Świat w (nie)szkicu. Rozmowa z Agnieszką Widlarz i Anną Kierkosz
Opera Barwki i słyszki stanowi swoisty manifest sztuki bez barier, jak również istotny element edukacji kulturalnej. To wreszcie piękna i czuła opowieść… Z Agnieszką Widlarz, twórczynią form wokalnych oraz Anną Kierkosz, autorką tekstów, rozmawiam o przestrzeniach opery binauralnej. Słuchacz_ka/widz_ka będzie miał_a rzadką okazję, by doświadczyć światów, do których na co dzień nie ma dostępu. To przestrzenie osób niewidomych.
Monika Szulc: Hasło przewodnie tegorocznego 67. Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Współczesnej Warszawska Jesień to „Przenikania”. Czy Mała Warszawska Jesień posiada nić łączącą ją ze swoją „matką”?
Anna Kierkosz: Na programie, który tworzę dla Małej Warszawskiej Jesieni, nie ciąży dyrektywa spójności z jej „matką”. Jednak pomysły twórców_czyń i kuratorek_ów warszawskojesiennych często bazują na przenikaniach, połączeniach. Nie interesuje nas wyłącznie sama muzyka, albo wyłącznie sama literatura, bo współczesność wymaga myślenia interdyscyplinarnego i interaktywnego, domaga się wręcz dostrzegania powiązań. Jeśli ich nie widzimy– jesteśmy w bańce. 14. edycji Festiwalu dedykowanego młodemu odbiorcy nadałam tytuł Spacery, opery i ko-opera-cje. Jest więc otwartość na różnorodność, a jednocześnie gra przenikań.
MS: W roli głównej wystąpią trzy siostry, czyli Opera binauralna, space®opera oraz Opera ekologiczna. Każda z nich jest z „pieprzem” (paraoperą lub hybrydą), posiada nieoczywisty charakter i urodę.
AK: Zgadza się. Opera ekologiczna to kameralne dzieło z elementami teatru, baletu, spektaklu muzycznego. Space®opera mało ma wspólnego z muzyczną formą operową, jest tylko/aż spacerem. Pamiętajmy jednak, że słowo „opera” nie występuje wyłącznie w muzyce, choć muzyka klasyczna niejako to słowo sobie poddała. To dzieło składające się z kilkunastu mniejszych dziełek, które skłaniają do pewnej wędrówki… Opera binauralna jest natomiast operą z domieszką słuchowiska. Warto także zwrócić uwagę, że każde z tych „dzieł-sióstr” zrealizowane zostało z inną grupą osób. Przy ich tworzeniu współdziałali: dzieci, młodzież, nauczyciele, osoby niewidome i słabowidzące oraz osoby w spektrum autyzmu, a nawet informatycy i twórcy aplikacji.
MS: Czy „Barwki i słyszki” to swoisty sequel?
AK: To trzecie oczko w łańcuszku inspiracji. Przed powstaniem Wszystko w głowie był jeszcze jeden guliwerowski, binauralny spektakl Julii Szmyt: Bromba i inni według tekstu Macieja Wojtyszki. Mam nadzieję, że będzie też czwarte, piąte i szóste. Teraz działamy jeszcze bardziej intensywnie z muzyką i dźwiękiem.
MS: Gdyby zejść jeszcze o kolejne piętro, to okaże się, że opera binauralna ma swojego „ojca chrzestnego”, od niego wszystko się zaczęło…
AK: A może bardziej „brata chrzestnego”? W istocie tak było. Wkład Marka Reissa, niewidomego mężczyzny, który stracił wzrok w wieku 29 lat, jest nieoceniony. Bezpośrednią inspiracją dla naszego opowiadania historii o znikaniu barw, stała się sesja pytań zadawanych przez Marka nam, widzom i słuchaczom oraz jemu samemu, podczas finału spektaklu Wszystko w głowie. Od niego dowiedzieliśmy się bardzo wiele o kolorach. Bo Marek, jako osoba ociemniała po piątym roku życia, ma doświadczenie barw, pamięta je z czasów, kiedy widział. Od Marka dowiedzieliśmy się również o stopniowo znikających kolorach, o tym, że jako pierwszy zanika czerwony, potem niebieski i zielony, a na końcu żółty. Dla osoby tracącej wzrok ta barwa trwa najdłużej. Stąd właśnie kolorem żółtym oznaczane są przedmioty, znaki, schody, które mają być jak najdłużej widoczne.
