Paweł Szamburski – wywiad
Jego zasług dla rozwoju warszawskiego środowiska związanego z muzyką improwizowaną nie da się przecenić. Organizował cykliczne imprezy, które okazały się inkubatorem wielu ważnych dla stołecznego undergroundu projektów. Udzielał się też w kilku mniej lub bardziej efemerycznych formacjach. Dziś prowadzi zespół Meritum, który ma na koncie debiutancką płytę, wydaną nakładem powołanej m.in. przez Pawła wytwórni Lado ABC. Oficynka ta na szansę stać się bardzo istotnym dokumentalistą dokonań krajowej muzyki niezależnej – w niemal całym jej spektrum: od gitar, przez elektronikę, po twórczość okołojazzową i improwizowaną.
Opowiedz o swoich dotychczasowych doświadczeniach muzycznych i projektach. Twoje najnowsze przedsięwzięcie to skład z Tomkiem Dudą i Raphaelem Rogińskim – kilka słów o nim.
To pytanie szerokie i trudne. Odpowiadając na nie, mógłbym streścić niemal całe swoje życie. Jeszcze jak byłem dzieckiem, świat muzyki stanowił dla mnie więcej niż rzeczywistość. Ja po prostu żyłem muzyką. To z nią zawsze związane były subkultury, w których egzystowałem. W zasadzie od początku liceum na czymś tam grałem – najpierw był to bębenek, potem australijskie didgeridoo, dalej flet i w końcu klarnet, który kupiłem mając 19 lat W tajniki muzyki wprowadzał mnie Patryk Zakrocki i razem z Tomkiem Sikorą (przy moim małym udziale), weszliśmy w domowych warunkach w „erę Meoma”. Jednak pierwszym poważnym zespołem, w jakim grałem, była Tupika. To tu odkrywałem, jak wspaniałym instrumentem jest klarnet i był to dla mnie skok na głęboką wodę. Uprawialiśmy trudną i wymagającą muzykę: rozbudowane kompozycje i aranżacje, dużo subtelności i dużo free jazzu. Zespół w swojej klasycznej formie już nie istnieje, ale nadal gramy razem z Patrykiem i Norbetem – w galerii Pruderia w Warszawie (impreza cykliczna Instrument/Argument). Niedługo nakładem wydawnictwa Lado ABC ukaże się retrospektywny album Tupiki. W czasie działalności grupy zaczęliśmy koncertować w pierwszym Jazzgocie. Niedługo po tym Patryk wraz z Grzegorzem Waligórą z Jazzgotu powołali do życia cykliczną imprezę Galimadjaz. Dzięki niej zaczęła się formować warszawska scena muzyków improwizujących, o której już dziś można napisać pracę naukową (notabene, taką właśnie piszę na Wydziale Antropologii Kultury UW). Działalność Galimadjazu z czasem przerodziła się w Djazzporę, którą zainicjowałem we współpracy z Zuzą Ziomecką z Galerii Off. Aktualnie udzielam się w zespole Meritum. Wydaliśmy debiutancką płytę, i już szykujemy się do nagrania drugiej. Poza tym gram w projekcie z Raphaelem Rogińskim i Tomaszem Dudą, który najpewniej przyjmie nazwę Zukunft. Nagraliśmy niezwykle magiczną sesję w i w tę muzykę wierzę bardzo mocno, czuję w niej najczystsze piękno (choć trochę niezręcznie mi o tym mówić, bo sam biorę w tym udział).
Skupione wokół djazzporowych imprez środowisko wprowadziło ożywczy ferment w stolicy. Jak z kilkuletniej perspektywy oceniasz to przedsięwzięcie, jego wpływ na kształtowanie się warszawskiego środowiska muzycznego?
Jak już wspomniałem – wszystko zapoczątkował Galimadjaz. Djazzpora w zasadzie przejęła tę inicjatywę i zmieniła nieco formułę. Przez niemal dwa lata organizowałem co tydzień koncerty w Galerii Off. To były niedzielne spotkania z muzyką improwizowaną, DJ Lenarem oraz sztuką wizualną – pokazy, slajdy, wizualizacje. Warunki były idealne: mieliśmy do dyspozycji dwie sale, z czasem pojawił się doskonały reżyser dźwięku – Piotr Czerny. Na Djazzporze wystąpiło ponad 50 muzyków, których miałem zaszczyt łączyć w najrozmaitsze konfiguracje, konfrontując autodydaktów i akademików. Z pewnością wiele składów zawiązało się w stolicy na bazie tych imprez, wielu ludzi wzajemnie się poznało, wielu muzyków wspólnie grało i dawało innym radość. To chyba jest najważniejsze. Aktualnie formuła Djazzpory zmieniła się. Z miesiąca na miesiąc wędrujemy po różnych klubach Warszawy i nie tylko. Wraz z DJ Lenarem zorganizowaliśmy objazdową edycję Djazzpory – z Mikołajem Trzaską, Maciem Morettim i Wojtkiem Mazolewskim. Byliśmy w pięciu miastach Polski, a każdy kolejny koncert był inny, lepszy od poprzedniego. Zupełnie uwolniona muzyka – całkowita improwizacja, czyste piękno i duch!
