Wyzwolić kobiecą energię w jazzie. Rozmowa z Anną Rybacką

Monika Winnicka / 10 lip 2023

W dniach 23–27 stycznia 2023 roku odbyła się druga edycja warsztatów z improwizacji i kompozycji JazzCamp for Girls w Katowicach. To część międzynarodowego projektu JazzCamp for Girls across the Nordics, Poland and Turkey. Uczestniczki ze śląskich szkół muzycznych w wieku od 10 do 15 lat miały okazję poznać tajniki pracy w zespole, a także zbudować tożsamość i pewność siebie na scenie. W trakcie obozu poruszone zostały tematy barier w muzyce i społeczeństwie i odporności na stres czy opinię publiczną. JazzCamp for Girls to inicjatywa zagranicznego kolektywu KeyChange, a tutor(k)ami tej edycji były_li: Ania Rybacka, Artur Tuźnik, Ola Rzepka oraz Łukasz Marciniak. Uczestniczki były podzielone na stałe zespoły i chodziły na zajęcia, które ostatniego dnia zwieńczone zostały koncertem młodych bandów. O przybliżenie szczegółów warsztatów poprosiłam Annę Rybacką – wokalistkę, improwizatorkę i terapeutkę, działającą obecnie w Danii. 

 

Monika Winnicka: Coraz częściej odkrywam zespoły, których skład złożony jest z mężczyzn i jednej kobiety, przy czym nie chodzi już tylko o wokalistki (co zdarza się najczęściej), ale również o sekcje rytmiczne. Zastanawiam się, dlaczego wyrównane składy mieszane wciąż są tak rzadko spotykane? Gdzie i w jakich rolach chcemy słyszeć kobiety w jazzie? Dlaczego energie męskie i żeńskie rozkładają się tak nierówno?

Anna Rybacka: Pierwszy JazzCamp for Girls powstał w Danii w odpowiedzi na tak zwany raport 80 na 20, z badań przeprowadzonych tam ponad 10 lat temu. Okazało się, że kobiety tworzyły tylko 20% całej branży muzycznej, a większość z tych aktywnych muzycznie stanowiły wokalistki. Do tej pory nie znamy wszystkich powodów tych nierówności, ale wiemy, że istnieje ich wiele, w licznych aspektach życia. Jedną z przyczyn wymienianych w raporcie jest fakt, że instrumentalistki spędzają statystycznie więcej czasu ze swoimi  małymi dziećmi niż muzycy. W branży, w której networking odgrywa ważną rolę w rozwoju kariery, kobietom może być dużo trudniej pozostać tak samo aktywnymi na scenie i poza nią. Tutaj przypomina mi się historia koleżanki, która jest uznaną muzyczką w Polsce i została zmuszona odwołać trasę koncertową. Organizatorzy nie zgodzili się bowiem, żeby zabrała ze sobą kilkuletnie dziecko, pomimo pokrycia przez nią powiązanych kosztów, jak opieka niani i tym podobne. 

Ponadto na sytuację wpływa kontekst historyczno-kulturowy, o którym możemy dowiedzieć się z badań statystycznych nad ekspozycją kobiet i mężczyzn w mediach. Instrumentalistki, kompozytorki i dyrygentki, które tworzyły i odnosiły sukces w jazzie – zwłaszcza w latach 30.–50. XX wieku – były potem marginalnie prezentowane w filmach dokumentalnych, w literaturze czy historii jazzu. Ten rodzaj dyskryminacji współtworzy samospełniającą się przepowiednię i zniekształcenia poznawcze. Gdy prosimy dziewczynki w wieku 10–15 lat, by wymieniły znane sobie jazzowe postaci, zawsze wymieniają mężczyzn. Przez to trudniej im się z tym gatunkiem identyfikować i najprawdopodobniej większość z nich wybierze inny lub przestanie grać. Z tego samego powodu wydaje im się również, że w jazzie bardziej kompetentni są mężczyźni albo że lepiej nadają się do tego rodzaju muzyki niż kobiety. 

