Europejski zespół z polskim paszportem. Rozmowa ze Skalpelem
Natalia Glinka-Hebel: Będę szczera – trochę stresuję się tą rozmową, bo jestem waszą fanką, więc to ważne dla mnie spotkanie, ale słyszymy się dziś przede wszystkim z powodu Eufonii, na których będziecie występować. Najpierw jednak chciałabym z wami chwilę porozmawiać o tym, jak świętujecie 20-lecie wydania płyty Skalpel i jak czujecie się w związku z planowaną z tej okazji trasą, graniem tego materiału na żywo z gośćmi i z ośmioosobowym zespołem.
Marcin Cichy: Przede wszystkim okazało się, że czas bardzo szybko leci i nagle obchodzimy 20-lecie. Zaskoczyło nas, że to już.
Igor Pudło: Przytoczę komentarz z forum, na którym nasz fan pisze: „To krążek, który się nie starzeje, nadal zachwyca, niezmiennie inspiruje i prowokuje do nowych odczytań”. Jeżeli po 20 latach ktoś tak pisze, to znaczy, że wszystko się udało. Jest też dopisek: „Z ogromną ciekawością czekam na zamówiony album Recut” (bo ukaże się zremiksowana wersja tej płyty, na którą my też czekamy).
MC: Można powiedzieć, że mamy dwa główne punkty obchodów dwudziestolecia: trasę koncertową i krążek z remiksami z pierwszej płyty. Udało nam się namówić do współpracy topowych polskich producentów muzycznych i jesteśmy bardzo zadowoleni z tego albumu.
Igor Pudło: Mam przed sobą numer „Glissanda” sprzed lat, w którym głównym tematem był Wrocław i w którym pojawił się m.in. Skalpel. Autor zarzucił nam, że jesteśmy epigonami ninja’owymi, że nic nowego nie wymyśliliśmy i że to smutne, bo jeśli ktoś jest już w Ninja Tune, to powinien dać coś więcej niż my. Okazało się, że jednak daliśmy wystarczająco dużo, skoro nasza płyta jest słuchana po 20 latach i będzie miała swoją wersję live w całości.
NGH: Przez te dwie dekady udowodniliście, że to były dopiero początki i myślę, że zasłużyliście na miano jednego z najlepszych zespołów elektronicznych w kraju.
IP: Przez kilka lat po wydaniu debiutanckiej płyty określano nas pierwszym polskim zespołem w Ninja Tune. Można było odnieść wrażenie, że otworzyliśmy jakąś furtkę i za nami pójdzie wielu artystów, którzy będą gdzieś tam za granicą, ale musiało minąć jeszcze wiele, wiele lat, żeby takie zjawiska jak twórczość Wacława Zimpla czy Hani Rani wyszły poza scenę krajową. Może to były przedwczesne prognozy, że za nami pójdą inni, że tak bardzo potrzebna jest ta muzyka z Polski. Może po prostu mieliśmy najlepszy pomysł, żeby to dziedzictwo jazzowe, które już wtedy było znane i czytelne za granicą, opracować na swój sposób.
NGH: Pewnie to był dobry moment, a wy byliście właściwymi osobami we właściwym miejscu, ale ta łatka pierwszych Polaków w Ninja Tune chyba troszeczkę do was przylgnęła. Gdy rozmawiam ze znajomymi, którzy nie kojarzą za bardzo waszej twórczości i mówię „Skalpel”, to oni mówią „aha, dobra, to ten zespół, który jest bardziej znany za granicami Polski niż w Polsce”. Zastanawiam się, jak to wygląda z waszej perspektywy, to znaczy Ninja Tune trochę potraktowało to jako polski smaczek, egzotyczną ciekawostkę, że samplowaliście polskie płyty jazzowe z lat 60., 70., czy wykorzystywaliście polskie elementy w tytułach utworów. Czujecie się zespołem bardziej polskim czy europejskim? A może nie ma to dla was znaczenia i ta etykietka w ogóle was nie interesuje?
