Festiwal Prawykonań 2021
Dwa kwietniowe koncerty z udziałem orkiestry, dodatkowych solistów oraz mediów okazały się intrygującym preludium do utrzymanego w rytmie biennale Festiwalu Prawykonań (główna odsłona będzie miała miejsce późną jesienią, wtedy też podsumowująca relacja). Ten przegląd polskiej muzyki organizowany przez Narodową Orkiestrę Symfoniczną Polskiego Radia w Katowicach do niedawna miał całkowicie eklektyczny i oderwany od rzeczywistości charakter, na co już kiedyś zwracałem uwagę. Parę lat temu dyrektorką instytucji została Ewa Bogusz-Moore i profil festiwalu zwrócił się wyraźnie w stronę modernistyczną, akcentując przy tym formy multimedialne i respektując parytety. Czy po sześciu utworach zaprezentowanych 23 i 25 kwietnia, autorstwa trzech pokoleń kompozytorów mieszkających w trzech krajach (Austria, Niemcy, Polska), można pokusić się o jakieś uogólnienia? Wydaje mi się, że trzy zjawiska zasługują na wypunktowanie.
Po pierwsze, otaczająca nas rzeczywistość zaczyna uwierać także twórców muzyki tzw. klasycznej. Lidia Zielińska już w tytule przeciwstawia się Pustynnieniu, choć ma na myśli nie tyle zmianę klimatyczną, co zubożenie ducha i obyczajów. Jej rozwijający się falami półgodzinny utwór korzysta z architektury imponującej sali NOSPR (choć pozbawionej tym razem publiczności) przez usytuowanie dwóch dialogujących grup instrumentów dętych na balkonach. W przestrzeni porusza się też bogata warstwa elektroniczna oraz grupa dzieci: Zielińska znana jest z licznych projektów edukacyjnych i partycypacyjnych. Przedstawiciele przyszłych pokoleń grają tu między innymi na delikatnych pozytywkach (zderzonych szokująco z łańcuchami w partii perkusji), a w finale odkładają dzwoniące smartfony do wnętrza fortepianu (przy wtórze dość brutalnego pulsu elektroniki). Jaki to komentarz do tego, co wokół i jaka prognoza na to, co nas czeka? Zielińska nie udziela jednoznacznych odpowiedzi, ale doceniam, że te pytania zadaje. Niemniej jednak pozostaje we mnie silne wrażenie przytłoczenia gargantuiczną formą.
Artur Zagajewski pozostaje wierny (Święty Boże, Święty Mocny czy Staloocy) swoim zainteresowaniom repetytywizmem i punkiem – to drugie dzieli zresztą z bratem grającym w kapeli Hańba! Jego und nur dieser Wind na orkiestrę wychodzi w tytule od Jest bezpiecznie Siekiery z albumu Nowa Aleksandria. Słowa sprzed blisko czterech dekad – “Jest bezpiecznie / jest spokojnie / serce tak czyste / oczy powolne / jest bezpiecznie / jest spokojnie / usta tak krwawe / słowa bezdomne / i tylko / i tylko / i tylko ten wiatr” – można (i trzeba) odnosić do aktualnej sytuacji społeczno-politycznej. A jak się do niej odnoszą dźwięki? Utwór zdradza czytelną strukturę ABA’ z bardzo krótkim ogniwem środkowym w postaci niemal barokowej lamentacji, podczas gdy zasadniczo buduje go 8-dźwiękowe arpeggio. Mimo ciągłych zmian w orkiestracji i dynamice klimat utworu tworzą właśnie monotonne, klaustrofobiczne, opresyjne repetycje tego pasażu. Tylko w dwóch momentach pojawia się dysonansowa ingerencja blachy, która zamiast przynieść zmianę, wydaje się jednak tylko bezsensowną erupcją przemocy. Przejmujący utwór.
Marta Śniady w soft music for sensitive gals kontynuuje swoją feministyczną emancypację, której etapy wyznaczały in the pink i 4 rituals of women happiness. Tym razem występuje przeciw stereotypom miłej, delikatnej, “kobiecej” muzyki i to już od pierwszych gryzących dźwięków instrumentów dętych czy pocieranego styropianu. Dodatkowego waloru dodaje elektronika z soczystym basem. W pewnym momencie wchodzi także wideo. Kompozytorka wzmacnia swój przekaz poprzez odwołanie do postaci Wonderwoman, pokazywanej we wcieleniu codziennym oraz superbohaterskim, a także w tekście serialowej piosenki. Przenosząc to dualistyczne myślenie na warstwę dźwiękową, można widzieć jego odbicie w podziale na dźwięki konwencjonalne oraz poszerzone artykulacyjnie czy wzmocnione partią komputera. Dążenie Śniady do hybrydy brzmień akustycznych i elektronicznych może sugerować, że w każdej kobiecie tkwi skryta superkobieta, nawet jeśli czasem przysłaniają ją depresyjnie opadające pasaże. Albo kiedy postać ta pozostaje trudna do namierzenia, podobnie jak na skaczącym obrazie w warstwie wideo, przypominającym strojenie telewizora. W kulminacji autorka wydaje się nawiązywać do aleatorycznej heterofonii Lutosławskiego, podlanej jednak basowym pulsem – frapujące zestawienie. I własny sound.