MW: Staram się dotrzeć do genezy ewolucji, widocznych zmian, które rozpoczęły się wreszcie na polskiej scenie. Pojawiają się warsztaty z improwizacji tylko dla kobiet, których celem jest wsparcie na rynku muzycznym. Czy one poszukują żeńskiej energii? 

AR: Kobiety potrzebują być bardziej widoczne w jazzie, na rynku muzycznym, w mediach, w historii  jazzu – dla siebie nawzajem i dla innych. Potrzebują więcej ekspozycji i wsparcia. Dziewczyny częściej wykazują tendencję do niedoceniania własnych kompetencji, zwłaszcza w obecności chłopców i zwłaszcza w dziedzinach, gdzie dominują mężczyźni. Sama pamiętam, że na Studium Jazzu niektórzy nauczyciele zakładali, że nigdy nie będę improwizować tak dobrze, jak kolega instrumentalista. Na szczęście ta sytuacja zmotywowała mnie do pracy i improwizacja jest nadal moją specjalnością i największą pasją. 

MW: Czy dziewczyny czują się najbezpieczniej w pełni „damskich” składach?

AR: To bardzo ciekawe pytanie. Mało poruszałam ten temat z muzyczkami. Mogę się podzielić tym, czego się dowiedziałam z dosłownie kilku rozmów. Rzeczywiście, wiele instrumentalistek zauważa, że dynamika zespołu zmienia się w zależności od tego, czy układ płci jest równy, czy to zespół zupełnie męski albo kobiecy. Natomiast nie jestem w stanie określić dokładnie, w jaki sposób to oddziałuje na tę energię, trzeba by zapytać poszczególne osoby. Na pewno na ten temat mogłaby się wypowiedzieć perkusistka, z którą też współpracuję – Marilyn Mazur. Ona była jedną z pionierek żeńskich zespołów, założyła kilka tego typu projektów, między innymi Primi Band w latach 70. czy koncertująca nadal Shamania. Marilyn opowiadała mi, że w jej młodości jazz był zdominowany przez mężczyzn, więc zastanawiała się, co się wydarzy, jak stworzy w pełni kobiecy band. Zresztą sama jest obecnie ambasadorką projektu JazzCamp for Girls. 

MW: A ty jak się czujesz w męskich składach?

AR: Mam do czynienia głównie z mieszanymi zespołami i czuję się w nich bardzo dobrze. Mam też żeński wokalny band i tam jest dużo kobiecej energii. Rozmawiamy w zasadzie o wszystkim i wspieramy się podczas prób i poza nimi. 

MW: Mężczyźni chyba też trochę mniej rozmawiają o uczuciach i emocjach. Wydaje mi  się, że w życiu działają zadaniowo i może to się przekładać także na pracę przy muzyce. 

AR: Może, ale nie generalizowałabym. Jazzmani mają w sobie wrażliwość i sporo mówią o uczuciach i subtelnościach – co ma wpływ na to, jak odbierają muzykę i to, w jaki sposób grają. Natomiast w jazzie współczesnym dokonuje się powoli równouoprawnienie, także w podejściu do muzyki.

MW: Czy podczas JazzCampu chcecie raczej traktować kobiety na równi z mężczyznami, czy radykalniej podchodzić do różnic między płciami?

AR: Wiesz, tak naprawdę płeć nie jest tematem jakoś szczególnie poruszanym na tych warsztatach. Skupiamy się głównie na muzyce i współpracy. Ale uczestniczki, przebywając pośród innych dziewczyn, same angażowały się chętnie w dyskusję o tym, jak im się uprawia muzykę. Opowiadały o rozmaitych radach i komentarzach, które cały czas słyszą z różnych źródeł: w jaki sposób mają się zachowywać na co dzień i na scenie. Wciąż wyraża się  mnóstwo oczekiwań wobec dziewczyn, pewnie tak samo w stosunku do chłopców.