MC: Jesteśmy zespołem elektronicznym, i to najbardziej by mnie definiowało, nie wiem jak Igora… Ten polski wątek był świetną opowieścią, narracją, ale chyba ta muzyka, w sensie szufladka elektroniczna, u mnie dominuje.
IP: Jesteśmy zdecydowanie polskim zespołem; sprzedajemy najwięcej płyt i najczęściej gramy w Polsce, aczkolwiek dzięki streamingowi zasięg jest globalny i mówią o tym statystyki. Kiedyś Kraftwerkowcy powiedzieli o sobie, że są zespołem europejskim z niemieckimi paszportami. My też jesteśmy zespołem europejskim z polskimi paszportami.
MC: Przypomniał mi się taki cytat, że jesteśmy polskim zespołem importowanym z zagranicy do Polski.
NGH: Ładnie to brzmi…
IP: Z pewnością wiele osób usłyszało o nas za pośrednictwem Londynu, właśnie dzięki temu importowi Ninja Tune.
MC: Na pewno na początku ta sygnatura Ninja Tune była silniejsza od nas i pomogła nam w ogóle zaistnieć.
IP: I wracając do tego do tego artykułu z „Glissanda”: autor odnosi się w nim do marketingu i PR-u, że jesteśmy polsko-jazzowo-ninja’owym zespołem, a nie idzie za tym żadna rewolucyjna muzyka. Ale świetnie, że ten PR był, bo dzięki temu rozmawiamy właśnie teraz.
NGH: Kolejna kwestia: jak ktoś myśli „Skalpel” albo chce przeczytać coś na wasz temat, to pojawiają się takie szufladki jak nu jazz, ale też właśnie elektronika; spotkałam się również z tym, że jesteście nazywani zespołem trip-hopowym albo hip-hopowym. Rozumiem, że wśród tego nazewnictwa, tych etykietek najbardziej rezonuje z wami ta elektronika. Czy czujecie się też zespołem wywodzącym się, na przykład, z nurtu hip-hopowego albo czujecie się zespołem trip-hopowym?
MC: Naszym środowiskiem naturalnym jest komputer. Komputer to elektronika; dla mnie to muzyka elektroniczna, muzyka cyfrowa. Co do tych łatek, kiedyś chyba świat muzyczny był bardziej różnorodny, więc każda osoba w naszej muzyce mogła odnaleźć elementy innego gatunku: czy to trip hopu, czy elektroniki, czy muzyki jazzowej, nu jazzowej, acid jazzowej.
IP: Kuba Wojewódzki mówi, że jest jednoosobową subkulturą. My jesteśmy chyba dwuosobową subkulturą i dwuosobową niszą, którą trudno zdefiniować. Jesteśmy osobnym zespołem, bo nie zapraszają nas na festiwale jazzowe, mimo że jesteśmy związani z jazzem. Nie zapraszają nas na festiwale elektroniczne, chyba oprócz Nowej Muzyki, bo też za mało tej elektroniki w naszym graniu, tak że jesteśmy gdzieś pośrodku. Jak to śpiewa Nosowska: za gruba dla chudych, a dla chudych – za gruba. Ale wywodzimy się z hip-hopu jako zespół, bo nasze pierwsze produkcje były hip-hopowe, eksperymentalno hip-hopowe, i słuchaliśmy wtedy dużo nagrań z wytwórni Ninja Tune i Warp; to były nasze główne inspiracje. Dziwność i niedookreślenie polega na tym, że jesteśmy zespołem elektronicznym, a na naszych dwóch pierwszych płytach jest bardzo mało brzmień elektronicznych.
MC: Dodałbym jeszcze, że zarówno Ninja Tune jak i Warp miały swoje hip-hopowe sublabele Big Dada i Lex, i w tamtych czasach te światy bardzo mocno współistniały.