MS: To jest czas, by zatrzymać się, opowiedzieć o trudnym słowie „binauralność”. Czy to „podwójne ucho” może być synonimem stereofonii?
Agnieszka Widlarz: Przestrzeń binauralna to taka, gdzie dźwiękowe „dzianie się” odczuwane jest bardzo blisko, daje złudzenie rzeczywistego obcowania z dźwiękami, które wręcz wędrują. To wrażenie poruszania się w przestrzeni. Jednak taki efekt uzyskać można dopiero na etapie postprodukcji. Reżyser dźwięku Maciej Mulawa wraz z reżyserką spektaklu Julią Szmyt zadbają o to.
AK: Marek uświadomił nam, a właściwie uwrażliwił na ważną kwestię: czym są słowa TAM i TU… Tłumaczył, że kiedy mówisz coś do osoby niewidomej, to możesz jej powiedzieć, że coś dzieje się TU, i ta lokalizacja dla was znaczy to samo. Ale jeśli powiesz jej, że coś dzieje się TAM, osoba ta traci orientację. I teraz przenieśmy tę dualność „tu i tam” na świat dźwięków. Warto wsłuchać się w tekst arii/piosenki śpiewanej przez Plam, Plim i Plum, która jest kwintesencja binauralności, jej definicją. Mam nadzieję, że w procesie binauralnym przestrzenność wybrzmi.
MS: Jak układała się współpraca między twórczynią piosenek a twórczynią tekstów? To nie pierwszy i nie drugi wasz wspólny projekt. Czy to związek bardziej Wolski- Moniuszko czy Mozart-da Ponte?
AW: Tego nie mogę zdradzić (śmiech). Znamy się faktycznie bardzo dobrze, świetnie wyczuwamy swoje artystyczne pulsacje. Zwykle długo powstają nasze wspólne utwory, są bardzo wycyzelowane, zawsze czynimy różne modyfikacje – czy to melodyczne, czy tekstowe, i bywa czasem… nerwowo (śmiech). Przy tym projekcie było nieco inaczej. Dostałam plik tekstów, nic nie wybrzydzałam, napisałam piosenki, tak po prostu. Ania nie musiała nic zmieniać. Sama jestem zdziwiona!
AK: Zaraz, zaraz , to nie do końca tak (śmiech). Ja mam zawsze ochotę pozmieniać coś w swoich tekstach, Agnieszka też ma tę ochotę coś zmieniać, ale… w moich tekstach, a ja nigdy nie mam ochoty zmieniać pomysłów Agnieszki (śmiech).
AW: Ale kiedy Ania usłyszy swoje teksty zaśpiewane, wtedy otwiera się nagle na nowo przestrzeń w jej głowie, i tworzą się różne dodatkowe wersje. Teraz też tak było. Usłyszała melodie i miała ochotę coś pozmieniać. Jednak tego nie uczyni, bo utwory już nagrywamy (śmiech).
MS: Czyli jednak związek typu Wolski-Moniuszko (śmiech).
AK: Trochę tak! Tylko tu jest jeszcze jeden poważny, obciążający aspekt (brzmi to strasznie) – tworzymy dla odbiorcy dziecięcego. Skomponować utwór percepcyjnie dostępny dla dzieci to arcytrudne zadanie. Poza tym dzieci mają krótszą koncentrację, co niewątpliwie nie pomaga w tworzeniu utworów dla młodego słuchacza. Szczęśliwie Agnieszka posiada czujność i uważność w tym względzie. Agnieszka jest przede wszystkim pedagożką muzyczną. Wyobrażam sobie, że może być dość trudno kompozytorowi muzyki klasycznej, który potrzebuje i przywykł do tzw. wolności twórczej, przestawić sposób tworzenia: włączyć myślenie o percepcji dziecka. To sprawa ogromnej dyscypliny i uważności na młodego słuchacza. Jeśli dyrektywa ta nie jest respektowana, tracimy go. Nie powinniśmy na przykład w imię „twórczej wolności” zafundować dzieciakom podczas koncertu ragi hinduskiej (śmiech), która ciągnie się w nieskończoność, bowiem percepcja dziecięca tego nie wytrzyma. Oczywiście są wyjątki.
