Zadaniem sztuki współczesnej jest wytrącanie ludzi ze strefy komfortu. Rozmowa ze Sławkiem Janickim
Sławek Janicki: Cześć, w końcu udało mi się podłączyć mikrofon. Czasem wyłącz i włącz jest najlepszym pomysłem. Niestety, nie można tak zrobić z życiem…
Natalia Glinka-Hebel: Może można, tylko jeszcze nie odkryliśmy przycisku.
SJ: No i widzisz, taki początek rozmowy mi się podoba. Słucham cię bardzo.
NGH: Chciałam cię dzisiaj troszeczkę podpytać głównie, ale nie tylko, o MÓZG. W pierwszej kolejności chciałam zapytać o sam pomysł, zarówno klubu, jak i festiwalu. Bo jeżeli dobrze widziałam, to już ponad 30 lat. Pamiętasz, jak to wszystko w ogóle się zaczęło? Skąd ten pomysł?
SJ: Wiesz co, jeszcze z pamięcią nie mam problemów. Niektórych rzeczy nie pamiętam, ale akurat te pamiętam. Przez 30 lat tyle się naopowiadałem na ten temat, że myślałem, że już nie będę musiał o tym mówić. Zadaj bardziej szczegółowe pytanie, sorry.
NGH: Dobrze – czy jesteś wyłącznym pomysłodawcą całego przedsięwzięcia, klubu i festiwalu?
SJ: Trzeba to potraktować osobno. W przypadku klubu musimy zrozumieć sytuację polityczno-społeczną. Mamy rok 1994, czyli początek nowego czasu, upadek komunizmu, początki lat 90. Wspaniały czas, którego pewnie nie możesz pamiętać. Czas, kiedy można było robić wszystko i im więcej się chciało robić, tym więcej było ku temu możliwości. Wspaniale działała telewizja, wszyscy wierzyli, że będzie dobrze, a my mieliśmy dwadzieścia parę lat, czyli wchodziliśmy w dorosłość i przed MÓZGiem założyliśmy jeszcze inny klub, który nazywał się Trytony. A potem, po dwóch czy trzech latach nas stamtąd wykopano, i wtedy ja oraz Jacek Majewski wzięliśmy na siebie tę odpowiedzialność, a klub tworzyła cała grupa ludzi. Wszystko działo się społecznie, mieliśmy jakieś drobne pieniądze, a duża grupa ludzi nam pomagała. Dostaliśmy ten lokal, zakłady naprawcze projektorów filmowych na północną Polskę, Neptun-Film. Trzeba było to wyremontować. Byliśmy już wtedy powiązani z muzykami z Gdańska, formowała się ta scena yassowa, więc jak już to wszystko zbudowaliśmy, to natychmiast wszystko zaczęło działać i odbywało się tam mnóstwo koncertów. My z Jackiem wzięliśmy na siebie tę rolę formalnych zarządców tego wszystkiego. Jacek niestety zmarł w 2005 roku. Co dalej?
NGH: MÓZG jako taki jest powiązany z Bydgoszczą, ale też otworzyliście filię w Warszawie. Dlaczego akurat Warszawa? Tam się bardzo dużo dzieje, więc skąd pomysł, że będzie potrzebne jeszcze takie miejsce? Tym bardziej że, tak jak mówisz, zaczęliście być związani ze sceną trójmiejską. Czemu na przykład nie Trójmiasto?