IP: No tak, ale w Ninja Tune nie trzeba szukać nawet sub-labela, bo i DJ Vadim, i Herbaliser, którzy nas inspirowali, to były hip-hopowe projekty.
NGH: Wy się w ogóle wymykacie jakimkolwiek klasyfikacjom i dlatego chciałam zapytać, jak tworzycie; czy macie w głowie jakiegoś docelowego odbiorcę, do którego chcecie kierować swoją muzykę, czy się nad tym nie zastanawiacie i tworzycie tylko dlatego, że macie z tego fun?
IP: Chyba w tej chwili mamy w głowie odbiorcę, którym jest fan Skalpela; ktoś, kto z nami uczestniczy w tej naszej subkulturze. Mamy bardzo słabe zasięgi na YouTube czy na Facebooku, a jednak ludzie przychodzą na nasze koncerty.
NGH: Facebook to pewnie kwestia algorytmów i nie ma to za wiele wspólnego z rzeczywistą popularnością.
IP: Najprawdopodobniej mamy publiczność starszą niż ta, która z Facebooka dowiaduje się o wszystkim, co się dzieje. My też jesteśmy zespołem, który powstał przed epoką social mediów i rozwiniętego internetu.
NGH: Pewnie jakbyście założyli TikToka – nie wiem, może już macie – to trafilibyście do młodszej publiczności. [śmiech]
MC: Przypominają mi się stare czasy – w zasadzie jedynym medium, gdzie mogliśmy zaistnieć, było czasopismo „Kaktus”. Nie wiedząc do końca, gdzie jest nasz odbiorca, automatycznie wiązaliśmy się ze sceną hip-hopową, bo było to najbliższe idei breaków, idei samej muzyki elektronicznej, łączeniu różnych technik i gatunków w jedno. Te światy okazały się zbieżne.
IP: Mówi się ironicznie „kiedyś to było”, ale ważne, czego kiedyś nie było. Myśmy się z Marcinem poznali nie mając jeszcze telefonów komórkowych. Internet był w powijakach. Kupowaliśmy czasopisma muzyczne, sprowadzaliśmy płyty z zagranicy, a ograniczony dostęp do wiedzy, inspiracji oraz możliwości produkcji wymagał większej kreatywności.
MC: I wyobraźni; tak naprawdę my wymyślaliśmy, jak ten świat za granicą może wyglądać. Nie wiedzieliśmy jak jest naprawdę, jak ta scena DJ-ska, elektroniczna czy nawet samo Ninja Tune wygląda. My sobie to wymyśliliśmy.
IP: Tak, teraz na YouTube są tutoriale i siłą rzeczy robisz to tak, jak ci pokazują; my musieliśmy to wszystko sami sobie wymyślić. Ciekawostka jest taka, że pierwsze płyty zrobiliśmy jako zespół samplujący nie używając samplera, tylko programu komputerowego do montażu audycji radiowych i telewizyjnych.
NGH: Trochę wróciliśmy do tematu „kiedyś to było”, ale chciałam zapytać, jak z perspektywy tych dwudziestu lat postrzegacie technikę, poetykę samplingu. Jak to się zmieniło waszym zdaniem?
MC: Wcale się nie zmieniło, teraz są tylko coraz lepsze narzędzia i coś, co kiedyś było niemożliwe, teraz jest dostępne jednym kliknięciem myszki.
IP: Zmieniło się, bo kiedyś mieliśmy samplistyczny dziki zachód. Obecnie kwestia praw autorskich i kreowania sampli wygląda całkiem inaczej. Nasze płyty byłyby niemożliwe do zrobienia i wydania dzisiaj. Z drugiej strony to wymaga większej kreatywności i rozszerzania środków, którymi się posługujemy, czyli ograniczamy sampling do niezbędnego minimum, a stosujemy w produkcji inne środki wyrazu.
NGH: Można powiedzieć, że sampling jest trochę robieniem muzyki z muzyki. Mam wrażenie, że to też, przynajmniej częściowo, cechuje waszą twórczość. Co to dla was właściwie znaczy: czy to zjadanie własnego ogona, czy może tworzenie muzyki z muzyki ma jakiś głębszy sens?