Jak przedstawiają się najbliższe djazzporowe plany? Możemy spodziewać się jakichś nowych twarzy?
Ten Duch ożył ponownie w grudniu 2004 w galerii Pruderia, na warszawskich Fortach Mokotów. Na Djazzporze zagrali dwaj wybitni muzycy – Raphael Rogiński na gitarze oraz Tomasz Duda na saksofonach; w przerwie natomiast DJ Lenar wraz z Kubą Kossakiem na fagocie. To był niezapomniany wieczór! Tomek zagrał solo na saksofonie barytonowym, a potem na sopranowym. Polifoniczny, cyrkulacyjny wir zdarzeń muzycznych, niebywale intensywnych. Następnie na scenie pojawił się Raphael, który dał popis subtelności, absolutnego spokoju i muzycznej kontemplacji. Panowała absolutna cisza, ludzie oniemieli… W najbliższym czasie chciałbym objechać Polskę z tymi właśnie muzykami, zaprezentować także materiał Zukunft. Myślałem również o składzie z Sebastianem Wypychem na kontrabasie i Maciem Morettim na bębnach – to bardzo dobra sekcja rytmiczna! Planuję też zaangażować Tomka Chołoniewskiego z Krakowa – ponoć to świetny perkusista. Nowych twarzy wciąż poszukujemy i nie chcemy się w żaden sposób ograniczać, zamykać.
Dotychczas wyszła tylko jedna płyta sygnowana nazwą Djazzpora, stanowiąca przekrojowy wyciąg z wielu imprez. Jak ją oceniasz?
To płyta wydana nakładem niezależnej wytwórni Zgniłe Mięso, w niewielkiej ilości 200 sztuk. Był to rzeczywiście przekrój kilku zaledwie imprez. Osobiście bardzo ją lubię, choć już teraz parę rzeczy bym w niej zmienił.
Masz bardzo bogate archiwum djazzporowych spotkań. Planujesz coś z tych zbiorów jeszcze wydać? Może zamiast wycinków wielu imprez warto byłoby zaprezentować pełen koncert, mający swą budowaną od początku do końca dramaturgię?
A i owszem – dwie takie płyty zostały już wydane! Duet Macio Moretti / Paul Wirkus w Kilogram Records – to przecież zapis Djazzpory. Podobnie rzecz się ma z koncertem Galimadjaz Trio z Galerii Off, który, swoją drogą, musimy dotłoczyć, bo rozeszły się wszystkie kopie. Aktualnie rozmyślam nad wydaniem kolejnej składanki, na której znalazłyby się bardzo ciekawe nagrania, między innymi: Bronek Szałański Trio, duet Macio Moretti / Bartek Magnetto, trio ze Stasiem Wróblem i Łukaszem Moskalem, eksperymentalny Heliogabal z Mateuszem Siesickim w roli głównej. Potrzebne są jeszcze tylko pieniądze. A tych ciągle mało…
Nie na już Jazzgotu ani Galerii Off. Czy istnieją w Warszawie lokale przyjazne takim projektom, jak Djazzpora? Wspomniałeś, że aktualnie nie jesteście przywiązani do jednego miejsca – nie macie potrzeby zadomowienia się gdzieś na stałe?
Jest galeria Pruderia na Racławickiej 99, w której w każdą środę organizujemy improwizowane wieczory (bardzo kameralne, bez nagłośnienia, na dywanie) o nazwie Instrument/Argument. Na Fortach Mokotów jest także klub Balsam. Poza tym bardzo dobrze funkcjonuje Cafe Kulturalna w PKiN – tam odbył się ostatni występ zespołu Meritum. Jest jeszcze parę fajnych miejsc na Pradze – np. Fabryka Trzciny. Jest zagłębie trzech klubów na Dobrej 33, którego osobiście nie lubię i nie organizuję tam koncertów. A jeśli chodzi o Djazzporę, to nie chciałbym przywiązywać jej do jednego miejsca. Najlepiej czujemy sie fruwając po całym mieście.