AW: Ważne jest, by „myśleć dzieckiem”, czy będzie mu się to podobało…
MS: Tylko czasy się zmieniają, a więc i słuchacz ma inną wrażliwość, inną uważność, inne kryteria „podobania się”…
AK: No i… jeśli przyjąć takie kryterium, to i disco polo ma wielką szansę, by spodobało się dziecku. Myślę sobie, że utwór musi spełniać dwa istotne warunki: prezentować bezwzględnie wysoką wartość artystyczną oraz estetyczną i posiadać „to coś”, co sprawi, że mocno przykuje dziecięcą uwagę i utrzyma ją na dłużej.
MS: Co jest więc tą tajemniczą „jakością” ponadczasową, i czy musi ona mocno korespondować ze współczesnością?
AK: Ja też je sobie ostatnio zadawałam. Przeanalizujmy na przykład tekst ładnie skrojonej piosenki Lutosławskiego „Rzeczka” do słów Tuwima. Jako autorka tekstów twierdzę, że nie jest to piosenka, która byłaby dla współczesnych młodego odbiorcy mocno „chwytająca”. Bo to po prostu namalowany obraz wijącej się rzeczki. Tyle bowiem obrazów rzeczki dzieci mają dziś w oczach i w głowie (książkowe, teatralne, filmowe, animacje), że ta opowieść jest rodzajem prozatorskiego opisu oczywistości. Ale jeśli na przykład stworzymy obraz rzeczki ze słów dźwiękonaśladowczych, to dla współczesnego dziecka może to być już mocno pociągające. Dlatego w tej właśnie piosence Lutosławskiego warto skupić się na muzyce i dźwiękach.
MS: Ale czy tu na pewno chodzi o obraz rzeczki, który jest opatrzony. Mam intuicję, że owa „rzeczka” to poznawczy pretekst, że bardziej chodzi tu o uważność. Kiedy na ten aspekt zwrócimy uwagę, to płynąca woda ma szansę poruszyć dziecko.
AW: Poza tym w połączeniu z dobrze skrojoną melodią, tekst zaczyna żyć intensywniej…
Mam to szczęście, że napisaną muzykę mogę sprawdzić na dzieciach. Często pytam je o zdanie, czasem tworzę kilka wersji, a one wybierają tę najbardziej ulubioną.
AK: Jako kuratorka Małej Warszawskiej Jesieni przyznam, że kiedy tworzę program dla dzieci, nie zapominam o rodzicach, którzy przyjdą na wydarzenie. Zależy mi na tym, by docenili prezentowany repertuar, oszacowali go jako wartościowy. Wtedy bowiem z pewnością przyprowadzą dzieci. I tu poruszamy kolejny czuły punkt – jak stworzyć utwór, który rodzice uznają za wystarczająco wartościowy, taki, który „nakarmi” dziecko…
AW: To ważna kwestia, ponieważ rodzic, który przyprowadza swoje dziecko na wydarzenia Małej Warszawskiej Jesieni jest bardzo wymagający. Zależy mu tylko na wysokojakościowej sztuce.
AK: Myślę, że ważne jest również, by sztuka to w nas/w nich coś czyniła. Jeśli obcowanie z utworem jest nam obojętne, to znaczy, że nie ma on sensu istnieć.
AW: Ustawiłabym perspektywę jeszcze inaczej. Myślę sobie, że spotkanie ze sztuką, która nie porusza moich emocji, posiada jednak pewien wartościowy aspekt – poszerza percepcję, a to już wiele. Jeśli zostaje w pamięci jako trudne doświadczenie, to też jest wartość. Emocja, jakim jest znużenie również należy do ważnych, z czasem podlegać może bowiem pewnej głębszej refleksji.
MS: Jakie lub czego doświadczenie może wynieść zatem widz_ka/słuchacz_ka z „Barwków i słyszków”?
AK: Chciałabym, żeby dziecko poczuło, że to, co widziało i słyszało, nie jest takie łatwe, a jednak mu się podobało. Myślę tu zarówno o pięciolatku, o trzynastolatku, ale także o rodzicu.
AW: Poruszamy arcy trudne pytania, a właściwe temat, który mógłby stanowić przedmiot ważnej i potrzebnej debaty…
AK: … czyli wieczne poszukiwanie „świętego graala” dziecięcej percepcji słuchowej (śmiech).
MS: Opera binauralna w części wykonana zostanie na żywo, w część zabrzmi z nagrania. Domyślam się, że praca nad utworem była wyzwaniem logistycznym.