IP: Interesując się historią muzyki wiemy, że każde robienie muzyki jest robieniem muzyki z muzyki. Rzeczy, które wydają się oryginalne, zawsze są czymś zainspirowane czy wręcz okazują się przeróbką. Tutaj oczywiście chodzi o sięganie do materiału źródłowego…
NGH: …a nawet o sam proces wyboru tego materiału, bo to zdaje mi się z perspektywy odbiorczyni bardzo ciekawe. Jak to się dzieje, że dany sampel, dany głos czy dźwięk wzbudza Wasze zainteresowanie do tego stopnia, że decydujecie się go wykorzystać?
MC: Dodam coś, co już kiedyś powiedziałem, a tutaj pasuje: byłem szczególnie dumny, że udało nam się pokazać coś, czego wcześniej chyba się trochę wstydziliśmy, czyli polskość. Pokazaliśmy, że w Polsce była muzyka, że ma ona swój początek, koniec, kontynuację, że jest się do czego odwołać, i że można z tego zrobić coś nowego, wartościowego. Coś, co jest warte pokazania za granicą i przypomnienia, bo to była wtedy muzyka o wartości przysłowiowej złotówki, na płycie analogowej. Dopiero później te ceny skoczyły i zaczęło się przypominanie, że mieliśmy przecież dobre polskie wydawnictwa, które warto reedytować.
IP: Ale pytanie o wybór i selekcję tych sampli jest ciekawe, bo nie mieliśmy spisanego katalogu tego, czego szukamy, a jednocześnie wiedzieliśmy, co jest nam potrzebne, bo robiąc sesje samplistyczne, kładąc igłę na gramofon, mieliśmy takie „o, to jest to!” i to zapisujemy w komputerze. Retrospektywnie na to patrząc, to jazz dawał te możliwości, bo jest tam wiele partii solowych, ale nas jazz, szczególnie polski, interesował wtedy, kiedy nie był jazzem do końca, ale kiedy stawał się muzyką filmową. I w Skalpelu te inspiracje muzyką filmową, świadome lub nieświadome, były ważne. Kiedy o tym myślę, to najważniejszym twórcą był dla mnie Jerzy „Duduś” Matuszkiewicz, który skomponował muzykę do najważniejszych polskich seriali: Wojna domowa, Przygody psa cywila, Stawka większa niż życie, Życie na gorąco, Czterdziestolatek. Janosik i wiele, wiele, innych. On się oczywiście inspirował tym, co było za granicą, słuchał pewnie Lalo Schifrina, którego my też słuchaliśmy. Te tropy filmowe były dla nas ważne. Traktowaliśmy te płyty też jako bibliotekę, w której szukaliśmy cytatów do ułożenia swoich tekstów.
NGH: Przypomniały mi się teraz nagrania The Very Polish Cut Outs, i trochę mi się skojarzyły z tym, o czym mówicie. Mam wrażenie, że polska muzyka jazzowa lat 60. czy 70. jest niedoceniona, a to był kawał historii i dobrych dźwięków. A co do tego, że inspiruje Was i celujecie w muzykę filmową – ta intencja jest chyba na tyle czytelna, że często mówi się, że nagrywacie właśnie muzykę filmową, i porównuje się was do The Cinematic Orchestra. Zakładam, że to z waszej perspektywy nie wrzutka, tylko próba zaklasyfikowania tej „dwuosobowej niszy”. Ludzie lubią po prostu szufladkować pewne rzeczy i umieszczać je obok czegoś, co już znają, żeby było im łatwiej.
MC: Ninja Tune jako wytwórnia też była garnkiem, do którego pasowaliśmy. Te porównania same się nasuwają przez naszą obecność w tej wytwórni, prawda? Tym bardziej że to była właśnie muzyka obrazowa; The Cinematic Orchestra narzuca się sama.