SJ: Wiesz co, to nie jest tak, bo próby utworzenia filii MÓZGu były podejmowane w wielu miejscach – i w Gdańsku, i w Toruniu, i w Sydney, i kilka razy w Berlinie, ale nigdy do tego nie doszło. Tutaj sytuacja wyglądała tak, że przez 7-8 lat Paweł Łysak był dyrektorem Teatru Polskiego w Bydgoszczy, a oryginalnie pochodzi z Warszawy, i jak kończył tu pracę, to został dyrektorem Teatru Powszechnego i po prostu zaprosił nas, żebyśmy stworzyli tam scenę. Dał nam przestrzeń i zaczęliśmy tam funkcjonować. Zresztą w Warszawie jak na tę wielkość miasta, to wcale tych miejsc tak dużo nie ma… W Warszawie byliśmy specyficznym miejscem i od czasu kiedy nie ma stałego miejsca, to cały czas słyszę utyskiwania na ten temat, że powinniśmy coś zrobić. Nie bardzo mamy na to siłę i ochotę, chociaż nigdy nie powiem, że na pewno nic nie zrobimy, gdyby przyszła konkretna oferta, ale w Warszawie działamy przez ten cały czas. W zasadzie chyba jeden rok od tamtego czasu nie mieliśmy dofinansowania, chyba w 2023 nic nie robiliśmy, ale tak to cały czas coś się dzieje. Robiliśmy Festiwal i Supersam + 1 przez 8 kolejnych lat, robiliśmy Warszawskie Studio Eksperymentu w 2023 w Hashtagu, a w tym roku robiliśmy WIZJONERKI, czyli kobiety w polskiej muzyce improwizowanej i eksperymentalnej; to akurat robiliśmy w Studiu Radiowym Polskiego Radia im. Władysława Szpilmana. Cały czas działamy w Warszawie, ale też w innych lokalizacjach, co jest po prostu łatwiejsze niż utrzymywanie swojego własnego miejsca. Powtórzę jeszcze, że często gdy chcemy coś zrobić, to bardzo ciężko znaleźć miejsce, które odpowiada naszym wymaganiom kultury odbioru muzyki, i nie jest to po prostu miejsce do wynajęcia, tylko takie, które chce współpracować; jest żywo zainteresowane tym, żeby coś wspólnie zrobić. No bo co mamy do wyboru? Jest Pardon, To Tu, który działa na swoich określonych zasadach i sami zapraszają raczej tylko znane postacie; no i jest Spatif i Hashtag, ale to nie jest klub z kolei. Może też się coś tam zmienia, bo pewnie dużo klubów powstaje i upada, ale cały czas słyszę, że takiego miejsca dedykowanego temu, czym my się zajmujemy, trochę brakuje.
- SIKSA, 15th Mózg Festival – Warszawa 2019, fot. Marcin Rodzaj
- RASP Lovers, 15th Mózg Festival – Warszawa 2019, fot. Marcin Rodzaj
- Yeh You, 15th Mózg Festival – Warszawa 2019, fot. Marcin Rodzaj
- Svartvit, 15th Mózg Festival – Warszawa 2019, fot. Marcin Rodzaj
NGH: Właśnie przewinęło się w naszej rozmowie coś, o czym myślałam czytając o klubie, ale przede wszystkim o festiwalu – że jesteś takim długodystansowcem. Przed nami 21. edycja festiwalu MÓZG. Zastanawiałam się, jak to jest organizować festiwal od tylu lat? Czy nie masz dość, czy czasem nie chciałeś po prostu tego rzucić i czy dalej widzisz w tym sens?
SJ: Wielu rzeczy mam dość; po tylu latach robienia pracy, nawet takiej, która fascynuje, przychodzi zmęczenie. Prowadzimy ten festiwal troszeczkę inaczej niż większość; przyświeca temu głębsza idea. Nie jest to po prostu jakiś festiwal w sensie „zapraszamy topowych artystów, którzy są teraz znani, którzy teraz dobrze wydają, którzy mają dobre notowania”. Chodzi nam trochę o coś innego, rozwijamy tu naszą filozofię wyznaczaną kolejnym hasłami używanymi podczas kolejnych edycji festiwalu. Więc odpowiadając na twoje pytanie, czy się to nudzi – nie, nie nudzi się, bo jest to dzieło życia, przynajmniej dla mnie, taki najważniejszy projekt. Dobiegam sześćdziesiątki, pewnie moje aktywne życie jak dobrze pójdzie potrwa jeszcze dziesięć lat, więc mam pewne rzeczy do zrobienia, i jak okoliczności pozwolą, Rosjanie nas nie najadą albo PiS nie zabierze wszystkich pieniędzy, to będziemy działać dalej. Nawet jak zabiorą, to pewnie i tak będziemy działać.