Twoja twórczość z jednej strony mocno zakorzeniona jest w głębokiej tradycji (choćby ludowej, pobrzmiewają i wątki etniczne), z drugiej strony wiele czerpiesz z nowoczesności. Czy w jakimś sensie przyświeca Ci idea zderzenia korzenności z nowinkami?
Być może tak jest, nie mogę tego wykluczyć. Jednak nie jestem w stanie myśleć o swojej muzyce w takich kategoriach. Ja po prostu wylewam przez klarnet swojego ducha. Staram się nie angażować w to zbyt wiele intelektu – ratio czy umysłu racjonalnego, wiedzy. Podążam za tym, co właśnie czuję i co uważam za konieczne w danej muzycznej chwili. Jest to rodzaj intuicyjnego, skoncentrowanego i uwrażliwionego podążania za jakimś wewnętrznym głosem.
Jak to jest z tą klezmerką? Wielu wrzuciło Cię do szufladki z takim napisem. Choć nie do końca jest to uprawnione, to jednak sporo elementów tej tradycji jest obecnych w twojej twórczości. Skąd zainteresowanie muzyką żydowską? Na ile determinuje ona Twoje poczynania artystyczne?
Na to pytanie powinienem odpowiedzieć dokładnie tak jak na powyższe. Nie wiem, czy i na ile moja muzyka jest żydowska czy arabska, na ile chasydzka, słowiańska, a może jazzowa, a może punkowa. Na pewno dużo w niej death metalu! Ale mówiąc całkiem poważnie: czuję silne piętno przeszłości. W muzyce żydowskiej – myślę tu zarówno o jej współczesnych jak i tradycyjnych formach – jest coś, co wyjątkowo mnie fascynuje. To duch tej muzyki, jej emocjonalność. To rodzaj płaczu przez śmiech, a może radowania się poprzez płacz – to radość i cierpienie, które odczuwasz w tej samej chwili – absolutna jedność. W tej akurat muzyce doświadczam tego najczęściej, ale przecież taki stan objawia się w bardzo wielu innych utworach. Fakt, że Meritum i inne projekty, w których biorę udział, „brzmią” nieco żydowsko, wynika także ze skal, jakich najczęściej używam, które niosą w sobie tę etniczną, wschodnią melodykę. Jednak to, co najbardziej łączy mój styl gry na klarnecie z muzyką żydowską, to ów duch, o którym wspomniałem, radość i cierpienie w jednym momencie.
Co z nową płytą Meritum? Wspominałeś, że pracujecie nad materiałem. Czym będzie się różnić od debiutu?
Tak, pracujemy nad nowym materiałem, jest już 10 utworów. Czuję, że są to kompozycje bardziej dojrzałe, czasami bardziej szorstkie i punkowe w wyrazie. Na pewno jest tu dużo więcej wolności i zabawy, dużo więcej dystansu do ustalonych aranżacji i wytycznych.
Lepiej czujesz się w kontekście 100-procentowej improwizacji, czy muzyki skomponowanej i zaaranżowanej?
To bardzo dobre pytanie. Gdy masz przed sobą kompozycję lub ułożoną skrupulatnie aranżację, czujesz się bezpiecznie i możesz bez obaw rozwijać skrzydła muzycznej wypowiedzi – jest jednak ryzyko, że zbyt mocno będziesz trzymał się zaplanowanego układu, że utwór będzie stał w miejscu i że nikt nie będzie miał odwagi zburzyć tego porządku aby zbudować nowy. Z kolei w przypadku wolnej improwizacji jest tylko „teraz”. W takiej sytuacji najlepiej widać wszystkie cechy muzyka, jego pomysłowość i kreatywność, jego osobowość. To wtedy właśnie ma on szansę wznieść się na wyżyny, a nawet na szczyty swoich możliwości. Ale również tutaj tkwi ryzyko, polegające na nie zaistnieniu pomiędzy improwizującymi artystami idealnego porozumienia, na braku bezpieczeństwa i pewności, w obliczu którego muzyk potrafi zwątpić, zawstydzić się, wycofać i spaść po prostu do czarnej dziury. Zatem słuszna droga, to droga złotego środka. Trzeba połączyć siłę i pewność kompozycji, tematu, aranżacji z wolnością i spontanicznością improwizacji.
Wywiad przeprowadzony w 2005 roku. Tekst autoryzowany