NGH: Ale chyba nie macie problemu z tym, że jesteście do kogoś porównywani?
MC: Gdybym był malarzem i ktoś by mnie porównał do Picassa, to chyba bym nie miał nic przeciwko. [śmiech]
IP: Nie mamy z tym problemu, bo uważamy, że nasza muzyka jest co najmniej równie dobra jak te wczesne nagrania The Cinematic Orchestra. Ich pierwsze epki były dla nas inspirujące, a potem robiliśmy to po swojemu. Gdybyśmy byli kopią The Cinematic Orchestra, to nie wydawałaby nas ta sama wytwórnia, która wydaje oryginał. Niektóre wytwórnie na stronach internetowych pisały wtedy zresztą: jeżeli robisz muzykę taką jak nasi artyści (na przykład Amon Tobin w przypadku Ninja Tune), to nie wysyłaj nam swoich nagrań, ponieważ jednego Amona Tobina już mamy. I Skalpel był na tyle oryginalny, że trafił do tej wytwórni.
MC: Przede wszystkim wydaje mi się, że nasza muzyka jest bardziej awangardowa, wymagająca, niż smooth.
IP: Tak, trudniejsza, bardziej psychodeliczna, szczególnie płyta Konfusion (2005).
NGH: No nie jest to easy listening, ale zostaliście docenieni, czy to w zeszłym roku Fryderykiem, czy wcześniej Paszportem Polityki. Czy takie nagrody zmieniły cokolwiek w waszej twórczości i podejściu do tego, co robicie?
IP: Nagrody pewnie powodują, że więcej ludzi o nas usłyszało i zainteresowało się naszą muzyką. Na nas nie może to wywierać wpływu, chyba że Paszport Polityki był pocałunkiem śmierci po drugiej płycie, bo potem dziewięć lat nic nie wydaliśmy. [śmiech]
MC: Nie rzuciliśmy się na tworzenie muzyki pod konkretne wydarzenia. [śmiech]
NGH: I nie będziecie reklamować parówek ani kabanosów?
IP: Kurczę, gdyby ktoś chciał, to może – ale nikt nie chce, żebyśmy cokolwiek reklamowali, i niech tak na razie zostanie.
NGH: Może lepiej, bo jakby ktoś serio wyjechał z propozycją reklamy, nie wiem, pasztetu, to… No nie wiem, czy byście chcieli się tego podjąć.
MC: Czyli nie jesteśmy tym tworem, który, nawiązując do kulinariów, tak łatwo ugryźć.
NGH: O, podoba mi się! [śmiech] Chciałam jeszcze nawiązać na chwilę do tego tekstu z 12. numeru „Glissanda”. Autor wykorzystał cytat, który bardzo mnie zainteresował: wasze „artystyczne założenia są filozofią cienką, aczkolwiek skuteczną”. Wy też kiedyś w wywiadzie dla Polskiego Radia powiedzieliście, że jesteście zespołem leniwym, ale działającym skutecznie. Jak to rozumiecie i co mieliście na myśli?
IP: To, że pierwszą płytę wykonujemy na żywo z zespołem dopiero po 20 latach, ale jesteśmy skuteczni, bo gramy w najlepszych salach w Polsce dla sporej publiczności.
NGH: Lenistwem chyba byłoby, gdybyście w ogóle nie grali jej na żywo.
IP: Niestety nie znaliśmy mechanizmów działania show-biznesu. Nie wiedzieliśmy, że trzeba działać szybko i produkować jak najwięcej, żeby piąć się do góry. Dlatego działaliśmy powoli, wciąż pozostając na tym samym pułapie i utrzymując jakość tego, co robimy.
MC: Nie uznając idei „teraz jest twoje 5 minut”, rozłożyliśmy te 5 minut na 20 lat.
NGH: Opłaciło się?