MW: A możesz przytoczyć te rady i wymagania?

AR: Dziewczyny napisały tekst do utworu Girls Blues i odegrały różne zdania, które słyszały kiedyś skierowane w swoim kierunku. Podczas próby zaczęłyśmy spisywać te zewnętrzne opinie, np. „czemu nosisz takie worki? mogłabyś się ubrać bardziej kobieco” albo „co nie dograsz, to dowyglądasz”, lub „weź się zabierz za jakiś bardziej kobiecy instrument, a nie…” W tym ostatnim wypadku chodziło o takie instrumenty jak fortepian albo flet, które uważano za instrument „bardziej” pasujący do dziewczyn. 

MW: Jak w ogóle rozróżnić rodzaje instrumentów pod kątem podziału na „bardziej” kobiece czy męskie? Fortepian może być tu akurat kontrowersyjnym przykładem…

AR: No właśnie! Dziewczyny zaczęły się buntować w tej dyskusji. Sprzeciwiły się temu, że ktoś w ogóle ma im mówić, jak mają się ubierać, zachowywać i na czym grać. Nie chcą, by ich wolność była ograniczana przez stereotypy, jak te dotyczące wielkości i ciężaru instrumentu. Odradzane są im te, które trzeba dźwigać i sugeruje się, że mogą sobie z nimi nie poradzić. W takim kontekście rozmawiałyśmy o płci: o wyzwoleniu się ze stereotypów, jeżeli chodzi o wybór instrumentu. Dziewczyny opowiadały jeszcze o tym, że szeroko komentowany jest również ich sposób bycia. 

MW: To znaczy? 

AR: Na przykład, że powinny zjeść, bo wyglądają za chudo – albo schudnąć, bo przytyły. Rozmawiałam o tym także z muzykami-rodzicami. Dziewczyny w wieku 10–15 lat mają intensywny kontakt z mediami społecznościowymi i są niestety eksponowane na takie wzorce piękna i perfekcji, które są nie do pojęcia dla nas, dorosłych. Jeżeli dziewczyna widzi w ciągu dnia 100 przykładów kobiecego ciała albo 100 sukcesów u jakiejś innej rówieśniczki, to gdzieś w jej mózgu jawi się to jako standard. Między innymi dlatego też większość nastolatek w tym wieku wyrabia sobie głębokie poczucie bycia niewystarczająco dobrą. Ale słyszę i widzę, że dziewczyny próbują się bronić. Mają świadomość tego, że to im nie pomaga i podejmują walkę o samoakceptację i zgodę, by być po prostu sobą. 

MW: Czy utwór wykonany na koniec warsztatów potraktowały jako manifest? Chcą dać się usłyszeć

AR: Tak, tak. Rozmawiałyśmy po drodze o tym, czym w ogóle jest blues – to także manifest, rodzaj walki o wyzwolenie.

MW: Ukończyłaś studia psychologiczne (w Polsce) i muzyczne (w Danii). Obecnie w Kopenhadze prowadzisz własną praktykę terapeutyczną. Jakiego jest ona rodzaju, do kogo ją kierujesz i jaką rolę odgrywa w nich muzyka? 

AR: W mojej klinice pomagam osobom w różnych sytuacjach w życiu, ale sporą ich część stanowią artystki_ści i muzyczki_cy. Ta grupa od zawsze mnie fascynowała i moja praca magisterska z psychologii opierała się na badaniach przeprowadzonych wśród jazzmanek_ów w Polsce. Interesują mnie procesy tworzenia i dynamika kreatywności; czynniki hamujące nas w byciu wolnym i szczerym na scenie. Staram się pomóc osobom muzykującym zawodowo czuć się lepiej na co dzień, ale przekazać też, co improwizacja daje dzieciom – jak wpływa na rozwijający się układ nerwowy, funkcje poznawcze oraz zachowanie.

