słuszności jest w tym, że w świecie wielości należy wielość wykorzystywać.

E: A jakbyś podeszła do sakralności?

O: Mnie raczej pociąga wszechświat, fizyka, fizyka kwantowa. Wiara w naukę…

E: A jak jest z literaturą? Wolisz prozę czy poezję?

O: Prozę, szczególnie SF: Lema, Dicka, Pratchetta. I Gombrowicz, Nabokow, Poe…

J: Fascynuje mnie problem antymaterii, o której wspominałaś. Czy w Twojej muzyce jest jakaś materia, której nie słyszymy?

O: Mhm, fajnie by było. Coś tam jest poza nutami, dźwiękami… Aczkolwiek gdyby tak powkładać tam trochę tej prawdziwej antymaterii, to anihilacja gotowa i koncert odwołany (śmieje się). A czasami lubię  podpuścić słuchacza, dobrze jest zrobić mu psikusa.

J: Możesz podać jakiś przykład?

O: Nie mogę, bo wtedy to już by nie był psikus (śmieje się).

J: A poszukujesz poza system równomiernie temperowanym? To jest dla Ciebie ciekawa perspektywa, czy ograniczenie?

O: Mikrotony – to mnie pociąga.

J: Jakbyś porządkowała harmonię w systemie mikronalnym? To bodaj główny problem, jaki czeka śmiałków zapuszczających się na te tereny…

O: Nie porządkowałabym wcale.

J: A jak w ogóle komponujesz? Jak przebiega u Ciebie ten proces?

O: Hmm…Najpierw dużo myślę, obmyślam, analizuje, obliczam i przeliczam, a później zapisuję i dużo zmieniam z owych przemyśleń.

E: Czy czujesz się jakoś bardzo związana z tym miejscem, jego historią, w ogóle – Europą Wschodnią?

O: Nie sądzę, ale lubię kontynent, na którym się urodziłam: zarówno jego wschodnią jak i zachodnią część. Co się tyczy historii… Tego co się stało, zmienić się nie da… Można jedynie wyciągnąć wnioski, oby tylko jak najlepsze…

E: Była taka sytuacja na próbie podczas ostatniej „WJ”: wokół Ciebie siedziała grupa osób. Pożyczyłaś komuś partyturę i ta partytura gdzieś powędrowała, na co zareagowałaś bardzo gwałtownie – „Oddać mi to, natychmiast!”. Bardzo mi się to spodobało, bo prawdopodobnie zareagowałabym tak samo. Ale to świadczy o tym, że komponowanie jest dla Ciebie czymś bardzo intymnym.

O: Tak jest, rzeczywiście. I najchętniej na wykonaniach siedziałabym jak najdalej, bo bardzo się denerwuję, przeżywam.

E: Ale czy ten stres jest tak wielki, że uniemożliwia Ci słuchania tego, co dzieje się dookoła?

O: Wręcz odwrotnie, słyszę, i to jak najbardziej dokładnie – i to jest chyba najgorsze.

J: Czy po wykonaniach, próbach dokonujesz jakiś poprawek?

O: Rzadko, wolę coś poprawić w nowym utworze.

J: A jesteś sobie w stanie wyobrazić utwór, z którego jesteś stuprocentowo zadowolona?

O: Chyba nie…

J: A gdyby się jednak trafił?

O: E, nie…

E: W jakim momencie zdecydowałaś, że chcesz  komponować?

O: W liceum. Wcześniej grałam na fortepianie. Wszystko zaczęło się od lekcji improwizacji, w tym czasie też chodziłam na „WJ”. A w ogóle to na początku podobały mi się lżejsze rzeczy, np.Górecki… Potem zaczęłam wchodzić w materię…

J: Czy improwizacja wciąż jest dla Ciebie ważna” Myślisz np. o utworze  częściowo improwizowanym?

O: Nie, już nie – za dużo swobody by wtedy było. Ale improwizacja jest istotną rzeczą.

J: A czy możesz nam coś opowiedzieć o tym tajemniczym projekcie z Piazzolą, w którym grasz (i chyba trochę improwizujesz?) na fortepianie w triu tanga? Czy bycie pianistką jest dla Ciebie ważne?