MC: Tak, chyba przez ten czas nauczyliśmy się, że jeżeli chodzi o nasze relacje i naszą twórczość, to spieszenie się w niczym nigdy nie pomogło i najlepiej, żeby wszystko działo się w swoim tempie. Też staramy się nie pospieszać, nie przymuszać do zrobienia czegoś, chyba, że mamy jakiś deadline i wtedy też się okazuje, że jest dobrze.
IP: Nie szukamy okazji, tylko płyniemy z nurtem i jeśli po drodze przydarzy się nam coś fajnego, to godzimy się z tym i jest nam z tym dobrze.
MC: Chyba też nie mamy potrzeby wyskakiwania z lodówki. Czekamy na swoją turę i mamy do tego cierpliwość.
IP: Może też wiemy, że z tego co robimy, nie da się więcej wycisnąć; że ta muzyka, ten rodzaj kontaktu z publicznością jest taki, a nie inny i nie ma sensu próbować skoczyć wyżej niż, jak to się mówi, własny tyłek.
MC: A może inaczej – robiąc muzykę krążącą wokół ambientu nie staramy się generować zbyt wielu wybuchów, bo to nie idzie ze sobą w parze.
NGH: Biorąc pod uwagę wasz nadchodzący występ na Eufoniach, można powiedzieć, że trochę wyszliście poza swoją strefę komfortu. Chciałam zapytać o ten pomysł. Będziecie korzystali z nagrania, na którym są koheletyczne pieśni sarmackie doby baroku, nabożne pieśni gminne czy polifoniczne utwory polskiego średniowiecza i renesansu. To brzmi daleko od materii Waszej twórczości. Skąd ten pomysł i czy dalej chcecie eksperymentować z taką materią dźwiękową?
IP: To kontynuacja, nasze drugie życie, które prowadzimy od bodaj 12 lat, od festiwalu Sacrum Profanum, gdzie remiksowaliśmy Pendereckiego, Lutosławskiego, Góreckiego i Killara. Był jeszcze Panufnik i parę innych rzeczy. W Tychach nawet nam się trafił Xenakis! Wychodzi to na tyle dobrze, że mamy zamówienie na następne podobne działania, ale co lubimy, to robimy.
MC: Przyszło mi do głowy skojarzenie z filmem dokumentalnym Wszystko jest rytmem. Obywa się on bez słów, różne czynności są sprowadzone do działań rytmicznych. I może my też się tym zajmujemy, tym rytmizowaniem przeszłości.
IP: Tak, zajmujemy się dialogiem z przeszłością, tłumaczeniem przeszłości na język współczesny. Co ciekawe, zamówienie złożył nam Marek Horodniczy. Ostatnio mieliśmy koncert inspirowany twórczością Stanisława Lema: to było tłumaczenie literatury na muzykę, i Markowi się spodobało. Tutaj też mamy teksty, które odnoszą się do śmierci, żałoby, zaświatów czy eschatologii. Może opowiadają o tym, jaki był stosunek ludzi wówczas do tych spraw. My też pokażemy, jaki jest nasz stosunek do tego.
MC: Nie boimy się tematów trudnych.
IP: Tamta muzyka odsyła do zaświatów, a nasze wersje do, powiedzmy, innych wymiarów. Tam gdzie mówię „eschatologia”, to u nas pewnie to bardziej kosmologia.
MC: Właśnie, odnośnie do tego, że wymykamy się klasyfikacjom – realizujemy również takie projekty, które są gdzieś na styku, i które może trudno pozornie ogarnąć, a my jesteśmy w stanie to włączyć w nasze światy.
NGH: Jak tak was słucham, to myślę, że nazwanie was leniwym zespołem, to delikatnie mówiąc minięcie się z prawdą. Realizujecie dużo projektów czy zamówień, które wymagają sporych nakładów pracy, nie wiem jak to nazwać, odkrywkowej, ale też dużo wysiłku psychicznego, bo to nie jest łatwa materia: ani tematyka, ani materia dźwiękowa. To nie są rzeczy łatwe, lekkie i przyjemne. I jestem mega ciekawa tego występu.