MW: Twoja pasja do muzyki i psychologii doprowadziła cię także do roli tutorki na JazzCamp for Girls. Z czym mierzyły się uczestniczki, czego mogły się nauczyć, na czym polegały twoje zajęcia? 

AR: Pierwsze cztery dni zaczynały się od zajęć wspólnych, podczas których dziewczyny budowały żywą orkiestrę głosów i brzmień perkusyjnych. Poruszały się do muzyki i uczyły koncentrować w sposób, który pomaga im przyswajać wiedzę i uwolnić ducha kreatywności. Potem uczestniczki rozdzielały się na cztery zespoły i pracowały ze swoimi tutorami nad improwizacją, kompozycją jazzową i kooperacją w bandzie. Próbowały różnych instrumentów, aranżowały swoje utwory, wymyślały nazwę i wizerunek zespołu. Ale także na bieżąco formułowały swoje opinie na temat tego, co ich zdaniem właśnie wydarzyło się w wolnej improwizacji. Po kilku godzinach pracy w zespołach spotykały się razem na mini-koncertach tutorów oraz krótkich warsztatach psychologicznych. Ostatniego, piątego dnia, uczestniczyły w profesjonalnej próbie dźwiękowej na dużej scenie, sesjach zdjęciowych zespołów, a potem zagrały koncert. 

MW: Czy uczyłaś ich na podstawie własnych doświadczeń?

AR: Metody, których używałam w projektowaniu i prowadzeniu zajęć, oparte są zarówno na tym, czego sama nauczyłam się na uczelniach i kursach w Danii, jak i na teoriach psychologicznych i narzędziach, których używam w gabinecie terapeutycznym. Dla mnie tak naprawdę najważniejszą misją w JazzCampie jest wzmacnianie dziewczyn – ich poczucia kompetencji, własnej wartości, wiary w siebie, odwagi. Zdjęcie hamulców wolności i kreatywności, zerwanie z koncentracją na własnych błędach albo uwagach innych osób, podważających ich umiejętności czy talent. Kiedy tylko uda się te struktury usunąć, dziewczyny zaczynają kipieć pomysłami, niesamowitą energią, odwagą, odpowiedzialnością za pracę wspólną. Każda z nich ma coś ciekawego do powiedzenia w muzyce. Każda może odgrywać ważną rolę i wnosić wartości dla reszty zespołu. To wszystko słychać potem w tworzonej przez nie muzyce. 

MW: Kto jeszcze prowadził zajęcia?  

AR: Poza mną tutor(k)ami byli_ły Artur Tuźnik, Ola Rzepka i Łukasz Marciniak. Artur, tak samo jak ja, od wielu lat mieszka w Danii i ukończył studia na duńskich uczelniach. Ola i Łukasz działają bardziej lokalnie, ale znakomicie na polu improwizacji i edukacji, grają też w duecie Perforto. 

MW: Jaką definicję jazzu chciałyście przekazać dziewczynom, jaką ty sama przyjmujesz? 

AR: Podczas warsztatów w Kopenhadze dyrektorka Jazz Denmark zapytała nas w pewnym momencie: co to jest jazz? Wśród odpowiedzi dominowały słowa: wolność, improwizacja, kreatywność, różnorodność, współpraca, wspólnota, komunikacja, ekspresja. Myślę, że te hasła dobrze oddają to, jak my postrzegamy tę muzykę i dlaczego się nią zajmujemy. A także, co chcemy swoją pracą przekazać dalej, na przykład w projektach takich jak JazzCamp for Girls.

MW: Dziewczynki były podzielone na stałe składy. Czy z łatwością wchodziły ze sobą we współpracę, czy raczej rywalizowały? A może pojawiły się – naturalne zresztą w świecie muzyków_czek – presja i zazdrość? 