O: Jak sam powiedziałeś to tajemniczy projekt… A fortepian to moja pierwsza miłość (uśmiecha się czarująco).

Wywiad przeprowadzili Ewa Szczecińska i Jan Topolski w warszawskiej Cafe Iluzjon
w  październiku 2004, niektóre pytania dodane zostały w lutym 2005. Tekst autoryzowany

Aleksandra Gryka (1977)

W 2003 roku ukończyła Akademię Muzyczną w Krakowie w klasie Krystyny Moszumańskiej-Nazar. Od 2000 kompozycji komputerowej uczyła się u Magdaleny Długosz. Uczestniczyła w kursach kompozytorskich prowadzonych pod auspicjami paryskich centrów nowej muzyki IRCAM/ACANTHES w Krakowie i Helsinkach (2000) oraz w letnich warsztatach w Reichenau w Austrii (2002). W 2001 roku debiutowała na festiwalu „Warszawska Jesień” utworem OXYGEN nr.369,1. W 2003 nominowana do Paszportu „Polityki”. Od 2004 roku grywa w triu na fortepianie… tanga Piazzoli koncertując z tym repertuarem w Polsce i Hiszpanii.

Jedna z najciekawszych i najzdolniejszych kompozytorek młodego pokolenia. Silna i wyrazista osobowość; niezależnie myśląca i bezkompromisowa zarówno w twórczości, jak i wyrażaniu opinii. Postać niezamykająca się w jednym idiomie, poszukująca, eksplorująca nowe media (elektronika, wideo), na odległość wyczuwająca brak szczerości.

W jej muzyce słyszalna jest dbałość o detal, o strukturę, ale i kolor dźwięków. Tworzy dzieła zwarte, koncepcyjnie przemyślane, bez cienia warsztatowej wątpliwości. W LIEN-AL.słychać wrażliwość na barwę, ale suchą, w wyrazie niemal prymitywną i odpychającą. Z kolei (1″) exists as… (-1″) to gra kontrastów: narracja najpierw statyczna, liryczna, przechodzi w dynamiczną, motorycznie ostrą. I tak na przemian. Interialcell, jeden z ostatnich utworów Gryki, zwraca uwagę zwięzłością i klarownością swego przebiegu. Punktem wyjścia jest pojedynczy dźwięk: powoli rozszczepiając się w wiązkę akustycznych linii staje się coraz bardziej agresywny. Podróżujące w przestrzeni akordy zmieniają rejestry i barwy.

konstrunity 0100 kompozytorka wykorzystała tekst, który uległ dekonstrukcji, by miast strukturą znaczącą, stać się dźwiękowym tworzywem. Strzępom słów odzwierciedlającym smutny obraz współczesnego społeczeństwa towarzyszy muzyka niepokojąca. Brzmienia konwencjonalne spotykają się z dźwiękami ostrymi, chropowatymi, z sykami i szumami budzącymi grozę i odrazę.

Daniel Cichy

Ważniejsze kompozycje:

  • FOR D. na fortepian (1999)
  • LIEN-AL na wiolonczelę, klawesyn i akordeon (2000)
  • High3bbingNor na orkiestrę symfoniczną (2000)
  • INTERIORYZACION na komputer (2000)
  •  OXYGEN nr. 369,1 na taśmę i fortepian (2001)
  • NonStopping center na klawesyn (2001)
  • (1”) exists as…(-1”) na flet, akordeon, trzy perkusje, fortepian i wiolonczelę (2001)
  •  Project ien na taśmę, wideo i tancerkę (2002)
  • JaIchIJe na kwartet smyczkowy i marimbę (2002)
  •  „+” na orkiestrę kameralną (2003), Interialcell na zespół instrumentalny (2003)
  • eSU na warstwę elektroakustyczną i obraz wideo (2004)
  • konstrunity 0100 na 12 głosów (2004)
  •  Tii na sopran i zespoł instrumentalny z projektu opera saga Komander Kobayashi(2004/2005)