IP: Od lat słuchamy bardzo różnych rzeczy, muzyki eksperymentalnej, tzw. współczesnej też. Nie rzucamy się na całkowicie nową materię i nie wskakujemy więc do basenu, w którym nie umiemy pływać.
MC: Nie wszystko jest zawsze komfortowe, ale wiemy, że nawet jak nie w rzeczywistości, to we śnie nasz mózg podpowie nam rozwiązania. Staramy się wszystko realizować, jak najlepiej potrafimy, i mamy już tę pewność, że uda nam się to zrobić na akceptowalnym poziomie.
IP: Problemem takiego zespołu jak Skalpel jest też trochę to, że jesteśmy właśnie tym Skalpelem, który jest z jednej strony nieokreślony, a jednak publiczność czegoś się po nas spodziewa: miksu jazzu z elektroniką. Przy takich zamówieniach czy projektach możemy nie być do końca sobą, możemy prowadzić życie równoległe i to jest fajne. Możemy być bardziej elektroniczni, bardziej eksperymentalni i to się nam podoba.
NGH: Myślę, że podoba się też słuchaczom, bo inaczej nie przychodziliby na takie wydarzenia. Świetnie się z wami rozmawiało, macie tak wciągający sposób opowiadania o muzyce, że powinniście robić jakiś podcast. Może to dobry sposób, żeby dotrzeć do młodszych słuchaczy.
IP: Właśnie chyba cenne w nas jest to, że jesteśmy zespołem sprzed social mediów i zachowujemy pewnego rodzaju tajemniczość. Nie ma nas za dużo i pozostawiamy wyobraźni słuchaczy pole do popisu.
MC: Mając dostęp do wszystkiego, Igor wyjmuje jednak te gazety czy „Glissando”, a ja w domu oprawiam w ramkę stare zdjęcie zrobione 20–25 lat temu. Ten sentyment do rzeczy namacalnych w nas przeważa.
IP: Tak, trasa jest trochę nostalgiczna, bo patrzymy w przeszłość, ale jednocześnie to dla nas coś całkowicie nowego, bo materiał zostanie zagrany po raz pierwszy. Na scenie wystąpi z nami Marek Pędziwiatr z EABS. Ciekawi jesteśmy, co wymyśli, bo jeszcze nie mieliśmy z nim próby.
NGH: Po nim się chyba wszystkiego można spodziewać, przynajmniej na scenie [śmiech].
MC: Mam taką nadzieję.
IP: Mamy nadzieję, że będzie trochę elektroniki z syntezatorów, ale też brzmień organicznych. Dla nas to też będzie niespodzianka.
NGH: Przynajmniej nie będzie nudno.
IP: Dokładnie o to chodzi. Nie było nudno jak graliśmy z Big Bandem (Big Band Live, 2023), nie jest nudno jak gramy DJ sety, bo wciąż nam się to zdarza. Robimy naprawdę dużo różnych rzeczy.
NGH: Nie jesteście leniwi, absolutnie nie. Nie zgadzam się z tym, protestuję [śmiech].
MC: Lenistwo idzie w parze z generowaniem rzeczy, bo jednak trzeba być leniwym i trzeba dać sobie czas na wymyślenie czegoś; potem, jak już wiemy, jak to zrobić, idzie szybko.
NGH: A żyjemy teraz w kulcie zbyt ciężkiej pracy, czasem bez celu.
MC: My staramy się tak nie żyć i coraz częściej pojawia się u nas to modne slow life.
NGH: Tak, byliście modni, zanim to było modne.
IP: Zrobiłem niedawno zdjęcie wrocławskiego muru, gdzie na szablonie jest ślimak z podpisem „jebać kult zapierdolu”. I chyba w tym kulcie nigdy nie uczestniczyliśmy i nie będziemy uczestniczyć.
Tekst autoryzowany, powstał we współpracy z Festiwalem Eufonie