AR: Kultura, którą promujemy na JazzCampie, zakłada integrację, wzajemny szacunek, poczucie odpowiedzialności za siebie i innych, wspieranie siebie nawzajem. Moim zdaniem dziewczyny świetnie się w tych wartościach odnajdują: wspaniale współpracują razem, wykorzystują swoje i cudze zasoby, żeby stworzyć coś wartościowego. W każdym z nas mogą pojawić się czasem myśli o zazdrości lub presji. Być może takowe pojawiały się u uczestniczek, ale moim zdaniem nie przełożyły się w odczuwalny sposób na ich zachowanie czy dynamikę grupy. Wręcz przeciwnie, obserwowaliśmy dobrą współpracę. 

MW: Na czym polegały wspomniane warsztaty psychologiczne?

AR: To były krótkie warsztaty z elementami psychoedukacji na temat tremy przed występem i narzędziami do regulowania napięcia. Dziewczyny uczyły się rozpoznawać negatywne, automatyczne myśli i radzić sobie z nimi. Praktykowałyśmy metody oddychania oraz wizualizacje, które pomagają uspokoić układ nerwowy i regulować emocje.

MW: Czy po skończonych warsztatach dojrzałaś ewolucję w składach oraz indywidualnie u uczestniczek? Czy traktowały warsztaty jako luźny obóz pełen zabawy, czy jako zajęcia pełne pracy i doskonalenia siebie? 

AR: Po dwóch przeprowadzonych edycjach JazzCamp for Girls widzę pewne tendencje rozwoju prowadzonych przez mnie zespołów. Pierwszego dnia dziewczyny są trochę ostrożne, niepewne i zdezorientowane, bo środowisko warsztatów jest tak odmienne od tego, jakie znają ze swoich szkół. Drugiego dnia przyzwyczajają się do ram zajęć i zaczynają eksperymentować, próbują wielu nowych rzeczy. Powoli zaczynają przełamywać stare zasady i ograniczenia. Trzeciego dnia są kreatywne, pomysłowe, komponują, aranżują. Dzielą się pomysłami. Czują się wartościowe i ważne. Czwartego dnia stają się odpowiedzialne i profesjonalne – solidarnie prowadzą ostatnią próbę i dumnie prezentują swoją pracę przed innymi tutorami. Piątego dnia są gotowe zagrać koncert, zaprezentować publiczności efekt wspólnej pracy. Są odważne i skoncentrowane, pomagają sobie nawzajem. Jestem ich fanką!

MW: Zastanawiam się czasem, czy takimi specjalnymi warsztatami nie umniejszamy dziewczynkom talentu i odwagi? Przeskakujemy ze skrajności w skrajność. Można pomyśleć, że młode dziewczyny wymagają wyjątkowej troski. Jak myślisz, co uniemożliwia im rozpoznanie własnego talentu i wartości?

AR: Dziewczynki nadal jeszcze wychowuje się trochę w inny sposób niż chłopców. Mówię o pewnych tendencjach, nie chcę uogólniać. Częściej mówimy im, żeby były czujne i żeby uważały, czyli podprogowo przekazujemy im, że gdzieś tam czyha niebezpieczeństwo. Tymczasem chłopców dopingujemy, żeby próbowali niezależnie od tego, czy się przewrócą, mają wstać i próbować dalej – jeszcze raz i jeszcze raz, żeby nie okazali się słabi. Cieszę się jednak, że na temat pojawia się coraz więcej artykułów w mediach. Pomagają nam sobie uświadomić, jakie różnice wciąż występują w wychowaniu dziewczynek i chłopców, i jakie błędy robimy całkiem nieświadomie, np. komentując ich zachowanie już od najmłodszych lat. 

MW: Jednak czy uczestniczki w ten sposób nie wyrabiają sobie przeświadczenia, że chłopcy mają karierę w kieszeni i nie trzeba się o nich martwić, a one potrzebują specjalistek_ów i warsztatów? 