NGH: Wspominałeś o tym, jak różnorodna muzyka jest wykonywana w czasie festiwalu. Myślałam o jakimś punkcie stycznym, może nie tyle o motywie przewodnim, ale czymś, co łączy wszystkie te edycje. Z mojej perspektywy MÓZG jest przede wszystkim festiwalem niekomercyjnym. Może będzie tam jakaś muzyka trochę bardziej popowa, bardziej przystępna, ale nie jest to festiwal komercyjny. I zastanawiałam się, co twoim zdaniem jest najtrudniejsze w promowaniu i organizacji takich wydarzeń związanych właśnie z muzyką niekomercyjną. Pierwsze, co się nasuwa, to finanse, ale zakładam, że to może nie być tak oczywista odpowiedź.
SJ: Finanse albo są, albo ich nie ma. Szczęśliwie jakieś tam finanse są. Nie, nie sądzę, że finansowy punkt sprawy jest najważniejszy. Zresztą festiwal można też zorganizować bez pieniędzy; będzie wyglądał zupełnie inaczej, ale można to zrobić. Tu chyba głównie chodzi jednak o jakąś ideę, o ten wspólny mianownik. Jedną rzecz już powiedziałem – to, jak programuję festiwal, nie zależy koniecznie od tego, co jest właśnie na topie. mnie to nie interesuje; to jest moje dzieło, ja nie jestem handlowcem, tylko próbuję przyprowadzić pewną ideę. W tym roku czeka nas też bardzo ciekawa rzecz, rozmowa niejakiego Johna Citizena, postaci tajemniczej z inną myślicielką Mirą Awen, i rozmowa jest właśnie o tym, do czego ludziom potrzebna jest sztuka współczesna, jak się ją rozróżnia, jak ją rozpoznać i co ona ma robić ludziom. Myślę, że ten wspólny mianownik to jest to, że artyści, których zapraszamy, cechują się pewnego rodzaju autentycznością, czyli też nie dopasowują się do tego, co aktualnie jest modne, tylko robią to, co robią, bo muszą. To jest ich środek wyrazu. Są autentyczni, są autorscy; to nie są goście, którzy mogą zagrać i zrobić wszystko w zależności od okoliczności, tylko są to autentyczne postacie, które wykonują swoje autorskie dzieła. Teraz myślę, że w tym festiwalu – który zresztą ma w nazwie „Festiwal Muzyki Współczesnej i Sztuk Wizualnych”, choć też powinno być „Współczesnych” tak naprawdę – z tą współczesnością chodzi o to, że ona musi poruszać i łamać ustalone reguły, swoje własne, nawet odbiorcy. Czyli zadaniem sztuki współczesnej, w tym muzyki współczesnej, jest wytrącanie ludzi ze stref komfortu. Oczywiście, łatwiej jest zorganizować koncert, gdzie zespoły grają muzykę łatwą, przewidywalną, wręcz mogą być to znane piosenki albo przewidywalna forma muzyczna w postaci, na przykład, jazzu czy jakiegokolwiek innego gatunku: siadasz i odczuwasz przyjemność, oni sobie grają i ty, jeżeli nie wiesz dokładnie, to się domyślasz, jak to wszystko się potoczy. I to jest przyjemne. I to jest rozrywka. Natomiast jeżeli mówimy o tym, żeby się rozwijać poprzez sztukę – a wierzę, że sztuka prowadzi do rozwoju umysłowego ludzi, zarówno tych, którzy ją wykonują, jak i tych, którzy ją odbierają – to musimy dokonać wysiłku; zarówno artyści, jak i publiczność, muszą dokonać wysiłku stworzenia czegoś, czego wcześniej nie było. I o tym jest ten festiwal.