AW: W operze występują też elementy słuchowiska. Wyszła idealnie zmieszana forma, taki kolaż czy hybryda. Więcej nie zdradzę. Praca nad dziełem rzeczywiście była wymagająca i bardzo w ruchu. Ostateczna koncepcja artystyczna dojrzewała w trakcie prób.
MS: Utwór częściowo będzie improwizowany. Domyślam się, że to ważny aspekt dzieła.
AK: Znam, widziałam wielokrotnie reakcję dzieci, które słuchały improwizacji HASHTAG ENSEMBLE i uznałam, że to wartościowe, wręcz konieczne spotkanie. Poza tym, kiedy utwory są w pełni skomponowane, „zamknięte”, nigdy nie wiadomo, czy dziecięca uwaga to udźwignie. HASHTAG ENSEMBLE słucha pulsu uwagi małych odbiorców. Muzycy są niezwykle wrażliwi na ich percepcję, są blisko dziecięcego ucha. Istotne jest również w tej operze, że autorem części improwizacyjnej jest Bartek Wąsik, który również jak mało kto czuje współczesną improwizację, szczególnie tę pozostającą na granicy klasycznej muzyki współczesnej i tej nieco mniej poważnej, ale wciąż wysokowrażliwej i wysokoestetycznej.
MS: Kiedy byłam na „Niewidzialnej wystawie”, oprowadzała mnie osoba niewidoma. Rozmawiałyśmy o kształtach rzeczy w szczegółach. Okazało się, że na wiele pytań nie otrzymałam odpowiedzi. Czy opera binauralna „Barwki i słyszki” niesie potencjał, by owe kształty jawiły się, a raczej wyobrażały intensywniej, wyraźniej, nie w szkicu?
AK: W naszej operze mowa jest o prostych kształtach, typu trójkąt, koło, linia. Ale pojawiają się też bardzo specyficzne plamy, które działają bardziej poprzez kolory. Wiem, że reżyserka Julia Szmyt przygotowała specjalne działania, gdzie osoby niewidome będą mogły dotknąć tych kształtów. Ostatecznie mamy tu ogromne pole dla wyobraźni. Przy realnym obrazie nic już nie można dodać…
MS: Mam intuicję, że w operze binauralnej dźwięki posiadają moc modelowania kształtów, stwarzania przestrzeni…
AK: Siła połączeń dźwięku z obrazem, z dotykiem jest tu wielka. Dodatkowo język, literatura wzmacniają ten potencjał. Dlatego z librecistką Agatą Biłas spróbowałyśmy jak najbardziej plastycznie ukazać obrazy, by osobom niewidomym rzeczywistość jawiła się jeszcze wyraźniej. Jest taka aria o linii prostej. Polecam zwrócić na nią uwagę…
MS: Dołączam się do rekomendacji, z kolei z dedykacją dla dorosłej części publiczności, bo to aria z „mową podwójną”(śmiech). W operze „tradycyjnej” mamy arie, które, jak uczy teoria, są o uczuciach i emocjach. W operze binauralnej też mamy arie, ale jakieś mało „uczuciowe” (śmiech).
AK: Tutaj aria jest częścią dramaturgii. Dla mnie żadna z tych postaci nie jest oczywista, stąd też nie mogą w sposób jednoznaczny komunikować o swoich uczuciach i emocjach, one są po prostu dziwne. Oddają też ducha współczesnego, różnorodnego społeczeństwa.
AW: Ja też mam opór, by nazywać nasze „arie” ariami. Chciałabym uniknąć „koturnowości”. Zależało mi przede wszystkim na bliskim kontakcie z dziećmi. Nie wiem, jak nazwać współczesną piosenkę w operze. A może ta forma nie musi mieć nazwy (śmiech).
MS: Mam przekonanie, że powstało dzieło bardzo czułe i… filozoficzne. Scena ósma posiada tytuł: „Kiedy Znikanie okazuje się Zmienianiem”. To bardzo uniwersalna opowieść.
AK: Znów wrócę do arii o linii. Lubię tę linię, bo się zmienia. Jest prosta, ale też pragnie być skomplikowana. Poza tym z tej prostej, zmusztrowanej, staje się linią melodyczną. Tak, zmiana to dla mnie wartość. I w sumie – kwintesencja współczesności.
Materiał powstał we współpracy z festiwalem Warszawska Jesień. Pełen program Małej Warszawskiej Jesieni znajduje się tutaj.