Po drugie, o ile dawniej na Festiwalu Prawykonań nawiązania do muzyki przeszłości okazywały się dość nachalne, tym razem pojawiały się w postaci bardziej wieloznacznej. Oczywiście nie zawsze, czego przykładem może być otwierający przegląd Teodor Adama Bałdycha, dedykowany jego niedawno narodzonemu synowi. Jak zwykle, gdy kompozytor ten pojawia się w towarzystwie orkiestry, bierze czynny udział w wykonaniu utworów. Również w Katowicach zagrał na poły improwizowaną partię skrzypiec, a towarzyszyła mu sekcja wokalno-rytmiczna. Prostolinijny utwór utrzymany był ewidentnie w jazzowej estetyce, z fragmentami bardziej kołysankowymi, jak i bardziej tanecznymi, i miał stanowić hołd dla okresu dzieciństwa autora. Szanuję te założenia i konsekwencję stylistyczną, jednak całość mogła być znacznie krótsza i czynić większy użytek z orkiestry zamiast traktowania tak znakomitego zespołu jako tylko li akompaniamentu (identyczne wrażenie miałem po występie Bałdycha na Auksodrone 2019).
Przełom lat 80./90. XX wieku i jego fonosfera od dawna stanowi punkt odniesienia dla polskich kompozytorów (Paweł Malinowski oraz Mikołaj Laskowski i Jacek Sotomski, także w ich duecie sultan hagavik). Zagajewski nawiązywał kiedyś do bazarowych rytmów w Mechanofakturze, a teraz dodał kolejny komentarz poprzez odwołanie się do klasyki polskiego punka i cold wave z lat 80. – sugerując być może jakieś harmoniczne nawiązania, których nie znajduję w odbiorze słuchowym. Niecodziennych patronów z historii muzyki wybrała sobie także Joanna Woźny, której Inner Piece na zespół Kwartludium i NOSPR zawiera cytaty z utworów Schönberga, Varèse’a i Stockhausena, oczywiście trudno rozpoznawalne. Zresztą sama autorka w rozmowie w ramach Strefy Ruchu wspomniała, że wynikły one raczej z jej bieżącej praktyki pedagogicznej niż jakiegoś zamysłu stworzenia leksykonu muzyki XX wieku. Ze wszystkich utworów w ramach tej przygrywki do Festiwalu Prawykonań ten pozostawił we mnie największy niedosyt, trwając ledwie 10 minut i urywając się bez wyraźnej puenty. Jako bardzo klarowne odebrałem jednak zbudowanie napięcia prowadzącego do ostrego zwarcia klarnetu Michała Górczyńskiego i skrzypiec Dagny Sadkowskiej. Woźny w błyskotliwej orkiestracji zdawała się w nieoczywisty sposób zwielokrotniać instrumenty kwartetu solistów, ale też wskrzeszać varezjańską z ducha geodynamikę erupcji i wyciszeń.
Po trzecie, znacząco poszerzyło się (wreszcie!) imaginarium polskich twórców muzyki współczesnej. Siekiera, punk, Wonderwoman, superbohaterowie, Blue Velvet, dźwięczące obrazki z wodospadami. Te dwa ostatnie elementy w pakiecie dodaje od siebie Mikołaj Laskowski w Lighted Motion and Sound Waterfall Picture na wideo, elektronikę i orkiestrę, kolejnym studium na temat natury, sztuczności, imitacji i kiczu. W warstwie obrazowej pojawiają się dłonie głaszczące (prawdziwe?) kaktusy, plastikowe trawy czy gumowe ucha rodem z kultowego filmu Davida Lyncha. W warstwie dźwiękowej towarzyszą temu sample ptasich śpiewów oraz przedęcia i szelesty instrumentów, których kompozytor używa niczym przekorny imitator dźwięków (foley artist) w kinie. Co tu jest pejzażem dźwiękowym a co imitazione della natura? Co stanowi ilustrację, a co jest ilustrowane? Laskowski jak mało kto w swoich najnowszych utworach stawia niemal filozoficzne pytania o reprezentację, jej przedmiot i metodę, w czym blisko mu do autorów takich jak Simon Steen-Andersen czy Alexander Schubert. W finale utworu dwóch perkusistów obraca świszczącymi rurkami, a to jakże kampowe i ograne brzmienie zyskuje tu jakąś dziwną poezję.
Będzie kontynuowane.
Jan Topolski