NGH: Oprócz motywu wspólnego, o którym właśnie wspomniałeś, nazwałabym to pewnym rodzajem dyskomfortu wywoływanego przez sztukę współczesną. To też nie jest mi obce, bo zdarzało mi się chodzić na koncerty, które nie sprawiały mi estetycznej przyjemności, ale potem, po pewnym czasie, dochodziłam do wniosku, że jednak w jakiś sposób wzbogaciły moje życie. Macie też hasło przewodnie na lata 2022-2025, Do not forget to keep your mind clear. Ono jest wyjaśnione w opisie festiwalu na stronie. W tym roku wykreśliliście tę część „do not” i to mnie zaczęło zastanawiać: jak to wykreślenie interpretujecie? Dlaczego na ostatnią edycję pod tym hasłem zdecydowaliście się na taki krok?
SJ: Celowo tego jeszcze nie wytłumaczyłem w opisie, ale może to jednak będzie konieczne. Już odpowiadałem na to pytanie do lokalnego Bydgoskiego Informatora Kulturalnego, więc pozwolę sobie znaleźć to, co już napisałem: „Akurat tak się złożyło, że temat przewodni trzech ostatnich edycji festiwalu oraz tegorocznej jest taki sam: DO NOT FORGET TO KEEP YOUR MIND CLEAR. Cel tego zabiegu jest następujący: pewien jestem, że uważniejsi obserwatorzy festiwalu dostrzegają nasze sympatyzowanie z filozofią buddyzmu, w którym temat oczyszczania umysłu ze zbędnych myśli jest podstawą praktyki. Również w buddyzmie funkcjonuje praktyka powtarzania pewnych, różnej długości, sentencji – praktyka zwana mantrą. Jednym z możliwych efektów wielokrotnego powtarzania mantry jest zgłębienie znaczenia jej treści. Stąd pomysł wielokrotnego użycia obecnego hasła. Jednak w tym roku uległo ono lekkiej zmianie przyjmując formę: DO NOT FORGET TO KEEP YOUR MIND CLEAR. Tu pojawia się kolejny buddyjski termin KOAN, czyli rodzaj zagadki, paradoksalnego pytania stosowany w buddyzmie zen do stymulowania intuicyjnego wglądu i rozwijania mądrości poza granicami logicznego myślenia. Niech zatem hasło festiwalu w tegorocznej formie stanie się takim KOANEM dla chętnych do samodzielnego rozwiązania. W przypadku rozwiązania można, ale nie trzeba, dzielić się odpowiedzią z innymi”. Bardziej tego nie wytłumaczę. Musisz poszukać odpowiedzi w sobie. To łatwa odpowiedź, bo już parę osób odpowiedziało. Koany mają różny stopień trudności, ale ten jest bardzo łatwy. Nie mogę tego tłumaczyć, bo chcę, żeby każdy sam to rozwiązał. Są wskazówki, a dalej trzeba już sobie z tym poradzić.
NGH: No dobra. Czyli taki trochę motyw wspólny tych ostatnich edycji, ale jednak nie do końca… Jak przeglądałam programy tych edycji, które się odbyły, to zauważyłam, że powtarzają się występy Okołomózgowej Orkiestry Festiwalowej, ale pod różnym przewodnictwem. Zastanawiam się, czy traktujesz to jako spoiwo poszczególnych edycji, czy bardziej szukasz różnic w tym, pod czyim przewodnictwem są te orkiestry?
SJ: Nie myślałem o tym spoiwie. Idea Orkiestry Okołomózgowej pojawiła się na urodzinach, podczas których powstała chyba 45-osobowa orkiestra, i nazwałem ją Okołomózgowa Orkiestra Urodzinowa. Potem mojemu synowi, z którym teraz znów pracujemy razem, przyszło do głowy, że taka orkiestra mogłaby być przy każdym festiwalu. A potem nam się przypomniało, że wiele lat temu już była orkiestra – nie pamiętam jak się nazywała – ale już wcześniej tworzyliśmy takie orkiestry, które wykonywały różne kompozycje. Tutaj jest tak, że ludzie, którzy to prowadzą, przyjeżdżają z jakimś pomysłem, odbywa się jedna próba, więc jest to raczej kompozycja improwizowana. Nie ma to być żadne spoiwo kolejnych edycji festiwalowych. Po prostu bardzo zależy mi na tym, żeby lokalni muzycy zawsze brali udział w festiwalu, a orkiestra pozwala spełnić to założenie. Spaja też nasze MÓZGowe towarzystwo, do którego często dołączają też muzycy spoza Bydgoszczy.. Cieszy nas to, że taka idea spontanicznego grania, się sprawdza. To w zasadzie najważniejsza sprawa: że cały czas wśród muzyków jest jednak jeszcze ta odrobina… nawet nie odrobina, tylko bardzo dużo entuzjazmu. Ważne, że to wszystko żyje jeszcze w ludziach.