AR: Wiesz, ja uważam, że dla chłopców też powinny być takie warsztaty, ale my się akurat zajmujemy wspieraniem dziewczynek, bo ze statystyk jasno widać, że one potrzebują trochę więcej wsparcia. Nie dlatego, że to wynika z samej płci, tylko z warunków ich dojrzewania i edukacji muzycznej. Więc tu nie chodzi o to, że dziewczynki są słabsze, tylko że spotykają się z większą liczbą wyzwań na ścieżkach swoich muzycznych karier.

MW: Czy kiedy dziewczynki grały finałowy koncert, na widowni byli też chłopcy? 

AR: Tak, publiczność była mieszana. 

MW: Wciąż mam pewne wątpliwości. Wprowadzacie ruch girl power w muzyce w dość zamkniętym gronie, niejako w warunkach kontrolowanych. Czy to nie zamknie w przyszłości kobiet na pracę z mężczyznami? Nie sądzisz, że takie jazz campy powinny być koedukacyjne, na przykład w drugiej połowie ich trwania – żeby nauczyć równej współpracy ze sobą, zauważania wzajemnie swoich wartości i potrzeb?

AR: Myślę że nie. Moim zdaniem to w ogóle nie stanowi problemu w tych warsztatach  – zwłaszcza że tutorki_zy są różnej płci. Podczas popołudniowych mini-koncertów uczestniczki widzą, jak współpracują ze sobą w mieszanych zespołach muzycznych. Ja i Artur graliśmy razem, również Ola i Łukasz mieli wspólny projekt, i tym samym pokazujemy im również taki model działania. Poza tym dziewczyny też grają razem z tutorami, a pojedyncze warsztaty wśród innych dziewczynek nie zamykają ich przecież na doświadczenia w mieszanych składach. Uważałabym, żeby od tego rodzaju tygodniowych projektów nie oczekiwać naprawiania wszystkiego naraz. Byłoby jednak świetnie, gdyby tematy równej współpracy i zauważania wzajemnych wartości i potrzeb poruszano częściej w codziennym środowisku dzieci i młodzieży. 

MW: To wiek, w którym dziewczynki uczą się także poprzez naśladownictwo, fascynację, sympatię. Czy dowiedziałaś się, jakie idolki mają uczestniczki JazzCampu? Czy wzorują się na kimś i są nastawione na karierę?

AR: Jako idolki wymieniały różne polskie artystki popowe – niektórych nowych nazwisk sama nie znam, ale chciałyśmy wykorzystać ich pasję i fascynację. Na przykład dziewczyny z zespołu Artura grały utwór Billie Eilish, a my nie boimy się takich elementów w jazzie. To na tyle inkluzywny gatunek, że naprawdę wszystko jest dozwolone. Natomiast jeśli chodzi o artystki jazzowe, to nie umiały nikogo wskazać. Myślę, że akurat popowe artystki cieszą się stosunkowo wysoką ekspozycją w social mediach, a gdyby jazzowe też miały więcej promocji, to idolki byłyby bardziej dostępne dla dziewczyn. Tutaj pewnie przydałoby się więcej wsparcia od promotorek_ów kultury, podobnie zresztą w innych gatunkach, jak w klasyce.

MW: Świetnie! Twoja odpowiedź otwiera nam poniekąd oczy, ale też drzwi do tematów, które powinny zostać nadrobione w świecie muzyki, w mediach i na scenie jazzowej. Może to zburzy ściany, które do dziś tworzą ograniczenia. Dziękuję ci serdecznie za rozmowę. Tobie, dziewczynom i całemu zespołowi JazzCamp for Girls życzę powodzenia, wielu sukcesów i siły w przełamywaniu barier. 

 

Rozmowa została przeprowadzona drogą mejlową w marcu 2023 roku. Tekst autoryzowany.

Zdjęcia: Aleksandra Rybak-Zymła