NGH: To tyle w sumie jeżeli chodzi o podobieństwa minionych edycji; to też jest super, że ich programy są jeszcze dostępne na stronie i można zobaczyć, co się działo na przestrzeni tych 20 edycji. Ale wspominałeś, że zależy ci na tym, żeby te edycje różniły się od siebie, żeby nie było powtarzalności. I w programie tegorocznej edycji chyba po raz pierwszy są trzydniowe warsztaty, „Improwizacja jako sztuka komponowania w obecności publiczności”. Jakie jeszcze różnice w tym roku nas czekają?
SJ: To nie tak. Ja powiedziałem o różnicach w tym sensie, że nie chcę, żeby ci sami lokalni artyści występowali co roku na festiwalu w programie zasadniczym. Znalazłem dla nich po prostu miejsce w orkiestrze, dla wszystkich razem, a każdy osobno występuje w swoim czasie; o to mi chodziło. Natomiast to, że festiwal przyjął formę dwuczęściową, wynika z tego, że program festiwalu już był ustalony, kiedy pojawiły się dodatkowe środki, więc we wnioskach do Ministerstwa zamieściliśmy coś takiego, że powstanie preludium, czyli taka część edukacyjna. Po prostu się z tego wywiązujemy. Natomiast ta część teoretyczna na festiwalu wcale nie pojawia się po raz pierwszy, bo w zasadzie każda edycja miała panel, podczas którego podejmowano dyskusję na temat z danego roku. Działo się to już przy poprzednich edycjach, kiedy mieliśmy inne tematy: Make art not war, Come Down to Earth, czy Duchowość jest powszechna. Te rozmowy stale się odbywają i to taka kwintesencja festiwalu w sensie werbalnym: dokładnie tu, bezpośrednio, podejmujemy temat, który obowiązuje. W zeszłym roku to były ćwiczenia z medytacji, dwa lata temu też odbywały się ćwiczenia z medytacji – okazało się w ostatnim momencie, że nie będzie to rozmowa, tylko ćwiczenia medytacyjne – bez podtekstu religijnego, po prostu wyciszanie umysłu zgodnie z tematem. W tym roku tę część dyskusyjną postanowiłem uczynić jednocześnie częścią warsztatową i chciałem, żeby tematem stała się improwizacja jako coś, co wydaje mi się, że – szczególnie w Polsce, a może nie tylko – zaczęło być rozumiane w sposób wypaczony. Improwizacja stała się gatunkiem muzycznym, a wcale tak nie jest. Improwizowanie to po prostu sposób wykonywania muzyki; można improwizować różne gatunki muzyki. Myślę, że to bardzo ważna część twórczości, dlatego zaprosiłem kilku fachowców, teoretyków, czyli Przemysława Psikutę i Jakuba Knerę, którzy opowiedzą w sensie historycznym o improwizacji w różnych czasach i w różnych gatunkach muzycznych. Udokumentujemy to też występami artystów, którzy w improwizacji siedzą bardzo głęboko.
NGH: Te warsztaty, wykłady może i wynikają z tego, że dostaliście większe dofinansowanie, ale dla mnie to nowy element w programie i pomyślałam, że może, nawiązując do tego, co mówiłeś, to dobry moment, żeby wprowadzić nowy element na stałe do programu.
SJ: Jasne, że tak, ale jeżeli festiwal jest trzydniowy, jak to zwykle bywa, a w każdym dniu odbywa się siedem koncertów, to bardzo ciężko zrobić jeszcze warsztaty, bo wytrzymałość uczestnika ma swoje ograniczenia. Nie chodzi już nawet o moją wytrzymałość, tylko o wytrzymałość w ogóle: publiczności, artystów… No dobra, artysta może zagrać swój koncert i iść spać, ale zazwyczaj tak nie jest. Natomiast dla publiczności jest już wielkim wyzwaniem wytrzymać siedem koncertów, na przykład. Więc jeżeli da się utrzymać taką lekko rozciągniętą formę, to oczywiście, że będziemy robili zajęcia warsztatowe. Jeśli chodzi o zajęcia warsztatowe, to też trzeba mieć świadomość, że czasami prosisz kogoś o to, żeby poprowadził warsztaty i myślisz sobie, że trzeba załatwić instrumenty, bo będzie pokazywał, jak się gra, a często jest tak, że osoba prowadząca warsztaty przychodzi i opowiada dowcipy. Pamiętam na przykład Williama Parkera – załatwiłem cztery kontrabasy do klubu, co nie było łatwe. On usiadł przy barze i przez dwie godziny po prostu opowiadał dowcipy. I spoglądał na zegarek, minęły dwie godziny, to wyszedł. A i tak wszyscy pamiętają to spotkanie bardzo długo.
NGH: A tylko ty pamiętasz te cztery kontrabasy (śmiech).
SJ: Ja pamiętam te cztery kontrabasy i pamiętam parę dowcipów, które opowiedział.
NGH: Były chociaż dobre?
SJ: No jasne, że tak. To wszystko jest nagrane. Mamy niebywale wielkie archiwum, które tylko częściowo jest opublikowane. Wrzucałem je na nasz kanał – byłem też producentem telewizyjnym, produkowałem programy do TVP Kultura i dla lokalnej TVP Bydgoszcz, mam także w dorobku programy dla australijskiej ABC – ale już teraz nie robię telewizji, tylko wrzucam to do internetu, bo mam wrażenie, że mało kto teraz ogląda telewizję. To są przepastne zasoby, ale jeszcze nie wszystko trafiło do internetu. Takie rozmowy historyczne tkwią gdzieś na moich dyskach. Mam nadzieję, że zdążę je przetransferować.

Sławek Janicki, fot. archiwum prywatne
NGH: Skoro już rozmawiamy o historii – czy któraś z tych dwudziestu edycji najbardziej zapadła ci w pamięć z jakiegoś powodu?
SJ: Ciekawe, w takich przypadkach staram się szybko sprawdzać, co mi się przypomniało. Sam się dziwię, że to powiem… Była kiedyś taka edycja, chyba piąta, gdzie występował Bogusław Schaeffer. To było przedstawienie Bogusława Schaeffera, w którym on sam grał na fortepianie. „Multimedialne coś”, tak nazywała się ta sztuka. I pamiętam, że siedziałem na tym przedstawieniu – rzadko bywam na koncertach festiwalowych, bo zrobienie tego wszystkiego zabiera mi tyle energii, że jak już festiwal się odbywa, to często wychodzę gdzieś na bok – ale na tym akurat siedziałem i zrobiło to na mnie takie wrażenie, że już do końca festiwalu nie chciało mi się niczego słuchać ani z nikim gadać.
NGH: To niezły wyczyn, pamiętać to wszystko, co się działo przez te lata, bo programy co roku były tak obfite, że to brzmi jak maraton koncertowy. Na koniec chciałam zapytać o dalsze plany – o to, czy planujecie, dobić do 50. edycji i tak dalej, ale jednak wolałabym zapytać o coś innego, bo mam znajomych, którzy może by nawet wybrali się na MÓZG Festival, ale oni się po prostu boją takiej muzyki i uważają, że jest mało przystępna, że nie jest przyjemna, nie jest relaksacyjna. I zastanawiam się, czy mógłbyś… Nie chcę, żeby to zabrzmiało jak namawianie do autoreklamy, ale jak zachęciłbyś ludzi do dania szansy takiej muzyce, która nie jest komercyjna i nie jest tak łatwo przystępna? Czy w ogóle byś się w to nie bawił i stwierdził: nie chcecie, wasza sprawa.
SJ: Ciekawe, że zadałaś to pytanie, bo takie padło już w jednej rozmowie, pomiędzy John Citizen i Mirą Awen. John zadaje Mirze pytania o to, czym jest sztuka w sensie ogólnym, do czego potrzebna jest człowiekowi, a później padło pytanie, jak przekonać ludzi, by w ogóle chcieli obcować ze sztuką współczesną. Nie tylko tych, którzy już się nią interesują, ale młodych, którzy dopiero szukają języka dla siebie, i dorosłych, którzy wolą to, co już znają. Odpowiedź Miry brzmi następująco: „Sztuka współczesna nie jest łatwa, często nie daje prostych przyjemności, tylko wymaga wysiłku. Ale właśnie w tym tkwi jej sens. Uczy, że świat nie kończy się na tym, co znajome. Dla młodych sztuka współczesna jest zaproszeniem, by odkryli, że mogą myśleć i czuć inaczej niż ich rodzice, szkoła czy media. To przestrzeń wolności, w której nie muszą być dopasowani. Dla dorosłych to okazja, by nie utknąć w powtarzaniu tego, co znane, by przypomnieć sobie, że życie nie musi być tylko wygodne i przewidywalne. Sztuka współczesna nie pozwala zasnąć w nawyku i w tym sensie jest potrzebna każdemu, Nie po to, by dawać gotowe odpowiedzi, ale żeby zadawać pytania, których sami byśmy sobie nie zadali”. Jeżeli ktoś chce się rozwijać, to powinien po prostu obcować z tego typu wyzwaniami. Jeżeli ktoś chce się zabawić, to powinien pojechać gdzie indziej.
NGH: Myślę, że to jest dobry wniosek kończący naszą rozmowę. Chciałam się jeszcze podzielić taką refleksją: pamiętam, że na początku, gdy zaczęłam chodzić na koncerty muzyki współczesnej, to była to dla mnie męczarnia, aż przyszedł taki moment, kiedy złapałam się na tym, że jestem tam nie dlatego, że muszę, tylko dlatego, że chcę. I wydaje mi się, że to jest ten moment, kiedy ktoś przekonuje się do sztuki współczesnej: kiedy idzie na koncert nie dlatego, że musi, tylko dlatego, że chce.
SJ: Do odbioru sztuki współczesnej trzeba mieć też przygotowanie. I to przygotowanie wymaga trochę czasu. Coś, co może być dla ciebie trudne za pierwszym razem, za drugim razem już będzie do ciebie docierać, bo za pierwszym razem zostało w tobie i twój umysł to przetrawia w jakiś sposób. Drugą rzeczą też jest kwestia, co to jest właściwie sztuka współczesna. Bo wiesz, o muzyce współczesnej rozmawia się w kontekście XX wieku, a mamy już 25 lat XXI wieku. To w takim razie która muzyka jest współczesna? Niestety, nie da się określić tego w czasie, bo to zależy od odbiorcy; dla kogoś muzyką współczesną może być coś sprzed stu lat, a dla kogoś innego to, co jest z zeszłego miesiąca. Nie należy się za bardzo przywiązywać do tych określeń, bo one nie do końca znaczą to, czym są. Rozumiesz? Bo możemy mówić o Schönbergu czy Cage’u jako o muzyce współczesnej, a dla niektórych to już jest klasyka, a nie współczesność. A dla niektórych jest współczesnością, bo ich porusza, bo tego nie znają i to właśnie łamie granice ich percepcji. Trzeba uważać z używaniem tego terminu, bo można też kogoś wprowadzić w błąd.
NGH: I tu zgadzam się z tobą w 100%: nie ma co się tak bardzo skupiać na etykietkach. Myślę, że też z tego względu bardzo cenię wasz festiwal i cieszę się, że mogliśmy porozmawiać też trochę o nim.